P. CXXXIII / NIESPODZIEWANE OSTRZEŻENIE

Hej Miśki! Króciutkie odautorskie:

Czy sądzicie, że nasi bohaterowie mają zbyt cukierkowo w życiu? Za dobrze im idzie? Za mało się kłócą? Czegoś Wam brakuje, czegoś jest za dużo? Za każdą odpowiedź będę niezwykle wdzięczna! A tymczasem miłego czytania ♥♥♥ #Luceusz_Out


Dazai pamiętał wyrywki. Pamiętał, jak jego Zdolność aktywowała się tak, jakby niemal posiadała własną świadomość. Pamiętał, jak płuca zaczęły palić go, domagając się haustu powietrza. Pamiętał, jak powoli zaczął tracić przytomność i odpływać w czerń nicości, która wyglądała tak kusząco bezboleśnie. Pamiętał też nagłe, chwilowe przebudzenie, gdy do jego płuc wreszcie wdarła się woda. Później pamiętał jedynie leżenie na mokrej, nierównej kostce, która boleśnie wbijała mu się w plecy, a której nie potrafił zidentyfikować. Pamiętał też próby wykaszlenia wody wciąż znajdującej się w jego płucach. A wreszcie miał krótkie wyrywki obrazów, gdzie próbował zebrać się w sobie i wstać, by zacząć szukać Nakahary, jakby była to ważniejsza czynność niż przywrócenie własnemu organizmowi podstawowych ustawień fabrycznych jak oddychanie czy zdolność widzenia. Pamiętał też, jak ktoś przełożył jego względnie bezwładne ciało na nosze bądź łóżko i jak nagle sceneria ze zniszczonego otoczenia miejskiego zmieniła się na doskonale znany mu szpitalny pokój. Pamiętał też miły głos, który rozpoznawał, ale którego w tamtej chwili nie potrafił przypisać do konkretnej osoby.

Chłopak nie miał najmniejszego pojęcia, ile czasu minęło, od kiedy definitywnie stracił przytomność, a wyświetlane na czerwono cyferki na elektronicznym zegarku przy łóżku zbyt mocno rozmazywały mu się przed oczami, by mógł wyciągnąć z nich jakąkolwiek realną wiedzę. Czuł się dziwnie błogo, choć patrząc przez pryzmat ostatniego zdarzenia, jakie pamiętał, zapewne była to bardziej kwestia przeciwbólowych, które podali mu na piętrze szpitalnym, niż efekt jego zadziwiającego stanu zdrowia. Choć koniec końców przecież znowu wywinął się śmierci, więc nie powinien narzekać. Dazai miał wrażenie, że jest tylko niechcianym współlokatorem we własnym ciele. Poczuł to dobitnie, gdy próbował poruszyć głową w którąkolwiek stronę, ale jakimś cudem nie potrafił. Przynajmniej przez pierwszą, dłuższą chwilę. 

Gdy jednak w końcu mu się udało, na prawo od siebie, bliżej okna, zobaczył śpiącego Nakaharę. A przynajmniej taką Dazai żywił nadzieję, że był to tylko sen. Chwilowo nie potrafił jednak wykonać nawet najmniejszego działania, które pomogłoby mu potwierdzić swoją tezę. Tak naprawdę wątpił żeby on sam doznał jakiegoś większego urazu. Jasne, głównym minusem był fakt prawie utopienia się, ale poza tym, mógł jedynie wyrżnąć nie za lekko o w miarę płaską powierzchnię. I miał szczerą nadzieję, że pozostali ludzie tworzący zaporę czuli się albo tak samo, albo lepiej i że pobyt w skrzydle szpitalnym to jedynie niedogodność, a nie konieczność. Osamu zdawał sobie jednak sprawę z tego, że i tak niczego nie załatwi w stanie, w którym obecnie się znajdował, więc najzwyczajniej w świecie odpłynął ponownie w ramiona Morfeusza.

