P. L / MUSISZ JECHAĆ ZE MNĄ DO WŁOCH AKUTAGAWA
Hej Miśki! Tak, nadszedł ten rozdział. I tak, mam nadzieję, że później uda mi się ładnie wpleść historię Akutagawy w dalszą historię. Miłego czytania ~
Shizuki przełknęła głośno ślinę. Poczuła się jak w jakimś debilnym horrorze, w którym przeżywasz dosłownie każde tortury, wychodzisz pół żywy i przypadkiem zjadasz kanapkę z masłem orzechowym, po czasie orientując się, że jesteś uczulony na orzechy. Idiotyczności i nierealności tej sytuacji nie dało się porównać do niczego innego. Dazai przeżył Mafię, przeżył własny napad szaleństwa, przeżył wiele mniejszych czy większych wypadków. Wizja jego śmierci w tak młodym wieku po prostu do niczego nie pasowała.
- Nie możesz nic zrobić? - spytała cicho, patrząc na unoszącą się w powietrzu liczbę.
- Nie. Jeszcze nie. Będę mogła, gdy znajdzie się na samym skraju śmierci. Inaczej moja Zdolność nie zadziała - oznajmiła, po czym dodała o wiele ciszej. - Trzeba powiedzieć Chuuyi.
Ren spojrzała na lekarkę, jakby ta oszalała. Powiedzieć Nakaharze, że miłość jego życia, na którą czekał przez tyle czasu ma umrzeć? Żaden problem tylko trzeba go wywieźć do innego kraju, bo jak on wpadnie w szał to Korupcja rozpieprzy w drobny mak niewiele mniej niż Dazai ostatnio w centrum miasta. No i Shizuki nie chciała być tą, która dostarczy nowinę, bo zasada, że nie zabija się posłańca, wybitnie rzadko miała zastosowanie w Mafii.
- Ma prawo wiedzieć - przypomniała jej lekarka. - Ma prawo się pożegnać. No i przydadzą nam się jego kontakty. Choć najpierw i tak trzeba powiedzieć Dazaiowi. Przynajmniej tak się powinno zrobić, ale każdy dzień opóźnienia może wyrządzić tylko kolejne szkody. Choć nie wyobrażam sobie przelotu z nieprzytomnym Osamu na pokładzie. To będzie katastrofa z opóźnionym zapłonem - zaśmiała się, choć bez krzty wesołości w głosie, co sprawiło, że Ren przeszły ciarki.
- Nakahara ma numer do samego boga, że ma nam to jakkolwiek pomóc? - spytała sarkastycznie Shizuki, próbując opanować strach i włączyć logiczne myślenie.
- Prawie. Ma numer do Cosa Nostry.
Ren zmieszała się już zupełnie. Jakim cudem największa Mafia Włoch miała uratować ich Szefa? Inna sprawa, że czemu mieliby to robić? Przecież nie łączyły ich żadne relacje. Dziewczyna spojrzała na lekarkę, oczekując wyjaśnień, których najwidoczniej nie miała otrzymać. Tak przynajmniej uznała, gdy Yosano wstała i bez słowa otarła łzy i sama sobie sprzedała policzka żeby się ogarnąć. Zacisnęła pięści i ruszyła przed siebie. Zamierzała powiedzieć Nakaharze prawdę. I zamierzała powiedzieć mu to od razu.
Uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła, jak Chuuya siedzi po turecku otoczony istną powodzią papierów. Delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu, ściągając na siebie uwagę. Nakahara nie miał zaczerwienionych oczu ani nie płakał. Do szpiku kości wierzył, że Dazai przezwycięży wszystko i że to tylko drobne opóźnienie w jego powrocie do zdrowia. Akiko usłyszała, jak drzwi otwierają się ponownie. Nie musiała patrzeć w tamtą stronę, by wiedzieć, że to Shizuki wyszła z pokoju Dazaia i stała teraz, obserwując dalszy rozwój wydarzeń. Lekarka odchrząknęła próbując ułożyć w głowie odpowiednie zdanie do przekazania takiej wiadomości, choć nawet nie była pewna, czy istnieją słowa, które dadzą radę złagodzić atomówkę, którą zamierzała zrzucić na głowę rudzielca.
