P. CXV / FOOTLOOSE
Kaguya była absolutnie w swoim żywiole, biegając z miejsca do miejsca i upewniając się, czy na pewno wszystko jest w absolutnym porządku i czy nikomu niczego nie brakuje. Zakładając, że przemarsz Parady zacząłby się o zaplanowanym czasie, miała cały kwadrans do momentu, w którym z organizatora zmienić się miała w reportera, więc dokładała wszelkich starań, by pierwsza z jej ról skończyła się absolutnym sukcesem.
Bardzo szybko zauważyła Portówkę. Nawet nie przez sam fakt, że przemarsz takiej grupy ludzi sam w sobie cholernie rzucał się w oczy, ale głównie przez reakcje, którą wywołali swoim przybyciem. Początkowo jak zwykle strachem, nerwowymi szeptami i cichymi modlitwami do bogów, by w swej łasce pozwolili im przeżyć masakrę i strzelaninę, które się szykowały. A widząc ich tak licznie ludzie z góry zakładali najgorsze. Czasy, w których mafijne psy dbały o brak ofiar pobocznych dawno minęły, choć nie było w Kobe choć jednej osoby, która w jakiś sposób nie dowiedziałaby się, że u steru Portówki pierwszy raz w historii stanęła kobieta. A przełomowe zmiany zawsze niosą ze sobą nową nadzieję.
Na szczęście ukradkowe spojrzenia bardzo szybko zmieniły się w przyjazne nastawienie, absolutną otwartość i chęć rozmowy. Zmiana może i wybitnie miła, ale zupełnie niespodziewana, przynajmniej w głowie Kaguyi, która w pierwszym, instynktownym odruchu chciała sięgnąć po broń i ocalić jak największą liczbę ludzi nawet kosztem własnego życia, a trzeba było dziewczynie oddać, że nie miała nic przeciwko opuszczeniu tego życia krwawo i z honorem. Nie żeby ktokolwiek z Portowej Mafii miał z tym jakikolwiek problem. Gdy jednak Kaguya zorientowała się, że przybyszami są jej przyjaciele, praktycznie ją wmurowało w ziemię.
W głębi duszy liczyła, że kilkoro z nich się pojawi. Zwłaszcza kilkoro z tych, którym tematyka dyskryminacji czy odrzucenia nie była obca, ale nie spodziewała się więcej niż kilkunastu osób. A co dopiero całej niemal Mafii. Dlatego ku zaskoczeniu większości swoich znajomych, którzy nie mieli najbledszego pojęcia o jej powiązaniach z Portówką, ruszyła biegiem w stronę nowoprzybyłej, czarnej fali i z całym rozpędem, jakiego udało jej się nabrać przez ten nie za długi odcinek, rzuciła się Dazaiowi na szyję. Wylewne powitanie nie ominęło też Nakahary, Yosano, Sumawary czy wielu innych, tak, jak celne uderzenie z łokcia w brzuch nie ominęło Hayato, gdy tylko Kaguya przyłapała to na niezbyt dyskretnym zbijaniu piątki z Sumawarą za sprawnie przeprowadzoną akcję.
Kaguya zaproponowała im lekkie rozbicie szeregów, słusznie zauważając, że ludzie mniej będą się ich bać, gdy będą rozproszeni. Nakahara przez dłuższą chwilę w to wątpił, wytykając Kags, że jakby na to nie patrzeć, matematyka była bezlitosna i solidne trzy czwarte tłumu stanowiły mafijne psy, uważnie obserwowane przez funkcjonariuszy policji, która teoretycznie miała zapewnić przemarszowi bezpieczeństwo, ale pojawienie się Portówki skutecznie odciągnęło ich uwagę od pierwotnego zadania. Wystarczyło jednak pół godziny, o które początek Parady się spóźnił, by proporcja uległa absolutnej zmianie. I Chuuya zauważając to, od razu wiedział, że będzie musiał znosić ukradkowe, pełne irytującego, kobiecego „a nie mówiłam” spojrzenie Kaguyi przynajmniej do końca dnia. Jak nie następnego tygodnia.
