P. CXLVIII / NIE OKŁAMAŁBYŚ MNIE, PRAWDA?

Dazai nie sterczał jak skończony idiota w swoim biurze. Gdy tylko drzwi za Fyodorem się zamknęły, sam opuścił ostatnie piętro, przywracając po drodze strażników na ich pierwotne miejsca. Cieszył się, że rozmowa z Dostojewskim przebiegła w spokojny, cywilizowany sposób i nie musiał sprzątać gruzów czy zbierać trupów, ale to nie zmieniało niestety faktu, że Fyośka użył na jego ludziach swojego Drugiego Źródła, więc musiał sprawdzić, w jakim oni wszyscy byli stanie. Osamu nie zajęło jakoś wybitnie długo dodanie dwóch do dwóch, więc zrozumienie na czym polegała Zdolność Dostojewskiego było dla niego kwestią sekund. 

Jasne, Fyodor potrafił zabić kogo tylko zechciał za raptem jednym dotknięciem, nawet nie robiąc tego bezpośrednio. I to dlatego tak często chował splecione dłonie w rękawy. Ot, na wszelki wypadek, gdyby jego Zdolność miała aktywować się sama z siebie to przynajmniej nie zraniłby przypadkowych ludzi. Najwidoczniej jednak, Drugie Źródło mężczyzny oddziaływało na psychikę. Kazało ofierze przeżywać to, co wydawało jej się najgorszą możliwą karą, proporcjonalną do popełnionych zbrodni. I tak w kółko. I w kółko. I w kółko. 

Nic dziwnego, że z podwładnych Dazaia została jedynie kupa rozdygotanych, przerażonych ludzi. Dobrze, że mieli na podorędziu sztab psychologów, którzy jakoś przy kubku ciepłej herbaty dali radę dotrzeć do ofiar i z nimi porozmawiać. Jasne, trauma nie znika z dnia na dzień i Osamu był tego lepiej, niż świadom, ale przepracowanie jej pomagało w życiu jak mało co.

Nakahara też dość szybko odmeldował się w Biurowcu, kierując swoje kroki od razu ku laboratorium, gdzie złapał go Dazai. Chłopak natychmiast zdał wszystkie próbki i zgrał zdjęcia na firmowy komputer. Wbrew pozorom Chuuya lubił ten typ pracy. Tę potrzebę dokładności i zbadania czegoś. Ten spokój. To nie tak, że mógłby przerzucić się na pracę biurową czy koronera do końca swojego życia, bo co to, to nie. Zanudziłby się na śmierć. Ale od czasu do czasu? W takim wypadku taki typ pracy stanowił jedynie miłą odskocznię, a nie szarą codzienność.

- Znalazłem ukrytą monetę pod pucharkiem. Dość nietypową, nie potrafię rozpoznać, kto na niej jest. I na nożu nie było żadnych odcisków palców, co sugerowałoby, że gość jest mega porządny i posprzątał własny syf, gdyby nie to, że zostawił te odciski na szkle - oznajmił Chuuya, wyciągając z kieszeni płaszcza niewielką torebeczkę i podając ją Dazaiowi.

- To moneta rybek Agaty Christie - wyjaśnił mu Osamu, dokładnie przyglądając się przedmiotowi.

- Rybek? - spytał Nakahara patrząc na ukochanego, jak na skończonego idiotę.

- No co? - wzruszył ramionami brunet. - Jakoś trzeba ich nazwać! My mamy kundli, Yakuza uważa, że ma smoki, a Fyośka ma szczury. Każdy najwidoczniej chce mieć jakieś zwierzątko, a że nic nie wiemy o Agacie to może mieć przecież rybki, nie? - skomentował to obronnym tonem.

- Czasami to Cię kocham i oddałbym za Ciebie życie, wiesz? - odparł jedynie załamanym głosem Chuuya, chowając twarz w dłoniach. - A czasami to zastanawiam się, czy Cię pielęgniarka za dużo razy na główkę nie upuściła. Albo dlaczego w ogóle otwierasz jadaczkę.

- Żebyś mógł mi ją w kreatywny sposób zamknąć! - odparł radośnie Dazai, uśmiechając się szeroko i udając, że wcale nie widzi identycznego uśmiechu na ustach Chuuyi.

- Albo zmasakrować twarz - zauważył Nakahara, a widząc obrażony wzrok Osamu, sam przyjął obronną postawę. - No co? Też skuteczne, nie? I to z bardziej długotrwałym efektem.

- No się znowu poczułem jakbyśmy byli nastolatkami - zamarudził Dazai na tę drobną, słowną przepychankę.

