P. LVII / CÓŻ, DOBRZE, ŻE TO NIE VEGAS

Notatka odautorska: Dziś wyjątkowo krótko, ale przeciąganie zwykłego powrotu nie wydawało mi się po prostu właściwe. Miłego czytania Miśki ~


Gdy Yosano poszła wypisać Nakaharę i Dazaia ze szpitala, spora część strażników, zarówno z Portówki, jak i z Cosa Nostry, ruszyła za nią, jakby oni też potrzebowali wypisu. Constanza nawet się nie zdziwił widząc tak liczną grupę przed swoim gabinetem i po prostu kazał im poczekać na korytarzu, zostawiając otwarte drzwi, bo nie chciał by wszyscy kisili się w jego niewielkim pokoju. Włoski lekarz musiał przyznać dwie rzeczy. Przed samym sobą oczywiście, bo na głos nie powiedziałby tego za żadne skarby świata. Po pierwsze, że polubił obecność Yosano i Shizuki, a współpraca z nimi była przyjemnością. Kobiety rozumiały, co robiły i jak wszystko działało, nie zadawały zbędnych pytań, a ich pomysły i opieka nad pacjentem, choć czasem szalone, okazywały się nad wyraz skuteczne. Po drugie zaś, przywykł do zamieszania, jakie robili wokół siebie ci ludzie. Przywykł do zawsze sterczących przed konkretnymi drzwiami strażników, którzy niekiedy milczeli i bardziej przypominali dwa żywe posągi niż ludzi, niekiedy cicho rozmawiali, czasami w różnych językach, których Constanza nie potrafił zrozumieć, a czasami robili wokół siebie takie zamieszanie, że słychać ich było dwa oddziały dalej. Giovanni po prostu polubił ich obecność. Nie żeby ktoś miał się o tym kiedykolwiek dowiedzieć.

Początkowy szok Dazaia powoli mijał. Bezpieczna, acz niewygodna bańka, w której przebywał powoli zaczynała pękać. Miał lekkie problemy ze słuchem i dość ostry światłowstręt, a także mocno opóźnione procesy myślowe, co złożyło się na to, że nie do końca ogarniał, co działo się wokół niego. Uznał jednak, że skoro Nakahara i Yosano wyglądają na spokojnych, to nie ma się o co martwić. Uznał też, że jest w szpitalu w Kobe, co zdziwiło go o tyle, że nie rozumiał, czemu nie znajduje się w skrzydle szpitalnym w Biurowcu, ale pomyślał, że na pewno zrobili to dla jego bezpieczeństwa i lepszej opieki. Nie zdziwiła go nawet obecność Cosa Nostry, bo pamiętał, jak sam oferował Adelaide wizytę. Nic dziwnego, że przyjechała z obstawą z mafii, gdy wjeżdżała na teren innej mafii. Nie pamiętał jednak, by ustalał konkretną datę i nieco zdziwiło go to, że zaproszono ich, gdy był z jakiegoś powodu nieprzytomny. Akiko chyba najlepiej wiedziała, co się dzieje w głowie chłopaka. Nic zresztą dziwnego, skoro doskonale rozumiała medyczną stronę problemu.

Gdy lekarka wróciła od Constanzy, postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Wyjątkowo delikatną, ale zawsze jedną. Zastała obu chłopców wciąż w pokoju Dazaia, na szczęście obu już ubranych i z torbami przewieszonymi przez ramiona, gotowych i wręcz nie mogących się doczekać wymarszu. Poprawiła swoją torbę i spojrzała na Osamu.

- Co pamiętasz jako ostatnie Dazai? - spytała ciepło, opierając się o framugę drzwi.

Osamu podrapał się chwilę po głowie i poważnie nad tym zastanowił. Uśmiechnął się lekko.

- Nie mogłem być nieprzytomny aż tak długo - zaznaczył od razu, nieco rozbawiony. - Byliśmy w naszym apartamencie, przeglądaliśmy papiery. Dopiero zaczęliśmy, więc czeka nas jeszcze sporo pracy. Choć Ty pewnie powiesz, że muszę odpocząć i z racji tego, że po ostatnim nieposłuchaniu Cię wylądowałem w szpitalu to tym razem nie będę mieć zbyt wiele do gadania.

- Jak z zerwaniem plastra - mruknęła do siebie Yosano i spojrzała na Dazaia ze smutkiem w oczach. - To było ponad dwa tygodnie temu Dazai. To długa historia i nie chcę Ci teraz tego zrzucać na głowę. Może lepiej będzie, jak dowiesz się wszystkiego w domu, w środowisku, w którym czujesz się bezpiecznie. Trzeba Cię tam tylko zabrać. A to już druga kwestia.

- Mieszkam stosunkowo niedaleko, a autem dojedzie się wszędzie, więc nie widzę problemu - zaśmiał się Dazai.

