P. LIII / TAK NAZYWAJĄ MNIE WSZYSCY, NA KTÓRYCH MI ZALEŻY

Opatrywanie rany Nakahary okazało się o wiele krótsze, niż początkowo przypuszczała Yosano. Nie potrafiła także przestać się uśmiechać. Racjonalna część jej umysłu wręcz krzyczała na nią, że powinna wydrzeć się na Chuuyę i wygarnąć mu, jak głupio postąpił i ile mógł przypadkiem dołożyć innym lekarzom pracy, w czasie gdy ci mogli być potrzebni gdzieś indziej, ale nie mogła nie docenić pomysłowości i uporu chłopaka. Niezbyt często wszakże widzi się, jak ktoś celowo się okalecza, by móc zostać z ukochanym.

- Jesteś idiotą, Chuuya - stwierdziła cicho lekarka, wyrzucając do pobliskiego śmietnika jednorazowe rękawiczki.

- Nie jestem tą gnidą żeby mieć inną opcję - odparł tamten, delikatnie wzruszając ramionami. Widząc uniesioną w wyrazie niezrozumienia brew Yosano, wyjaśnił jej. - Dazai ma w sobie coś takiego, że chce się za nim iść. Że chce się go słuchać. A jeśli to nie zadziała to ma tę swoją przerażającą stronę, która mrozi Ci krew w żyłach tak bardzo, że nawet nie masz siły się sprzeciwić.

- Jak użył tego drugiego na mnie to zbierali mi szczękę z podłogi - wtrąciła się Adelaide, która do tej pory stała przy wejściu tak cicho, że żadne z tej dwójki jej nie zauważyło. Widząc zaskoczone miny, zaśmiała się i podeszła bliżej. - Constanza chyba boi się nieobliczalności odwiedzających Daia, bo pozwolił mi zostać chwilę dłużej bez najmniejszego problemu. Skorzystałam, bo Dai by mnie zabił, gdybym nie upewniła się, że jego gorszej połowie nic się nie stało. Bez obrazy, Nakahara - dodała, unosząc ręce w geście poddania.

- Nie wziąłem sobie tego wybitnie do serca - uspokoił ją rudzielec.

Chłopak doskonale wiedział, że w czasie jednego spotkania, na którym i tak grał drugie skrzypce, nie wywalczy sobie lepszej pozycji w rodzinie de Luki, niż Osamu, który jednak swoją pozycję utwierdzał tam przez kilka ładnych lat. Doskonale też rozumiał, dlaczego to Dazai jest głową w ich duecie, a on mięśniami. I dlaczego to Dazaiowi lepiej wychodzi rozumienie i czasem manipulowanie ludźmi. Skoro miał tę wiedzę, to o co konkretnie miał się obrażać? O prawdę? Oczywiście w oczach bruneta było dokładnie na odwrót, ale Nakahara uważał, że to tylko do czasu, kiedy uda mu się w końcu wybić chłopakowi z głowy kołaczące się tam stwierdzenie "jestem potworem".

- Ja tu czekam na historię - wtrąciła się Yosano z szerokim uśmiechem wpatrując się w dziewczynę.

- Dai był łącznikiem między Berettą a Mafią Portową przez kilka ładnych lat, dzięki czemu dość często nas odwiedzał. Dzięki temu, co ma pod kopułą, nigdy nie doszło choćby do ostrzejszej wymiany zdań. Dazai oświadczał, czego oczekiwała Portówka, wiedział, że to nierealne, więc schodził z oczekiwań, podwyższając korzyści mojego ojca i dzięki jego racjonalnemu podejściu, które doskonale analizowało obie strony, wszelkie umowy handlowe były zawierane w mniej niż godzinę i w całkowicie przyjaznej atmosferze - Yosano nie zdziwiła się tym faktem ani trochę, wątpiła, by ktokolwiek, kto znał Dazaia choć przez jeden dzień, wątpiłby w taki rozwój wydarzeń. - I wyobraź sobie ostatnio. Przyjeżdża do nas - Adelaide zaczęła wyjątkowo energicznie gestykulować, robiąc niemal parodię z własnych słów i zachowania. - Jedzie jak wariat po ulicach Mediolanu tak, że dobrze, że Cosa Nostra ma policję pod kontrolą, bo nie wiem, co by gościowi zrobili za stworzenie takiego zagrożenia w centrum miasta.

