P. CXXXIV / MOŻLIWY WSTRZĄS MÓZGU
Dazai zamarł na chwilę i wpatrywał się jak skończony idiota w drzwi, zupełnie jakby oczekiwał, że Fyośka wróci żeby pograć z nim w karty. Przetarł twarz dłonią próbując zebrać się do kupy i już po chwili zeskoczył z biurka. Miał zdecydowanie za dużo na głowie żeby teraz martwić się tak odległym przeciwnikiem. Jasne, szczerze liczył, że zwróci na siebie uwagę Agathy, bo uznał ją za godną rywalizacji. Przeszło mu kiedyś przez myśl, że takie starcie może być zabawne. Ostrzeżenie Dostojewskiego dało radę jednym zdaniem zburzyć solidny fundament jego pewności siebie. Fyodor nie sprzedałby takiej informacji tanio. Nie po niezliczonych latach, które spędził u boku Christie. Dla niego wypowiedzenie tego zdania było niemal równoznaczne z wyrzeknięciem się własnej, szczurzej skóry.
Osamu zdawał sobie jednak sprawę z tego, że jest to raczej odległa kwestia. Może i Gorou porozdzielał papierkową robotę po ludziach, zdejmując tę pracę z barków Dazaia, może i mógł odłożyć opierdzielenie Gin, Akutagawy i Atsushiego na później, ale musiał przynajmniej sprawdzić, w jakim stanie są jego pracownicy i przyjaciele, którzy byli na tyle naiwni by powierzyć mu własne życia. Po wcześniejszym ostrzeżeniu Gorou Osamu zaczął myśleć, jak wielką głupotą był taki akt. Tyle razy obiecywał im, że zapewni im wszelkie bezpieczeństwo. Tyle razy oni skakali za nim w ogień nawet jeśli ich o to nie prosił. I tyle razy ich zawodził, choć zawsze w ograniczonym stopniu. Zawsze były to tylko niewielkie rany, z których szybko dawało się wylizać. Dwa dni po przeprowadzonej akcji wszyscy powinni być na nogach. A najwidoczniej nie byli.
Siostra Chinatsu czekała na niego przy drzwiach windy i nie skomentowała jego opuszczonych ramion, rozbieganego wzroku i ogólnie przybitej postawy. Nie jej rolą było pocieszanie go czy zmywanie mu głowy. I choć łączyły ich bardzo przyjazne relacje, kobieta doskonale wiedziała, gdzie leży granica, której nie wolno jej przekroczyć. Dlatego zdała mu najszybciej relację, jak tylko mogła. Jeźdźcy zostali wypuszczeni ze skrzydła szpitalnego trzy godziny od momentu, w których przywieziono ich do Biurowca. I była to chyba najlepsza ze wszystkich informacji, które dostał. Większości ludzi, którzy tworzyli Barierę również nie dolegało nic poważniejszego. Spędzili dwadzieścia cztery godziny w Skrzydle tak na wszelki wypadek i żeby pielęgniarki mogły przeprowadzić wszystkie potrzebne badania, ale pod koniec dnia wypuszczono ich z tygodniowym zwolnieniem.
Troje ludzi, których Dazai kojarzył jedynie z nazwiska, wciąż się nie obudziło, ale ich ciała zgodnie ze wstępnymi badaniami nie uległy bardziej rozległym obrażeniom. Tak naprawdę cała ta grupa nie poruszyła Osamu tak bardzo, jak zrobiło to ostatnie nazwisko znajdujące się na liście. Nazwisko Kaguyi. Szef spytał tylko pielęgniarkę o numer sali i natychmiast tam ruszył. Siostra Chinatsu stała za nim, wpatrując się w jego plecy i będąc doskonale świadomą tego, że nie powinna mu na to pozwolić, ale równie dobrze wiedząc, że przecież pod koniec dnia nic nie zdołałoby powstrzymać chłopaka przed zrobieniem tego, na co się uparł.