- Nie pojedziesz autem po wodzie gnido - zauważył Nakahara, delikatnie łapiąc dłoń swojego chłopaka. - A to dość spory odcinek, bo tak jakby jesteśmy we Włoszech.

Dazai spojrzał na rudzielca z miną na wpół rozbawioną, a na wpół wyrażającą rozczarowanie.

- Nieprzytomnych ludzi wywozi się do Vegas, nie do Włoch - zauważył z szerokim uśmiechem, uznając słowa chłopaka za próbę żartu.

- On nie żartuje Dazai - ponownie wkroczyła do rozmowy Yosano. - Potrzebowaliśmy tutejszego lekarza i sprzętu.

Dazai spojrzał na nich, jawnie pokazując, że im nie wierzy, więc Akiko uznała, że zobaczyć to uwierzyć i ruszyła w stronę wyjścia ze szpitali. Nakahara przez chwilę próbował jeszcze coś zmienić i jakoś dotrzeć do Osamu żeby zmniejszyć szok, na który zaraz chłopaka wystawią, jednak z marnym skutkiem. Gdy tylko opuścili recepcję i przekroczyli próg szpitala, Dazai stanął jak wyryty na najwyższym stopniu przed szpitalem. Yosano obserwowała go, czy przypadkiem nie przekraczają norm wykraczających poza dopuszczalne, ale o dziwo, wyglądało na to, że chłopak radził sobie zadziwiająco dobrze.

- Cóż, dobrze, że to nie Vegas - zauważył po chwili milczenia, która wszystkim przeciągała się w nieskończoność. -  I że nie zrobiliście mi tatuażu, gdy byłem nieprzytomny. Naprawdę wywieźliście mnie do Włoch.

Prostota i spokój z jaką chłopak przyjmował nawet tak kuriozalne i niesamowite rzeczy, jak to, że go przewieziono przez granicę, sprawiały, że jego najbliżsi nie mogli doczekać się jego reakcji, tylko po to by wybuchnąć śmiechem. Tak było i tym razem, bo mina Dazaia była bezcenna.

- I tak oczekuję wyjaśnień. Gdy już będziemy w domu oczywiście.

Bardzo szybko odmeldowali się w hotelu i Osamu z zaskoczeniem zauważył, że w pomieszczeniu jest też Akutagawa. Co więcej, chłopak nie rzucił się od razu na niego, co było więcej niż nietypowe. Na szczęście Shizuki zawczasu uświadomiła wszystkich, że mają na razie nie rozmawiać z Szefem Mafii Portowej o przyczynach jego stanu i wszyscy się do tego dostosowali. Sam zaś Dazai nad wyraz szybo dochodził do siebie. Akiko uparła się, by przeprowadzać na nim pobieżne badania co kilka godzin, by upewnić się, że jego stan się nie pogarsza, ani że chłopak nie zaczyna wykazywać jakichkolwiek oznak choćby minimalnych komplikacji.

Kilka dni, na które uparła się Akiko, nie przyniosły nikomu niczego nowego, choć Osamu i tak wybłagał ich minimalną ilość. Jasne, mogli urządzać sobie spacery po Neapolu, ale żadno z nich nie czuł chęci zwiedzenia go, gdy kręciło się koło nich co najmniej dwóch ochroniarzy. Niby Adelaide wyjaśniła im pokrótce sytuację z Cosa Nostrą i Camorrą, więc rozumieli, ale nie zmieniało to faktu, że czuli, że nie mogą niemal spokojnie tam oddychać.

Nakahara próbował zacząć temat Portówki, nawet kilkukrotnie, ale za każdym razem w słowo wchodziła mu Yosano, przypominając, że zbyt szybkie obciążenie mózgu Dazaia może się źle skończyć. Lekarka wiedziała, że chłopak nie chciał źle, ale widać było po nim, że ledwo się trzyma psychicznie. I mogła tylko modlić się, by Osamu wrócił do siebie, możliwie jak najszybciej, bo inaczej ich problemy będą się mnożyć w niesamowitej ilości.

Najlepszy spośród wszystkich wciąż był Akutagawa. Tak przynajmniej uważała Shizuki, która zauważyła, że chłopak z nikim nie rozmawia. Dopiero po chwili dotarło do niej, że chłopak nie ma najmniejszego pojęcia, co się dzieje. Wiedział jedynie, że Dazai potrzebuje pobytu w szpitalu i nic poza tym. Wybitnie mała ilość informacji, nawet jak na nich. Wzruszyła jednak ramionami i odegnała od siebie takie myśli. Uświadamianie niestabilnego psychicznie dzieciaka, że Święty Mikołaj nie istnieje nie należało do zakresu jej obowiązków. Tak, jak tłumaczenie mu całej historii. A mogło go to mocno zdenerwować. Shizuki wiedziała natomiast, jak kończą ludzie, którzy podpadną Akutagawie, więc mimo tego, że była silniejsza i sprytniejsza, nie chciała ryzykować, bo to nawet nie byłoby zabawne. Nie w momencie, gdy ich Szef dopiero wyszedł ze szpitala.