W końcu jednak członkowie Portówki, podobierani w trój bądź czteroosobowe grupy rozproszyli się i wniknęli w pełen życia, kolorów i otwartości tłum. Nikt nawet nie liczył, ilu ludzi niosło flagi i jakiej były one wielkości, choć trzeba było przyznać, że jedna z większych, którą po brzegach niosło na spokojnie czterdziestu ludzi, a pod którą Nakahara schował się przed prażącym słońcem, robiła szczególnie dobre wrażenie. W ogóle cała Parada robiła większe wrażenie, niż chłopcy mogli przypuszczać. I nie chodziło nawet o samą wielkość tłumu, ale o energię, którą ze sobą niósł. O muzykę, która bębniła w głowach i w sercach, motywując ludzi do tańca, nawet jeśli były to najdrobniejsze ruchy, choć wielu po prostu bawiło się na całego, nie bojąc się, że ktoś ich wyśmieje. Nie tam. Kilkukrotnie cały tłum musiał się rozchodzić na boki żeby przepuścić udekorowane platformy, na których stali ludzie z najbardziej dopracowanymi strojami, przygotowanym układem tanecznym bądź po prostu odważne jednostki, które chciały mieć wyjątkowe wspomnienia.
Przez krótką chwilę Sumawara szła w trójce z Nakaharą i Dazaiem, absolutnie zmieszana. Obaj jej przełożeni udawali jej ochroniarzy i mimo wszystko tworzyło to w jej głowie cholerny zamęt, bo z jednej strony nie chciała wydać się im arogancka i pozbawiona szacunku, ale z drugiej nie mogła przecież porzucić gry, którą Osamu tak dokładnie zaplanował. Sumawara błyszczała w świetle reflektorów, zupełnie niespeszona, z dokładnie przygotowanymi odpowiedziami. Stanowiła tym samym dokładne przeciwieństwo Soukoku, którzy robili wszystko by być tylko na zdjęciach wykonanych przez członków Portówki. Kwestia bezpieczeństwa i tajności, choć przecież wszyscy wiedzieli, że pod latarnią najciemniej. W pewnym momencie Sumawara wzięła głębszy oddech i stukając energicznie obcasami odeszła od chłopców, prosząc ich by trzymali za nią kciuki i skierowała się do chłopaka, z którym była umówiona na pełen wywiad. Nakahara obiecał, że ma ich mentalne wsparcie niezależnie od wyniku rozmowy, a Dazai dorzucił tekstem, że przecież gorszego wizerunku, niż ten obecny, nie da rady Portowej Mafii zrobić. Po tych słowach przerażenie w oczach Sumawary sięgnęło zenitu, ale kobieta bardzo szybko sprzedała sobie mentalnego policzka i wzięła się w garść, uzbrajając się w najszczerszy i najpiękniejszy uśmiech, na jaki potrafiła się zdobyć.
- Ozaki będzie miała w cholerę roboty - mruknął Nakahara lekko podirytowany.
Dazai początkowo nie zrozumiał, o co ukochanemu chodziło, ale wystarczyło by podążył wzrokiem tam, gdzie patrzył rudzielec i wszystko nagle stało się jasne. Policja spisywała kilku mężczyzn w czarnych płaszczach. Kilkoro z nich miało już kajdanki na przegubach, a paru kolejnych już grzecznie siedziało w policyjnych wozach.
- Myślałem, że damy rady uniknąć tych maskarad skoro mamy w policji naszych ludzi - dodał nieco rozczarowany tonem Chuuya. - Za co ich zgarnęli? Co obstawiasz?
- Jakbyśmy dali radę tego uniknąć to byłoby to trochę za bardzo podejrzane. A nie możemy stracić przewagi przy pierwszej lepszej okazji - zauważył spokojnie Dazai, wzruszając ramionami. - Zresztą, chyba wszyscy tutaj przywykli do bezpodstawnych aresztowań. No i Ozaki potrafi zrobić magię jeśli chodzi o wyciąganie naszych. Bo czego byśmy nie zrobili to nie ma takiej opcji, że wszyscy będą nas kochać. Zawsze część będzie się nas bać, część ignorować, część szanować za to, co robimy dla miasta, część nienawidzić, a część lubić. Jakby na to nie patrzeć jesteśmy ogromną siłą i samym istnieniem możemy ściągnąć na miasto nieszczęście w postaci jakiejś wojny czy nieopanowanego rozlewu krwi. A co bym obstawiał? Pewnie posądzenie o przynależność do zorganizowanej organizacji przestępczej. Myślę, że polecą klasykiem.
- Ja bym obstawiał sfałszowane posiadanie broni i przyniesienie jej na imprezę masową. Jakoś mam nadzieję, że wykażą się większą kreatywnością, zwłaszcza, że tym razem naprawdę mają okazję - skomentował Nakahara rozgladając się nieznacznie dookoła.
