P. LIX / MOŻE NAPRAWDĘ POWINIEN ZNIKNĄĆ

Ranek był prawdopodobnie najprzyjemniejszą rzeczą, jakiej w ostatnich czasach doświadczyli obaj mężczyźni. Nie musieli się z niczym spieszyć, nie musieli nawet zbyt szybko wstawać. Po prostu obudzili się, sami z siebie, o typowej dla siebie godzinie, na co obaj zareagowali niewielkim rozczarowaniem. Nie mieli jednak jak tego zmienić, bo ich organizmy przywykły do konkretnych godzin, do konkretnego rozkładu dnia i do minimalizowania ilości snu, jako rzeczy stosunkowo zbędnej. Nie zmieniło to faktu, że żadnemu z nich nie spieszyło się do opuszczenia łóżka.

Nakahara obudził się jako pierwszy i lekko się uśmiechnął, czując, że wciąż leży, otulony ramionami Dazaia. Nie ruszał się zbytnio, by przypadkiem bruneta nie obudzić. Rudzielec czuł się wystarczająco bezpiecznie, by w końcu móc pomyśleć o czymś, co odsuwał od siebie od naprawdę dawna. Ostatnimi czasy nie czuł się do końca sobą. Dopóki mógł coś załatwić przez telefon, wszystko wydawało się w porządku. Mógł w ten sposób działać. Mógł też spędzić cały dzień z rodziną i z Osamu. Nie stanowiło to najmniejszego problemu. Problem zaczynał istnieć, gdy myślał o opuszczeniu bezpiecznej bańki. Gdy myślał, o opuszczeniu tarczy, którą wytworzył sobie z członków rodziny. I gdy wracał do pracy.

Chuuya miał ochotę parsknąć z niedowierzaniem. Powstrzymała go jednak niechęć przed obudzeniem Dazaia. Przepracował tyle lat w Portowej Mafii. Nie jeden raz otarł się o śmierć. Czy to w strzelaninach, planowanych lub nie, czy to w wyniku zaplanowanych akcji, odwetów, błędów, dosłownie czegokolwiek związanego ze środowiskiem mafijnym. Bywał już nawet wcześniej przechwytywany, brany jako karta przetargowa czy torturowany. Przeżył to wszystko i wyszedł z tego obronną ręką. Uznawał to za część swojego życia, za normalność. Ot, ryzyko zawodowe. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to nie przechodziło bez echa. Po każdej poważniejszej akcji odbywał rozmowę z psychiatrą. Oczywiście tak, by nikt o tym nie wiedział, bo rudzielec wstydził się swojej słabości. Ale to zazwyczaj wystarczało. To i trochę czasu. Tym razem czasu upłynęło mnóstwo, a przez jego większość odpychał od siebie wszystkie myśli, na które nie czuł się gotowy i czuł, że zemści się to na nim wierutnie. Ale cieszył się, że tak zrobił. Wiedział, że to lepsza opcja. Z bliską osobą będzie mu łatwiej. A Dazai zna całą prawdę. Zrozumie go. Matka i brat wiedzieli o wypadku, nie znali jego przyczyny ani rozmiaru obrażeń. Pomogą. Chuuya doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pomogą jak tylko będą mogli. I to też będzie dobre i ważne. Da sobie radę. Uporządkuje wszystko. Potrzebował tylko czasu. I specjalistycznej pomocy. I wiedział, że będzie o tym musiał porozmawiać z Dazaiem.

Osamu obudził się niedługo po rudzielcu. Nie zmienił nijak pozycji tylko zaczął głaskać chłopaka delikatnie po plecach. To jednak wystarczyło, by Chuuya zrozumiał, że brunet już nie śpi. Poderwał głowę w górę tak szybko, zupełnie bez zastanowienia się, co robi, że nie minęło dużo czasu do momentu, w którym obaj syknęli z powodu bólu wywołanego niespodziewanym zderzeniem czoła rudzielca z dolną szczęką bruneta. Nic poważnego nikomu się nie stało. Poza tym, oczywiście, że Dazai spojrzał na Nakaharę, jak na skończonego idiotę. Idiotę, którego co prawda kochał, ale nawet to nie powstrzymało go od pokręcenia z niedowierzaniem głową. Pogłaskał go jednak delikatnie po czole i czule pocałował minimalnie zaczerwieniony ślad.

