P.CXXVI / KOGO?
Zebranie nie trwało długo. W końcu jakby na to nie patrzeć ustalili wszystkie szczegóły kilka tygodni wcześniej i Dazai tylko, zgodnie ze swoim nawykiem, sprawdzał czy nikt o niczym nie zapomniał. Ostrzegł całą ekipę, że tym razem nie będzie utrzymywał tarczy ochronnej wokół wszystkich członków biorących udział w akcji, bo raz, że nie chciał osłabiać się od samego początku, a dwa, że wierzył w ich umiejętności, rozsądek i instynkt. Na samo słowo "osłabiać" Kaguya podniosła głowę w błyskawicznym tempie i wbiła pełne oskarżenia spojrzenie w Szefa. Różowowłosa doskonale pamiętała, ile razy Dazai był bliski śmierci i ile razy dostał nakaz od opiekującego się nim lekarza, że ma odpuścić i odpocząć, a wreszcie ile razy ów nakaz mężczyzna ignorował. Dlatego zamierzała reagować na najmniejszą możliwość, która mogła skutkować w konieczności wybrania Czterdziestego Trzeciego Szefa Portówki.
Zresztą dziewczyna przez prawie całe spotkanie wpatrywała się niezbyt skrycie w Osamu. Czerwona, alarmowa lampka paliła jej się w głowie na całego, ale nie mogła nic otwarcie zrobić. Zaczęło się od drobnostek. Od tego, że Dazai zaczął rozpisywać różne warianty przyszłych akcji, zarywać na to noce i nikomu tego nie udostępniać. Każde pytanie o rosnące stosy pudeł pełnych akt w domowym biurze, każde zagadnięcie o kolejne dostawiane przesuwne tablice, to wszystko Dazai zbywał śmiechem. Kaguya widząc, że to donikąd nie prowadziło, próbowała wypytać Nakaharę. Ten jednak zdawał się szczerze niczego nie wiedzieć i poczochrał jej tylko włosy mówiąc, że to przecież Osamu i że kto jak nie on miałby mieć plan na wszystko. To jednak zamiast uciszyć czerwone światełko, tylko je wzmogło. Tym bardziej, że byli ludzie świadomi działań bruneta. Ludzie, których wybrał, z którymi omówił wszystko, ale którzy nie byli zbyt szczęśliwi po wyjściu z licznych spotkań i rozmów. I jednym z takich ludzi był Hayato, który próbował udawać, że nic się nie dzieje, ale Kaguya musiałaby być ślepa żeby nie zauważyć zmartwionego wzroku, który chłopak rzuca przełożonemu. I jasne, próbowała wmówić sobie, że to pewnie tylko kolejna misja o wyższym stopniu tajności i że przecież nic złego się nie dzieje, ale jej instynkt mówił jej, że jest inaczej. Albo że będzie inaczej.
I nagła zmiana w zachowaniu Hayato zdecydowanie jej nie uspokajała. To nie tak, że wcześniej narzekała na swoje życie, bo od tamtego pocałunku w deszczu wszystko układało się jak w bajce. Dogadywali się w pracy, kryli nawzajem swoje plecy, rozumieli się bez słów i mieszkali razem. Dziewczyna nie mogła nawet spamiętać, ile razy Ninomyia przygotowując rano śniadanie, gdy ona wychodziła z sypialni w jego, zdecydowanie na nią za dużej, koszuli, że wygląda pięknie. Że nie wyobraża sobie bez niej życia. Ile razy chodzili na randki, do kina, ile razy włamywali się do opuszczonych budynków. Ile razy Ninomyia zasypiał, wciąż trzymając Kaguyę za rękę, gdy ta siedziała na łóżku z laptopem i obrabiała kolejny materiał na swój kanał. Dziewczyna w życiu nie czuła się bardziej spełniona i szczęśliwsza, ale malutki, wredny głosik w jej głowie podpowiadał jej, że prędzej czy później sielanka musi się strzaskać. I próbowała ten głos zagłuszać, ale nagle Hayato zaczął się zachowywać, jakby chciał żyć pełnią życia, jakby strzeliły mu wszystkie hamulce. Zupełnie jakby przewidywał, że niewiele mu tego życia pozostało. Tylko, że gdyby tak było to coś by jej powiedział, prawda? Dałby jej znać, jakoś ją do tego przygotował. Choć czy jest sposób żeby być gotowym na odejście ukochanego? Kaguya spytała go o to kilkukrotnie, ale on tylko zbywał jej słowa śmiechem, przyciągał ją do pocałunku i odpowiadał, że po prostu w życiu nie był szczęśliwszy, więc dlaczego miałby stać barykadą na drodze własnego marzenia. I Kaguya naprawdę chciała w to uwierzyć.