- Przesadzasz. Jechał całkiem bezpiecznie i mówię to z perspektywy osoby, która była wtedy w tym maserati. Trochę nieprzepisowo, ale bezpiecznie. Gdybyś Ty go widziała, gdy wyszedł z więzienia od... z więzienia, to było coś. Bałem się wtedy o własne życie - zaśmiał się Nakahara, zadziwiająco wesoło, ale jego zawahanie nie umknęło niczyjej uwadze.

Adelaide miała najwidoczniej wystarczająco dużo oleju w głowie żeby to przemilczeć i nie dopytywać się o szczegóły, zwłaszcza, że mina Yosano momentalnie z radosnej zmieniła się w coś, czego Włoszka nie potrafiła do końca określić. Jakby smutek, ale podszyty czymś jeszcze. Zupełnie, jakby prawie przypadkiem wdepnęli na minę w stylu tematu tabu.

- Pamiętam Dazaia z wyścigów - przypomniała mu Adelaide z lekkim uśmieszkiem. - Nie wygrywa się tego bezpieczną jazdą.

Nakahara zaśmiał się, co zabrzmiało dość dziwnie biorąc pod uwagę stan jego twarzy, ale udało mu się tym zdziwić rozmówczynię. Pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Ta gnida nie cierpi crossów. Ani większości modeli, których używa się do wyścigów, bo uważa je za plastikowe gówna. Jak on się dorwie do porządnego Harleya to pociśnie i ponad pięćset na godzinę - oznajmił z miną, która wyrażała jedno. Dumę ze swojego chłopaka.

Adelaide spojrzała na niego, jak na skończonego idiotę i zaśmiała się z lekką dozą pogardy. Odnotowanie takich wyników było maksymalną rzadkością, niemal nie dało się tego uzyskać w kontrolowanych warunkach, a co dopiero na wyścigu. Przy niej brunet pojechał słabo ponad trzysta, co dało mu dosłownie sekundową przewagę. Gdyby zaczęła minimalnie lepiej na samym starcie, pokonałaby go bez problemu. A ten rudzielec próbował jej wmówić, że Dai pojechał ponad pięćsetką? Prawdopodobnie jedynym takim wynikiem odnotowanym przez Harleya? No niezbyt ta opowieść brzmiała logicznie.

- Chyba za mocno się uderzyłeś - oświadczyła, krzyżując ręce na piersi.

Osobą, która prawdopodobnie była najbardziej roztropna i rozsądna, oczywiście okazała się Yosano, która była pewna, że wiele wiadomości z życia Dazaia ją zdziwi, a jednak mimo tej świadomości jej szczęka nie podnosiła się z podłogi, gdy realnie coś słyszała. Może sama zbyt grzecznie nie jeździła i złapała kilka mandatów, ale stówę przekroczyła tylko na autostradzie, a oni mówili o trzykrotnie i pięciokrotnie większej wartości. Tak więc lekarka siedziała tylko, zupełnie oniemiała, próbując połączyć fakty, czego ani Adelaide, ani Nakahara jej nie ułatwiali.

- Możesz to sprawdzić Adelaide - uświadomił ją Chuuya, wciąż z miną najdumniejszego chłopaka na świecie. - Rekord Harleya z 2014 roku. Prawie pięćset dwadzieścia kilometrów na godzinę. Pięćset osiemnaście, jeśli mnie pamięć nie zawodzi. Na początku mu w ogóle maszyna nie chciała ruszyć, bo był za lekki, a potem Harley Davidson martwił się, że straci sterowność i rozwali jeden z ich eksperymentalnych modeli. Jedyny tego rodzaju. Jak pobił ówczesny rekord, Harley był tak zachwycony jego jazdą, że dali mu tę maszynę i obiecali więcej takiej nie wyprodukować. Ta gnida dalej nią jeździ i opiekuje się tym bardziej niż większość ludzi dziećmi. Tyle, że zostawia go pod kamienicą dość często, jeśli tylko warunki pogodowe pozwalają, bo i tak nikt nie wie, co to za model, więc nikt tego nie rusza. No i kultura jednak jakaś w Kobe jest. Jak mają nowe maszyny to go bardzo często zapraszają. Inna sprawa, że mnie to średnio leży, ale teraz, jak mamy Yosano to będę spokojniejszy. No i boję się z nim jeździć motocyklem. Autem, zero problemu. Ale bardzo się wzbraniam przed tym jego cackiem. W sumie dopiero ostatnio dałem się namówić.

