P. CXXV / IDŹ CHCIEĆ GDZIEŚ INDZIEJ

Dazai wciąż odtwarzał w głowie rozmowę, którą kilka dni wcześniej odbył z Nakaharą, gdy uznali, że oglądanie serialu z poziomu kanapy było nudne, więc przenieśli się na antresolę i machali nogami poza ogrodzeniem. Rudzielec oparł wtedy policzek o jego ramię i poruszył temat, którego Dazai wybitnie mocno poruszać nie chciał. Chuuya, który z dnia na dzień dosłownie rozkwitał, nie chciał pozwolić ukochanemu na życie z zadrą w sercu, a właśnie tym była dla niego cała sytuacja z nowo odnalezioną siostrą. Rudzielec stwierdził, że co złego może się stać. W najgorszym wypadku każe siostrę zabić albo wyrzucić gdzieś na drugim końcu świata. W najlepszym odzyska część rodziny. Osamu próbował co prawda wytknąć Nakaharze, że to nie jest tak proste i że jest o wiele więcej rzeczy, które mogą pójść nie tak, ale rudzielec nie chciał o tym nawet słyszeć.

Tak więc Dazai uległ pod ogromem namów Chuuyi, który w pewnym momencie był gotów użyć argumentu, że nie wpuści Osamu do łóżka dopóki ten nie zamknie tej jednej sprawy. I właśnie przez to brunet musiał zrewidować swoje poglądy na tę sprawę. Zrobił od rana wszystko, co tylko mógł, żeby się uspokoić, choć miał wrażenie, że z nerwów trzęsły mu się ręce. Kupił kilka różnych kaw w Starbucksie i udając, że wszystko jest absolutnie w porządku, przeszedł przez bramki i prosto do windy. Przez chwilę korciło go nawet by użyć Zdolności i zniszczyć maszynę, która odpowiadała za ruch małego, blaszanego pudełka. Na dobrą sprawę chciało mu się śmiać. Miał wszystko. Ukochaną osobę, dom, przyjaciół, pracę. A mimo to czasem czuł w sercu pustkę. Czasami czegoś mu brakowało. Miał też zachowywać się jak dorosły, przewodzić organizacji, która miała stać się przecież najlepszą na świecie, a bał się spojrzeć w oczy własnej siostrze.

Z jednej strony wiedział, że wyrządził jej ogromną krzywdę. Może rzeczywiście większym miłosierdziem byłoby zabić ją wtedy, przy rodzicach. Nawet po tylu latach Dazai nie potrafił do końca szczerze przyznać, dlaczego tego nie zrobił. Może chciał by ktoś przeżył los podobny do jego. Może nie był w stanie jej zamordować. A może nawet nie chciał poznać odpowiedzi na to pytanie. Na własny użytek włącznie. I wiedział, że tłumaczenie się, że rodzina skrzywdziła go najpierw, więc miał prawo zaatakować, obronić się, to się na nic mogło zdać. Jasne, był wtedy dzieciakiem, ale tak, jak nie znajdował usprawiedliwienia dla swoich działań wtedy, tak nie zmieniło się to przez ostatnich kilka lat.

Osamu odetchnął ciężko i uśmiechnął się nieco sztucznie, gdy drzwi windy otworzyły się. Strażnicy przepuścili go, schylając głowy w wyrazie powitania i szacunku, a chłopak przez chwilę poczuł się pewniej. Może i czasami czuł się jak zagubiony dwunastolatek, ale wystarczyła drobnostka by przypomniał sobie, kim jest i jak bardzo rozwinął się od czasu, gdy ostatnio bał się sam siebie. Cała jego nowo nabyta pewność siebie zniknęła jednak, jak ręką odjął, gdy musiał schylić się by uniknąć rzuconej w jego stronę książki. Dazai nie skomentował tego tylko zabrał leżące na podłodze tomiszcze i razem z kawami odłożył je na stolik niedaleko.

- Wszystkich moich pracowników tak witasz? - spytał, starając się zachować luźny i neutralny ton, jakby spotkał się z Seiką pierwszy raz w życiu, a nie jakby łączyła ich jakakolwiek historia.

- Witałabym gdyby ktokolwiek tu wchodził - odpowiedziała dziewczyna, siadając po turecku i opierając się plecami o szybę, obserwując uważnie każdy jego krok. - Czego na szczęście zabroniłeś. A pieski posłuchały.

Dazai zamilkł na chwilę. Spodziewał się wrogości, ale i tak postawa i aura Seiki przez chwilę wybiła go z rytmu. Odchrząknął jednak cicho, nie podchodząc nawet o krok, tylko wkładając dłonie do kieszeni płaszcza.

