P. CXXXII / FALA

Hej! Wiem, miałam wrzucić rozdział już dawno, ale uczelnia mnie autentycznie dobiła. Teraz jednak powinno już być luźniej, a ja mam nową motywację, więc będę walczyć o swój plan regularności! 

Przerzuciłam ostatnio wszystkie rozdziały do worda i powiem Wam, że nie spodziewałam się, ile tego wyjdzie. Bo wyszło naprawdę sporo. 880 stron. Kawał historii jak na zwykłego ficzka.

Anyway, nie przedłużam, miłego czytania życzę ♡♡♡


Dazai przez chwilę tępo patrzył się na miejsce, które rozbłysło, gdy Atsushi przez nie przebiegł. Stwierdzenie, że zupełnie oniemiał byłoby niedpowiedzeniem roku i było to wybitnie widoczne w nieco zbyt powolnym ruchu głową, którą nieco przekręcił żeby spojrzeć na Nakaharę, który z kolei tylko patrzył na niego z lekkim przerażeniem zupełnie, jakby ich myśli biegły tym samym torem. Albo co gorsza, jakby Chuuya wiedział, co dokładnie działo się w głowie i sercu Osamu i bał się konsekwencji tego. Dazai czuł się odpowiedzialny za Atsushiego, co tylko nasiliło się, gdy upadła Zbrojna Agencja Detektywistyczna i właśnie przez to poczucie obowiązku jakaś jego część chciała pobiec za chłopakiem zupełnie bez zastanowienia i zaciągnąć go z powrotem w bezpieczniejsze rejony. Tylko, że robiąc tak, niepotrzebnie naraziłby siebie. I przy okazji całe miasto, ale o tym Dazai nie chciał w tym momencie myśleć. Nie miał żadnej pewności, że odnajdzie chłopaka na czas, a nawet jeśli to był jeszcze mniej pewny, czy uda mu się przekonać go do powrotu. A na walkę z tym dzieciakiem nie miał najmniejszej ochoty, choć zawsze teoretycznie była to jakaś opcja gdyby tylko mieli nieco więcej czasu.

Fakt faktem, że Dazai był jednym z najsilniejszych, jak nie po prostu najsilniejszym, z portowych kundli. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że brak czyjejkolwiek mocy solidnie i zupełnie niepotrzebnie osłabiłby barierę, za pomocą której próbowali przecież uratować miasto. A co dopiero brak jego mocy. Gdyby poszedł, wszelkie dodatkowe zniszczenia i nie daj bogowie, przelana krew, byłyby tylko i wyłącznie na jego rękach.  Byłyby spowodowane tylko i wyłącznie tym, że zadziałał pod wpływem emocji, a nie logiki. Dlatego Dazai tylko skinął lekko głową z niesamowicie ciężkim sercem i uśmiechnął się słabo w stronę ukochanego, niewerbalnie przekazując mu, że nieważne, jak bardzo czuł, że powinien biec, nie zamierza tego zrobić. Nakahara nawet nie próbował powstrzymać wyrazu ogromnej ulgi, który wypłynął na jego twarz.

To, że Dazaia po prostu korciła opcja wbiegnięcia w nadciągającą falę i sprawdzenia na własnej skórze, czy dałby radę to przeżyć, miało zostać jego solidnie skrywaną tajemnicą. Wiedział, że i tak dokładał Chuuyi stresu i przygód w układzie, który mieli. Gdyby jego wciąż żywe tendencje samobójcze wypłynęły na wierzch, mimo tego, jak dobrze je maskował przez ostatnie miesiące, byłby to tylko dodatkowy kłopot i ciężar na barkach jego ukochanego. Obaj mężczyźni rozejrzeli się niemrawo po swoich towarzyszach, wśród których powoli zaczynały pojawiać się pełne lęku i zmartwienia szepty. Działanie Atsushiego nie przeszło bez echa, bo jak mogłoby?

Sytuacja nieco się rozjaśniła, gdy jeden z pomniejszych mafijnych pionków wyhamował ślizgiem przed barierą, dosłownie metr od Dazaia i nieomal przypadkiem zaliczając niezbyt przyjemne spotkanie twarzy czy tyłka z jezdnią. Młody chłopak odetchnął parę razy, próbując złapać choć szczątkowy oddech po tym, jak biegł za Atsushim w zdecydowanie zbyt szybkim dla siebie tempie i przez zdecydowanie zbyt długi kawałek. Osamu próbował tego nie komentować i wykazać się cierpliwością, ale Nakahara przewracający dość jednoznacznie oczami w żaden sposób mu tego nie ułatwiał.