- Co ja mam do tego? - wydukała lekarka, do której ten natłok informacji wciąż nie docierał. 

Inna sprawa, że była całkowicie zszokowana, że Nakahara był w stanie zapamiętać taką ilość informacji. Wcześniej Chuuya zdawał się w ogóle nie ogarniać życia, na dobrą sprawę własnego dalej nie ogarniał, ale gdy pytało się go o bruneta, rudzielec nagle okazywał się kopalnią wiedzy z najdrobniejszymi szczegółami. Trochę to przerażające.

- Mamy takiego farta, że wpuszczają Dazaia na lotniska, więc korzysta z pasów startowych albo wyłączają część autostrady, gdy on ma coś testować, więc jedzie zazwyczaj po względnie prostej drodze, więc zmniejsza się ryzyko, bo nie ma szansy, że rozbije się na zakręcie. Ty w razie czego uratujesz go od śmierci w wypadku.

- Myślisz, że przy prędkości pięciuset na godzinę cokolwiek z niego zostanie? - spytała, wciąż zszokowana, niezbyt delikatnie.

- Czy ja naprawdę muszę przypominać Ci o mojej Zdolności? I Zdolności tej gnidy? Będzie miał mało czasu, więc całkowicie się nie wybroni, ale nie umrze. On jak chce to jest nieśmiertelny. Tylko musi tego chcieć.

Adelaide gorączkowo szukała czegoś w telefonie i zarówno Yosano, jak i Nakahara założyli, że próbuje znaleźć zaprzeczenie słów rudzielca. Akiko natomiast uderzyło coś innego w słowach Chuuyi i jego tonie. Jego pewność, że Dazai przeżyje tę sytuację, że Dazai przeżyje wszystko. Że jest niepokonany i nigdy go nie zostawi. A jednak pod tym wszystkim czaił się strach, do którego Nakahara ewidentnie nie chciał się przyznać. Najgorszy rodzaj strachu. Taki, który doprowadza ludzi do robienia najdziwniejszych, najgłupszych i bardzo często niebezpiecznych i nieprzemyślanych rzeczy. Takich, jak przywalenie samemu sobie. Delikatnie ścisnęła jego rękę.

- Nigdy nie zostaniesz sam, obiecuję - powiedziała tak cicho, że tylko Nakahara to usłyszał.

Spojrzał na nią tak, jakby w pierwszym momencie chciał wyrwać rękę i wydrzeć się na nią za to, że mówi takie rzeczy, takim tonem, jakby sugerowała, że Dazai wcale nieśmiertelny nie jest, ale bardzo szybko uświadomił sobie, jak idiotyczne byłoby to posunięcie. Lekarka tylko próbowała go wspierać. Uśmiechnął się słabo i niewerbalnie podziękował za wszystko.

- Wiem, że Dazai wyjdzie ze wszystkiego - powiedziała mu, odwzajemniając uśmiech. - Przeżył tyle rzeczy, że śmierć w wyniku guza mózgu czy nawet wypadku na motocyklu byłaby zniewagą dla jego przeszłości. Po prostu nie chcę byś pomyślał, że w którymkolwiek momencie jesteś sam. Przez Osamu staliśmy się rodziną, a rodziny się nie zostawia na lodzie.

Ich pełną powagi i wzajemnego wsparcia, choć stosunkowo jednostronną rozmowę przerwała Adelaide, wzdychając z niedowierzaniem. Pokazała im obojgu ekran, na którym znajdowało się zdjęcie Dazaia, opierającego się o Harleya z założonymi na klatce piersiowej rękoma i rozmawiającym z obecnym głównym inżynierem. Podpis zdjęcia był jednoznaczny. Nakahara zaśmiał się widząc to.

