P. CXXXI / PRZYGOTOWANIA NA NIEUNIKNIONE

Hej Miśki! Króciutkie odautorskie. Postaram się wrzucać rozdziały troszkę bardziej regularnie. Nie zawsze będzie to BSD, ale od teraz postaram się (nie wiem na ile mi to wyjdzie, ale naprawdę się postaram) żeby wrzucać coś w poniedziałek/wtorek i piątek/sobotę. Mam nadzieję, że cieszycie się z takiego nieco bardziej uregulowanego programu :D  A teraz miłego czytania!

#Luceusz_Out


- Misaki rozumiem, że chciałaś zrobić dobre wejście, ale troszkę przesadzasz - odparł Dazai, wciąż rozbawiony, ale gdzieś na dnie, do jego serca zaczynała powoli wkradać się panika.

Dziewczyna wstała, korzystając z wyciągniętej ręki, którą zaoferował jej Osamu. Natychmiast też wygładziła podkoszulek, jakby to miało cokolwiek zmienić w jej wyglądzie i odchrząknęła cicho, zwracając na siebie uwagę również Nakahary, który podszedł do okna by sprawdzić, czy przypadkiem nie cofnęła się nadbrzeżna woda. Misaki nie wyglądała zbyt poważnie, stojąc przed nimi z dłońmi schowanymi w kieszeniach bojówek, luźnym, podartym i przede wszystkim brudnym podkoszulku z ciemną bluzą w podobnym stanie. Z tego, co pamiętał Dazai, przed wyjazdem dziewczyna miała sięgające niemal pasa włosy, ale teraz bardziej z fryzury przypominała Atsushiego. Tylko upór w jej oczach sprawiał, że żołądek ściskał się Szefowi w supeł.

- Nie żartuję Szefie - oznajmiła najpoważniej, jak tylko potrafiła, patrząc to na Dazaia, to na Nakaharę i całkowicie ignorując portowe psy, które stały za nią i zupełnie nie rozumiały, co się własnie dzieje. - Shikah to zobaczył. Dlatego wróciliśmy przed czasem. Mieliśmy razem z resztą pojawić się w przyszłym miesiącu, ale Shikah złowieszczym tonem oświadczył, że jak się nie ruszymy to może nie być do czego wracać, więc jesteśmy.

- Dobra, damy radę - odparł Dazai nieco nerwowo, z miejsca skupiając się na wymyśleniu planu i wyrzucając sobie, że nie uwzględnił katastrof naturalnych w swoich planach. - Shikah jest tutaj?

- Tak, czeka na dole. Razem z Jeźdźcami. Chociaż Jeździec Powietrza nie jest w najlepszym humorze - przyznała szczerze dziewczyna takim tonem, jakby nie chciała brać za to odpowiedzialności na siebie. - Nie nasza wina tak w sumie. Gdybyśmy go nie porwali to dzieciak zniknąłby z radaru na kolejnych kilkanaście lat. No i Shikah wiedział, że więcej czasu zajęłoby dotarcie tutaj gdybyśmy się ruszyli całą rodzinką. Dlatego pokazał mi przyszłość, gdzie będą stały straże, jak się zachowają. Dlatego ominęłam wszystkich z taką łatwością.

- Shikah potrafi tak dobrze kontrolować swoją Zdolność? - wtrącił się absolutnie zaskoczony Nakahara nie potrafiąc powstrzymać nutki podziwu.

- Ze mną potrafi - zapewniła Misaki. - Trochę ćwiczyliśmy - dodała z lekkim wzruszeniem ramion i tak naprawdę dopiero wtedy, gdy miała pewność, że jej słowa dotarły do przełożonych i że nie zamierzali zlekceważyć sytuacji, dopiero wtedy pozwoliła swojemu gniewowi za to, że ktoś ośmielił się ją dotknąć, wypłynąć na wierzch. Może nie planowała masakry, może ludzie o niej zapomnieli, bo długo jej nie było, ale nie zamierzała puścić tego płazem. - Nakahara, czy mógłbyś proszę? - spytała spokojnie.

- Nie bawimy się już w kary jak za Moriego - oznajmił dosadnie rudzielec. - Dołoży się im więcej treningu i wszyscy lepiej na tym wyjdziemy.

- O proszę. Czyli nie przesadzali, gdy mówili, że zaszły tu poważne zmiany - mruknęła Misaki z niejakim uznaniem, a Dazai tylko wysoko podniósł ręce w geście poddania.