Osamu zapukał cicho i usłyszawszy niemrawe pozwolenie wszedł do środka. Widok śpiącej spokojnie Kaguyi zazwyczaj by go uspokoił. To jednak nie działało w sytuacji, w której ów sen nie był z własnej, nieprzymuszonej woli. Otoczona kabelkami, całym sprzętem, niezwykle blada, wyglądała jak duch samej siebie. O rozległych obrażeniach zewnętrznych nie wspominając. Hayato, który siedział na krześle przy niej wcale nie wyglądał lepiej. I dopiero, gdy Dazai patrzył na tę dwójkę, dopiero wtedy uświadomił sobie, jak ogromną robotę zdołali wykonać. Przecież gdyby nie oni, gdyby nie Bariera to obecnie wszystkie szpitale przepełnione byłyby rannymi, nieprzytomnymi czy martwymi osobami z nadbrzeża. A jednak widok kogoś bliskiego w złym stanie przejął serce Dazaia o wiele większym smutkiem i przez krótką chwilę chłopak żałował, że namówił ludzi do tej akcji.
- Co z nią? - spytał cicho Osamu, zamykając za sobą drzwi i nie wiedząc, jak ma się zachować.
Miał ochotę skulić się w sobie, wydrzeć wszystkim prosto w twarz, że ma tylko dwadzieścia lat na karku i ludzie nie powinni mu ufać w związku ze swoimi życiami, a jednocześnie miał ochotę przeprosić wszystkich, których zawiódł. Głównie parę znajdującą się przed sobą. Nie wiedział też, czy Hayato w ogóle życzy sobie jego obecności w pomieszczeniu, więc na razie nie wykonał żadnego kroku w ich stronę. W końcu gdyby on nie zawiódł, ona nie byłaby w takim stanie. Tylko czy tak naprawdę mógł zrobić cokolwiek więcej w obliczu pieprzonego żywiołu? Może tak, może nie. Liczyło się tylko to, że jego obrażenia spłynęły po nim jak woda po kaczce, a ona prawdopodobnie cierpiała.
- Wyliże się. Jak zwykle - odparł słabo Hayato, próbując się uśmiechnąć, choć bardzo szybko zarzucił tych prób. - Nie rób cyrków Dazai, przecież Cię nie pogryzę. Możesz podejść bliżej - dodał, widząc wahanie przyjaciela i rozumiejąc je lepiej niż doskonale. Bo w takich chwilach opadały wszelkie hierarchie, wszelkie tytuły. W takich sytuacjach byli tylko przyjaciółmi.
- Co powiedziały pielęgniarki? - dopytał Osamu, zbliżając się i przyglądając Kaguyi ze zmartwieniem.
- Nie chciała się obudzić. Mówią, że to ma jakieś podłoże psychiczne po przeżytej traumie. A jakby tego było mało to ma uszkodzony kręgosłup. Nie mogą tutaj nic z tym zrobić. Jeśli zostanie tutaj i nie będzie miała do lepszego personelu medycznego to już nigdy nie będzie w stanie chodzić Dazai. Wyobrażasz sobie Kaguyę usadzoną do końca życia na wózku? Przecież to ją zabije bardziej, niż mogła to zrobić ta pieprzona fala - oznajmił łamiącym się głosem Ninomyia, chowając twarz na chwilę w dłoni, ani na sekundę nie puszczając ręki Kaguyi.
Osamu podszedł do niego i delikatnie oparł rękę na ramieniu chłopaka próbując mu w ten sposób niewerbalnie przekazać, że wspiera go i że zawsze będzie. Jego słowa uderzyły w niego z ogromną siłą i Dazai poczuł, że robi mu się niedobrze. Dlaczego coś takiego pokroju musiało stać się jego przyjaciółce żeby zrozumiał, że życie czy prowadzenie Mafii to wcale nie jest zabawa? Że jego podejście było błędne? Nie mógł jednak okazać słabości. Musiał być na tyle silnym by dać Hayato oparcie.