Kilkanaście godzin, które dzieliło jego pierwszą pobudkę od drugiej dało radę nieco wspomóc jego ciało. Gdy obudził się po raz drugi był przede wszystkim cholernie zmęczony, ale czuł się przynajmniej panem własnego ciała. Dał sobie krótką chwilę nim usiadł, o dziwo nie czując żadnych zawrotów głowy i dość delikatnie wyjął wenflon wbity w dłoń, odłączając się od wszystkich rurek, przewodów i urządzeń. Chłopak musiał przyznać, że niedokładnie to przemyślał, bo ciągła linia dała zawał sporej ilości pielęgniarek, które wbiegły do pokoju z przerażeniem wymalowanym na twarzach i zdecydowanie ostatnim, co spodziewały się ujrzeć, był Dazai beztrosko siedzący na łóżku, ze zwisającymi w powietrzu nogami i patrzący na nie z zaskoczeniem. Przerażenie szybko zmieniło się w chęć mordu, ale większość kobiet bardzo szybko opuściła pomieszczenie, pozostawiając raptem dwie, które sprawdziły, czy Dazai na pewno kojarzy, czy ogarnia, który jest rok i jak się nazywa. Osamu zapewnił je obie, że wychodził z gorszych obrażeń i że nie chce marnować czasu. Tym bardziej, że Nakahary nie było tym razem w pomieszczeniu. Jedna z pielęgniarek odpowiedziała na jego pytanie zanim zdążył je w ogóle zadać.

- Pan Nakahara obudził się jakąś godzinę temu i uznał, że potrzebuje zaczerpnąć świeżego powietrza - oznajmiła z lekkim uśmiechem.

- Lekki eufemizm na karmienie raka - mruknęła druga, zapisując ostatnie informacje w karcie pacjenta i przez chwilę wyglądała na przerażoną, gdy uświadomiła sobie, że właśnie skomentowała nawyki własnego przełożonego przy szefie i jakoś tak nagle zamilkła, choć krótki śmiech Dazaia dał radę zdjąć kamień z jej serca.

Dazai dopełnił wszelkich formalności i wreszcie poszedł przebrać się w coś normalniejszego. Może nie był to jego typowy strój, ale czyste spodnie od dresu, z których jedną nogawkę podciągnął sobie pod aż kolano i ciepła bluza z drobnym logiem Portówki była przez niego bardziej pożądana niż płaszcz. Przynajmniej w tamtym momencie. Jak to jednak na Dazaia przystało, chłopak absolutnie zapomniał o tym, że istnieje coś takiego, jak skarpetki czy buty i wyszedł na taras na piętrze szpitalnym na boso. I chociaż przejście się po panelach nie było w żaden sposób nieprzyjemne, o tyle chłodne kafelki zdawały się swym zimnem kłuć go w stopy. Zignorował jednak to uczucie i natychmiast ruszył w stronę zamyślonego Nakahary. Zamyślony rudzielec wzdrygnął się, gdy brunet bez słowa objął go i położył podbródek na jego ramieniu, przywracając go do rzeczywistości.

- Przeżyliśmy, co? - spytał cicho Dazai, lekko obracając głowę i składając na policzku Chuuyi lekki pocałunek.

- Jeśli zamierzasz wracać do naszej rozmowy sprzed fali to lepiej sobie odpuść. Nie mam na to ani siły, ani ochoty - mruknął Nakahara, zaplatając dłoń na jednej z dłoni Dazaia.

- Nah, nie mam teraz siły na kłótnię - skapitulował Osamu z miejsca. - Po prostu sprawdzam, jak się czujesz.

- Zadziwiająco dobrze - przyznał rudzielec, a spięcie jakoś opuściło całą jego postawę. - Podejrzewają u mnie tylko lekki wstrząs mózgu, więc nic poważnego. Zrobię sobie wolne na parę dni i przejdę testy na strzelnicy żeby mieć pewność, że wszystko działa jak powinno. Albo zrobię sobie więcej wolnego. A Ty?

- Moja Zdolność się aktywowała sama z siebie. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo poza tym, że trochę bolą mnie płuca i mam wrażenie, że nie zbliżę się do basenu przez najbliższą dekadę to nie czuję żeby coś było nie tak - oznajmił spokojnie Dazai. - Chociaż przestraszyłem się, gdy fala nas rozdzieliła - dodał o wiele ciszej.

Nakahara zgasił palonego przez siebie papierosa i wrzucił go do stojącej nieopodal popielniczki, by z wolnymi dłońmi obrócić się w stronę ukochanego z rozczulonym uśmiechem i złożyć na jego ustach krótki, delikatny pocałunek, niemal zatapiając się w jego ramionach.

