P. LXI / TAK BARDZO CIĘ PRZEPRASZAM

Odautorskie: Hej Miśki, z góry uprzedzam, że ta notka może być nieco... drastyczna? Także nie zabijcie mnie, proszę. Jeśli mnie zabijecie to nie będzie dalszych rozdziałów! (Ostatnia linia obrony, wiem). Inna sprawa - być może słyszeliście o nowym podejściu ustaw do prawa autorskiego (zero coverów, fanfiction i tak dalej). Na wszelki wypadek zapisałam wszystkie swoje wypociny i one nigdy nie zginą, bo zawsze jakaś kopia będzie, ale jeśli ustawa wejdzie w życie to spróbuję na zagranicznych serwerach. Ktoś z Was chciałby w najgorszym przypadku z tą ustawą, zostać poinformowanym, gdzie będę publikować? 

I bardzo, bardzo, bardzo ładnie chciałabym Wam podziękować za 5,5 tysiąca odsłon i 1,5 tysiąca gwiazdeczek! I za wszystkie Wasze komentarze i prywatne wiadomości! Rozpieszczacie mnie Miśki! Dziękuję <3


Nie przedłużam! Enjoy Miśki (i serio postarajcie się mnie nie znienawidzić)  ~



Dazai nie był skończonym idiotą. Wiedział, kiedy sytuacja stawała się napięta, wiedział, kiedy coś między nim a Nakaharą nie działało, a przede wszystkim wiedział, że czegoś rudzielec mu nie mówił. Kim jednak był, by móc wymuszać na nim cokolwiek? Zwłaszcza, gdy tamten wybitnie nie chciał mówić? Może to była kwestia jakiejś psychicznej bariery, może obwiniania go, ale najwidoczniej Nakahara nie potrafił tego z siebie wyrzucić. A na pytanie, kim był, Dazai doskonale znał odpowiedź. Był chodzącą porażką, bo zawiódł najważniejszą osobę w swoim życiu. Równie dobrze, jak to wiedział, wiedział tylko, że na razie nie ma czasu na rozczulanie się nad sobą. Gdy Chuuya stanie na nogi, wtedy może poruszy ten temat. Może. Zawsze jest szansa, że to wszystko pójdzie w zapomnienie. Jest też szansa, że stanie się to drobną ryską na ich związku, która w tempie lawiny ewoluuje z zarysowania na smartfonie w drugi Rów Mariański, ale przecież gdyby nie wisząca nad jego głową groźba zniszczenia wszystkiego, co ważne, to miałby w życiu zdecydowanie zbyt nudno.

Osamu nie miał zielonego pojęcia, ile czasu spędzili po prostu siedząc. Bał się powiedzieć choć słowo, by nie powiedzieć czegoś nie tak, co powodowało, że się stresował, ale nawet pomimo tego nie wydawało mu się, by atmosfera była wybitnie napięta. A nawet jeśli, tak jak chwilę tuż po wyjściu psychiatry, to teraz powoli to opadało. Siedział więc, wpatrując się w czubek głowy rudzielca i głaszcząc jego plecy, zastanawiając się, co mógł zrobić teraz. Przeszłości zmienić już nie mógł, niezależnie od tego, jak bardzo tego chciał.

- Dazai, powinieneś jechać do Biurowca - oznajmił cicho Chuuya.

Ręka Osamu zatrzymała się w powietrzu dosłownie kilka centymetrów nad plecami rudzielca. W głosie chłopaka Dazai nie znalazł wyrzutów, złości. Nie znalazł w nim też radości, choć tego akurat spodziewał się najmniej. Ot, całkowita bezuczuciowość, wypranie z emocji i wszystko, co Nakahara próbował zazwyczaj wyplenić z Dazaia. Sytuacja odwrotna była tak porażająca, że aż sprawiła, że brunet dosłownie znieruchomiał.

- Powinienem? - spytał Osamu, chcąc nie chcąc, przybierając dokładnie ten sam, głuchy ton. Spodziewał się tego, że Chuuya będzie na niego zły, może nawet nie będzie chciał go widzieć. Nie spodziewał się jednak, że ukochany powie mu to z taką łatwością, prosto w twarz.

- Jesteś teraz Szefem Portówki. Nie powinieneś opuszczać zbyt wielu dni pod rząd - zauważył Nakahara, przyjmując nieco obronny ton.