- Myślę, że Ozaki byłaby więcej niż wdzięczna za jakąś nowość - uznał rudzielec z cichym śmiechem. - Jakieś nowe wyzwanie czy coś. Na pewno by to doceniła - dodał, wahając się przez chwilę czy powinien poruszać zupełnie inny temat, doskonale wiedząc, że niewiedza zeżre go żywcem. - A Ty jak się czujesz? Trzymasz się jakoś? Wyglądasz trochę lepiej niż rano - zauważył cicho rudzielec.
Dazai w pierwszym momencie chciał uśmiechnąć się i zapewnić, że czuje się fantastycznie. W końcu do tego przygotowywał się psychicznie przez całą noc. W przypadku innych po prostu nie chciał, by ktoś wyczuł jego słabość. W końcu tam, gdzie jest krew, bardzo szybko zlecą się rekiny. No i nie chciał od samego początku tracić reputacji, na którą mimo wszystko pracował przez tyle lat. W przypadku innych chodziło tylko o jego prywatność, pozycję i wytrzymałość psychiczną. W przypadku Nakahary chodziło mu głównie o oszczędzenie rudzielcowi niepotrzebnych zmartwień. Dazai przez całe swoje życie za bardzo przywykł do konieczności radzenia sobie na własną rękę, by nagle mógł bez przeszkód dzielić się z innymi swoimi problemami. Zwłaszcza, że zwykł bagatelizować swoje nieszczęścia i spychać je na zdecydowanie dalszy plan. Wystarczyło by spojrzał w oczy Nakahary i natychmiast porzucił stare nawyki.
- Chciałbym nic nie czuć – przyznał cicho. – Chciałbym móc powiedzieć, że nie obchodzi mnie, co dzieje się z tym dzieciakiem. Chciałbym stwierdzić, że nijak nie ruszył mnie jej widok. Tyle, że to wszystko byłyby kłamstwa. Ale chyba jeszcze nie jestem gotowy na zmierzenie się z prawdą tak, jak chciałbym to zrobić – oznajmił zadziwiająco smutnym tonem, który kontrastował z dziwną zawziętością w jego wzroku. Po dłuższej chwili milczenia Dazai zmienił swoją postawę o sto osiemdziesiąt stopni. – Ale wiesz co? Nie zamierzam tym sobie teraz zaprzątać głowy. Po prostu nie. Jestem na Paradzie, otoczony znajomymi i ludźmi, którzy chcą by świat był lepszy. Jestem z osobą, na której zależy mi najbardziej na świecie. I zamierzam zapamiętać cały ten dzień w pozytywnych barwach. Dlatego pieprzyć moją siostrę i cały chaos, który ze sobą sprowadziła. Mam teraz lepsze rzeczy do roboty, niż przejmowanie się tym. Na przykład skupić się na teraźniejszości – dodał z szerokim uśmiechem, delikatnie chwytając dłoń rudzielca.
- Idiota. No idiota – skomentował to tylko Nakahara, ale natychmiast ścisnął lekko dłoń Osamu. – Z kim przyszło mi żyć? – spytał retorycznie, teatralnie wzdychając ciężko, ale również nie potrafiąc zbyt długo powstrzymać uśmiechu.
Dazai nie odpowiedział na to tylko pokręcił z rozbawieniem głową, nagle się zatrzymując i przyciągając zaskoczonego rudzielca do pocałunku. Obaj słyszeli kilka pełnych uznania gwizdów, ale przecież nie potrzebowali tego typu zachęty, więc bardzo szybko absolutnie się odcięli od rzeczywistości, która nie do końca spełniała ich oczekiwania. Dazai delikatnie wsunął palce we włosy ukochanego, z taką ostrożnością, jakby całował go po raz pierwszy i nie wiedział, na ile mógł sobie pozwolić. Nakahara mentalnie przewrócił oczami przypominając sobie ile razy przechodzili podobne podchody, choć tym razem musiał przyznać, że to nie on był tym delikatnym, który wymagał ochrony i swoistego zapewnienia, że wszystko jest w porządku. Dlatego nie pospieszał ukochanego. No i fakt faktem, że te wolne, pełne wyczucia pocałunki nie raz, nie dwa zwalały go z nóg z równą siłą co te pełne pasji. A na uczucie motylków w brzuchu czy mięknące mu w towarzystwie Osamu kolana nie zamierzał narzekać. Zamiast tego delikatnie chwycił poły jego marynarki i przyciągnął bliżej siebie. Nie był to ani nagły, ani jakoś wybitnie silny ruch, ale przecież nie musiał być. Liczył się przekaz, który Dazai zrozumiał bezproblemowo już za pierwszym razem. Nakahara potrzebował poczuć coś więcej.