- Nawet nie chcę wiedzieć - skomentował to brunet i natychmiast spoważniał. - Ile mamy czasu?

- Zdaniem Shi jakieś dwanaście, może czternaście godzin. Może trochę więcej, ale wolał zakładać najgorsze opcje. W swojej wizji nie widział żadnych działań służb ratowniczych. Raczej wszyscy to zignorowali, bo w końcu zazwyczaj nam się nie obrywa, ale tym razem nas sięgnie. I to mocno. Tam, daleko na wodzie, będzie solidna ósemka może więcej, a u nas może uda się zatrzymać to na szóstce - Misaki odpowiadała na pytania, których Dazai nie zdążył jeszcze zadać.

- Trzeba ewakuować nadbrzeże - mruknął cicho Nakahara, a na jego twarzy wymalowało się dosadne przerażenie. - Shuuji jest na nadbrzeżu - dodał o wiele słabiej.

- Jedź po niego - oznajmił spokojnie Dazai, chwytając ukochanego za dłoń i ściskając ją lekko w geście wsparcia. - Weź kogo tylko chcesz i jeźdźcie po cały zespół. Zadzwoń jak tylko będą bezpieczni.

Nakahara tylko skinął głową w odpowiedzi i wyszedł z pokoju niczym burza. Stojący na korytarzu członkowie Portówki rozstąpili się przed nim niczym morze przed Mojżeszem, a gdy skinął palcami na odchodne, dwójka z nich podążyła za nim bez słowa. Dazai patrzył przez chwilę w puste miejsce, w którym przed chwilą jeszcze stał jego ukochany, ale bardzo szybko zebrał się do kupy. Miał raptem dwanaście godzin, choć wolał zakładać, że zdecydowanie mniej. Ot, na wszelki wypadek.

- Masz dwadzieścia minut - rzucił w stronę Misaki, która tylko uśmiechnęła się lekko.

- Za dziesięć będę gotowa - obiecała i marszowym krokiem opuściła pomieszczenie, choć udała się w przeciwną stronę, niż Chuuya i odgoniła sterczących na korytarzu mafiozów jakby to były niechciane owady.

Dazai zaczął chodzić po pokoju w tę i z powrotem, jakby to miało jakkolwiek pomóc mu w skupieniu się. Gdzieś pod jego czupryną zaczął kreować mu się początek planu, ale wszystko było jeszcze zbyt zagmatwane. Niemniej napisał krótką wiadomość do Sumawary licząc na to, że co dwie głowy to nie jedna. Chłopak zdziwił się jednak, gdy usłyszał pukanie do drzwi niemal sekundę po naciśnięciu przycisku "wyślij". Zdziwienie to wyparowało w sekundzie, w której zobaczył, że w progu staje pewna drobna, różowowłosa osóbka.

- Jak mogę pomóc? - spytała zakładając ręce na piersiach i z miejsca rzucając się na fotel, który zajęła szturmem. - Nie mów, że nic się nie dzieje. Nakahara właśnie prawie mnie staranował. Endoki z nim pojechał, tak na wszelki wypadek.

- Nie możemy rzucić ostrzeżenia publicznie. To tylko spowoduje chaos i panikę - zaczął Dazai, w pierwszej chwili myśląc o tym, jak mogliby wykorzystać znajomości Kaguyi z radia.

- Ale możemy odwrócić ich uwagę - zauważyła Sumawara, pojawiając się nagle w drzwiach.

- Co może odwrócić uwagę od pieprzonej dwudziestometrowej ściany wody? - spytał mocno zmieszany Dazai.

- Emm... koncert? - spytała Kaguya, drapiąc się w tył głowy i wbijając wzrok w podłogę, starając się jakoś tak skurczyć żeby nie dosięgnął jej zirytowany wzrok Dazaia.

- Czy Ty właśnie naprawdę powiedziałaś to, co mi się wydaje, że powiedziałaś? - odpowiedział pytaniem na pytanie Osamu, starając się nie brzmieć na absolutnie wytrąconego z równowagi tylko przez wzgląd na szacunek i sympatię jaką miał do tej dziewczyny.

- Logika Dazai. Logika, nie emocje - wtrąciła się szybko Sumawara zanim Kaguya zdążyła powiedzieć cokolwiek na swoją obronę. - Ja wiem, że mówimy tu o bracie Twojego ukochanego, ale mówimy też o setkach tysięcy ludzi. I wiem, że Cię to boli, ale musisz kierować się logiką, a nie emocjami.