To nie tak, że rudzielec nie chciał, by Dazai z nim siedział. A może właśnie tak? Chłopak sam nie potrafił się zdecydować. Z jednej strony chciał żeby spędzili razem cały dzień. I kolejne. Dopóki on nie poczuje się wystarczająco dobrze. Doskonale wiedział jednak, że świat nie przestanie kręcić się tylko dlatego, że on chwilowo nie ma ochoty w nim istnieć. Wiedział, że Dazai wspierał go od samego początku, do samego końca. Z drugiej strony, miał ochotę na bruneta krzyczeć. Pokazać mu, że wcale nie jest wart tego wsparcia. Czuł wyrzuty sumienia tylko i wyłącznie dlatego, że zajmował brunetowi czas. Jednym słowem Nakahara sam nie wiedział, co czuł i co powinien czuć. Dlatego też nie wiedział, czy naprawdę wolał, by Dazai wyszedł, czy by został. 

Osamu westchnął ciężko i zabrał rękę. Rozsiadł się wygodniej na kanapie i przeczesał włosy palcami, przez krótką chwilę zastanawiając się, jak powinien dobrać słowa. Bardzo szybko się poddał, bo uznał, że jest na to zbyt prostym człowiekiem. Proste, szczere słowa. Nie było nic lepszego i bardziej optymalnego.

- Chuuya, pamiętasz może, czemu wróciłem do Portówki? - spytał cicho, zwracając na siebie uwagę siedzącego obok mężczyzny.

- Przeze mnie - przyznał rudzielec.

- A dlaczego w niej zostałem? - kontynuował Dazai z lekkim uśmiechem.

- Dla mnie? - odpowiedział ponownie Nakahara.

- Dlaczego? - ponowił pytanie Dazai, tym razem z większym naciskiem na przekaz.

- Dla mnie - Chuuya pozbył się niepewności i zapytania ze swojego głosu.

- Zrozumiem, jeśli mnie tu nie chcesz - zaczął Dazai o wiele poważniej. - Wiem, że jest coś, czego mi nie mówisz i nie zamierzam naciskać. Jeśli moja obecność Ci tu przeszkadza, odejdę. Wrócę jeśli tylko będziesz chciał. Dopasuję się do każdej Twojej decyzji. Nawet bez uzasadnienia. Pamiętaj jednak to, co próbuję przekazać Ci od kiedy obudziłeś się w szpitalu w Biurowcu po walce z Gildią. Jesteś dla mnie najważniejszy. Zawsze byłeś i zawsze będziesz. Nie ma takiej rzeczy, osoby czy wydarzenia, które odciągnęłoby mnie od Ciebie, jeśli tylko będziesz chciał mnie u swojego boku. Więc musisz zdecydować. Jeśli chcesz, pójdę do Biurowca i wrócę tu dopiero, gdy wykażesz taką chęć. Nie zamierzam się narzucać.

Nakahara spojrzał na Dazaia po raz pierwszy od dłuższego czasu z absolutnym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Niby słyszał podobne słowa wybitnie często, a jednak jakaś jego część wciąż nie potrafiła w to wszystko uwierzyć. Wciąż miał wrażenie, że za chwilę się obudzi, sam w swoim mieszkaniu, a jutro pójdzie do pracy i miną mu kolejne dni bez Dazaia. A chłopak wciąż utwierdzał go w przekonaniu, że nic takiego się nie stanie. Nawet wtedy, gdy Nakahara czuł się, jak skończony śmieć.

- Obiecałeś mi kiedyś, że nauczysz mnie gotować - przypomniał mu Chuuya po dłuższej chwili milczenia i pełnej napięcia ciszy. - Chciałbyś spróbować teraz?

- Już kiedyś próbowaliśmy - przypomniał mu Dazai, początkowo nie rozumiejąc powiązania między tymi dwoma sytuacjami. - To było najbrzydsze pokrojenie papryki w historii świata - zaśmiał się, choć zupełnie bez złości i z cieniem uśmiechu.

Nakahara prychnął i zaczął pod nosem niewyraźnie mamrotać, że przecież gdyby nie jego udział, to w życiu nie zrobiliby tamtego posiłku, a papryka była pokrojona idealnie. Dazai postanowił to przeczekać z wciąż rosnącym uśmiechem.