Akutagawa zaczynał mieć powoli szczerze dość. Nie wrócił do domu tylko po to by zastać Sodomę i Gomorę, a do tego dowolną katastrofę w jednym. Nie dość, że wysłali go na misję, która jakoś tak od początku mocno mu śmierdziała, to jeszcze wrócił, a wszyscy jakoś tak nale zdawali się unikać go jak ognia. Nie żeby wcześniej był zbyt przyjacielski, ale to co działo się teraz wokół niego przekraczało wszelkie granice i doprowadzało go do szewskiej pasji. No ale od początku.
Pani Ozaki uparła się żeby wysłać go wraz z kimś ważnym do pieprzonej Ameryki Północnej. Sądził, że padnie na Nakaharę mimo jego nie do końca dobrego stanu, ale przecież rudzielec wypisał się już wówczas ze szpitala. A skoro mógł zrobić to, mógł również wsiąść w samolot i pospacerować sobie po tym zakichanym kontynencie. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że niestety Chuuya poszedł na nieplanowany urlop i przydzielili mu Drugiego Zastępcę Fujimoto. Współpraca z podwładnym innego Herszta. Coś, czego Akutagawa z głębi serca nienawidził.
No ale uznał, że przecież to nie przekreśla wszystkiego. Zawsze mógł wpaść tam, zrobić rozpierduchę i być po prostu szczęśliwym i zadowolonym z tego faktu. Przynajmniej tak myślał, dopóki wszyscy Hersztowie, jak jeden mąż, nie oznajmili, że przyciąganie niepożądanej uwagi jest wielce niewskazane i woleliby załatwić sprawę najciszej, jak się tylko dało. To tylko olało oliwy do ognia, ale jest coś takiego w hierarchii organizacji, że choćby Ci się nie podobało to i tak musisz słuchać wyższych stopniem.
Tak więc Akutagawa wylądował z człowiekiem, który tylko go irytował samym faktem, że oddychał, w Stanach Zjednoczonych i rozgościł się tam zdecydowanie bardziej niż powinien był. Nie rozleniwił się, ani nic z tych rzeczy. Po prostu chodzenie za jednym idiotą było wybitnie mało męczące, nawet jeśli ten idiota pakował się w nielegalne wyścigi, dziwne deale i masę innych rzeczy, o których Akutagawie nie chciało się nawet myśleć. Był jak cień mężczyzny i chronił go w sytuacjach, gdy sprawy przybierały krytyczny obrót, ale na tyle skrycie, by nie dotarło to do zbyt szerokiej wiadomości publicznej.
A później wrócili. I myśleli, że wszystko będzie, jak dawniej. Że Hersztowie i ich podwładni będą się martwić działaniami Moriego, że Akutagawa był z nich zadowolony. Miał okazję by się wykazać. I to dość krwawo. Tymczasem spotkała go cisza i odwracane spojrzenia. Wszyscy znali prawdziwy powód jego wycieczki na inny kontynent. Ozaki chciała odciągnąć go od Dazaia na tak długo, jak tylko było to możliwe.
Kobieta doskonale zdawała sobie sprawę z uczuć podwładnego i jego potrzeby akceptacji, która jakimś cudem dotyczyła tylko Dazaia. Ale nie Dazaia, którym chłopak był teraz, a tego bezwzględnego dzieciaka, którym był, gdy był mafijnym Hersztem jeszcze przed pojawieniem się Nakahary. A chwilowo to nie wchodziło w rachubę. Raz, że nie zamierzała wymuszać ani wypraszać niczego na Osamu, a dwa, że być może chłopak już nigdy nie będzie tamtym sobą. A wpuszczenie Akutagawy w jego otoczenie mogło skończyć się naprawdę źle, więc chciała opóźnić to jak najdłużej od pierwszego momentu, w którym zrozumiała, że jest szansa na powrót Dazaia do Portowej Mafii.