- Myślisz, że mi na nich zależy? Na kimkolwiek z nich? - odparł Osamu z lodowatym spokojem. - Jak dla mnie mogą wszyscy utonąć w tej fali. Jedyni ludzie, na których ocaleniu naprawdę mi zależy to ludzie, na których no cóż, po prostu mi zależy. I brat Chuuyi trzyma się zajebiście wysoko w rankingu. A ze stratami pobocznymi mogę żyć - dodał dość jednoznacznym tonem.

- A Chuuya będzie mógł? - spytała Kaguya zanim zdołała ugryźć się w język, za co zarobiła pełne ostrzeżenia spojrzenie od Sumawary. - Jasne, w jednym wypadku straci brata i będzie wściekły. W drugim wypadku nie straci brata, ale gdy do niego dotrze przed jakim wyborem stanąłeś i jaką decyzję podjąłeś, nie będzie w stanie żyć sam ze sobą. W trzecim wypadku, może nic nie pójdzie źle? Może uda się ocalić i Shuujiego i zminimalizować ofiary na nadbrzeżu?

- Chuuya mi nie wybaczy jeśli przez moją decyzję straci Shuujiego - zauważył Dazai z nutką przerażenia na myśl, że może stracić najważniejszą dla siebie osobę.

- Pytanie, czy wolisz żeby stracił Ciebie czy siebie - kontynuowała Kaguya, dostrzegając pęknięcia w postawie Dazaia, doskonale wiedząc, jak bardzo go rani, ale jak bardzo potrzebują by myśli Osamu wróciły na logiczny tor.

- Nienawidzę, gdy masz rację. Mówiłem Ci to już kiedyś? - spytał ciężko brunet.

- Tak z miliony razy - przyznała Kaguya, uśmiechając się pocieszająco i mając ochotę uciec z pomieszczenia jak najdalej. Jeśli czegoś na świecie nie znosiła to zdecydowanie były to niezręczne sytuacje.

- Zadzwoń do Endokiego. Niech wie, że potrzebują zmiany miejscówki. Coś, co jest najbardziej oddalone od wody, od brzegu. Jak najwyżej. I coś, co pomieści jak najwięcej ludzi - zarządził Dazai.

- Jasna sprawa - odparła dziewczyna, lekko się uśmiechając. - Coś jeszcze?

- Wrzuć informację o darmowej puli biletów na przegląd - dodała Sumawara, wzruszając ramionami, gdy wszyscy w pomieszczeniu spojrzeli na nią zdziwieni. - Portówka zapłaci. Jakoś. Później to jakoś ogarnę w księgach. Ale prawda jest taka, że nic nie przyciąga tak ludzi jak promocja. Więc mamy minimalne szanse, że chociaż jakaś dodatkowa część ludzi z własnej woli przeniesie się w bezpieczniejsze tereny.

- Nie podoba mi się to "jakoś" - mruknął Dazai. - Ale to zdecydowanie najlepsze wyjście. Jakieś inne pomysły? Potrzebujemy wszystkiego, co może odciągnąć ludzi?

- Wyciek niebezpiecznych chemikaliów z pobliskiej fabryki? - dorzuciła kolejny pomysł Kaguya, nie odrywając wzroku od telefonu i wysyłając wiadomość do Endokiego, który na całe szczęście kręcił się po portierni.

- Wykryte trzęsienia ziemi? - dodała Sumawara niepewnie. - Nie do końca powiemy prawdę, ale też nie do końca skłamiemy. W sensie, skutki trzęsienia na pewno będą odczuwalne, a to co widoczne raczej sprawia, że ludzie są bardziej skłonni do wiary. A przy okazji nie powiemy na tyle dużo by wywołać histerię. Na bogów, to w końcu Japonia. Mamy trzęsienia ziemi co roku. Dziwne, że jeszcze nie zaczęliśmy z ich powodu wystawiać festiwali.

- Te trzy rzeczy mogą dać nam sporą przewagę - przyznał Dazai. - Ale musimy też zablokować loty.