- Wiesz może czemu Atsushi nagle wykazuje większe zaangażowanie w kwestii samobójstwa niż ja? - spytał w końcu Dazai, nieco ponaglając podwładnego i nie potrafiąc przestać widzieć najczarniejszych scenariuszy.

Bo tak naprawdę Osamu znał tego dzieciaka jak własną kieszeń. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Atsushi może i zachowywał się jak idiota przez większość czasu, ale nie miał tendencji do bezsensownego samobójstwa. Skoro więc zdecydował, że musi pobiec na spotkanie ryzyka, coś musiało być tego warte. Coś albo ktoś. Bo przecież za Atsushim niczym pies za kością powinien przebiec Akutagawa, a Dazai nigdzie w zasięgu wzroku nie widział swojego podwładnego.

- Gin nie wróciła z misji - zaczął chłopak, gestykulując słabo, a włoski na karku Dazaia zjeżyły się.

- Gin nie powinna być na żadnej misji w pierwszej kolejności - skomentował to Szef, a w jego żołądku zaczął zawiązywać się supeł, gdy powoli połączył fakty. Uśmiech zniknął z jego twarzy. - Miała wysłać podwładnego. Kogokolwiek z Czarnych Jaszczurek. Przecież ją ostrzegałam, że Fyośka może różnie zareagować - dodał, nieco zirytowany tym, że nie przewidział lekkomyślnego zachowania dziewczyny.

- Nie chciała narażać podwładnych. I zdecydowanie ma to po którymś ze swoich przełożonych - dodał dość jednoznacznie chłopak, na chwilę pozwalając sobie na odejście od tematu i drobną personalną wycieczkę, dzięki której miał nadzieję, że choć trochę wybroni zachowanie dziewczyny. Chrząknął jednak i wrócił na właściwe tory zanim zdążył napytać sobie biedy. - Tak czy siak, Gin nie wróciła o wyznaczonym czasie, nie dała żadnego znaku życia, więc Akutagawa poszedł jej szukać na własną rękę. Uznał, że będzie mu łatwiej, gdy nabrzeże zostanie wyludnione. Dlatego jest tam teraz. I dlatego pobiegł tam Atsushi. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo dzieciak nie raczył nawet słowa powiedzieć tylko wypadł z pokoju, jakby świat się kończył. Tylko jego oczy były jakieś takie dziwne.

- Jego oczy? - podjął temat Dazai zanim Nakahara zdążył wtrącić swoje trzy grosze i zażartować z tego, że minionek miał czas żeby patrzeć się chłopakowi w oczy.

- Tak. Normalnie bym tego chyba nie zauważył, ale były dziwne. Całe czarne z białą obwódką. I się świeciły - sprecyzował chłopak.

- Witaj Nastoletni Wilkołaku - skomentował to cicho i z przekąsem Nakahara, przewracając oczami, za co zarobił ciężkie spojrzenie od Dazaia. Rudzielec może i szanował to, że Dazai ma pewną słabość do tej akurat dwójki spośród swoich podwładnych, ale nie zmieniało to faktu, że nijak nie potrafił tego zrozumieć.

Liczba powodów, dla których Osamu chciał wbiec prosto w nadciągającą falę nagle wzrosła do trzech. Gdyby chodziło o samego Atsushiego to może i miałby niewielkie poczucie winy, ale byłby w stanie przeżyć to jako stratę uboczną. Tak naprawdę chłopak nie był członkiem Portowej Mafii i Dazai teoretycznie nie był za niego w żaden sposób odpowiedzialny. Wiedział też, że nikt poza nim samym, nie będzie go winił za nieuratowanie Atsushiego. Włączając w to samego Atsushiego. Gdy jednak do strat przyszło mu dopisać rodzeństwo Akutagawa, które znał od ich samiutkich początków w Portowej Mafii.

Nawet jednak to nie dało rady zmienić jego postawy. Musiał mieć w głowie większy obrazek. Dlatego westchnął cicho i sam przez chwilę nie potrafił uwierzyć w słowa, które przecież wypowiedział.

- Znali ryzyko - oznajmił zadziwiająco spokojnie. - Wiedzieli, o której stawiamy barierę, wiedzieli, kiedy mniej więcej pojawi się fala. No i mają oczy i potrafią chyba zauważyć to, że woda wycofała się o kilka ładnych metrów z nadbrzeża, a to dopiero początek. To była ich decyzja i sądzę, a przynajmniej mam nadzieję, że oni potrafią zrozumieć, że nie zmienimy dla nich planu, który i tak sam w sobie jest na wpół gotową porażką.