- Może nie powinieneś iść dzisiaj na misję - zasugerowała cicho, siedząc w krześle bokiem tak, by mogła opierać się plecami o rękę Ninomyi, który spojrzał na nią zaskoczony. - Mam złe przeczucia.
- Nic się nie stanie - zapewnił ją szeptem chłopak, delikatnie i czule całując czubek jej głowy. - A w razie czego przecież tam będziesz. Kto miałby lepiej pilnować moich pleców niż Ty misia? Zresztą, dzisiejsza akcja jest malutka. Praktycznie nic w porównaniu z Yakuzą. No i przecież zawsze ufałaś Dazaiowi jeśli chodzi o jego plany, nie?
Kaguya zauważyła, jakiej formy czasownika użył Hayato, ale nie poprawiła go. Przełknęła tylko cicho ślinę i skupiła się na zebraniu. Tak, oczywiście, że ufała Dazaiowi. Robiła to niemal całe swoje życie. Tak zresztą, jak robił to przecież Ninomyia. I choć chłopak zdawał się nie mieć żadnych obaw ani nie zaczął być wobec Osamu otwarcie wrogi, nie potrafił przestać myśleć o tym, jak bardzo nie chce odrzucać wszystkiego, co los mu dał, tylko dlatego, że taki był czyjś plan. Plan, na który bardzo niechętnie się zgodził. Chłopak pamiętał całą tę rozmowę, pamiętał jak Dazai powiedział mu, co go trapi. Pamiętał, jak pierwsze o czym pomyślał to szczęście i bezpieczeństwo Kaguyi. Jak zgodził się wziąć udział w misji twierdząc, że będzie to dla niego zaszczyt. I nie potrafił przestać widzieć pytania, które czaiło się głęboko w ciemnych oczach Osamu, który w każdej chwili byłby gotów przyjąć jego rezygnację. Tego zmartwienia, że zrzuca na barki podwładnych zbyt wiele i jak bardzo go to gryzie.
- Myślę, że powinieneś załatwić sprawę Atsushiego zanim ruszymy - zauważył cicho Nakahara, pochylając się w stronę ukochanego, gdy zebranie przestało być już tak oficjalne i każdy zajął się sobą, mimo że nikt nie ruszył się z konferencyjnej.
- Co masz na myśli? - spytał zaskoczony Dazai, próbując sobie przypomnieć, czy Akutagawa składał mu ostatnio jakieś raporty. W końcu ostatnio tyle chodziło mu po głowie, że zapominał o pierdołach.
Chuuya westchnął ciężko i spojrzał na Osamu jak na skończonego debila. Czasami naprawdę miał wrażenie, że chłopak swoją logiką potrafiłby góry przenieść gdyby się uparł, ale czasami wydawało mu się, że Dazai byłby w stanie włożyć dziecko zamiast ciasta do piekarnika. Mimo, że nie miało podobnego kształtu, faktury czy poziomu głośności. Bo jakby na to nie patrzeć to ciasto raczej by nie protestowało.
- Siedzi u nas, praktycznie zamknięty. Niedługo zaczną się z nim problemy - rozwinął swoją myśl rudzielec.
- Nie przypominam sobie autoryzacji jego wejścia tutaj - Dazai zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem znowu nie ma problemów z pamięcią, ale widząc jego momentalnie zdezorientowany wzrok, Nakahara pacnął go w tył głowy.
- Bo tego nie autoryzowałeś. Akutagawa to zrobił. I przy okazji dał zawał dwóm strażnikom, bo za delikatny to on nie jest - oświadczył Chuuya, wplatając palce we włosy Dazaia żeby delikatnie się nimi pobawić.