- Już załatwione - oznajmił z dumą Izaki, wchodząc do pomieszczenia. - No co? Kaguya do mnie napisała, że jest problem, to jestem. No ale nieważne. Wszystkie przyloty już zablokowane. Odloty przepuściłem przez algorytm. Przez najbliższe cztery godziny mają działać normalnie, później jeśli prędkość wiatru czy ogólnie pojęte warunki pogodowe uniemożliwią bezpieczny start, mogą latać, ale to już indywidualna sprawa każdego lotu. W którymś momencie i tak wszystkie mają  zostać zablokowane. Niewiele, bo niewiele, ale to zawsze kilka tysięcy ludzi mniej w zagrożonym obszarze - skomentował, wzruszając lekko ramionami, jakby mówił najbardziej oczywistą rzecz pod słońcem.

- No i na wszelki wypadek moglibyśmy zaaranżować walki gangów - rzuciła na odchodne Kaguya, która zdążyła już wyjść z pomieszczenia, ale pojawiła się w drzwiach tylko po to, by mocno trzymając się framugi i znacznie wychylając, zaprzeczając wszelkim prawom grawitacji żeby dodać swoje ostatnie trzy grosze. - Chociaż to może się okazać naszym najdurniejszym pomysłem, bo możemy nad nimi nie zapanować. W końcu jeszcze dwa tygodnie temu skakali sobie do gardeł i nas się bali, a teraz są nami przerażeni i nie ogarniają życia. Ale jakiś pomysł to jest.

Kaguya przeprosiła wszystkich i nieomal z wrażenia upadając, odebrała telefon, niemal biegnąc w stronę windy. Jej przełożona nie miała najmniejszego problemu w ogłoszeniu konkursu i darmowej puli, ale nie chciała rzucać słów na wiatr. Nie w rozgłośni, która szczyciła się jednak pewną renomą. I niby Kaguya nigdy nie zrobiła niczego, co mogłoby podważyć jej wiarygodność, ale jednak pula, którą zaproponowała w wiadomości zdecydowanie przekraczała domowy budżet normalnego człowieka. Sumawarze opadły ramiona, gdy usłyszała, jak Kaguya wypowiada jej nazwisko. To się nie mogło skończyć dobrze. Dazai natomiat przeprosił wszystkich na chwilę i z ciężkim westchnięciem wybrał numer do Nakahary, z góry obiecując sobie, że opieprzy go za rozmawianie za kółkiem.

- Hej gnido - odezwał się niezbyt wyraźny, zmartwiony głos, a trzaski w tle definitywnie świadczyły o tym, że Nakahara rzucił telefon na fotel pasażera żeby nie odrywać rąk od kierownicy na zbyt długo. - Nie jadę aż tak szybko żeby już dojechać, nie musisz się martwić. W końcu mamy kilkanaście godzin, tak?

- Tak, tak. Ja dzwonię w trochę innej sprawie - zaczął Osamu, przytrzymując telefon między ramieniem i policzkiem żeby móc machać rękoma, zupełnie jakby rudzielec mógł tę gestykulację zobaczyć.

- Nie spodoba mi się to, co? - odpowiedział ciężko Nakahara, doskonale poznając nutę, która rozbrzmiała w głosie ukochanego.

- Nie sądzę - przyznał szczerze Dazai. - Ale to może być nasza najlepsza szansa. Przegląd musi się odbyć. Shuuji i jego zespół muszą zagrać. W innym miejscu, ale muszą.

- Znajdź miejscówkę - rozległo się po zdecydowanie zbyt długiej chwili pełnej milczenia. - A ja ich tam dowiozę.

Nakahara rozłączył się bez dalszego słowa, nie chcą przypadkiem naskoczyć na Dazaia i wcisnął gaz do dechy. Jeśli mieli zdążyć z przestawieniem całej sceny w inne miejsce to naprawdę nie mieli w nadmiarze ani minuty. Rudzielec skupiał się na drodze, a nie na radiu, ale gdy usłyszał o darmowej puli biletów, plan Dazaia stał się dla niego trochę jaśniejszy. Bawili się w minimalizowanie strat, bo wiedzieli, że z naturą nie wygrają.

Dazai przez chwilę patrzył tępo w telefon nim zablokował go i wrócił myślami do rzeczywistości. Sumawara siedziała na fotelu, nie przestając rozmawiać. Telefon praktycznie non stop jej dzwonił, gdy ona powtarzała wciąż te same regułki. Od momentu, w którym Izaki włamał się do policyjnego serwera i umieścił tam informację o zbliżających się silnych wstrząsach, nie miała praktycznie nawet sekundy wolnej. Koordynowała pracę Portówki z służbami bezpieczeństwa i policją. Nie musiała nawet podnosić głosu i nawet najwyżsi rangą oficerowie jakoś tak zdawali się schodzić jej z drogi. W pewnym momencie oświadczyła, że jest potrzebna gdzieś indziej i chwyciwszy tablet i torebkę, wyszła z pokoju.