Sama podróż do domu okazała się zadziwiająco prosta. Ten ogromny plus, gdy nie musisz czekać na samolot, bo masz swój prywatny. Rzecz, którą zdecydowanie doceniali wysoko postawieni członkowie każdej mafii. Choć i tak Nakahara nie omieszkał wypomnieć Dazaiowi, że on kiedyś spóźnił się na odlot prywatnego samolotu, potwierdzając, że jest to możliwe. Osamu uświadomił go dosłownie sekundę po tym, jak przestał się śmiać, że to on kazał pilotom odlecieć, bo uznał to za zabawne. I że w sumie to wrócili po niego, ale on gdzieś zaginął na lotnisku. Rudzielec najeżył się i widać było przez chwilę w jego oczach ogromną chęć mordu, zwłaszcza, gdy tłumaczył, że zniknął, bo pobiegł organizować sobie inny lot.

Adelaide patrzyła na Dazaia z wybitnym podirytowaniem i złością, których chłopak nie potrafił zrozumieć, więc uznał, że je zignoruje. Niezbyt to męskie, ale najprostsze rozwiązanie, a ile spokoju przy okazji. Zdarzyło jej się nawet na niego fuknąć. Koniec końców, tuż przed wejściem na pokład, Włoszka zatrzymała go i oznajmiła, że zamierza go pokonać. Że kiedy zobaczą się następnym razem, staną ponownie w szranki każdym pojazdem, który ona wybierze i zamierza wygrać. Wygłosiła monolog, który zaimponował nawet Nakaharze i Yosano. Zwłaszcza ilość informacji, które wyszukała na temat Dazaia i jego udziałów w wyścigach.

- Nie - odpowiedział jej Osamu, gdy tylko skończyła, z lekkim uśmiechem, ale całkowicie poważnie.

Przez chwilę Adelaide stała, jak wyryta. Nawet Yosano spojrzała na Dazaia zdziwiona, by po chwili otrząsnąć się, że przecież to logiczna i dojrzała odpowiedź i próbując wytłumaczyć sensownie rozczarowanie, które poczuła, gdy usłyszała to jedno słowo. Nakahara tylko wzruszył ramionami. Spodziewał się takiej odpowiedzi.

- Jak to nie? - spytała w końcu, jąkając się, co było dla niej mocno nietypowe.

- To niebezpieczne - oznajmił tamten ze spokojem. - A ja nie zamierzam być odpowiedzialny za Twoją śmierć.

- Jechałeś ponad pięćset na godzinę i to było w porządku, a ja nie mogę? - spytała, a Nakahara mógłby przysiąc, że słyszał siedmiolatki zadające mniej rozpieszczone pytania.

- Ale mnie nic nie grozi w takich sytuacjach. Ja przywykłem do takiej prędkości. Dla Ciebie byłaby to całkowita nowość. No i ja mam Zdolności, których Ty nie masz, które ratują moją dupę przed znalezieniem się na tamtym świecie. Nie będę się z Tobą więcej ścigał. Możemy pojeździć razem, ale żadnych ściganek.

- Chciałeś się ze mną ścigać jeszcze kilka miesięcy temu, co się zmieniło? - spytała rozeźlona.

- Wtedy nie wiedziałaś, ile jeżdżę i nie narażałem Twojego życia tylko dopasowywałem się do Ciebie. To co innego. I to koniec tematu. Nie zaryzykuję kontraktu z Twoim ojcem, bo Tobie zachciało się jechać zbyt szybko. Ani, co ważniejsze, Twojego życia.

Osamu próbował przypomnieć Adelaide o ich spotkaniu, ale dziewczyna uciszyła go, wciąż się na niego dąsając, że przecież znają już datę, więc nie ma co się wysilać. Dazai próbował nie pokazywać po sobie zaskoczenia, ale nie udało mu się to, Chociaż to stwierdzenie też nie było do końca prawdziwe. Był tak dumny z tego, jak najwidoczniej poradził sobie Nakahara, że aż to od niego biło.

W czasie podróży samolotem Nakahara wyjaśnił Dazaiowi wszystko, co udało mu się załatwić i Osamu musiał przyznać, że nie zrobiłby tego lepiej, więc był po prostu wybitnie dumny ze swojego zastępcy. Mieli wszystko ustalone na najbliższe kilka tygodni, wszystko było przemyślane. Portowa Mafia rozwijała się dalej, nawet gdy jej szef był niedostępny. Gdy wreszcie samolot wylądował na lotnisku, żaden z nich nie potrafił powstrzymać westchnienia ulgi.

- Witamy w domu - stwierdziła Yosano z lekkim uśmiechem obserwując, jak twarze obu chłopców rozjaśniają się z radości.

- Witamy wśród żywych - skomentowała to Shizuki, patrząc bezpośrednio na Dazaia i nie potrafiąc powstrzymać się od złośliwego komentarza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top