- O - odparł zaskoczony Osamu, patrząc przez krótką chwilę na siedzącego dalej Akutagawę, po czym wzruszył ramionami. - Jeśli to ma mu pomóc w wykonaniu zadania to nie mam nic przeciwko. Przydałoby się żeby Atsushi jak najszybciej do nas dołączył, bo chciałbym żeby mieli choć szansę na trening z nami.
- Na to akurat będą mieć szansę zawsze - przerwał mu Nakahara, który miał powyżej uszu drobnych sugestii Dazaia, że któryś z nich może nie dożyć osiemdziesiątki. Rudzielec nie wiedział tylko, czy to kwestia stresu, że Osamu powrócił do wyjątkowo subtelnych żarcików o samobójstwie czy rzeczywiście coś im groziło.
- Wiesz o co mi chodzi - uspokoił go z miejsca Dazai. - Później będziemy mieć więcej roboty. Może nie starczyć nam czasu.
- Wiem, wiem - potwierdził Nakahara i wysilił się na lekki uśmiech. - W ogóle ostatnio masz coś dużo dzieciarni na głowie. Córka Moribasy i jej towarzyszka, Twoja siostra, Akutagawa, Atsushi. Zaraz zaczniesz prowadzić własny dom socjalny - zażartował rudzielec, dźgając Dazaia w policzek. - No i chyba Atsushi chciał z Tobą porozmawiać. Typowy kryzys egzystencjalny piętnastolatka.
- Szczeniak ma 18 - poprawił go mimowolnie Osamu, nim zorientował się, że przecież nie to było celem wypowiedzi Chuuyi. - Nieważne.
Dazai wyciągnął telefon z kieszeni i napisał szybko króciutką wiadomość do Akutagawy, że ma się zająć sprawą z Atsushim, bo nie chciał usłyszeć o żadnych powikłaniach. Bo czego by o Tygrysołaku nie mówić, trochę siły miał i ostatnim, czego życzyłby sobie Osamu byliby ranni strażnicy, których Akutagawa zostawił pod pokojem przyjaciela. Ryuunosuke odczytał wiadomość i przepraszając wszystkich, natychmiast wyszedł z pomieszczenia. Zarówno Dazai jak i Nakahara uśmiechnęli się na myśl, jak bardzo ten dzieciak był narwany. I jak bardzo Chuuya zastanawiał się, czy nie ma on przypadkiem rozdwojenia osobowości, bo w życiu codziennym Akutagawa był absolutną fajtłapą, zwłaszcza od kiedy Dazai powiedział mu magiczne słowa, ale w pracy był skupiony na sto procent i niczego nie można było mu zarzucić. Chyba pierwszy raz od kiedy dołączył do Portowej Mafii.
Gdy niemal wszyscy się zebrali, Dazai przelotnie zerknął na swoje odbicie w lustrze znajdującym się w windzie. Prawie nie mógł poznać samego siebie. Niby po akcji z Yakuzą mia odpuścić i pozwolić farbie spłynąć, ale Nakahara namówił go żeby zostawił sobie jeszcze czarne kudły chociaż na kilka tygodni. Rudzielec argumentował to tym, że nie przywykł do takiego widoku ukochanego, a był on w pewien sposób pociągający, więc Dazaia długo namawiać nie było trzeba. No i fakt faktem, że od tamtej pory Chuuya bawił się jego włosami, gdy tylko znalazł do tego chwilę, na co Osamu też narzekać nie zamierzał. Niemniej w swoim mniemaniu wyglądał po prostu dziwnie.
W jednej jednostce z Dazaiem, Nakaharą, Kaguyą i Hayato na wszelki wypadek poszło pięciu innych członków Portowej Mafii. Drugą poprowadził Naoki w towarzystwie Akutagawy, Akiko Higuchi i Ozaki, zaś trzecią zajęli się Endoki, Harada i Izaki. Przywódcy grup dosłownie ciągnęli słomki co do tego, kto ma gdzie pójść ku uciesze Kaguyi, która chyba jako jedyna wyrobiła sobie typ co do tego, kogo chciała zaatakować. Dziecięca radość z możliwości rozczuliła Ozaki, ale kobieta była zbyt mądra by dać się nabrać, że pod tą delikatną powierzchnią nie kryje się stalowy szkielet. I że Kaguya, jeśli tylko zechce, to potrafi być przerażająco skuteczna, mimo że jej Zdolność była przecież głównie defensywna.