Mimo tego, że przez całą drogę patrzyła się w ekran, nie wpadła na nikogo. Po kolei odhaczała auta, które zostały zarezerwowane, dodawała informacje o prywatnych samochodach, które członkowie Portówki zaoferowali się dorzucić do puli. Nie minął nawet kwadrans, a ona sama pędziła przez miasto w stronę głównej komendy policji, z tabletem leżącym na przednim siedzeniu i telefonem praktycznie na kierownicy. Mieszkańcom miasta dano godzinę na opuszczenie własnych domów, ot na wszelki wypadek. Radzono zabrać najważniejsze rzeczy i udać się na wyznaczone tereny, do których kierowali policjanci we współpracy z rzeszą czarnych płaszczy. Dopiero, gdy przeszła pierwsza fala ewakuacji, dopiero wtedy z garażu pod Biurowcem zaczęły wyjeżdżać istne kolumny aut. Portowa Mafia zajęła się zabraniem wszelkiej ludności, która nie posiadała aut, sprawdzeniem okolicznych sierocińców, urzędów czy szkół. I nikt nawet nie pytał dlaczego mafijne kundle mają dostęp do stacji, na których powinni porozumiewać się jedynie gliniarze.

Jakimś cudem pierwsze cztery godziny minęły im spokojnie. Wybrzeże, od rejonów najbliżej położonych wody, powoli pustoszało i czarne płaszcze mogły na spokojnie rozstawić się i zbadać teren, na którym musieli się jakoś utrzymać za przeciwnika mając niewyobrażalną ilość wody. Ludzie postępowali zgodnie z instrukcjami, nawet współpraca Portówki z policją szła jakoś tak nadzwyczajnie gładko. Shikah uczepił się Dazaia niczym rzep psiego ogona i chłopak był z tego powodu więcej, niż zadowolony, bo miał najważniejsze źródło informacji tuż przy sobie. No i chłopak odwalił kawał dobrej roboty przyprowadzając ze sobą trzech nowych rekrutów. Czwartego niestety musieli uśpić i zamknąć w bezpiecznym miejscu. Shikah pierwotnie rozważał lochy w Biurowcu, ale uznał, że jeśli ich plan obrony wybrzeża zawiedzie, to w ten sposób skaże dziewczynę na pewną śmierć, a na to nie mógł sobie pozwolić.

Endoki podkręcił głośniki na przeglądzie kapel tak głośno, że wydawało się, że sama siła muzyki da radę zburzyć okoliczne budynki. Pojedyncze portowe psy jeszcze przeczesywały miasto, sprawdzając czy na pewno nikt i nic nie został w najbardziej zagrożonej strefie i składając raporty na bieżąco. Zablokowali loty, ale skorzystali z lotniska jako z miejsca względnie bezpiecznego i kazali ludziom się tam zatrzymać. Czarne płaszcze bez ustanku kręciły się wśród mieszkańców, czy to oferując pomoc czy wyjaśnienia i zapewniając, że nic nikomu nie grozi i że mają wszystko pod kontrolą. Pomagali rodzinom odnaleźć się wzajemnie i obserwowali, jak rodzice przytulają dzieci, jakby chcieli ochronić je przed całym światem. Jak grupki nastolatków siedzą razem, gadając i śmiejąc się, co mogło z daleka wyglądać naturalnie, ale pod powierzchnią było przesycone strachem. Może i Japonia przywykła do trzęsień ziemi, ale żaden Japończyk nie był na tyle głupi by lekceważyć przerażające siły natury.

Nakahara czekał na Dazaia u wylotu uliczki, którą jako ostatnią sprawdzał brunet. Osamu szedł z nieco opuszczoną głową, modląc się w duszy żeby wszystko poszło zgodnie z planem, choć doskonale wiedział, że ten plan to tak naprawdę na w poły upieczona katastrofa. I to upieczona na szybko, bo przecież nie mieli żadnego planu na wypadek katastrofy naturalnej, a na przygotowanie się mieli raptem kilkanaście godzin. Rudzielec przyciągnął do siebie ukochanego za poły płaszcza. Gdy stali tak blisko siebie, że stykali się czołami, Dazai nie potrafił nie widzieć strachu w oczach niższego chłopaka. I Chuuya miał pełne prawo się bać. To nie był bandzior, którego wystarczyło pokonać. Stawali przeciwko żywiołowi. Pierwszy raz w życiu. I w głowie każdego krążyła myśl, że w najgorszym przypadku również ostatni. Chuuya chwycił delikatnie podbródek Dazaia i czując jak ręce chłopaka oplatają go tak ciasno, że nie zostawiały żadnej zbędnej przestrzeni, zainicjował pocałunek. Początkowo delikatny, spokojny, później przesycony emocjami, które obaj w tamtej chwili czuli. Dazai nie poddał się chwili bez sekundy wahania, wplatając palce we włosy rudzielca, jakby chciał się upewnić, że ten się nie odsunie.