Nie minęła długa chwila nim Hayato wstał z krzesła i Dazai był mentalnie przygotowany na to, że chłopak go zaatakuje. Miał do tego pełne prawo zdaniem Osamu. I brunet nawet by się przed nim nie bronił. Pozwoliłby mu się wyżyć dopóki Hayato by się nie uspokoił. Nic takiego jednak się nie stało. Przez moment Ninomyia stał, jakby nie wiedział, co ma zrobić, ale wreszcie puścił dłoń ukochanej i wtulił się w Dazaia z taką siłą, jakby chłopak był ostatnim stałym lądem na rozszalałym dookoła oceanie. Osamu zamarł na chwilę, ale delikatnie odwzajemnił uścisk i zaczął uspokajająco gładzić przyjaciela po plecach. Z boku musiało wyglądać to komicznie, ale żadnego z nich w tamtej chwili to nijak nie obchodziło.
- Naprawię to. Obiecuję. Jeszcze nie wiem jak, ale coś wymyślę. Kags jest silna. Wychodziła nie z takich opresji - oznajmił cicho Dazai, nie zaprzestając działań i próbując brzmieć na absolutnie pewnego, mimo że wewnętrznie był absolutnie załamany.
Osamu poczuł, że łzy przyjaciela przesiąkają powoli przez gruby materiał jego bluzy, ale nawet nie pomyślał o odsunięciu się od niego. Na początku Hayato płakał w ciszy, niemal się nie ruszając. Zajęło mu dłuższą chwilę żeby się przełamać. Drobne drżenie jego ramion, cichy szloch a wreszcie głośne łkanie. Ninomyia doskonale wiedział, że przy Dazaiu nie musi udawać silnego. Że przy wszystkich innych musiał zachować pozory, grać niezłamanego chłopaka, który da sobie radę ze wszystkim, co rzuci na niego los. Przy swoim najlepszym przyjacielu mógł być po prostu sobą. Dwudziestolatkiem, który usłyszał coś, co równie dobrze mogło być wyrokiem śmierci dla jego ukochanej. Dwudziestolatkiem, który nie potrafił nawet wyobrazić sobie swojej żywiołowej dziewczyny, zawsze rozbieganej i biorącej sobie zdecydowanie za dużo na głowę, pozbawionej czegoś tak łatwo branego za pewnik. Przy Dazaiu mógł po prostu być przerażonym dwudziestolatkiem, którego przerosło życie. I mógł płakać.
Dazai nie sprawdzał dokładnie czasu, ale był świadom jego upływu. Ninomyi zajęło kilka godzin względne uspokojenie się. W końcu jednak chłopak odsunął się i otarł twarz rękawem bluzy Portowej Mafii. Jeden z bardziej dobitnych znaków na to, że Hayato nie opuszczał boku ukochanej od kiedy tylko wrócili z tej pieprzonej misji.
- Dazai, wiesz, że nie możesz tego wziąć na siebie, prawda? - spytał w końcu chłopak, siadając z powrotem na swoim pierwotnym miejscu i ignorując pełne zaskoczenia spojrzenie przyjaciela. - Doskonale wiesz o co mi chodzi. Jasne, będę wdzięczny jeśli coś znajdziesz. Będę niewyobrażalnie wdzięczny. Ale Kaguya była świadoma ryzyka. My wszyscy byliśmy. I i tak tam poszliśmy. Myślę, że wolałaby żebyś był dumny, że pomogła uratować miasto, niż rozczulał się nad jej stanem. Od tego będę ja. Ty nie możesz zmięknąć, bo znienawidzi nas oboje. A co gorsza, znienawidzi siebie - zauważył Hayato zadziwiająco spokojnie.