Osamu rozejrzał się po ciemnym zaułku, w którym stał, z dłońmi włożonymi do kieszeni czarnego płaszcza. Mężczyzna patrzył na zardzewiałe drzwi tuż przed sobą i choć wyglądały one obrzydliwie, był to chyba najprzyjemniejszy element otoczenia. Śmietnik za jego plecami zdecydowanie lepiej nie wyglądał, a z pobliskiego muru odpadło zdecydowanie zbyt dużo tynku. Dazai przez chwilę załamał się nad tym, ile pieniędzy pochłonie inwestycja w miasto, gdy już wyplenią chwasty i Portówka mniej czy bardziej oficjalnie przejmie władzę. Otrząsnął się ze zbędnych myśli i sprawdził godzinę na telefonie. Gdy zauważył, że wszyscy powinni znajdować się już na swoich pozycjach, cicho otworzył drzwi i niezauważony przez nikogo, wszedł do środka by przejść przez gąszcz korytarzy i wreszcie dotrzeć do pierwszego strażnika. Wysoko uniósł rękę tak, by na przedramieniu widoczny był tatuaż i strażnik przepuścił go nawet zbytnio się nad tym nie zastanawiając, a Dazai w myślach pobłogosławił umiejętność Tanizakiego, gdy próbował powstrzymać się od śmiechu, patrząc na własną rękę opatuloną zieloną poświatą.
Nie zatrzymywał się jednak i wkrótce dotarł do sali ze zgromadzeniem ogólnym. Dazai nie wiedział, dlaczego aż tak zależało mu na tym, by członkowie Portówki wyglądali jak członkowie jednej organizacji. Kwestia estetyki zapewne, ale wolał otaczać się ludźmi, którzy chociaż sprawiali wrażenie, że przyszli do pracy, a nie do podziemnego nielegalnego klubu po tygodniu mieszkania pod mostem. Mężczyzna przeszedł mniej więcej na środek sali i ponownie schował dłonie do kieszeni, aktywując natychmiast swoje Drugie Źródło. W zacienionym, zagraconym magazynie, nikt nie zauważył czarnych pasów przemieszczających się systematycznie po posadzce.
Nakahara wślizgnął się przez jedno z okien i utrzymywał bliżej dachu, obserwując całą sytuację z góry. Gdy wybiła odpowiednia godzina, opadł na podest, na którym stał przywódca Sutoritokary i natychmiast zrobił zaskoczoną minę, jakby pomylił budynki.
- Zgaduję, że to nie teatr muzyczny - oznajmił rozkładając niby bezradnie ręce i udając, że zastanawia się, jak mógł być tak głupi. - Mógłby mnie ktoś pokierować? Ładnie proszę? - spytał, obracając się i omiatając wzrokiem całą salę, by zauważyć ukrytych niedaleko Kaguyę i Hayato.
Dźwięk przeładowywanej broni i nagłe wymierzenie jej w rudzielca chyba stanowiło wystarczającą odpowiedź.
- Oh, wymierzcie we mnie jeśli to pozwala Wam czuć się bezpieczniej - oznajmił rudzielec z szerokim uśmiechem. - Choć nie powinniście się czuć bezpieczni, ale to już chyba wiecie. Znaczy mam nadzieję, że wiecie, bo jeśli nie to jesteście bandą skończonych debili, a z takimi ludźmi naprawdę nie chcę współpracować - dodał, gestykulując niczym nastolatka, która mówiła o najnowszym ulubionym filmem. Trzeba było oddać Nakaharze, że swoją grą przyciągał uwagę wszystkich i to więcej, niż skutecznie.
- Co tu robi Portowy Kundel - warknął przywódca niewielkiego gangu, samemu wyciągając pistolet i mierząc prosto w twarz Chuuyi, na co Dazai zareagował instynktownie i posłał w jego kierunku dodatkową smugę.
- Powiedzmy, że szukam podwykonawców - odparł rudzielec spokojnie i delikatnie odsunął pistolet sprzed swojej twarzy. - Mógłbyś mi to gówno zabrać sprzed oczu? Jeszcze nie daj bogowie zapamiętam, co za kijowa firma to produkuje.