- Nie waż się tam zginąć gnido - zagroził mu szeptem Nakahara, odsuwając się raptem na kilka centymetrów i patrząc w oczy wyższego z jakąś dziką zawziętością.

- I vice versa skarbie - odparł Dazai z niepewnym uśmiechem.

Shikah podbiegł do nich, z daleka wrzeszcząc, że muszą zaczynać. Przerażenie w głosie Kapłana nie pokrzepiało. Motywowało, to fakt, ale było dalekie od pokrzepiającego. Niemniej obaj mężczyźni ruszyli za nim bez zastanowienia, a Dazai tylko wysłał krótką wiadomość do Naokiego, że może zaczynać. Chłopak stanął w otoczeniu czterech czarnych płaszczy i po raz ostatni spojrzał na brzeg za sobą. Nawet z daleka widział, że woda zaczęła się znacząco cofać. Mur stworzony z członków Portówki, który znajdował się między nim a nadchodzącą falą dawał mu nieco ukojenia, ale i tak nie potrafił opanować własnego strachu. Dodatkowa grupka mafiozów zajęła swoje miejsca, przygotowana do bronienia chłopaka przed bardziej przyziemnymi zagrożeniami, gdy ten skupił się na własnej Zdolności. Zdawać się mogło, że cała dzielnica zadrżała, gdy przez powietrze przeszła fala, której nikt nie potrafił logicznie wytłumaczyć. Pionowa ściana, wytworzona przez Naokiego, która może nie hamowała w żaden sposób nadciągającej fali, ale przynajmniej tworzyła zakrojoną na całe miasto iluzję, że wszystko jest w porządku. Że wcale nie zbliża się tsunami. Chłopak zagryzał zęby z całej siły z bólu. Samo wytworzenie takiej iluzji było cholernie wymagające, a on musiał ją jeszcze utrzymać. Wyjątkowo trudne zadanie, gdy całe Twoje ciało niemal płonie z bólu. Ale nie takie rzeczy się przecież robiło gdy Szef ładnie prosił.

Kilka przecznic bliżej nadbrzeża klęczała trójka Jeźdźców, trzymając się za ręce i wypowiadając na głos słowa modlitwy, które nie były w żadnym znanym ludzkości języku. Jeszcze bliżej znalazła się sama śmietanka Portowej Mafii. Kaguya, Seiiya, Chuuya, Dazai i Misaki, mimo że stali najdalej od siebie jak tylko mogli, jednak tak, by wciąż dać radę trzymać się za ręce, nie zajmowali nawet szerokości jednej ulicy. Oczy Misaki zaświeciły się na złoto, gdy Nakahara aktywował swoją Zdolność i gdy tuż po nim zrobił to Dazai. Z nosa dziewczyny popłynął niewielki strumyczek krwi, gdy połączyła obie Zdolności w jedną i wzmocniła efekt końcowy. Taki był jej dar i nie zamierzała przestać z niego korzystać tylko dlatego, że ją ranił. Powoli dołączały kolejne osoby. Kolejni członkowie Portówki, których Zdolności w jakikolwiek sposób potrafiły wytworzyć tarczę, formowali żywy mur, który miał się przeciwstawić fali. Powoli, wśród początkowo niemal przezroczystych, ale błyszczących złotem brokatowych punkcików, prosto od ziemi w stronę nieba zaczęła tworzyć się bariera. Bariera złożona ze Zdolności niezliczonej ilości ludzi, z ich nadziei i wiary. Z ich strachu. Moc przepływająca przez wszystkich i wzmacniana dodatkowo przez Misaki była niemal oszałamiająca. Dazai przez chwilę nawet uwierzył, że mają szansę. A później Atsushi przebiegł przez barierę i pognał w stronę nadbrzeża.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top