- Mogłaś powiedzieć, że szukasz tego zdjęcia. Mam je na telefonie - uświadomił ją, kręcąc z rozbawieniem głową. - No tyle, że podpisu nie mam. Pamiętam, jak Dazai tłumaczył Williamowi, co można poprawić żeby dobić do sześciuset, a Willy słuchał go jak zaczarowany. W sumie ciekawe, co u niego - zaczął na głos wspominać i zastanawiać się Nakahara.

- Pod tym zdjęciem widnieje nazwisko "Petrali" Nakahara - zauważyła Adelaide, czując, jak ucieka jej grunt spod nóg. Jeśli to wszystko była prawda to Dazai wygrywał, nawet wtedy, gdy dawał jej fory, a to mocno ugodziło w jej kobiecą dumę.

- No tak, właśnie o nim mówię. William "Willy" Petrali - potwierdził jej słowa rudzielec. - Dazai cały czas się z niego śmieje, że nie może dorównać dziadkowi, a chłopakowi tak zależy na ksywce, że w sumie się nie dziwię.

- William Petrali - powtórzyła słabo Adelaide. - Syn Arthura Petrali, wnuk Joe "Smokin' Joe" Petrali, wyścigowego kierowcy Harleya Davidsona z czasów początków firmy, okrzyknięty geniuszem młodego pokolenia jako mechanik, a Dai mu doradza, jak ma poprawić własną maszynę? - cała ta sytuacja była tak irracjonalna, że dziewczynie aż nie mieściła się w głowie. 

Życie by oddała żeby William Petrali zbudował maszynę specjalnie dla niej. Wszystkie parametry idealnie dopasowane, niezawodność, brak lewych części, którymi zaczęli posługiwać się w niektórych placówkach, w których ślad o pierwotnych pracownikach lub ich potomkach zaginął, cudowny silnik i ogólna miłość. A Dazai to po prostu miał. Jakim cudem ten człowiek był wszędzie i znał tak niesamowitych ludzi? 

- No ten właśnie. Dazai zawsze mówił, że prędkość go uspokaja. No i jak mu jeszcze wleciały te teksty o samobójstwie to już w ogóle jego miłość rozkwitła. Willy na tym mocno skorzystał, bo tej gnidzie się zdarzyło raz czy dwa zapomnieć, że musimy wracać. Zresztą są siebie warci, jak się zamyślą to nawet o jedzeniu nie pamiętają - skomentował z ewidentną naganą w głosie.

Nakahara mówił to wszystko tak, jakby to był ich chleb powszedni. Od tak, wyjść sobie z kumplem na miasto, a nie spotkać się i pracować u boku geniusza. Adelaide nie mieściło się to w głowie. Zamachała bezsensownie rękoma w powietrzu i po chwili wskazała drzwi.

- To ja wyjdę. Godziny odwiedzin się skończyły, a ja chyba jestem w szoku, a Ty mi niszczysz życiowe marzenia, więc póki jeszcze jakieś mam to się zmyję.

- Jak chcesz to jak Dazai się obudzi, możemy zadzwonić do Willy'ego to sobie pogadacie. Sam też bym mógł, ale ludzie mają coś do tej gnidy, że jego lubią jakoś tak bardziej - Nakahara wzruszył ramionami.

Towarzyszył temu dość głośny trzask, gdy Adelaide wyszła, trzaskając drzwiami z niemałą, jak na tak niewielką osóbkę, siłą. Rudzielec nie potrafił się powstrzymać i zaczął się śmiać. Uwielbiał celowo podpuszczać ludzi drobnymi uszczypliwościami. A widząc reakcje Włoszki, doskonale rozumiał, jak wpłynie na nią stwierdzenie, że może od tak zadzwonić do jej idola. Wyprowadzi z równowagi, zasmuci i zniszczy fundamenty pod wiarą, że nigdy go nie spotka, bo jest zbyt ważny, a nie z jakiegokolwiek innego powodu. 