- Dobrze wiesz, że potrzeba czegoś więcej, niż jakaś tam ściana wody, żebyś się ode mnie uwolnił - oznajmił dosadnie Nakahara, na co Dazai zaśmiał się cicho i ucałował czubek głowy rudzielca. - Wystarczy na przykład randomowy ziomek, którego imienia nawet nie pamiętam, ale który stoi w drzwiach z tabletem w dłoniach - mruknął o wiele mniej zadowolonym tonem rozkapryszonego dziecka Chuuya.

Dazai obejrzał się przez ramię i westchnął ciężko. Na krótką chwilę chwycił twarz rudzielca w dłonie i krótko pocałował go w czoło.

- Obowiązki wzywają. Postaram się wyrobić jak najszybciej, może nie ma aż tak dużo papierologii po tsunami - spróbował zażartować Dazai, za co zarobił jedynie kuksańca w bok od niższego od siebie chłopaka. - Chcesz poczekać tutaj czy zobaczymy się w domu?

- Raczej pojadę, ale najwyżej napiszę Ci wiadomość - odparł Nakahara. - Nie wiem, kto się przez czas naszej nieobecności zajmował Bublem, ale wolę sprawdzić, czy mój kot jeszcze w ogóle żyje.

- Ten kot, o którym ponad pół roku temu mówiłeś, że jest u Ciebie tylko na chwilę? - dopytał na odchodne Dazai, uśmiechając się pod nosem.

- Ten kot jest lepszym współlokatorem, niż Ty - wytknął mu Nakahara, zakładając ręce na biodrach. - Jeden i drugi przychodzi i odchodzi jak mu się podoba, ale Bubel chociaż czasem okaże trochę miłości.

- Ale ja przynajmniej gotuję lepiej - odszczeknął się Dazai, nie mogąc przestać się uśmiechać z powodu ich drobnej, idiotycznej przekomarzanki.

- No osiągnięcie życia gnido. Gotować lepiej, niż kot. Wpisz to sobie do CV - odparł rudzielec ze zdławionym śmiechem, zakrywając twarz dłonią w geście absolutnego załamania.

Dazai odwrócił się od ukochanego i podążył za podwładnym w stronę nieco cieplejszego otoczenia. Poskakał chwilę po jakiś takich zbyt ciepłych panelach, dopiero teraz czując jak bardzo na tarasie odmarzły mu stopy i pocierając ramiona dłońmi, jakby to miało pomóc mu szybciej się ogrzać.

- Nie żebym miał coś przeciwko Tobie Gorou, ale dlaczego tu jesteś? Znaczy, dlaczego nie Hayato? - spytał szczerze zaciekawiony Dazai, odbierając od mężczyzny tablet z listą zadań, które pilnie wymagały jego uwagi. 

Opracowaniom Gorou brakowało tej finezji, którą wykształcił sobie Hayato przez wzgląd na wieloletnią współpracę z Dazaiem, ale Szef nie zamierzał narzekać. Każda praca, która odciąża jego, była dobrze wykonaną pracą. No i Ninomyia ustawił poprzeczkę naprawdę wysoko. Gorou wydawał się jednak zmieszany całą sytuacją.

- Mogę oczywiście się z nim skontaktować i poprosić żeby się stawił - zaczął nerwowo mężczyzna unikając wzroku Dazaia. - Po prostu to była prośba pana Hayato żeby go nie angażować bez potrzeby. Woli przebywać przy pani Kaguyi - dodał, a Osamu zrobiło się szczerze głupio, że jego pierwszą myślą nie było sprawdzenie, czy wszyscy wyszli ze starcia z naturą cało.

- Jakieś poważniejsze urazy czy straty po wczorajszych wydarzeniach? - spytał Dazai, mentalnie plując sobie w brodę.

- Po przed przedwczorajszych - poprawił go Gorou, delikatnie gestykulując. - Są nietypowo duże jak na Portową Mafię. Wolałbym jednak na razie nie wchodzić w ten temat. Nie możemy sobie pozwolić na rozproszenie Szefa, bo jest kilka kwestii, które wymagają natychmiastowej reakcji. Na przykład oczekujący Szefa w recepcji Fyodor Dostojewski wraz z kilkoma naszymi.

- Fyośka się do mnie pofatygował? Życie mu niemiłe czy chce zawrzeć układ? - spytał sam siebie Dazai, ale natychmiast ruszył w stronę windy, absolutnie ignorując Gorou, który próbował przekazać mu coś jeszcze. 