- Nie zamierzamy ich ratować? - spytała niezbyt przyjemnie zaskoczona Akiko, stając za Dazaiem i zakładając ręce na piersiach. - Naprawdę? Pozwolisz im od tak umrzeć? Bo wiesz, że prawdopodobnie umrą, prawda?

- Nie jestem pieprzonym bogiem Akiko - westchnął ciężko Dazai ledwie hamując jad we własnym głosie, gdy lekarka zaczęła rzucać oskarżeniami. - Chciałbym być, ale nie jestem. Nie mogę po niego pójść. No chyba, że znasz kogokolwiek, kto mógłby zastąpić mnie przy tworzeniu bariery, która, jakby to umknęło Twojej uwadze, ma za zadanie ochronić miasto i zdecydowanie więcej, niż trzy osoby. I zanim coś powiesz to chciałbym zauważyć, że gdyby w mieście był ktokolwiek, o kim bym wiedział i kto mógłby tu być to zapewniam Cię, że by tu był. I wspierał nas. I nawet wtedy i tak zostałbym tu, gdzie stoję, bo żadne z nas nie jest w stanie przewidzieć, jak silna będzie ta fala. I jak bardzo jesteśmy na nią za słabi.

- Ale mówimy tutaj  Atsu! O naszym Atsu! - odparła kobieta z wyrzutem, rozkładając bezradnie ręce.

- "Waszym" Atsu? - spytał Nakahara z prychnięciem i spojrzał na kobietę jakby urwała się z Księżyca. - Mówisz i zachowujesz się jakby Zbrojna Agencja Detektywistyczna nic dla Ciebie nie znaczyła, ale gdy przychodzi co do czego to życia jej byłych członków liczą się bardziej, niż przeciętnego człowieka? Niby z jakiej racji?

- Nie to miałam na myśli - zaczęła bronić się Akiko, w głębi duszy uświadamiając sobie, że tak rzeczywiście mogło to zabrzmieć. - Doskonale wiesz, że nie to.

- Nie wiem Akiko. Żaden z nas nie wie. Nie walczyliśmy od zawsze u swojego boku, a prawdziwe kolory człowieka wychodzą na wierzch w momencie niebezpieczeństwa - zauważył chłodno Nakahara, zdając sobie sprawę z tego, że wychodzi na absolutnie pozbawionego uczuć drania, ale równie dobrze wiedząc, że jeśli ktoś poruszy w Dazaiu choć najmniejszą strunę związaną z wyrzutami sumienia to Dazai rzuci się i w najgłębsze czeluści piekieł żeby tę osobę uratować. A na to nie zamierzał sobie ani komukolwiek pozwolić.

Akiko nie odpowiedziała już nic, czując na sobie wzrok kilkunastu portowych psów, które prawdopodobnie wzięły te słowa bardziej na poważnie, niż ona. Odeszła, stukając obcasami o jezdnię i cicho szepcząc słowa modlitwy za życie swojego przyjaciela. Nakahara patrzył na jej zaciśnięte w pięści dłonie z niejakim smutkiem. Wiedział, że ludzie czasami muszą zachowywać się w sposób, który nie był do nich nijak podobny byleby tylko uzyskać odpowiednie rezultaty. I wiedział, że właśnie to w tamtym momencie robiła Akiko i że robiła to dla dobra Atsushiego. I Nakahara naprawdę ją rozumiał. Znał jednak Dazaia jak własną kieszeń i doskonale wiedział, że czasami chłopaka naprawdę łatwo było w ten sposób zmanipulować. A to po prostu nie byłoby w tym momencie dobrą opcją dla nikogo.

Swoją drogą Nakahara cholernie martwił się o brata. Przed postawieniem bariery sprawdzał wielokrotnie raporty, które przychodziły od zdecydowanie zbyt wielu ochroniarzy, których mu przydzielił. Nawet w momencie, w którym odchodziła Akiko, docierały do niego pierwsze dźwięki koncertu. I jasne, z jednej strony nie potrafił powstrzymać uśmiechu na myśl, że jego starszy brat spełnia swoje marzenia i że naprawdę nieźle idzie mu to, co robił. I cieszył się jego szczęściem. Nie cieszył się natomiast z tego, że nie mógł w takiej chwili być przy nim, mimo że cholernie tego chciał. Niby gdzieś tam po głowie odbijała mu się myśl, że Shuuji zrozumie, że nie mógł się zjawić. Albo w to przynajmniej chciał wierzyć, bo nikt nie miał pojęcia, jak koniec końców z tego wybrną. Czy pójdą w stronę oficjalnego przyznania się i słusznie zgarną zasługi za przynajmniej częściowe uratowanie miasta, czy będą udawać, że był to tylko czysty przypadek i najzwyczajniej pomagali w ewakuacji? W tym drugim przypadku zdecydowanie trudniej będzie mu rozmawiać z Shuujim, ale nie zamierzał wyłamywać się przed szereg. Doskonale wiedział, że w którymś momencie coś zniszczy idealną równowagę jaką złapał między pracą a życiem prywatnym. Liczył tylko, że stanie się to o wiele później. Z niezbyt przyjemnych rozmyślań wyrwał go głos Dazaia wydającego rozkazy.