- Nie wiedziałem, jaką kawę lubisz, więc kupiłem kilka. Mam nadzieję, że któraś Ci podejdzie - oznajmił spokojnie. - Chyba, że nie lubisz kawy to mogę skoczyć po coś innego - dodał.

- Obejdzie się - odparła dziewczyna, nie porzucając wrogiej aury i ostentacyjnie przekręcając głowę żeby spojrzeć za okno. - Możesz już iść. Nie jesteś tu mile widziany.

- Tak jakby budynek należy do mnie, więc jestem mile widziany tam, gdzie chcę być mile widziany - oświadczył Osamu, wzruszając lekko ramionami i wygodnie rozsiadając się na kanapie, sięgając przy okazji po jedną z kaw. Coś mu mówiło, że przy tej dziewczynie będzie potrzebował czegoś na uspokojenie, ale na razie był za bardzo rozespany. Tak to już jest jak próbuje się połączyć sprawy prywatne z zawodowymi.

- Idź chcieć gdzieś indziej. W końcu masz cały budynek do wyboru - oznajmiła, nie racząc nawet spojrzeć na rozmówcę.

- Mógłbym - przyznał jej rację Dazai widząc w jej uporze coś z samego siebie. - Ale nie chcę. Czego natomiast bym chciał to Cię poznać. O ile rzeczywiście jesteś moją siostrą.

- Nie jestem - przerwała mu dziewczyna, wyjątkowo patrząc na niego z zawziętością. - Nigdy nie miałam starszego rodzeństwa, a moich rodziców zabił psychopata i potwór. Może dzielimy to samo nazwisko, ale to wszystko co nas łączy. I gdybyś nie porwał córki Moribasy to nawet byśmy się nie spotkali.

- Ale się spotkaliśmy - wytknął jej Osamu spokojnie, przymykając oczy i odchylając głowę do tyłu, przyjmując prawie zrelaksowaną pozycję. - Też nie jestem z tego powodu najszczęśliwszy, jeśli chcesz wiedzieć. Byłbym naprawdę zadowolony, gdybym był jedynakiem. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile zachodu by mi to oszczędziło. No ale wszechświat to nie fundacja spełniająca życzenia. I jedyne, co można zrobić w sytuacji, która nam nie odpowiada, to dostosować się.

- Prędzej umrę - oświadczyła dziewczyna.

- Jeśli Cię to bawi to droga wolna. Ale miej świadomość, że nie będzie to proste. Choćbym miał Cię uśpić i trzymać przez kroplówką przez najbliższą dekadę - rozmowa nie szła zupełnie tak, jak Dazai ją sobie wyobrażał, ale musiał przyznać, że odnajdywał w dziewczynie zdecydowanie zbyt wiele własnych cech. I to nawet nie w kolorze oczu czy włosów, ale w sposobie, w jaki krzyżowała ramiona, w jej mimice, kiedy była wściekła. W zawziętości widocznej w jej oczach. W umiejętności odnajdywania tych słów, które zranią rozmówcę najbardziej.

- Nie bądź naiwny - wyśmiała go Seika, odgarniając włosy z twarzy i zaplatając je w luźny warkocz, zupełnie jakby chciała w każdej chwili być gotowa do ataku. - Nie dożyjesz dekady. I zadbam o to choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię przed śmiercią.

- Nie jesteś pierwszą osobą, która to mówi. I na pewno nie ostatnią. Cóż miałoby Cię wyróżnić z całego tłumu, który próbuje zrobić to, co Ty? Który próbował jeszcze zanim się urodziłaś? - spytał, przekrzywiając lekko głowę z zaciekawieniem, którego z pewnością nie pochwaliłby Nakahara.

- Powiedzmy, że motywacja - uznała lekko dziewczyna. - Chęć powrotu do rodzinny to silny bodziec. Nie żebyś potrafił to zrozumieć.

- Brzmi gównianie - przyznał Osamu. - Wymyśl coś lepszego.

- Wiem co robisz - oznajmiła dziewczyna, patrząc na niego z pogardą. - Próbujesz mnie poznać, zachowywać się jakbyśmy byli obcymi, którzy spotkali się na ulicy i nic o sobie nie wiedzą. Nie mają wspólnej historii. Ale my mamy. I nieważne, jak bardzo chciałbyś to zmienić, nie dasz rady. Może gdzieś w tym Twoim pokręconym móżdżku nawet się uroiło, że za parę miesięcy czy lat możemy udawać rodzinkę. Może, że nawet zamieszkamy razem. Naiwne. Zwłaszcza po tym, jak odebrałeś mi dwie rodziny. Takich rzeczy się nie wybacza.