- Oj głupku - mruknął Osamu, nie potrafią powstrzymać rozczulenia i wciąż delikatnie rozcierając kciukiem miejsce, w którym się zderzyli.

- Możemy się dzisiaj nie ruszać z łóżka? - spytał Chuuya cicho, poprawiając się tak, by leżeć z twarzą na tej samej wysokości, co twarz Dazaia.

Brunet zaśmiał się i odgarnął włosy z twarzy Nakahary, by dotykając chłopaka samymi opuszkami palców, przeciągnąć dłoń po jego szyi, barku, ramieniu i w końcu by dotrzeć do dłoni rudzielca i chwycić ją.

- A co z Twoją mamą? I bratem? Wciąż są u Ciebie - przypomniał mu spokojnie Dazai.

- Przeproszę ich i powiem, że spotkamy się na jakimś zapowiedzianym obiedzie, czy czymś. Muszę z Tobą o czymś poważnie porozmawiać i chyba nie chcę żeby oni o tym wiedzieli. To za dużo szczegółów. Za dużo naszego świata - oznajmił Nakahara, wstając z łóżka i wygrzebując sobie z szafy czyste dresy i luźny podkoszulek.

I Dazai być może uznałby to za zwykłą rozmowę. Za potrzebę omówienia czegoś dla Portówki. Mógłby tak zrobić gdyby nie ton, którego Chuuya użył. Chłopak brzmiał zbyt poważnie. Brzmiał na zbyt zmęczonego. 

- Przygotuję nam śniadanie - oznajmił Dazai, również zbierając się z łóżka.

Nakahara jakimś cudem wytłumaczył rodzinie, że mogą spotkać się innym razem, na planowanym spotkaniu, a nie przy powrocie z wycieczki ratującej życie. Zapodał również argument o tym, że stęsknił się za swoim chłopakiem i martwił o niego przez wybitnie długi czas, więc logicznym było, ze chciał spędzić z nim trochę czasu samemu. Sachiko zrozumiała aluzję jako pierwsza, co nie stanowiło nawet najmniejszego zaskoczenia i niemal siłą wyciągnęła Shuujiego  z łóżka, a potem z mieszkania, mimo narzekania chłopaka, że przecież wychodzą bez zjedzenia jakiegokolwiek śniadania.

Dazai pożegnał się z rodziną swojego ukochanego i postawił na stole dwa parujące talerze pełne śniadania, które miały opóźnić nieuniknione, czyli rozmowę na poważne tematy. Osamu nie chciał niczego przyspieszać. Rozumiał jednak Chuuyę bardziej, niż Chuuya czasami siebie rozumiał. Wiedział, że rudzielec będzie próbował to odwlec, więc uznał, że ułatwi mu to na tyle, na ile będzie się tylko dało.

To było ich prawdopodobnie pierwsze śniadanie, które spożyli w całkowitej ciszy. Do tego wybitnie krępującej ciszy. W końcu Nakahara podziękował za posiłek, chwycił kubek z herbatą w obie dłonie i usiadł po turecku na kanapie, wzrokiem zapraszając do tego samego Dazaia. Chłopak posłuchał, po drodze chwytając swoje picie. Ponieważ cisza przedłużała się, Osamu postanowił nieco uspokoić zmartwionego i smutnego Chuuyę, najprostszymi możliwymi słowami.

- Jest już ranek. I wciąż tu jestem. Z Tobą - przypomniał mu brunet.