I Dazai widział, że usta mężczyzny się ruszają, słyszał jakiś dźwięk, ale nie potrafił skonstruować z tego logicznej całości. Zamiast tego słyszał szumiącą mu ze wściekłości krew w uszach, na samą myśl o tym, że Gin nie wróciła z misji. Na myśl o tym, że stracił tylu wartościowych ludzi i to wartościowych nie tylko ze względu na Zdolności, ale przede wszystkim na ich osobowość i historię i możliwości ludzi tylko dlatego, że Fyodor uznał, że zagra po chamsku. Lodowata wściekłość zebrała się w Dazaiu na tyle mocno, że chłopak ledwie trzymał się w ryzach. Był gotów do zaatakowania Fyodora nawet w recepcji, nie bacząc na świadków czy koszty. 

Był gotów do wszystkiego, jednak ta gotowość wyparowała z niego w sekundzie, w której otworzyły się drzwi windy.

Dazai z niedowierzaniem spojrzał na stojącą za Fyodorem Gin i machającą mu beztrosko na powitanie, a w dalszej kolejności na opatulonych kocami Atsushiego i Akutagawę. Żachnął się szybko, próbując odzyskać reszki fasonu i nie dać po sobie poznać, jak bardzo zaskoczyła go zastana sytuacja. Zszedł, wciąż boso, po schodach i dołączył do obecnych w recepcji.

- Fyośka! - oznajmił przesadnie radośnie. - Jakże bym cierpiał gdyby ta fala jednak pochłonęła Ciebie i Twój piekielny statek prosto na samo dno oceanu!

- I wyjątkowo nie możesz tego nawet powiedzieć ironicznie - zauważył Dostojewski spokojnie, mierząc rozmówcę znużonym spojrzeniem. - Jestem zaskoczony, że przeżyłeś. Twój plan był zbyt idealistyczny. Nie sądziłem, że pragnienie krwi tak bardzo rzuci Ci się na mózg.

- Fyośka, Ty i te Twoje uprzejmości - machnął ręką Dazai, zbywając temat. - Zgaduję jednak, że skoro czekałeś aż się wyśpię to nie oddasz mi po prostu moich ludzi i nie wrócisz tam, skąd wypełzłeś Ty i Twoje Szczury? - spytał Osamu, głosem sztucznie pełnym nadziei, na co Fyodor pokręcił przecząco głową. - Odbierzcie wejściówki z recepcji i serdecznie zapraszam. Chociaż Szczury zostają tutaj. Dostaną kawę i tym razem nawet obiecuję, że bez trutki.

Fyodor skinął głową na znak, że się zgadza na taki układ i poczekał, aż jeden z pracowników siedzących za ladą, ruszy się i wręczy mu kawałek plastiku. Następnie, bez choćby zamienienia ze sobą jednego słowa, wszyscy wsiedli do windy i pojechali prosto do gabinetu Dazaia. Chłopak wciąż nie czuł się tam w pełni jak u siebie, ale lepsza prywatność i trochę niewygody niż żeby ktoś nieodpowiedni miał się dowiedzieć czegoś troszkę za dużo. Dazai rozsiadł się na biurku stojącym w centrum pomieszczenia i gestem nakazał strażnikom wyjście. Zostali sami w piątkę.

- Więc? - ponaglił Dostojewskiego Osamu.

- Więc uratowałem Twoich ludzi. Najpierw tę małą, a później tę dwójkę. Przyznam, że dwójka była bardziej upierdliwa. I nawet nie poprosili ładnie o możliwość wejścia na pokład tylko mnie zaatakowali. Powinienem im za to pozwolić utonąć - zauważył Fyodor.

- Ale tego nie zrobiłeś. Dlaczego? - spytał Dazai, chcąc jak najszybciej usłyszeć, ile będzie go kosztowało uratowanie tej trójki. 

Choć na dnie serca nie liczyła się dla niego żadna cena. Ogromny kamień, który spadł mu z serca, był idealnym poświadczeniem tego, jak bardzo Osamu cieszył się, że jakimś cudem jego podwładni jego przeżyli. Choć szczerze wątpił żeby przeżyli opieprz, jaki wszyscy razem i każde z osobna dostanie za akcję, którą odstawili.