Porozmawiali jeszcze przez krótką chwilę, ale wreszcie Osamu zebrał się, po raz milionowy zapewniając przyjaciela, że wystarczy jeden telefon i natychmiast do niego przyjedzie. Zagadał siostrę Chinatsu o podrzucenie mu pełnej teczki Kaguyi do domu o jakiejś bardziej ludzkiej godzinie. Poprosił również ją, jak i cały personel medyczny łącznie z Akiko o poszukanie alternatyw i lepszych ośrodków, które mogłyby zapewnić Kaguyi szansę na lepszą operację i rehabilitację, a na koniec dnia, wysilając się ze wszystkich sił, jakie tylko miał, próbował nie być zbyt niemiłym dla Sugawary, która tylko przyszła przedstawić mu raport o stratach w mieście spowodowanych falą i spytać, jak ma to wszystko przedstawić w mediach. Bo, jakby nie patrzeć, Portówka nawet nie próbowała ukryć swojego zaangażowania w całą tę sprawę.
Dazai dał jej wolną rękę i z niezwykle ciężkim sercem przemknął do garażu i wsiadł na motor. Potrzebował chwili żeby się psychicznie zebrać. Nie sądził, że tym, co najbardziej go dobije nie będzie wcale stan Kaguyi, ale reakcja Hayato na to wszystko, a jednak tak właśnie się stało. I nieważne, jak bardzo próbował myśleć o przyjacielu, jego myśli zawsze wracały do Nakahary. Do ich kłótni, którą mieli tuż przed akcją, gdy jeszcze obaj siedzieli w zaciszu swoich czterech ścian. Do tego, jak blisko był stracenia go. Ruszył z piskiem opon, zupełnie nie bacząc na przepisy czy choćby zdrowy rozsądek i chcąc jak najszybciej znaleźć się u boku ukochanego. Tyle, że osoba, która najwidoczniej była nieśmiertelna, mogła pozwolić sobie na lekką nierozwagę za kółkiem. Albo liczyć na wypadek, który zmyłby z niego poczucie winy, które powoli zaczynało go przygniatać.
Osamu nie byłby sobą gdyby nie zapomniał kluczy do mieszkania Nakahary. Niezależnie od tego, ile razy rudzielec mu je dorabiał. Dlatego zadzwonił dzwonkiem i z coraz bardziej zaciskającym się na żołądku supłem, czekał aż ukochany mu otworzy. Chuuya oczywiście zrobił to, idąc do drzwi niespiesznym krokiem i kręcąc z niedowierzaniem głową, ale też nie potrafiąc powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Uśmiechu, który zamarł mu na ustach, gdy zauważył poważną i nieco przerażoną minę Dazaia.
- Wszystko w porządku gnido? - spytał spokojnie Nakahara, próbując robić dobrą minę do złej gry, ale sam nie wiedział, czego ma się spodziewać.
Bywały momenty, w których nawet on nie potrafił czytać z Dazaia jak z otwartej księgi i to był właśnie jeden z nich. Było milion możliwych odpowiedzi, których mógł mu udzielić Osamu. Powiedzieć o Kaguyi i Hayato. Powiedzieć o tym, jak bardzo bał się, że go straci. Wymóc na nim, że następnym razem zwieje, gdzie pieprz rośnie jeśli zrobi się niebezpiecznie. Tylko, że mimo tego, że miał mu tak dużo do powiedzenia, nie potrafił zmusić się do powiedzenia nawet słowa. Zamiast tego przekroczył próg mieszkania i nie racząc nawet zamknąć za sobą drzwi, przyciągnął do siebie Chuuyę, składając na jego ustach jeden z tych żarliwych pocałunków, przez które Nakaharze miękły nogi. Wszelkie myśli rudzielca dotyczące chęci dopytania, co się stało, uleciały w przeciągu sekundy. Zamiast tego wczuł się w rytm, który niejako narzucał mu ukochany i jedynie wplótł palce w jego włosy, dając mu tym samym znak, że Dazai ma się nie odsuwać.