Przywódca zamierzał się zaśmiać, ale śmiech ten utknął mu w gardle, gdy broń w jego dłoni dosłownie rozsypała się na popiół. Wtedy wybitnie zrzedła mu mina, a Nakahara uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję - powiedział radośnie i zaczął chodzić w tę i z powrotem po scenie. - Trochę niekulturalnie z mojej strony, ale się nie przedstawiłem. Chuuya Nakahara, Zastępca Czterdziestego Drugiego Szefa Portowej Mafii. Powiedziałbym, że mi miło, ale nie powinno się kłamać na początku współpracy. Z góry też uprzedzam pytania, że tak, Szef jest świadomy mojej obecności tutaj i wszystko co mówię jest prawomocne - dodał, jakby to była oczywistość. Nim jednak dane mu było skończyć zdanie, rozległ się dźwięk wystrzału i kilka kul utknęło w nagle widocznej, czerwonej poświacie. Chuuya spojrzał na tłum udając zaskoczenie i pojedynczo wyciągnął kule, odrzucając je na bok by spadły z cichym brzdękiem. Osamu natychmiast zlokalizował strzelca i używając jednej ze smug skręcił mu kark. Jego upadające ciało wydało znacznie głośniejszy odgłos niż łuski. - Zachowajmy trochę kultury, no do jasnej cholery. Tak strzelać bez uprzedzenia! - Nakahara udał oburzenie nim otwartą dłonią wskazał na leżącego na ziemi trupa, do którego zdążyło się już rzucić parę osób. - Zanim ktoś jeszcze wpadnie na tak idiotyczny pomysł to czuję się w obowiązku ostrzec, że zabiję każdego, kto chociaż pomyśli o wystrzeleniu naboju w moją stronę. Cóż, nie zaczynamy od najlepszej strony, ale nie daliście mi wyboru.
- Czego Ty chcesz? - warknął przywódca Sutoritokary, nie potrafiąc oderwać wzroku od martwego podwładnego.
- Dzięki, że spytałeś, właśnie miałem do tego przechodzić - odparł spokojnie Chuuya. - No więc jak pewnie wiecie, biorąc pod uwagę wygląd Waszej miejscówki, że Kobe nie radzi sobie najlepiej. Maluczkie gangi, które wrzucają do miasta narkotyki i nie tylko, śmieci na ulicach, budynki, które nagle stają się ruiną zupełnie bez przyczyny. Portowa Mafia jest dość sporą organizacją, ale fakt faktem czasem brakuje nam ludzi. Dlatego szukam, jak już mówiłem, niezależnych podwykonawców. Tylko, że ludzie, których wybrałem muszą spełniać pewne warunki. Nie mogę wpuścić węża do własnego ogrodu, prawda? No i z pewnością nie zamierzam obniżyć swoich standardów. Dlatego żeby do nas dołączyć musicie podporządkować się naszym rozkazom. To po pierwsze. Przejść solidne szkolenie, testy psychologiczne, trochę papierkowej roboty, ale generalnie chodzi też o zapewnienie bezpieczeństwa w Kobe, bo przy walkach gangów statystki są bezlitosne i gapiowie zazwyczaj obrywają rykoszetem. Będziecie nam musieli oczywiście też płacić. Taka mała daninka. No chyba, że kogoś oficjalnie przyjmiemy we własne szeregi, no to wtedy nie - rozgadał się Nakahara.
- Skąd pomysł, że chcemy dołączyć? - przerwał mu lider.
- Oh, sądzisz, że masz wybór? - odpowiedział pytaniem na pytanie zaskoczony Chuuya. - Znaczy masz. Idiotyczny, bo idiotyczny, ale wiem, że ludzie lubią mieć chociaż wrażenie wyboru, więc przedstawię Ci Twoje opcje. Opcja numer jeden czyli współpraca z nami na naszych warunkach. W tym wypadku tracicie tylko godność, trochę przychodów i dostajecie parę obowiązków więcej. Nic wielkiego. Opcja numer dwa jest taka, że zamorduję wszystkich tu obecnych i pójdę szukać szczęścia u innego gangu. Nie mam najmniejszego problemu z drugą opcją.