Akutagawa zupełnie nie rozumiał dziwnego zachowania ludzi dookoła niego. Miał wrażenie, że stoi w centrum jakiegoś wielkiego, kosmicznego żartu, gdzie wszyscy poza nim wiedzą, co się dzieje, a śmieją się po prostu z niego. Tyle, że za jego plecami, bo w twarz za bardzo się bali. Po kilku dniach szwędania się bez celu po korytarzach na różnych piętrach Mafii w końcu przypadkiem dowiedział się, o co wszystkim chodziło. Dowiedział się, że Dazai wrócił do Mafii.
Rozwścieczony do granic możliwości mocno dynamicznym krokiem ruszył ku pokojowi, który przeznaczony był dla Pani Ozaki i znajdował się dosłownie trzy mieszkania od mieszkania Osamu. Być tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Nie mógł wybrać sobie gorszego dnia ani godziny.
Oczywiście, że personel medyczny, który opuścił mieszkanie Dazaia po jego porannym pogorszeniu, poinformował ją o nim. Od samego początku informowali ją o wszystkim, nawet o niegroźnych odchyłach od normy, a co dopiero o chwilowej śmierci. Siedziała więc jak na szpilkach, wpatrując się w widok rozciągający się za oknem i wyczulona, czy może ktoś nie zapuka do jej drzwi. Miała szczerą nadzieję, że będzie to Yosano z jak najlepszymi wieściami, bo nie tylko ona się martwiła. Pozostali Hersztowie również. I ktoś naprawdę zapukał do jej drzwi. Tyle, że nawet nie czekał na zaproszenie i wparował do jej apartamentu, jakby wchodził do pierwszej lepszej obory.
- Czemu nikt mi nie powiedział, że pan Dazai wrócił? - niemal się wydarł, powstrzymując się jedynie dzięki lękowi przed konsekwencjami. - Powinienem dowiedzieć się jako pierwszy.
- Jako pierwszy powinien dowiedzieć się Nakahara. I tak właśnie się stało - oświadczyła lodowato Herszt.
Normalnie może i potraktowałaby dzieciaka z większym ciepłem. A przynajmniej starałaby się dopóki nie zacząłby jej całkowicie działać na nerwy. Teraz jednak, gdy życie Dazaia było zagrożone, a jej nerwy napięte do granic możliwości, zdecydowanie nie był czas na bycie miłym dla kogokolwiek. Widziała, że chłopak chce coś dodać, więc uprzedziła go.
- Nie spotkasz się z nim dopóki ja na to nie zezwolę. Niezależnie od tego, jak bardzo łakniesz jego aprobaty, wciąż pozostajesz moim podwładnym i masz słuchać moich bezpośrednich poleceń.
- Jakoś mogę się założyć, że nie to powiedziałaś Chuuyi - odgryzł się tamten, wkładając ręce do kieszeni.
Pani Ozaki wyciągnęła miecz i użyła swojej Zdolności, a tuż nad nią pojawił się ogromny demon. Nie zadrżała jej ręka, ani głos. Jej postawa emanowała pewnością siebie, ale i odrobiną desperacji, choć Akutagawa nie potrafił jej dopasować do obrazu, który tworzył się w jego głowie.
- Tym razem wybaczę Ci zniewagę szczeniaku, ale nigdy więcej nie zapominaj, że panuje tu konkretna hierarchia i jak krwawym psem byś nie był, to nie jesteś nigdzie blisko jej szczytu.
Po minie czarnowłosego chłopaka można było wywnioskować, że chciał się odgryźć i kontynuować utarczkę słowną nawet mimo ewidentnie wiszącej nad nim, dość dosłownie, groźby. Uznał jednak, że w ten sposób niczego nie ugra. Mógł natomiast na własną rękę poszukać Dazaia, a to mogło przynieść oczekiwane skutki. Odwrócił się i wyszedł bez pożegnania, nie racząc nawet zamknąć za sobą drzwi i ruszył w stronę piętra szpitalnego. Jeśli Osamu przybył do Mafii to na pewno nie zrobił tego w perfekcyjnym stanie.