- Nasi rodzice to nie było nic, co dotyczyłoby Ciebie. Ich śmierć przynajmniej. I tak naprawdę możesz wygłaszać swoje wielkie przemowy, ale prawda jest taka, że nawet nie pamiętasz ich imion. Ani jak wyglądają. Nawet nie pamiętasz tamtego wieczoru, ale opierasz na nim całą swoją nienawiść, więc tworzysz inny, trochę podobny do oryginału, ale tak naprawdę to jest tak adekwatne, jak siódma woda po kisielu - wytknął jej spokojnie Dazai. - I nie wciskaj mi kitu, bo sam doskonale wiem, jak to działa. Sam tak robiłem. Złodzieja nie okradniesz. Więc daruj sobie patrzenie na mnie z góry, bo odebrałem Ci rodzinę, bo tak naprawdę, to Cię nawet nie obchodzi. A co do Yakuzy. Naprawdę uważasz ich za drugą rodzinę? Ludzi, którzy byli w stanie strzelić Ci w tył głowy, bo ich wróg zrobił coś, czego się nie spodziewali? Łatwo przyszło Moribasie odrzucić przybraną córkę.

- Zawsze masz na wszystko wymówkę, co? - spytała, kręcąc z niedowierzaniem głową.

- Wolę logikę od zbędnych emocji - przyznał spokojnie brunet.

- Byłabym wdzięczna Moribasie gdyby zdążył strzelić mi w głowę - odparła patrząc na starszego brata z czystą nienawiścią. - Nikt Cię nie prosił żebyś go powstrzymywał. Odrodziłabym się w nowym ciele i odnalazła prawdziwą rodzinę na nowo. I przynajmniej nie musiałabym uczestniczyć w tej konwersacji.

- Gadki o pociągu do śmierci też mi nie serwuj - oświadczył Dazai. - Wydaje Ci się, że jesteś taka wyjątkowa. Że tylko Ty przeszłaś piekło. Że tylko Ty powitałabyś śmierć z otwartymi ramionami, bo po prostu boisz się życia. To takie dziecinne, że aż chce mi się śmiać. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że byłem taki sam jak Ty. Miałem ten sam tok myślenia. Dlatego nie dasz rady mnie niczym zaskoczyć. Więc zamiast bawić się w przepychanki, zaczepki czy rzucać przemowami o tym, jak bardzo mnie nienawidzisz, może spróbowałabyś dla odmiany zachować się jak dorosła? - zasugerował chłopak spokojnie, na co Seika zaśmiała się.

- Nie przywykłeś do tego, co? - spytała, nie potrafiąc powstrzymać złośliwego uśmiechu. - Nie przywykłeś do tego, że ktoś Cię nienawidzi. Znaczy jasne, jeśli masz na kogoś wywalone to Cię nie obchodzi, ale jak tylko sobie ubzdurasz, że chcesz żeby ktoś Cię lubił to tak musi być, co? I uparłeś się na mnie? Żałosne. Otaczasz się gromadką słabych kundli, które wielbią Cię jak boga i zapominasz, kim naprawdę jesteś dla wszystkich dookoła. Przywykłeś do bycia adorowanym i uwielbianym. Przywykłeś do tego, że wszyscy liżą Ci dupę. I pewnie cierniem w boku tkwi Ci fakt, że ze mną tak łatwo Ci nie pójdzie. Choć pewnie nie boli Cię to tak bardzo jak fakt, że pod koniec dnia jesteś sam. Zawsze przed wszystkimi, zawsze ze swoją logiką. Nie jesteś bogiem. Jesteś samotnym, żałosnym potworem. I prawie mam ochotę Ci współczuć - warknęła, zadowolona z siebie.

Dazai pokręcił z rozbawieniem głową i wstał z kanapy, rozprostowują płaszcz i patrząc na siostrę nijakim wzrokiem. Tyle wyniósł z tej rozmowy, że przynajmniej Nakahara da mu święty spokój. Bo wystarczyła godzina, którą spędził w jednym z milszych pokoi, który miał wszystko, czego potrzeba do życia, by miał Seiki dość. Chłopak zdawał sobie sprawę z tego, że było to głównie młodzieńcze gadanie głupot, ale on nie przywykł do słuchania czegoś tak idiotycznego.

- Na bogów, jesteś tak dziecinna, że nie potrafię zrozumieć, czemu Moribasa pozwolił Ci na dostąpienie zaszczytu i wybór ducha opiekuna. O tatuażu nie mówiąc - oznajmił Dazai śmiejąc się cicho i z niedowierzaniem kręcąc głową. - Może kiedyś zmądrzejesz. Może nawet będę na tyle blisko by to zobaczyć. Na razie jednak jesteś jednak tylko dzieckiem i nie wiem, dlaczego oczekiwałem od Ciebie czegokolwiek. W sensie wiesz, nie miałem wysokich wymagań, a Ty i tak jakoś dałaś radę do nich nie dorosnąć. Niemniej, rozgość się i przywyknij do ciszy. Jeśli będę miał dobry humor to może odwiedzę Cię w przyszłym tygodniu.