- Co chcesz ugotować? - spytał w końcu, decydując, że wystarczy tego dobrego.

- Zaskocz mnie - oznajmił Nakahara, wstając i ciągnąć za rękę Dazaia, by poszedł za nim.

Brunet stawiał zadziwiająco mały opór. Koniec końców znaleźli się w kuchni, a Nakahara z lekkiego rozbiegu wskoczył na kuchenną wyspę i rozsiadł się wygodnie, patrząc z wyczekiwaniem na ukochanego. Chuuya robił wszystko, co tylko mógł, by skupić się na tym, co tu i teraz, co było więcej niż trudne. Zapatrywał się od czasu do czasu w twarz Dazaia i nie potrafił powstrzymywać się przed porównywaniem jego cech do cech jego brata. Całe ich ciała wydawały się być zupełnie inaczej zbudowane, nawet mimo tego, że byli przecież rodzeństwem. Nie mówiąc o manierach, typowych zachowaniach czy mimice. Choć znał Osamu o niebo lepiej niż Kenichiego, miał wrażenie, że poprawnie ocenił chłopaka. Nakahara miał ochotę strzelić sobie mentalnego policzka za same takie myśli, ale nie potrafił się powstrzymać.

Dazai dostrzegł zmianę w postawie Chuuyi. Zaczynał je dostrzegać coraz częściej, niezależnie od tego, że trwały one raptem kilka minut lub nawet mniej. W jednym momencie w oczach rudzielca widać było miłość, ciepło i radość. Nieco przyćmione przez to, czego doświadczył, ale wciąż tam były. W innych wyglądał, jakby zatracił się sam w sobie. Patrzył na Dazaia z przerażeniem i niechęcią. Jasne, Osamu czuł bolesne ukłucia w sercu, gdy tylko dostrzegał ten drugi typ, ale nie mógł się Nakaharze dziwić. Sam ledwo mógł na siebie patrzeć, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że to jego rodzony brat sprawił Chuuyi największą krzywdę życia. Rozumiał więc, że jego widok może być dla rudzielca przykrym i wywołującym tylko więcej złych wspomnień. Dlatego nie żywiłby żadnych negatywnych uczuć do chłopaka, gdyby ten poprosił go o wyjście.

Koniec końców Dazai po prostu stał, opierając się o blat po przeciwnej stronie przejścia w kuchni i rzucał coraz to nowszymi pomysłami, co mogliby przyrządzić. Nakahara z zamyśloną miną odrzucał kolejne propozycje, by w końcu oznajmić, że chce zjeść coś włoskiego. Chuuya nie mógl się powstrzymać i kojarzył jeszcze Włochy z bezpieczeństwem. Gdy byli tam z Dazaiem było jeszcze idealnie. Zupełnie, jakby mogli w ten sposób cofnąć czas. Jednym, prostym daniem. Dazai nie pytał, co było przyczyną takiego, a nie innego wyboru, ale nie kłócił się. Wyjął z kieszeni dresów telefon i przeszukał najpopularniejsze, włoskie przepisy, pokazując rudzielcowi zdjęcia, jak mogłoby wyglądać ich jedzenie. Bardzo szybko zaczęły się również przytyki, że niestety wyglądać tak nie będzie, bo w końcu Nakahara miał zamiar mieć swój udział w przygotowywaniu posiłku. Nierówno pokrojona papryka miała na zawsze zapisać się w kulinarnej historii rudzielca i Osamu nie zamierzał przegapiać nawet najmniejszej okazji, by mu to wypomnieć.

- Chuuya, chcesz zaprosić rodzinę? - spytał Dazai, gdy po dwóch godzinach drobnych przepychanek i pracy wreszcie wstawili jeszcze surowy obiad do piekarnika.

Rudzielec spojrzał na niego zaskoczony, zbierając śmieci ze stołu i wyrzucając je do śmietniczka założonego oczywiście pod zlewem.

- Na obiad - wytłumaczył swój pomysł brunet. - Pomyślałem, że może ich towarzystwo będzie Ci bardziej odpowiadało...

"niż moje", jako końcówka tego zdania, zawisło w powietrzu, jak nadciągająca burza. Jednoznacznie i wybitnie widocznie. Nakahara stanął centralnie na przeciw Dazaia i założył ręce na piersiach, od początku darując sobie obronną postawę. Doskonale wiedział, że Osamu czyta z niego, jak z otwartych kart i nie było sensu, by temu zaprzeczać. Zrobiło się między nimi niekomfortowo, gdy tylko opadły emocje związane z tym, że obaj prawie niedawno umarli. Nie dali też rady pogrzebać tego wszystkiego w pracy. Więc wisiało to między nimi w cichym niedopowiedzeniu.