- Chodzi o ostatnie kilka miesięcy. Po prostu. To się nałożyło i nawarstwiło i starałem się to opóźnić, jak najbardziej się dało, ale nie sądzę, by to dalej działało - zaczął Nakahara, wbijając wzrok w herbatę znajdującą się w kubku. - Pamiętasz, jak po niektórych akcjach brałem dzień wolnego? Albo dwa? Chodziłem wtedy na wizyty do specjalisty, który pomagał mi się uporać z tym, co poszło nie tak. Postrzał, jakieś gorsze rany. Cokolwiek. Wiem, że pewnie o tym wiedziałeś, choć udawałeś, że było inaczej. Jesteś zbyt sprytny by nie wiedzieć takich rzeczy. Doceniam jednak to, że nigdy nie wypytywałeś ani mi tego nie wypominałeś. I przywykłem do tego. Przywykłem nawet do tego, że Cię nie ma. Ale później pozwoliłeś mi przywyknąć do tego, że jesteś obok mnie i mnie kochasz. Poczułem się bezpiecznie i gdy Keniji mnie porwał, praktycznie prosto z budynku Mafii, straciłem wiarę w to bezpieczeństwo. Nigdy wcześniej nie spotkałem człowieka, który byłby jak Twój brat. Wierzyłem, że przyjdziesz, ale myślałem, że przyjdziesz za późno. I w pewien sposób przyszedłeś - Nakahara uniósł na chwilę nieco koszulkę ukazując sporo różnej wielkości blizn, które widocznie rysowały się na tle zadbanej skóry rudzielca. Zgrubienia, które nigdy nie znikną mimo bycia pod najlepszą medyczną opieką. - Keniji zdążył się do mnie dobrać. Zdążył zrobić mi coś straszniejszego, niż zdarzyło mi się to kiedykolwiek wcześniej. To był zupełnie inny poziom tortur. Pierwszy raz w życiu modliłem się o szybką śmierć, gdy on dopiero zaczynał się rozkręcać. I czuję, że to gdzieś we mnie siedzi. I chciałem z Tobą o tym porozmawiać, ale najpierw byliśmy obaj w tragicznym stanie, a potem wyszła cała ta sprawa z Twoją chorobą. I myślałem, że może jeśli będę trzymać się z daleka Portówki, zrobię sobie jakieś wakacje, może mi przejdzie. Że potrzebuję tylko dystansu. Ale za każdym razem, gdy zamykam oczy widzę to wszystko jeszcze raz. Nie mogę spać. Próbuję, ale nie mogę. Widzę minę Kenijego i budzę się, czując, jak całe moje ciało boli, bo mam wrażenie, że znowu jestem w tym magazynie. Dzisiejsza noc była pierwszą od naprawdę dawna, którą przespałem bez większych problemów. Koszmary były jakieś takie lżejsze, a za każdym razem, gdy się budziłem, widziałem Ciebie i wracało poczucie bezpieczeństwa, dzięki któremu mogłem ponownie zasnąć. Ale przez to mam też wyrzuty sumienia. Bo za każdym razem przypominam sobie, przez co Ty musiałeś przejść przeze mnie. I wraca strach, że skoro porwali mnie praktycznie spod Portówki to z jaką łatwością porwaliby mnie z innego miejsca. Zaczynam popadać w paranoję, gdy tylko myślę o powrocie do Mafii. O zostaniu samemu.

- Ale przecież dałeś sobie radę, gdy mnie nie było. Kierowałeś wszystkim - zauważył Dazai, odkładając kubek na stół i wyciągając rękę w stronę Nakahary w nieosaczającym geście, by rudzielec mógł ją chwycić jeśli tylko będzie chciał.

- A Ty dałeś radę mnie pozszywać  w kabinie prysznicowej - przypomniał mu Nakahara - Przez telefon jest łatwiej. Nie czuję się zagrożony. Mogę czuć się bezpiecznie i wtedy wszystko działa. Ale sama myśl o tym, że miałbym wrócić do Biurowca powoduje u mnie strach. To się nie działo nigdy wcześniej i wiem, że to może być błahe, ale nie potrafię tego przemóc...