W końcu jednak im obu powoli zaczęło brakować tchu, więc niechętnie oderwali się od siebie, ale wciąż stykali się czołami. Nakahara zaczął delikatnie gładzić Dazaia po policzku, uważnie chłopaka obserwując, jak po kolei traci wszystkie maski, które musiał nosić w pracy. Nie pospieszał go, jedynie stał, przytulając go i w tamtej sytuacji zdając się jakimś cudem wyższy, niż chłopak, który tak kurczowo go przytulał. Chuuya zdawał sobie sprawę z tego, że zamykając drzwi wejściowe w tamtej chwili z pewnością zniszczy nastrój, ale ciekawskie spojrzenie sąsiadki powoli zaczynało go irytować, więc zatrzasnął drzwi kopniakiem, dając tym samym Dazaiowi lekki zawał. Manipulując grawitacją przekręcił jeszcze na wszelki wypadek zamek, by nikt niepowołany im się do domu nie wprosił, jakoś tak przeczuwając, że później zupełnie wyleci im to z głów.
- Przepraszam - mruknął cicho i w pełni skupił się z powrotem na ukochanym. - Nie żebym narzekał na taką pasję, ale powiesz mi, co się stało skarbie? - spytał cicho, wpatrując się spokojnie w oczy Dazaia, choć ten usilnie uciekał od niego wzrokiem.
- Naprawdę się dziś bałem Chuu. Jak chyba nigdy w życiu - przyznał cicho Dazai, delikatnie zabierając dłoń Nakahary z własnego karku tylko po to by spleść ich palce razem i czule ucałować wszystkie kostki po kolei. - I naprawdę nie wiem, co bym zrobił gdyby coś Ci się stało. Albo co gorsza, gdybyś zginął w czasie misji. Nie dałbym rady się po tym pozbierać.
- Hej, ale nie umarłem - skontrował cicho Nakahara, uśmiechając się lekko. - Ty też nie. I zgodnie z raportami nawet nikt z naszych. A rany to trochę część ryzyka zawodowego - dodał, próbując zażartować dla rozluźnienia sytuacji.
- Ryzyka, które trochę zbyt chętnie podejmujesz - wytknął mu Dazai, po raz pierwszy od początku tej rozmowy patrząc niższemu chłopakowi prosto w oczy. - Dlaczego nie możesz mnie posłuchać i zostać w tyle, gdy nie potrafię zapewnić Ci bezpieczeństwa? Dlaczego zawsze musisz pchać się na pierwszą linię ognia?
- Bo Ty to robisz - przerwał mu zadziwiająco spokojnie rudzielec, mocniej ściskając jego dłoń i mając ochotę pokręcić z niedowierzaniem głową na widok zaskoczonego wzroku Dazaia. - Poszedłbym za Tobą w ogień. Nawet gdybyś próbował mi zabronić. Bo to, co czujesz, nie jest jednostronne. To nie jest tak, że lubię patrzeć jak się narażasz, jak ryzykujesz. Jak nie potrafisz czegoś do końca przewidzieć, ale chcesz wziąć na siebie uratowanie całego świata. Wiesz, jak bardzo przeraziła mnie myśl, że będziesz chciał pobiec za Atsushim? Widziałem jak sam ze sobą walczyłeś żeby tego nie zrobić i w tamtym momencie moje serce niemal rozpadło się na kawałki. Zawsze chcesz uchronić innych i nawet przez sekundę nie pomyślisz o tym, że ktoś może to samo czuć wobec Ciebie. Niech do Twojego wyjątkowo tępego móżdżku wreszcie dotrze, że też nie potrafię wyobrazić sobie bez Ciebie życia i że nawet nie chcę tego robić. Dlatego jeśli mam do wyboru zostać w bezpiecznej strefie i ryzykować, że zostanę sam to wolę stanąć nawet naprzeciw kilkunastometrowej ściany wody i liczyć na najlepsze albo umrzeć w towarzystwie człowieka, którego kocham najbardziej na świecie. I zawsze będę pchał się tam, gdzie pójdziesz Ty, bo nie jesteś sam Osamu. Już nie. I nigdy nie będziesz.