- To nie tak, że nie chcę spędzać z Tobą czasu gnido - zaczął Chuuya poważnie i zawiesił głos, jakby sam nie wiedział, co ma powiedzieć dalej.

- Tylko widzisz mojego brata, gdy tylko na mnie spojrzysz - skończył za niego Dazai, lekko się krzywiąc. - Rozumiem to Chuu. Naprawdę. Nie obrażę się przecież, tak jak nie mam wpływu na Twoje uczucia.

Nakahara poczuł, że ta rozmowa schodzi na zdecydowanie nieodpowiednie tory. Nie tak to miało wyglądać. Chuuya zdawał sobie sprawę z tego, jak sprzeczne sygnały wysyła, ale miał nadzieję, że Dazai jakoś przez to przebrnie i wytrwa jego humorki. Powoli docierało do niego jednak, że powinien się względnie jednoznacznie określić. W końcu Osamu miał prawo wiedzieć, na czym stał.

Chuuya uznał, że musi to z siebie wydusić. I tak czekał z tym zdecydowanie zbyt długo. Miał ochotę powiedzieć wszystko choćby i Yosano, w chwili słabości, gdy Dazai leżał jeszcze nieprzytomny z powodu guza, ale zdusił to w sobie. Mówienie o tym było trudne. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo przecież jeszcze nie zaczął. Wbił spojrzenie w posadzkę, tuż obok swoich stóp i mocniej zacisnął palce na ramionach. Jak z plastrem. Szybko i wybitnie boleśnie.

- Zgwałcił mnie - oznajmił tak cicho, że gdyby Dazai nie wysilał się by usłyszeć choćby najcichszy szmer, zapewne nie usłyszałby tych słów.

Nakahara nie odważył się podnieść wzroku, a palce wciskał w skórę na ramionach tak mocno, że już czuł, że jest ona co najmniej zaczerwieniona, jeśli nie narobił sobie już siniaków. Uśmiechnął się krzywo. Naprawdę nie chciał widzieć teraz twarzy Dazaia. Myślał, że wie i bez tego, co na niej znajdzie. Obrzydzenie, zniechęcenie, może początkowo szok. Teraz jednak, gdy to wypowiedział, stało się to jakby bardziej realne. Jakby nie mógł już temu wewnętrznie zaprzeczać. Z drugiej strony, reszta historii nagle stała się taka jakby prostsza do opowiedzenia.

Osamu natomiast dosłownie zamarł. Poczuł, jak krew odpływa mu po prostu z żył i czuł się, jakby wpadał w pustkę z każdym kolejnym słowem Chuuyi. Był na siebie coraz bardziej wściekły. Mógł odbić go szybciej. Powinien uratować go szybciej. Nic takiego nie powinno mu się w ogóle przydarzyć. A już na pewno, nie z jego winy. Przerażenie i lęk, jakie ogarnęły Dazaia przekraczały wszelkie granice. Wpatrywał się pustym i tępym wzrokiem w ukochanego.