Gdy w końcu odsunęli się od siebie, Dazai musiał przyznać, że rudzielec doskonale wiedział, jak zająć jego myśli jednym tematem. Delikatna walka o dominację w pocałunku, czy drobne gesty, które mimowolnie przybliżały ich do siebie eliminując zbędną, wolną przestrzeń, czy wreszcie fakt, że najzwyczajniej w świecie byli razem to wszystko składało się na niesamowite uczucie, które dawało radę przyćmić wszystkie inne problemy, które mogły pojawić się w umyśle Osamu. Brunet miał tylko nadzieję, że Chuuya wiedział, jak wiele spokoju dawała mu sama jego obecność czy świadomość, że jest kochany i akceptowany. Że Chuuya był latarnią, która nawet przez najgorsze sztormy dawała radę bezpiecznie sprowadzić go do domu. I to właśnie próbował wyrazić w każdym, delikatnym pocałunku.
Niemniej w pewnym momencie musieli wrócić do rzeczywistości i ruszyć wraz z resztą przez niemal połowę miasta, bo taką to właśnie trasę zaproponowali organizatorzy. Chłopcy szli na wpół przytuleni, z lekkim uśmiechem zauważając, że coraz więcej osób zagaduje członków Portówki. Dazai może i miał wielkie plany, może chciał znieść na miazgę jedną mafię za drugą i ustawić świat pod własne widzimisię, nie mając pewności, że cokolwiek z tego tak naprawdę mu wyjdzie, ale tej jednej rzeczy był absolutnie pewien. Jego miasto, miasto, w którym zaczynał swoją przygodę, z którym wiązał najwięcej wspomnień, miasto, które nieodłącznie było związane z historią Portowej Mafii i rzeszy służących jej psów, to miasto musiało być bezpieczne i prosperować. Ludzie powinni widzieć w Portówce nie zło ostateczne, na którego obecność musieli się zgadzać, ale raczej przyjaciela, który zawsze ich wesprze i ochroni, pod warunkiem, że nie działają na niekorzyść miasta. Tego jednego Dazai w życiu musiał dokonać, bo to właśnie obiecał Nakaharze. Bo cała gadka o rzuceniu mu świata do stóp to były tylko słowa. Może nie puste i może nawet Dazai naprawdę zdołałby to zrobić, ale to byłby tylko dodatek. Wisienka na torcie. Obaj wiedzieli, że dla Chuuyi najbardziej liczyło się Kobe. A skoro coś liczyło się dla rudzielca, było też wysoko na liście priorytetów Dazaia.
Chłopcy, rozmawiając na zupełnie błahe tematy, zdołali w pewnym momencie przyhaczyć Sumawarę w towarzystwie dwóch, stosunkowo podobnych do nich ludzi. Jej prawdziwa ochrona rozglądała się czujnie, z góry próbując wyeliminować ewentualne zagrożenie. Sama Sumawara stała absolutnie wyluzowana, w pozie wyrażającej jedynie pewność siebie i uśmiechała się przyjaźnie. Trafili na sam początek wywiadu, ale Dazai nie musiał wiele słyszeć, by uświadomić sobie, jak ogromnych pokładów anielskiej cierpliwości wymagało od Sumawary to zadanie.
- Dlaczego organizacja, która zajmuje się nielegalnymi przekrętami, handlem bronią i na dobrą sprawę wszystkim, co jest sprzeczne z prawem, postanowiła pojawić się tak licznie na przemarszu dotyczącym równości i akceptacji? – padło jedno z pierwszych pytań, a w podekscytowanym głosie dziennikarza dało się bezproblemowo usłyszeć nadzieję na tanią sensację.