- Niech Jeździec Ziemi zacznie działać - oznajmił zadziwiająco Dazai, obserwując w oddali, jak woda coraz bardziej oddala się od swojej pierwotnej linii brzegowej.

Stojący obok niego portowy kundel dał znak, który natychmiast został rozpoznany przez grupkę stojącą dookoła Jeźdźców. Mężczyzna delikatnie położył rękę na ramieniu jednej z klęczących dziewczyn. Nie potrzebowali żadnych słów. Ustalili wszystko raptem kilka godzin wcześniej. Dziewczyna skupiła się, mimo że sprawiało jej to ogromną trudność. Gdy jednak ponownie otworzyła oczy, widoczne były same białka, a cząsteczki ziemi zaczęły niemal mimowolnie unosić się dookoła niej. Jej towarzysze nawet na chwilę nie przerwali modlitwy. 

Nakahara patrzył bardziej na Dazaia, niż na to, co działo się przed nimi. Od początku średnio wierzył w ten pomysł. Nie przetestowali umiejętności Jeźdźców, nie wiedzieli, czy dzieciaki dadzą radę pracować pod wpływem silnego stresu i nerwów. Tak naprawdę dostali czwórkę piętnastolatków, którzy niedawno opuścili rodzinne kraje, których historie znały dwie osoby spośród wszystkich pracowników Portowej Mafii i nie mieli jak przewidzieć tego, czy rzeczywiście dadzą radę się przydać albo czy w ogóle będą chciały spróbować. Od początku uprzedzał też Dazaia, dość delikatnie, ale jednak, że coś może pójść nie po jego myśli, ale brunet tylko zbywał jego słowa zdawkowymi i pełnymi pewności siebie odpowiedziami. Odpowiedziami, za którymi z pewnością kryła się logika i wątpliwości, ale Osamu wiedział, że jeśli pokaże, że wątpi, to negatywnie wpłynie to na morale wszystkich. Dlatego Nakahara nie drążył tematu.

Zaskoczona i pełna optymizmu mina ukochanego zmusiła go jednak do odwrócenia wzroku. I musiał przyznać, że gdyby mniej panował nad własnymi mięśniami to jego szczęka praktycznie leżałaby na asfalcie. Dziewczynie się udawało. Powoli, bo powoli, ale daleko od brzegu pojawiało się znaczące spłycenie, o które miała się rozbić zbliżająca się fala. Ziemia nie brała się jednak zupełnie znikąd, więc Nakahara miał pełne podstawy sądzić, że bierze się z ogromnego rowu, który dziewczyna tworzyła pomiędzy spłyceniem a brzegiem miasta. Robiła wszystko zgodnie z planem i najwidoczniej robiła to więcej, niż dobrze. Pytanie tylko, jak długo mogła to robić i jak długo były w stanie utrzymać się efekty.

I niby Shikah zapewniał, że gdy połączą moce to są silniejsi, niż w pojedynkę, ale Nakahara nie chciał zbyt łatwo w to uwierzyć. Zbyt piękne bajki, w które się zbyt łatwo wierzy mają tendencję do gryzienia później boleśnie w dupę. Minął jednak pewien czas i do akcji wkroczył drugi z Jeźdźców. Jeździec Wody na chwilę zamknął oczy, by otworzyć je i spojrzeć w przód przerażającymi samymi białkami. Część cofającej wody powoli zaczęła wlewać się spokojnie do utworzonego i wciąż pogłębiającego się rowu. Na tym etapie planu nawet kropelka wody nie dotknęła tego, czego jeszcze nie powinna. Jeździec Ognia również bardzo szybko dołączył do swoich towarzyszy i podgrzał temperaturę otoczenia, sprawiając, że część zagrażającej im wody zaczęła po prostu parować na sporym obszarze akwenu. I ich wspólne działania rzeczywiście zdawały się przynosić oczekiwany efekt.