- Wydaje Ci się, że stawiasz nam ultimatum, ale tak naprawdę nie możesz zabić dwustu osób. Policja tego nie przeoczy - wytknął mu lider z szyderczym uśmiechem.
- Otóż mogę, ale do tego dojdziemy za chwilkę - obiecał rudzielec spokojnie. - Bo jest malutki kruczek prawny. Taki tyci, tyciusi dosłownie. No bo nie możemy przyjąć Was tak po prostu. W końcu raz, że kiedyś atakowaliście Portówkę, a dwa, że zrobiliście w tym mieście niezły burdel. Logiczne, nie? Trochę wykopywanie problemów, ale skoro zamierzamy się rozwijać to takie rzeczy musimy omówić i rozwiązać już na początku współpracy. Dlatego ładnie poprosiłby o wejście na scenę wszystkich osób wyżej w hierarchii. Wiecie, zastępcy, oficerowie czy cokolwiek tutaj macie. Szybciutko szybciutko. Za każdą minutę opóźnienia padnie trup - kontynuował chłopak, pospieszając mężczyzn i kobiety, którzy zadziwiająco chętnie stanęli na podwyższeniu. Prawie jakby bali się śmierci. - To wszyscy, którzy są ważni? - upewnił się Nakahara, na co odpowiedziało mu skinięcie kilku głów. - Bardzo dobrze. To teraz prosiłbym Waszego szefuncia tutaj, bo ma ważną rzecz do zrobienia. Mianowicie musi zabić trzy osoby z tego tu oto grona. Wybierz kogo chcesz słońce - skomentował Chuuya z szerokim uśmiechem, klepiąc lidera po ramionach w geście sztucznego wsparcia.
- Nie będę zabijał własnych ludzi. Nie jestem pieprznięty - odwarknął mężczyzna, odsuwając się od rudzielca jakby się bał, że czymś się zarazi.
- Będziesz. Albo ja zabiję wszystkich pozostałych. Pojedynczo. Jedna osoba na dziesięć sekund wahania - wytłumaczył mu Chuuya najprostszymi zdaniami, jak się tylko dało.
Wtedy do akcji weszła Kaguya. Zdążyła postawić tarczę idealnie na kilka sekund przed tym, jak tłum przerażonych ludzi rzucił się do najbliższych drzwi i spróbował uciec, by na próżno odbić się od niewidzialnej zapory. Jedynie Dazai stał spokojnie w tym samym miejscu, co wcześniej. Niemniej harmider, hałas i zdecydowanie nieprzyzwoite słowa zaczęły się znacząco multiplikować.
- Niestety nie przewidujemy opcji wcześniejszego opuszczenia spektaklu. Wybaczcie za tę niedogodność - oznajmił niemal przepraszającym głosem Chuuya, który doskonale się bawił. - Także zapraszam z powrotem na Wasze pierwotne miejsca. W końcu musicie zobaczyć, kogo zabije Wasz szef. Osobiście stawiałbym na Was, bo wiecie. Niskie miejsce w hierarchii, łatwo Was zastąpić. Nie chcę być okrutny, ale takie są fakty - dodał, prawie jakby im współczuł. - To kogo?
- Nie zabiję... - zaczął lider, lecz nim zdążył skończyć zdanie Nakahara pstryknął i kolejna osoba padła na ziemi bez życia po tym, jak smuga Dazaia skręciła jej kark.
- Kogo? - mimo rozbawionej miny Chuuyi w jego oczach widać było tylko pustkę, chęć mordu i poczucie zwycięstwa. Mieszanka, która przeraziła stojących przed nim ludzi.
Ludzi, którzy bezskutecznie zaczęli do niego strzelać. Różne osoby, różne typy broni, różne kąty. Każdy jednak nabój utykał w ochronnej kuli Nakahary, a ten rozbawiony sytuacją zaczął pstrykać w nie palcami żeby zobaczyć, jak daleko polecą pozbawione swojej pierwotnej siły. Osamu analizował sytuację na bieżąco i eliminował strzelców, którzy spadali z podestu z nieco głośniejszym łoskotem, bądź kolejnych szaraczków, gdy Chuuya powtarzał jedno i to samo pytanie wśród kakofonii wystrzałów, wrzasków i próśb o oszczędzenie życia. "Kogo?".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top