- Chuuya, chodź - powiedziała ciepło Akiko, ciągnąc chłopaka w stronę kanapy, gdzie wyjątkowo nie znajdowały się żadne papiery, które w przewidywanym napadzie szału mógł rozrzucić mężczyzna.
Nakahara pozwolił się poprowadzić, jakby podskórnie wyczuwając, że to naprawdę ważne. W końcu Yosano była lekarką. Lekarką, która właśnie wyszła z pokoju Dazaia z niezwykle żałosną maską, która niby miała pokazać, jaka to dziewczyna jest spokojna. Rudzielec nie chciał jej na razie uświadamiać, że niezbyt jej to wychodzi. Przeczuwał, że to, co zaraz usłyszy, nie będzie miłe.
- Powiem Ci zaraz coś, co sprawi, że będziesz chciał coś zniszczyć albo jeszcze gorzej, ale musisz dać mi swoje słowo, że wysłuchasz mnie do końca, nim cokolwiek zrobisz. Dobrze? - poprosiła na początku, opóźniając nieuniknione i czując, jakby Shizuki patrzyła na nią mimo zamkniętych oczu z niezwykłym smutkiem.
- Postaram się wysłuchać Cię do końca - obiecał Nakahara, nie chcąc przedłużać. Złe wieści są jak plaster, prawda? Im szybciej oderwiesz, tym mniej boli.
Akiko wzięła głęboki oddech. Nie umiała tego ubrać w mniej rażące słowa.
- Poranny atak Dazaia pozwolił nam na wykrycie czegoś, co jakimś cudem przeoczyliśmy. On ma uszkodzony mózg Chuuya. Ma guza. Nieoperacyjnego.
Nakahara zaśmiał się słysząc to i pokręcił z niedowierzaniem głową. Przez chwilę naprawdę myślał, że coś się stało. Coś złego z Dazaiem. Chłopak uznał, że powinni dać pielęgniarce Oscara za tak błyskotliwe przedstawienie smutku. Bo to przecież nie mogła być prawda. Dazai nie mógł przeżyć tego wszystkiego tylko po to by przegrać z chorobą. Mina powoli rudzielcowi rzedła, gdy obserwował kamienną twarz Yosano. Dziewczyna nie żartowała i zaczynało to do niego niechętnie docierać. Przygryzł wargę i pokręcił przecząco głową. Nie, to nie mogła być prawda. Osamu by go nie zostawił.
W ciszy, która nagle zdawała się gęstnieć i dusić wszystkich obecnych, rozległo się donośne, energiczne i zbyt natarczywe pukanie do drzwi. Nakahara, wciąż walcząc w głowie z wizją umierającego Dazaia z tak błahego, jak na bruneta, powodu, zerwał się, by otworzyć. Zdębiał, gdy po drugiej stronie zobaczył Akutagawę, który wyglądał, jakby szykował się do walki albo przynajmniej do solidnej kłótni.
- Chcę się widzieć z Dazaiem - oświadczył, głosem przepełnionym tym bezpodstawnym gniewem i rozżaleniem.
Nakahara uniósł wysoko brwi i przełknął cicho ślinę, nie odrywając wzroku od podirytowanego chłopaczka.
- Wypierdalaj stąd - warknął cicho, opierając się o framugę. Zupełnie nie miał czasu na jakąkolwiek interakcję z tym dzieciakiem. Nieważne, ile znaczył dla niego Osamu. Priorytety Chuuyi były chwilowo inaczej ustawione. I nic nie zapowiadało rychłej zmiany.
- Chcę się widzieć z Dazaiem - oświadczył ponownie, wciąż z rękoma w kieszeniach długiego płaszcza.
Nakahara zaśmiał się cicho.
- Jesteś głuchy? - spytał z lodowatym rozbawieniem. - Powiedziałem, że masz wypierdalać! - wrzasnął tak, że prawdopodobnie słyszało go całe piętro, ale Nakaharę nijak to obchodziło.