- Zginiemy. Po prostu zginiemy. Co to był za debilny pomysł? - spytał sam siebie Chuuya, krzywiąc się z niechęcią. - Nie pytam, że czyj, bo oczywiście, że kurwa Twój. Jest tak głupi, że mógł być tylko Twój - oznajmił Nakahara z drobnym wyrzutem w stronę Dazaia, na co brunet tylko lekko wzruszył ramionami, próbując zachować minimum pogody ducha.

- Aktualnie to był Kaguyi - zaczął bronić się Osamu, czując jak dziewczyna wbija mu wnerwione i pełne poczucia zdradzenia spojrzenie w plecy. Drobna słowna utarczka była czymś tak znanym, że zdołała nieco rozluźnić towarzystwo.

Nieważne jednak, jak bardzo w nie wierzyli, nie mogły zniwelować fali do zera. Gdy wreszie ją zobaczyli, większość z nich miała ochotę uciec. Od, naturalny instynkt, któremu nikt nie mógł się dziwić. Między ochotą a czynem jest jednak ta wąska niczym Chiński Mur z wartownikami granica, której przekroczyć się nie da. Tą granicą było opanowanie Dazaia, który nawet nie mrugnął, gdy zobaczył pędzące w ich stronę pokłady wody, które zdawały się pochłaniać i zapewne niszczyć wszystko na swojej drodze. I właśnie przez to, że Osamu nie drgnął nawet o milimetr, reszta też tam stała, gotowa w najgorszym wypadku nawet na śmierć. Swoją drogą Dazai nie potrafił nie zauważyć, jak cudowna byłaby to historia. Zginęliby ratując miasto, w tle mając całkiem solidną, rockową muzykę.

Fala rozbiła się o utworzoną przez portowe kundle barierę z taką siłą, że co niektórzy musieli wziąć krok do tyłu, inni nieomal się przewrócili, a niektórych zmusiło to do opadnięcia na kolana. Nikt jednak nie przerwał łańcucha dłoni, który stworzyli. Wiedzieli, że to było ważniejsze, niż ból, mimo że ból, który czuli był większy, niż mogli sobie wyobrazić. Zupełnie, jakby przesadzili na siłowni z milion razy i mieli zakwasy stulecia. Nie pomagał też fakt, że rozbijająca się woda zdołała przedrzeć się nieco na drugą stronę bariery. Była to głównie ta część, który pojawiła się wyżej, niż byli w stanie stworzyć zaporę, więc woda najzwyczajniej w świecie opadła na nich, mocząc od stóp do głów i sprawiając, że stali w jednej, wielkiej kałuży, ale nie wyrządzając nikomu większej krzywdy, może poza późniejszym przeziębieniem.

Woda odbijała się spokojnie od przezroczystej bariery, górując nad mafijnymi psami i niebezpiecznie mocno naciskając na nich. Jeźdźcy, znajdujący się z tyłu, próbowali robić, co tylko było w ich siłach, jednak jak dużo jest w stanie zdziałać człowiek przeciw siłom natury. Ludziom powoli zaczynało się robić słabo, głównie dlatego, że ich ciała nie były przyzwyczajone do takiego wysiłku. Krew kapiąca komuś z nosa stawała się powoli stałym widokiem, mimo usilnych starań Akiko, która próbowała ratować każdego po trochu. To, że jej Zdolność jakkolwiek na nich działała przerażało ją bardziej, niż fakt, że biegała wzdłuż dwudziestometrowej ściany wody.

W momencie, w którym woda zaczęła już odpuszczać i niejako cofać się do swojego oryginalnego położenia, w momencie, w którym ludzie zaczęli cieszyć się, że tak idiotyczny pomysł mógł rzeczywiście zadziałać, w tym właśnie momencie bariera zaczęła pękać. Powoli, począwszy od niewielkich rys, drobnych pajączków pojawiających się tu i ówdzie, aż do momentu, w którym pękła wśród dźwięku tłuczonego szkła. Dazai zdążył jedynie mocniej ścisnąć dłoń Nakahary, nim opadająca na nich nagle, praktycznie o połowę mniejsza niż oryginalnie, fala wody zdołała rozdzielić ich wszystkich i rozrzucić po kilku najbliższych przecznicach. I Dazai wątpił, by kiedykolwiek dał radę zapomnieć, jakie to uczucie, gdy stajesz naprzeciw siły tak potężnej, że wyrywa Ci dłoń ukochanego z ręki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top