- Przykro mi rozczarować zarówno Ciebie, jak i słuchaczy, ale stety niestety Portowa Mafia jest mafią tylko z nazwy – oznajmiła spokojnie Sumawara z niemal przepraszającą miną, która wywołała u kilku stażystów parsknięcie śmiechu. – Może i w przeszłości zdarzały się w niej osobniki, które nie spełniały oczekiwanego poziomu, ale osobiście uważam, że pod zupełnie nowym kierownictwem damy radę uniknąć takich jednostek i sytuacji w przyszłości. W końcu każdej organizacji przyda się kobieca ręka, nieprawdaż? Tak więc pozwól, że powiem to raz i tylko raz. Portowa Mafia jest działalnością absolutnie legalną, która próbuje sobie od nowa wyrobić imię, które przy dobrych wiatrach będzie choć nieco lepsze, niż to z czym wszystkim się kojarzy. Co się zaś Parady tyczy, jesteśmy więcej, niż szczęśliwi, że możemy wziąć w niej udział. Jedna z moich bezpośrednich podwładnych dość mocno angażowała się w organizację tego wydarzenia od samego początku, więc częściowo jesteśmy tu oczywiście dla niej, bo po prostu zależy nam na szczęściu wszystkich współpracowników. No i idee, które przewodzą Paradzie są też bardzo bliskie temu, co obecnie próbuję wprowadzić jako standard w firmie czyli szacunek, poczucie akceptacji czy jedność. Pewnie stąd tak liczni chętni. Bo na dobrą sprawę nie organizowaliśmy się w żaden poważniejszy sposób. Po prostu przyszedł każdy, kto chciał. Dlatego, tak zupełnie między nami, też muszę przyznać, że byłam pozytywnie zaskoczona tak dużą grupą, ale koniec końców oznacza to przecież tyle, że dobrze dobrałam ludzi, z którymi pracuję. Bo zawsze warto wierzyć w zmianę, która może pozytywnie odmienić świat. A każda zmiana zaczyna się od ludzi – oznajmiła spokojnym, wyważonym tonem, który był niemal hipnotyzujący.
- Jednak sam spacer po mieście z tęczą wymalowaną na twarzy niewiele zmieni, prawda? To tylko chwilowe szczęście. Ile dzieciaków będzie musiało zmazać to wszystko z siebie żeby uniknąć bycia zaatakowanym choćby dzisiaj wieczorem. Ile dzieciaków nie jest w stanie przyznać się w domu w związku choćby ze swoją orientacją. Wasze akcje w ich przypadkach niczego nie zmienią, prawda? – dopytywał mężczyzna, próbując zadziwiająco dojrzale podejść do rozmowy, jakby naprawdę potrafił zaakceptować fakt, że Portowa Mafia mogłaby się okazać legalnie działającą firmą.
- Niestety niewiele, ale od czegoś trzeba zacząć, prawda? Wszyscy nasi pracownicy przechodzą obowiązkowe badania psychologiczne, które są wymagane do posiadania zezwolenia na broń i mogą tej broni w każdym momencie użyć. Zwłaszcza do ochrony ludzi, którzy poczują, że tej ochrony potrzebują. Wystarczy podejść do kogokolwiek z członków Portowej Mafii, a oni będą więcej niż chętni do odprowadzenia danej osoby w dowolne miejsce w mieście – odpowiedziała z dumą rozbrzmiewającą w głosie. Dumą, która bardzo szybko zmieniła się w smutek. – Niestety jestem świadoma, że to również tylko chwilowe rozwiązanie. Dlatego Portowa Mafia inwestuje w parcelę przy nadbrzeżu, którą przeznaczy właśnie na bezpieczne schronienie dla osób, które mogą tego potrzebować. Założenie jest takie, by każdy mógł z tego miejsca skorzystać i by nie musiał się obawiać, że padną pytania, które mogłyby w jakiś sposób okazać się niezręczne. Na razie to jedynie niestety tyle, ile mogę powiedzieć, bo to świeży projekt, ale w ramach postępów mam nadzieję, że pojawi się więcej informacji.
Dazai uśmiechnął się i skinąwszy lekko głową w stronę Sumawary, wyminął ją i ruszył dalej. Skoro kobieta tak świetnie radziła sobie sama to nie widział najmniejszego powodu by ją niańczyć. Wiedział, że poruszy jeszcze wiele poważnych tematów, a sam wywiad potrwa z godzinę, jak nie dłużej. Gdzieś w tłumie zauważył również Yosano i kilkoro swoich ludzi złapanych przez reporterów i chyba dopiero wtedy dotarło do niego, że nie może całkowicie działać w cieniu. Że ich akcje przeprowadzane niezbyt legalnie tuż pod nosem samej policji są równie ważne, co odpowiednie pokazanie się w mediach. W końcu jak inaczej ludzie mieliby szansę zobaczyć, jak bardzo się zmienili?
Sam przemarsz trwał jeszcze solidnych kilka godzin i nawet Nakaharze udało się jakoś zmusić Dazaia do tańca, choć nikt nie wiedział, w jaki sposób rudzielec tego dokonał. Ani czy może nie była to kwestia tego, że do „Footloose'a" nie dało się nie tańczyć. Liczyło się jednak tylko to, że w pewnym momencie Dazaiowi pstryknął w mózgu przełącznik i chłopak zaczął bawić się jak na dwudziestolatka przystało. Jakby cały świat odwrócił wzrok, a on nie niósł na barkach ciężaru własnej przeszłości i całego świata.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top