Zaskoczony chłopak cofnął się o krok, bojąc się furii wyższego rangą towarzysza. Chuuya natomiast wycofał się nieco wgłąb mieszkania i zatrzasnął drzwi z taką siłą, tuż przed twarzą czarnowłosego, że aż zadrżały w zawiasach.
- Skończ mówić - poprosił Nakahara, łamiącym się głosem i siadając ponownie obok Yosano na kanapie.
Dziewczyna nie była do końca pewna, czy ten gest zostanie dobrze odebrany, ale tak, jak zaczynała myśleć o Dazaiu, jako o młodszym bracie, tak samo zaczynała myśleć o Nakaharze, więc wyciągnęła ręce i przytuliła delikatnie rudzielca. Po twarzy chłopaka zaczęły spływać łzy. Nic dziwnego, w końcu właśnie usłyszał coś, co mogło być wyrokiem śmierci na miłość jego życia. Odwzajemnił jednak uścisk, a lekarka zaczęła uspokajająco głaskać go po plecach.
- Nie wiem, jak duża to szansa, ale jest szansa. W ostateczności mogę spróbować go uratować za jakieś czterdzieści dni. Ale to czterdzieści dni, przez które on będzie musiał być utrzymany w stanie śpiączki. Albo o wiele krótszy czas, gdy będzie przytomny. A gdy będzie wystarczająco blisko śmierci, będę mogła spróbować. Nie mam jednak tak dokładnych narzędzi. Skrzydło szpitalne też nie. Więc wszelkie operacje wiązać się będą dla Dazaia z ogromnym ryzykiem. Dlatego to ostateczność.
- Powiedz, że jest inna opcja - błagał cicho Nakahara, nie odsuwając się od kobiety. Jakimś cudem jej ramiona go uspokajały. Nie tak, jak zrobiłby to Dazai, ale ta namiastka chwilowo musiała mu wystarczyć.
- Nie wiem, czy jest w naszym zasięgu. Wiem, że ostatnio była konferencja naukowa i zespół polsko-włoski dał radę ponoć opracować metodę leczenia guzów, które dotąd uznawane były za nieoperacyjne. Jeśli miałabym szansę operować z nimi i z ich sprzętem, myślę, że to lepsza szansa dla Dazaia niż tylko i wyłącznie moje próby.
- Świetnie, wystarczy ich tutaj ściągnąć - ożywił się od razu Nakahara, ciesząc się jak diabli, że nie musieli martwić się pieniędzmi. Za życie i zdrowie Dazaia mógłby zapłacić każdą cenę, a pieniądze cóż, znacznie to ułatwiały.
Yosano pokręciła przecząco głową i spojrzała na niego ze smutkiem.
- Tu tkwi nasz największy problem. To zbyt dużo aparatury. Cholernie czułej aparatury. Najmniejsze turbulencje czy problemy w czasie przelotu mogą ją uszkodzić, a my nie mamy czasu na błąd. Jedyna opcja to przewieźć Dazaia na miejsce i zoperować go tam.
- Tak zrobimy - zarządził Chuuya, odzyskując nadzieję. Dazai zbyt wiele razy wywinął się śmierci, by poddać się czemuś takiemu. - Co mogę zrobić? Jak pomóc? Plan Yosano, musisz stworzyć plan działania.
- Zadzwoń do de Luki - oświadczyła lekarka, modląc się, by wszystko poszło po jej myśli. Dziwne, gdy jest się niewierzącym, ale niektóre sytuacje po prostu zmuszają do tego człowieka. - On ma jakieś kontakty z Cosa Nostrą, prawda? A oni mogliby załatwić po cichu operację Dazaia we Włoszech z całym personelem medycznym, który będzie do tego potrzebny. W końcu Mafii się nie odmawia, prawda?
- Uczysz się - pogratulował jej Chuuya, siląc się na uśmiech mimo smutku i strachu, który odczuwał.
- Pójdę po Akutagawę - oznajmiła Shizuki, odpychając się od framugi.