Dazai przesunął się, by znaleźć się bliżej Nakahary. Delikatnie chwycił jego dłonie w swoje i próbował uspokoić to, jak bardzo się trzęsły. Przez chwilę milczenia, która zapadła, po ostatnim stwierdzeniu, Osamu wyjął kubek z rąk chłopaka i odstawił go na szklany blat z cichym stuknięciem, które w obecnej ciszy zdawało się głośniejsze niż wybuch bomby. Nawet światło słońca, które wpadało przez ogromne okna i oświetlało salon, wydawało się wyjątkowo zimne i martwe, jakby nic w całym wszechświecie nie chciało umilić tej rozmowy lub nie zniszczyć jej powagi. Wszystko zdawało się tak zimne, jak lodowata była herbata Chuuyi.

- Chuu, to nie jest błahe. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co przeszedłeś. Jestem dumny, że Ci się udało, że wytrzymałeś tak długo, że wytrzymałeś to wszystko. Ale nie musisz być zawsze silny. Nie zmuszę Cię do powrotu do Mafii. Nie będę próbował nawet do wyjścia z domu. Będę przy Tobie i postaram się zapewnić Ci bezpieczeństwo, bo tylko tyle mogę zrobić - powiedział cicho Dazai, trzymając delikatnie chłopaka za ręce i patrząc mu prosto w oczy. Zawsze się martwił o rudzielca, ale teraz przekraczało to wszelkie skale. - Zrobię wszystko by Ci pomóc. Tylko nie możesz zamknąć się w sobie i uciec, choć to wydaje się lepszą opcją.

- To nie wydaje się lepszą opcją - przerwał mu Nakahara, nie podnosząc głosu nawet do głośności normalnej rozmowy. - Wydaje się łatwiejszą. Ale nauczyłem się, że przy Tobie warto spróbować wybrać trudniejsze. Że koniec końców to korzystniejsze i lepsze. Pamiętam też słowa lekarki, które to potwierdzają. Choć tamte przypadki teraz też wydają mi się błahe.

- Chuuya, tu chodzi o Twoje zdrowie. W tym nie ma nic błahego - uświadomił go Dazai. - Mafia może poczekać. Wszystko może poczekać, tylko nie to. I tak wystarczająco długo czekałeś. Powiedz mi, ile dasz radę, ale nie jestem psychiatrą. Mam zadzwonić do Twojej lekarki?

Nakahara uśmiechnął się słabo i po chwili skinął twierdząco głową. Podał również nazwisko kobiety i podziękował cicho.

- Czekałem na Ciebie. Potrzebowałem oparcia, opieki, delikatności i czasu. I chciałem Ci to powiedzieć, gdy zabraliśmy się do pracy nad tymi pieprzonymi teczkami, ale nie od razu po tym, jak wyszedłeś ze szpitala. Dopóki nie myślałem o wyjściu z Biurowca też było dobrze, ale zaczynałem czuć się tam, jak w więzieniu. A potem miałeś wypadek. Wiem, że czekasz żeby dowiedzieć się co Ci było i to wszystko się opóźnia, a ja jeszcze dorzucam Ci swoich problemów, ale odpychałem to od siebie tak długo, że już chyba dłużej nie mogę.

- To nieważne. To już za mną. Teraz skupiamy się na Tobie.

Znowu zapadło milczenie. Nakahara potrzebował dłuższej chwili by przemyśleć wszystko i Dazai wykorzystał to, by przyciągnąć go do siebie, objąć i delikatnie i uspokajająco zacząć głaskać go po plecach. Trwali tak przez dłuższą chwilę, a słońce zniknęło już za górną krawędzią okien, stojąc wysoko na niebie. Dazai doskonale znał objawy zespołu stresu pourazowego. Wiedział, że nieregularność snu jest jednym z podstawowych z nich. Niemożność zaśnięcia czy stan pobudzonej czujności, który powodował pobudki z powodu najmniejszych bodźców zewnętrznych, a także zasypianie w momencie poczucia bezpieczeństwa i świadomość bycia daleko od miejsca związanego z zagrożeniem, w najmniej spodziewanych momentach. Dlatego nie zdziwił się, gdy po dłużej chwili milczenia usłyszał miarowy i spokojny oddech.