- Nie wiem, jak znalazłem się w vanie. Ostatnie, co pamiętam, to że kupiłem jakieś żarcie i szedłem do Agencji. I wtedy poczułem tylko zajebiście wielki ból głowy. Ktoś mi przyrżnął czymś w głowę. Zajebiście mocno. Zrobiło mi się czarno przed oczami i poczułem się jak worek ziemniaków. Później udało im się mnie ocucić. Nie wiem, jak, ale to w końcu Yakuza. Oni się znają na torturach - skomentował, wciąż krzywo się uśmiechając i wbijając wzrok w kafelki. - Byłem otępiały, ale na granicy świadomości. Czułem, co mi robili. Słyszałem, jak Twój brat do mnie mówił. Opowiadał mi o Waszej wspólnej historii z jego punktu widzenia. I o jego późniejszych przeżyciach. Ogółem był wybitnie gadatliwy, przynajmniej dopóki obok niego znajdowała się Yakuza. Oni muszą coś wiedzieć, o Zdolnościach, bo nie byłem w stanie użyć swojej. Nie miałem, jak się obronić. A potem Yakuza zniknęła. Przez chwilę, bardzo krótką chwilę, pomyślałem, że może się znudzili, że może chwilowo jestem bezpieczny. Wiem, że to idiotyczne, ale nigdy wcześniej się tak nie czułem. Ale tortury to tylko tortury. Nie pierwszy raz przecież byłem w takiej sytuacji. Ale potem przyszedł Kenichi. Z wyszczerzem na całej japie oznajmił, że wie doskonale, co najbardziej Cię zrani. Że gdy mi groził, wtedy w więzieniu, a Ty zareagowałeś w zabawny sposób. Że zauważył, że Ci na mnie zależy w każdy możliwy sposób. Więc uznał, że odbierze Ci to, co dla Ciebie najważniejsze. Że odbierze Ci mnie w taki sposób, byś Ty już nigdy nie mógł mnie mieć. Zabrał moją godność. I zrobił to tylko po to żeby skrzywdzić Ciebie. Już nie jestem czysty Dazai. Już nie jestem pełnowartościowym partnerem. Nie mogę przeżyć swojego pierwszego razu z osobą, którą kocham, bo zostało mi to siłą odebrane. no i jestem uszkodzony. Nienaprawialnie. Dlatego zrozumiem, jeśli odejdziesz. Nikt nie chce żyć z uszkodzonym chłopakiem. Z popsutą zabawką. I przez cały czas miał tę minę i gadał i to bolało, to tak bardzo bolało. A jemu to sprawiało taką przyjemność. Zwłaszcza krzyki. Starałem się nie krzyczeć, ale nie potrafiłem. A jego najwidoczniej tylko bardziej to nakręcało. I nie skończył na jednym razie. Skończył tylko dlatego, że w końcu przyszedłeś i skończył mu się czas - oznajmił w końcu rudzielec, nie zmieniając niczego w sposobie mówienia.

Dazai nie wiedział, co miał powiedzieć. Poczuł, jakby ktoś wyrwał mu serce z piersi i przebił je wielokrotnie nożem na jego własnych oczach. A najgorsze było w tym wszystkim to, że Nakahara uznał, że Osamu go odrzuci, jak popsutą zabawkę, jak to zresztą sam Chuuya określił. Gdyby Kenichi żył, Osamu torturowałby go o wiele, wiele dłużej. Bo poza przerażeniem i wściekłością na siebie, pojawiła się w duszy chłopaka wściekłość, której nie potrafił niczemu przypisać.

- Mogę? - spytał, patrząc na Chuuyę z przerażeniem, jakby chłopak miał rozpaść się od najmniejszego dotyku i otwierając ręce, jakby chciał dać rudzielcowi znać, że chciałby go przytulić.

Nakahara spojrzał na niego zaskoczony. Strach, smutek i ból, które były doskonale widoczne na twarzy chłopaka, jeszcze bardziej złamały połamane już i tak serce bruneta. Skinął jednak niemal nieznacznie głową. Dazai podszedł do niego powoli, krok po kroku, pokonując stosunkowo niewielką przestrzeń między nimi, która nigdy wcześniej nie wydawała mu się tak ogromna. W końcu stanął tuż naprzeciw niego, tak blisko, że słyszał przerywany oddech chłopaka i widział łzy, które zbierały się w jego oczach. Przytulił go. Najdelikatniej, jak tylko potrafił, ale nie tak, by wyszło to jakkolwiek drętwo. Ostatnim, czego Dazai chciał, było to żeby Nakahara pomyślał, że słusznie go ocenił. Chuuya zamarł i nawet Dazai to poczuł.

- Przepraszam - powiedział tylko Osamu cichym, załamującym się głosem. - Tak bardzo Cię przepraszam Chuuya. Powinienem być w stanie Cię ochronić. Tak bardzo Cię przepraszam.

Stwierdzenie, że Nakahara odwzajemnił uścisk, byłoby niedopowiedzeniem roku. On wręcz rzucił się na Dazaia i przywarł do niego całym ciałem, jakby tylko Dazai oznaczał bezpieczeństwo. I żadnego z nich nie obchodził szary dym powoli unoszący się z piekarnika. Liczył się tylko Chuuya i jego łzy, które wymieszały się z wodą ze spryskiwaczy połączonych z czujnikiem dymu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top