- Nie kłopocz się - odparła przesadnie słodkim tonem, choć z całej jej postawy wyzierała urażona duma.

Dazai nie skomentował tego już w żaden sposób tylko leniwie machając na pożegnanie, wyszedł, zabierając kolejną z kaw, a pusty kubek wrzucając do kosza. Odetchnął ciężko, gdy tylko drzwi się za nim zamknęły i przypominając strażnikom, że Seika ma być całkowicie odcięta, ruszył na zebranie Cuppoli. Miał ważniejsze sprawy na głowie, niż rozwydrzona nastolatka, która przechodzi okres buntu. Chuuya czekał na niego, nonszalancko oparty ramieniem o ścianę tuż obok windy. Obserwował ukochanego zmartwionym wzrokiem, gdy ten zbliżał się do niego, powoli pijąc kawę, która już dawno temu przestała być gorąca.

- Jak poszło? - spytał cicho rudzielec, wyciągając do ukochanego rękę i splatając ich palce razem, próbując niewerbalnie przekazać  mu, że wspiera go niezależnie od wszystkiego.

- Trochę gróźb, urażona duma i zawyżona opinia o własnej osobie - wyliczył Dazai, unosząc po kolei trzy palce i uśmiechnął się nieszczerze. - Zdecydowanie jesteśmy spokrewnieni.

- Wiesz już co chcesz z nią zrobić? - kontynuował Nakahara spokojnie.

- Nie mam pojęcia Chuu. Nie mam pojęcia - przyznał Osamu. - Nie liczyłem, że będziemy rodziną. Nie jestem idiotą i wiem, że ten dzieciak nienawidzi mnie z całego serca. Ale liczyłem, że nie będę musiał jej zabijać. Choć w mojej rodzinie to już trochę tradycja, że jak tylko jakiś Dazai pojawia się w okolicy to kończy albo w rowie, albo krwawo i to zawsze z mojej ręki. Przy niej chciałem zrobić coś inaczej. Lepiej. Ale nie sądzę żeby to było możliwe.

- Przecież nie wisi Ci nad głową żaden deadline - wytknął mu rudzielec. - Możesz ją więzić dopóki tylko będziesz chciał.

- Nie mogę Chuu - odparł Osamu, oczami wyobraźni widząc zawziętą minę dziewczyny. - Jeśli jest chociaż w części taka jak ja to trafi na pewien punkt, po przekroczeniu którego nie będzie już powrotu. A nie wiem, czy uda mi się poradzić coś na tę jej nienawiść do tego czasu. Nienawiść, do której notabene ma pełne prawo. Jest tylko dzieckiem, a ja odbieram jej wszystko, co dla niej ważne. Z pewnością ucieszyłaby się widząc, że wącham kwiatki od spodu. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że jest tak przesiąknięta Yakuzą, że bardziej się chyba nie da. Mają gnojki rację, że zaczynają nabór w tak młodym wieku. I nawet jeśli chciałbym dać jej szansę jako człowiekowi to mam wrażenie, że źle się to skończy, bo może zniszczyć Portówkę od środka.

- Twoja rodzina jest popieprzona - przyznał cicho Nakahara, przytulając się na krótką chwilę do ukochanego. - Na szczęście mamy jeszcze moją, więc jakoś sobie poradzimy - dodał, na co Dazai zaśmiał się cicho. - Jesteś w stanie dzisiaj iść na akcję czy wolisz to przesiedzieć?

- Miałbym zrezygnować z obserwowania mojego chłopaka z miejsca w pierwszym rzędzie jak niszczy maluczkie gangi? - spytał Dazai udając szok. - Nie ma opcji. Ktoś Ci musi zacząć klaskać.

- Przyznaj po prostu, że też chcesz wystąpić - wytknął mu rudzielec śmiejąc się cicho. - Ale dla Ciebie zadowolę się rolą drugoplanową. Raz na jakiś czas. Zresztą dotrzymałeś umowy w sprawie Salvatruchy, więc nawet należą Ci się pierwsze skrzypce w tym wypadku.

I niby Dazai się zaśmiał słysząc to, ale obaj doskonale wiedzieli, że najgorszym, co mogliby zrobić, byłoby zostawienie teraz Osamu sam na sam z jego myślami. Zwłaszcza, że po wnętrzu jego czaszki boleśnie odbijały się niektóre słowa jego siostry. Brunet całe życie uważał się za potwora. Nie byle jakiego, fakt faktem, bo takiego z pierwszej ligi. Nigdy nie odważył się jednak nazwać bogiem. Bo choć Nakahara zabijał samotność w jego życiu to przynajmniej ta część wywodu jego siostry się zgadzała. Bo w końcu czy bóg nie jest największym z potworów?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top