Osamu wstał powoli, próbując ograniczyć zmiany pozycji, by przypadkiem nie obudzić Nakahary. Podłożył chłopakowi poduszkę pod głowę i zabierając kubek ruszył w stronę sypialni. Odstawił naczynie na blat wyspy i z ubrań złożonych na krześle wygrzebał z kieszeni spodni telefon Nakahary. Przeszukał listę kontaktów by znaleźć nazwisko lekarki i wybrał jej numer. Odebrała po kilku sygnałach, choć Dazai spodziewał się, że będzie o wiele trudniej się z nią skontaktować. W końcu był środek dnia, a jeśli ktoś jest naprawdę dobry w tym, co robi, to robi to za bardzo duże kwoty i w pierwszej połowie dnia, by resztę móc spędzić z rodziną lub w jakikolwiek przyjemny sposób. Chodził niecierpliwie po sypialni, za zamkniętymi drzwiami żeby nie obudzić Chuuyi.

~ Dzień dobry, dodzwoniłeś się do Kamiko Ashidy, w czym mogę pomóc? - rozległ się głos po drugiej stronie słuchawki.

- Dzień dobry, z tej strony Osamu Dazai. Dzwonię w sprawie wizyty domowej dla Chuuyi Nakahary. Kiedy miałaby pani wolny termin?

~ Pan Nakahara wspominał o panu. Zgaduję, że to poważne. Odwołam inne spotkania i będę za jakieś trzy godziny. Członkowie Portowej Mafii mają u mnie pierwszeństwo.

Kobieta rozłączyła się po krótkiej wymianie zdań i po wstępnym ustaleniu, co dolegało Nakaharze. Dazaia zaskoczył fakt, że lekarka tak lekko mówiła o Portowej Mafii, bo był pewien, że kobieta nigdy nie pracowała bezpośrednio dla nich. Nie zamierzał jednak drążyć tematu. Przynajmniej nie z nią. A miał całe trzy godziny by sprawdzić, kim była ta kobieta. I z pewnością nie zamierzał ich zmarnować. Chwycił laptopa z sypialni i na bosaka, najciszej jak mógł, przeszedł przez salon, by usiąść na fotelu, po drugiej stronie stolika niż spał Nakahara.

Dazai martwił się. Nie wiedział, czy może zaufać tej lekarce, ale czuł, że skoro Chuuya korzystał z jej usług, to może jednak jest sprawdzona. Próbował też nacieszyć się widokiem spokojnego Nakahary, który wyglądał tak błogo, gdy spał, ale pamiętał, jakie koszmary czekają na chłopaka na jawie, nie potrafił. Czuł się też niesamowicie winny. Może gdyby nie prowokował Kenijiego w więzieniu, może gdyby rozegrał to spokojniej. Może gdyby w ogóle nie zbliżył się do Nakahary. Może wtedy rudzielcowi nic by się nie stało i teraz nie przeżywałby tego horroru na nowo i na nowo. Pracowałby w Mafii, później znalazłby sobie miejsce w życiu. Ominęłoby go tyle cierpienia, za które koniec końców odpowiedzialny był Dazai. Nie zamierzał jednak dzielić się tymi przeżyciami z kimkolwiek. Nakahara był zbyt ufny i zbyt zakochany by widzieć, jakie niebezpieczeństwo wiązało się ze związkiem z Dazaiem i choć brunet próbował go uświadomić, nie wychodziło mu to. Inna sprawa, że nie próbował zbyt mocno, bo nie potrafił sobie wyobrazić życia bez Chuuyi. Jeśli jednak miał przynosić rudzielcowi więcej cierpienia niż szczęścia to może trzeba było zrobić to w ten sam sposób, w który zrywało się plastry. Szybka akcja i zapomnienie o tym. Może naprawdę powinien zniknąć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top