- Zawodowa uprzejmość. Wiem, jak bardzo lubisz wyciągać stare długi na wierzch i wiem, że gdyby nie Twoja wiadomość to cały mój statek spoczywałby sobie gdzieś na dnie z ludźmi w środku. Mam na pokładzie kilka osób, które szczerze sobie cenię, a nie chcę żebyś choć przez chwilę myślał, że jestem Ci coś winien za uratowanie nas. Dlatego uratowałem Twoich ludzi. Dlatego nie zabiłem małej szpieg, mimo że podglądała nas od dłuższego czasu. Ustalmy, że zaprzestaniesz obserwowania nas z tak bliska i dasz nam po prostu być. W przypadku większych akcji może będziemy na tyle mili żeby Was z wyprzedzeniem powiadomić. A przede wszystkim pozwolicie nam stąd wyjść bez szwanku. Tak jak Twoim włos z głowy nie spadł, tak moi mają stąd wyjść o własnych siłach. Ale to tyle. Nasza zawodowa uprzejmość na tym się kończy i jesteśmy na zero - oznajmił Fyodor.

- Mogę na to przystać - odparł Dazai, skinięciem głowy odsyłając trójkę podwładnych, którzy natychmiast zniknęli za drzwiami. - Pod jednym warunkiem. Musisz mi ładnie podziękować.

- Nie zniżę się do takiego poziomu - warknął Dostojewski, patrząc na Dazaia wrogo, bez żadnych ogródek, a jego złość tylko bardziej napędzało rozbawione spojrzenie Osamu, który jako jedyny w tej sytuacji najwidoczniej dobrze się bawił.

- Fyośka nie umiesz się bawić? - spytał, przeciągając słowa niczym rozpieszczony dzieciak.

- Nie tak jak Ty - wytknął mu nieprzyjemnie Fyodor. - Zamiast tej niepotrzebnie poniżającej mnie uprzejmości jestem w stanie sprzedać Ci jednak ostrzeżenie, które bardzo Ci się przyda.

- Zaciekawiłeś mnie - przyznał Dazai i choć jego ton był lekki, jego analityczny umysł przetwarzał każdą sytuację. 

Na razie był na zwycięskiej pozycji, a Dostojewski zachowywał się w zadziwiająco cywilizowany sposób, więc niezależnie od tego, jak bardzo Osamu chciał go upokorzyć, wiedział, że wszystko ma swoje granice. Łącznie z krótką cierpliwością jego rozmówcy. A może zwłaszcza.

- Za szybko się rozrastasz. Portowa Mafia działa na zbyt wielu frontach. Zbyt szybko pochłaniacie innych i za bardzo trzymasz w szachu okolicę. Zwracasz na siebie uwagę, której z pewnością nie chciałbyś na siebie zwrócić - oznajmił spokojnie Fyodor, rozglądając się po pomieszczeniu.

- Nie ma takiej uwagi. Uwielbiam błyszczeć w światłach jupiterów - odparł Dazai, teatralnie rozkładając ręce, jakby spodziewał się ataku paparazzi za mniej niż trzy sekundy.

- Jest. I nawet Ty to wiesz. Wydaje Ci się, że jeśli ściągniesz na siebie jej uwagę to będziesz miał w końcu godnego przeciwnika. Że będziesz musiał się po raz pierwszy w życiu wytężyć. Że życie przestanie być tak nudnie proste. Ale tak nie będzie. Ona zbyt długo ma na sznurkach większość istniejących Pradawnych żeby taki szczyl jak Ty mógł jej się przeciwstawić. Zmiażdży Cię zanim zdążysz się zorientować, co się dzieje. Ciebie i Twoją organizację. Dlatego dobrze Ci radzę żebyś nie wychodził poza swoje podwórko. I nie szukał niepotrzebnie zwady - odparł Dostojewski, widocznie zmęczony całą konwersacją i zaczął najzwyczajniej w świecie zbierać się do wyjścia

- Ostrzeżenie byłoby skuteczne gdybym wiedział, na kogo mam uważać - zauważył Dazai, zupełnie nie przejmując się tym, że mówi do pleców Fyodora.

- Na Agathę Christie - odparł Dostojewski, nim zniknął za zatrzaskującymi się drzwiami i zostawiając Osamu z głową pełną wątpliwości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top