Yosano spojrzała na niego, jak na skończonego debila i zbeształa go samym wzrokiem. Koniec końców był to normalny szpital. Z normalnymi pracownikami. A nie piętro w Biurowcu Mafii, gdzie wszyscy byli przyzwyczajeni do najdziwniejszych akcji. I hałasów. Chuuya jednak nie wyglądał na ani trochę przejętego. Lekarka westchnęła ciężko i wstała.

- Idź spać Chuu, jest późno. Pójdę sprawdzić co u Dazaia i zaszyję się albo u niego, albo w pokoju pielęgniarek. Jeszcze nie wiem, jak się dzielimy z Shizuki.

Nakahara momentalnie spoważniał.

- Ma mieć jeszcze siedem operacji, tak? - spytał cicho. - Potrafisz przewidzieć kiedy będzie można z nim porozmawiać, kiedy się wybudzi? Ile jeszcze będzie nieprzytomny?

- To nie jest takie proste Chuu - odpowiedziała, nieco zmieszana lekarka. - Guz w mózgu Dazaia przekroczył pewne wymiary, dlatego ma aż tyle operacji. Dzisiaj operowaliśmy tylko jego połowę. Przyniosło to przekraczające oczekiwania rezultaty, ale nie możemy za bardzo przyspieszać. Normalnie to jest jednodniowa operacja, a rankiem kolejnego dnia możesz zostać wypisany ze szpitala, w przypadku odpowiednio małego guza oczywiście, czyli większości takich, jakie Constanza obecnie przyjmuje pod operację. Jutro będziemy operować drugą część guza po raz pierwszy. Później musimy zrobić jeden dzień przerwy zanim podejdziemy do tego ponownie i wrócimy do części, którą operowaliśmy dzisiaj. To jest względnie nieinwazyjna metoda, ale w pewnych granicach, które przekraczamy. Dodatkowe dni to kwestia zmniejszenia ryzyka, choć nawet nie jesteśmy pewni, czy jakkolwiek to ryzyko można zmniejszyć. Gdyby nie to, że boję się, że zrobię z niego warzywa to ta operacja trwałaby dzisiaj osiem godzin, a nie ciągnęłaby się przez najbliższe dwa tygodnie. I chyba wolę pozostawić Dazaia w stanie śpiączki czy chociaż soporu. To jest bezpieczne do sześciu miesięcy, my nie zamierzamy przekroczyć miesiąca nawet w najgorszym przypadku, licząc od pierwszego podania, jeszcze w Kobe. A te leki wpływają na wielkość guza. Zmienia się ciśnienie. Jeśli teraz byśmy go wybudzili, a ciśnienie wróciłoby do normy, guz by urósł i wymagałby, zgodnie z moimi wstępnymi przewidywaniami minimum dwunastu operacji. A to...

- A to zwiększa ryzyko - skończył za nią Nakahara.

Było coś takiego w rudzielcu. Jakaś taka bezbronność, na którą pozwalał sobie tylko w towarzystwie konkretnych ludzi. Z jednej strony Yosano cieszyła się, że należy do tej grupy, a z drugiej była przerażona, że wystarczyło by jedna nieodpowiednia osoba wyszła z pomieszczenia, a Nakahara zmieniał się z żartującego i pewnego siebie mafioza w człowieka, który wyglądał, jakby zaraz miał się fizycznie rozpaść pod ciężarem własnego strachu i niepewności. Teraz, gdy siedział na szpitalnym łóżku, zaciskając mocno pięści i wbijając w nie wzrok, wyglądał jak zagubiony chłopak, który nie ma pojęcia, co ma zrobić, a nikt nie chce mu pomóc. Akiko chyba nigdy wcześniej nie widziała u ludzi tak głębokich i silnych emocji, jak u tej dwójki. W tym smutku.

- On to przeżyje prawda? - spytał cicho rudzielec. 