Nakahara od razu się zjeżył i powrócił do złości.
- Myślisz, że kazałem mu wyjść, bo miał zostać? - spytał głosem wręcz ociekającym sarkazmem.
- Nie, ale nie myślisz jasno Chuuya. Będziemy zdani na łaskę innej mafii. Na czele z Szefem Portówki. Musimy zebrać jak najsilniejszą i najmniej rzucającą się w oczy drużynę, by w razie czego móc wkroczyć. Masz mnie, ale ja widzę tylko cyferki. Mogę to wykorzystać w walce, ale to nie jest główny cel tej Zdolności, więc nie dam rady powstrzymać całego oddziału Cosy. Yosano będzie zajęta operacją. Ty nie myślisz logicznie i możesz się zatracić, a tym razem Dazai Cię nie powstrzyma, więc po prostu nie można dopuścić Cię do walki. Potrzebujemy kogoś, kto będzie mógł nas obronić i kto mimo całej historii i bólu, jest w stanie za Dazaia zginąć. Znasz lepszego kandydata niż Akutagawa?
- Aktualnie znam, ale ten dzieciak też się może przydać - przyznał Nakahara niechętnie.
- Shizuki, spakuj nas proszę. Siebie, Chuuyę, Dazaia i mnie. Ja pójdę załatwić wszystko z personelem medycznym. Potrzebujemy części sprzętu na pokładzie na wszelki wypadek. No i leków. No i trzeba Dazaia odpowiednio przygotować do lotu, by się przypadkiem nie wybudził w trakcie, by zmiana ciśnienia mu jeszcze bardziej nie zaszkodziła. Jest wiele czynników, które muszę ogarnąć. Nakahara, Ty leć po Akutagawę i przekonaj go jakoś. Do tego jeszcze trzech ludzi. Jedna Zdolność czysto defensywna, ale potrafiąca objąć wszystkich uczestników akcji i dwie ofensywne - widząc zaskoczoną minę Nakahary, wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko. Naprawdę mieli szansę. - Czemu jesteś zdziwiony? Kazałeś mi planować to właśnie to robię. Planuję.
- Maksymalizując efektywność i minimalizując zyski - skomentował Chuuya, odwzajemniając lekki uśmiech. - Naprawdę się uczysz. To dobrze. Dobrze, że miałaś Osamu za nauczyciela.
- Mam - poprawiła go kobieta, sięgając po torbę, telefon i wybiegając praktycznie z mieszkania, by wypełnić swoją część zadania. - Jeszcze wiele zamierzam się od niego nauczyć - dodała z uśmiechem.
Pewność lekarki, że Dazai przeżyje była jak powiew świeżego wiatru pełnego optymizmu. Zarówno Shizuki, jak i Nakahara od razu zabrali się do działania. Chuuya wiedział, gdzie znajdzie czarnowłosego. W jego ukochanej samotni. Cóż, teraz nie ma czasu na bycie samemu. Jadąc windą na ostatnie piętro, rudzielec układał w głowie listę osób, które powinny jechać z nimi, zgodnie z wytycznymi Yosano.
Nakahara wysiadł z windy i resztę drogi na płaski dach pokonał schodami. Otworzył drzwi z cichym skrzypnięciem i od razu zauważył całą odzianą na czarno postać, stojącą centralnie na środku dachu. Ruszył truchtem w jego stronę, choć Akutagawa zdawał się na razie być zbyt zapatrzonym w niebo, by zwrócić na niego uwagę.
Gdy jednak spojrzał na rudzielca, z wysoko uniesioną brwią i niemym pytaniem, czy aby na pewno nie miał przypadkiem "wypierdalać", stał naprzeciw niego, trzymając ręce w kieszeni zgodnie ze swoim nawykiem, który przeszedł mu od Dazaia.
- Musisz jechać ze mną do Włoch Akutagawa. Chodzi o życie Dazaia - oświadczył Nakahara, nie bawiąc się w owijanie w bawełnę. Nie mieli na to po prostu czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top