- Z mojego punktu widzenia to jest prostsze. Ja całe życie bylem sam. Jasne, mam paru przyjaciół, ale to wszystko. Po mnie nie płakałoby tak wielu ludzi. A po Tobie? Zawsze, gdy stajemy w obliczu niebezpieczeństwa do głowy wpada mi wizja Twojej matki i brata. Wiesz, jak oni by cierpieli, gdyby Ciebie zabrakło? To jest coś, czego ja nigdy nie będę mieć, dlatego jestem w stanie zaakceptować własną śmierć, ale nie jestem w stanie zaakceptować nawet ryzyka Twojej - wytknął mu Dazai. - Musisz myśleć trochę szerzej i nie skupiać się tylko na mnie.
- Może i powinienem - przyznał mu cicho rację Nakahara, na chwilkę przygryzając dolną wargę, jakby bardzo uważnie próbował dobrać słowa. - Ale nie sądzę żebym był w stanie. Na pierwszym miejscu zawsze będziesz Ty. I nieważne, jak bardzo moja rodzina by na tym ucierpiała. Ja po prostu nie byłbym w stanie przeżyć Twojej straty. Kiedy to do Ciebie wreszcie dotrze?
Nakahara nie dał Dazaiowi nawet chwili na zastanowienie się nad odpowiedzią i tylko ponownie przyciągnął wyższego od siebie chłopaka do pocałunku. Pocałunku, w którym Dazai dał radę rozpoznać dokładnie te same uczucia, które targały nim samym. Dlatego, gdy Chuuya zrobił krok w tył żeby oprzeć się plecami o ścianę, Osamu podążył za nim. W takich chwilach rudzielec nie potrafił powstrzymać uśmiechu na myśl, jak bardzo owinął sobie ukochanego wokół palca, choć prawda była taka, że ze wzajemnością. Cieszył się też, że wizja ich możliwej, ponownej kłótni, odeszła w niebyt przynajmniej na razie. Wiedział, że później będzie ich czekała cała rozmowa dotycząca tego, co wywołało taką lawinę przemyśleń u Dazaia, bo chłopak tak naprawdę rzadko mówił coś aż tak znaczącego. Raczej wolał wszystko przemyśleć i działać i Chuuya nigdy nie czuł się przez niego niekochany, ale słowa przychodziły Osamu z trudem. Rudzielec w pełni to akceptował i tym bardziej doceniał każdy moment, w którym chłopak opuszczał przy nim wszelkie gardy, bo tylko on mógł dostrzec tę delikatną i bezbronną stronę Dazaia. I to, co kryło się jeszcze głębiej.
I choć uwielbiał chłodne palce Osamu, które delikatnie badały jego ciało od momentu, w którym jego dłonie wślizgnęły się pod jego bluzę, i choć uwielbiał przepełnione uczuciami pocałunki to tym razem to powolne tempo nieco go to irytowało. Tym razem potrzebował czegoś więcej. Tym razem nie chciał w tym wszystkim czuć delikatności i strachu. Pewnego wycofania. Nie tak, jak czuł je do tej pory. Chciał odrzucić rzeczywistość i zapomnieć o tym, co działo się za drzwiami. I czuł, że Dazai chce dokładnie tego samego, ale wciąż nie jest pewny, czy w ogóle wolno mu o to prosić, wciąż przepełniony poczuciem winy, które Nakahara jakimś cudem zdołał zepchnąć na i tak daleki plan.
- Wiem, że to może być kwestia możliwego wstrząsu mózgu, ale jeśli zaraz nie zrobisz czegoś więcej to przysięgam na wszystkich bogów, że złamię Ci rękę gnido - mruknął między pocałunkami rudzielec, przyciągając do siebie Dazaia tak blisko, jak tylko było to możliwe.
- Jeśli możliwie masz wstrząs mózgu to może powinniśmy przestać - odparł z pewnym rozbawieniem Dazai, odsuwając się na niewielką odległość tylko po to by spojrzeć na pełne miłości i pożądania oczy Chuuyi.
Rudzielec nie musiał odpowiadać, ale Osamu poczuł jego niezadowolenie, gdy przy okazji następnego pocałunku chłopak ugryzł jego wargę aż do krwi. Dobrze, że żyli w rzeczywistości, w której odrobina krwi nikogo do niczego nie zrażała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top