Wszystko go bolało od własnych ran, które odnieśli po ich walce z Yakuzą, choć w jego przypadku trudno było to nazwać walką. Płuca i serce ściskały mu się, nieomal uniemożliwiając oddychanie z samego strachu o Dazaia, a umysł na nowo i na nowo przeżywał tortury, które zafundowali mu członkowie Yakuzy. Wiedział, że będzie musiał z kimś o tym porozmawiać, gdy sytuacja się ustabilizuje. To nie był pierwszy raz, gdy był blisko śmierci, ale był to pierwszy raz, kiedy został porwany i torturowany. Taka sytuacja nie może przejść przez człowieka, nie pozostawiając żadnego śladu. Jedynym, co trzymało go przy zdrowych zmysłach, był Osamu. Wcześniej jego uśmiech, miłość i bliskość, która odpędzała demony o wiele skuteczniej niż wszelkie terapie. Teraz strach o niego, który radził sobie o wiele gorzej i Nakahara sam jeden wiedział, że psychicznie jest z nim źle, choć starał się tego wszystkim oszczędzić. Na to przyjdzie czas, gdy Dazai będzie na chodzie. Jeden problem na raz.

- Chcesz żebym skłamała czy powiedziała Ci prawdę? - spytała cicho lekarka, świadoma, że z Nakaharą nie jest w porządku, ale zupełnie nieświadoma tego, jak głęboko to sięga.

Chuuya podniósł głowę i spojrzał na lekarkę oczami, w którym malowała się tak bezbrzeżna beznadzieja i niechęć do walki, że Akiko na chwilę zamroziło. Efekt wzmogły tylko jego słowa.

- Okłam mnie - oznajmił, wciąż nie podnosząc głosu.

Daj nadzieję, może i bezpodstawną. Siłę by dalej wierzyć. Nakahara wiedział, że przy Yosano nie musiał udawać. Wiedział, że kobieta pomoże mu uporać się z tą częścią jego myśli, do których nie chciał się przyznawać. Wiedział, że łączy ich strach o życie Dazaia, bo wszystko było teraz niepewne. Z ranami od walk potrafili sobie radzić. Z guzem mózgu? Już gorzej. A mając całą tę wiedzę, był po prostu sobą. Tak samo, jak rozumiała to wszystko lekarka i wiedziała, że gdy tylko Dazai stanie na nogi, Nakahara wróci do swojego zwykłego, lekkomyślnego, ale wesołego trybu, gdzie wszystko naprawdę było możliwe. Walczyć mogli razem. Przeciwko Yakuzie, Cosa Nostrze, Camarrze, jakiekolwiek innej mafii czy nawet Portówce. W tym siedzieli razem i wspierali się wzajemnie. Jak Nakahara mógł pomóc Dazaiowi w walce, którą ten musiał stoczyć sam z pomocą lekarzy, którzy grzebali w jego mózgu? Bezsilność to naprawdę beznadziejne uczucie.

- Dazai na pewno przeżyje. Ta metoda nie ma w sobie żadnego procentu błędu, wszyscy operowani przeżywali. Za kilka dni będzie jak nowy, nawet nie zauważysz, kiedy się obudzi i kiedy znów wszystko będzie takie jak dawniej - oznajmiła cicho Yosano, siląc się na uśmiech i rozumiejąc, że Nakahara nie może się poddać. Musi w niego wierzyć. - On by Cię nie zostawił samego Chuu. I to już nie jest kłamstwo. Nie teraz, gdy wszystko między Wami tak dobrze się ułożyło - dodała, o wiele szczerzej.

Nakahara uśmiechnął się lekko, tym razem wracając do wpatrywania się we własne dłonie. Pięści już nie zaciskał, ale drobne zagłębienia, w miejscach, gdzie do wnętrza dłoni przycisnął paznokcie, były minimalnie widoczne.

- Dziękuję Yosano - oznajmił normalnym głosem. Względnie normalnym. - Wcześniej mi to umknęło, ale teraz zauważyłem. Zaczęłaś mnie nazywać "Chuu". Tak jak ta gnida.

- Jeśli Ci to przeszkadza to przepraszam, to wyszło jakoś tak, automatycznie - od razu usprawiedliwiła się lekarka, całkowicie zmieszana, gdy rudzielec zaczął się szczerze śmiać.

- Nie, to nie o to chodzi. To bardzo miłe. Tak nazywają mnie wszyscy, na których mi zależy - oznajmił, wzrokiem wracając do niej i tym razem Yosano wydawało się, że w smutku i bezsilności znalazła się granica.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top