Nakahara nie skomentował tego, a jedynie krótko pocałował ukochanego, próbując tłumaczyć to "pocałunkiem na zgodę" i koniecznością wrócenia do bardziej naglących tematów.

- Myślisz, że musimy się jakoś bardziej przejmować Agatą? - spytał w końcu Nakahara odkładając wszystkie dowody, poza torebeczką z monetą, którą wciąż bawił się Dazai, do odpowiednio oznaczonej szuflady w archiwum tuż za laboratorium i zabierając się do przepuszczenia odcisków palców przez ich system.

- Nah, nie sądzę. Na razie to tylko Michizou gryzie rękę, która kiedyś go karmiła. I tyle - oznajmił lekkim tonem Dazai, zakładając ręce na piersi i opierając się biodrem o blat.

- Michizou? A co on ma do tego wszystkiego? - żachnął się zaskoczony rudzielec.

- Fyośka wpadł dzisiaj nakablować na tego dzieciaka - wytłumaczył mu natychmiast Dazai.

- Tak sam z siebie? Trochę nie w jego stylu - zauważył spokojnie Nakahara.

- Wiesz, nie w naszym stylu jest pozwolenie innej mafii na siedzenie nam tuż pod nosem, ale jesteśmy gdzie jesteśmy - odbił piłeczkę Dazai. - Masz ochotę na coś szczególnego na kolację? - Osamu zupełnie zmienił temat.

- Gnido, jest cholerna ósma rano, o czym Ty gadasz? - spytał Chuuya takim tonem, jakby sam sobie musiał przypominać, za co kocha bruneta i dlaczego nie opłaca mu się tego idioty zabić.

- Po prostu czeka mnie tona papierkowej roboty dzisiaj i chcę mieć coś, do czego mogę odliczać czas - wytłumaczył się Dazai, jak dziecko przyłapane na podjadaniu cukierków.

Nakahara uśmiechnął się lekko i zostawił komputer. Podszedł do Dazaia tak, by stać centralnie naprzeciw niego i delikatnie ciągnąc go za poły koszuli, nieco ściągnął go w dół. Zaczął od tego, by lekko przygryźć płatek ucha wyższego chłopaka, a następnie calutką serią krótkich pocałunków i jedną większą malinką przeszedł aż do linii żuchwy chłopaka, by ostatecznie złożyć na jego ustach krótki pocałunek.

- W domu będziesz zajęty wieczorem, więc zamów nam po prostu chińszczyznę na wynos - oznajmił cicho rudzielec z wybitnie jednoznacznym spojrzeniem.

Dazai próbował powstrzymać uśmiech, ale mocno nieskutecznie. Zamiast tego więc jedynie wplótł palce we włosy niższego chłopaka i pocałował go z całą pasją, jaką w sobie miał. Jego zapału nie ostudził fakt, że rudzielec zarzucił mu ręce na szyję i znalazł się tak blisko, że dzieliła ich od siebie jakże nie potrzebna warstwa ubrań. Na nieszczęście Dazaia jednak w Chuuyi obudził się mały sadysta i Nakahara odsunął się z pocałunku dość szybko. Spojrzał rozbawiony na ukochanego i pocałowawszy go szybko w policzek, uciekł z uścisku, wracając do pracy.

- I pamiętaj skarbie. Im dłużej zejdzie Ci w pracy, tym gorzej na tym wyjdziesz - ostrzegł jedynie bruneta znad komputera z iście diabolicznym uśmieszkiem, a Dazai nie pamiętał, kiedy ostatnio tak szybko opuszczał pomieszczenie.

A w całym tym zamieszaniu Nakahara nie zauważył, że Dazai zabrał ze sobą monetę, którą znalazł rudzielec.

Dzień Dazaia nie zaczął się lekko i z pewnością nie miał zamiaru w ten sposób skończyć. Na tablet, który dostał od jednego z podwładnych, wciąż napływały informacje o stanie zdrowia wszystkich pacjentów, których skrzydłu szpitalnemu zapewnił Dostojewski. Te jednak Osamu zignorował. Jego ludzie byli wyselekcjonowani spośród najlepszych i jasne, Fyośka mógł sobie z tego kpić, ale prawda była taka, że byłą to grupa ludzi o tak niesamowitej wytrzymałości mentalnej, że byli nieomal nie do złamania. A już na pewno nie w tak krótkim czasie. Potrzebowali tylko rozmowy ze specjalistą i trochę wolnego by stanąć na nogi. W końcu to nie był pierwszy psychologiczny atak przypuszczony na Portową Mafię.

Więc zamiast przejmować się tym, na co nie miał najmniejszego wpływu, uznał, że odwiedzi siostrę. Dostał informację, że jej stan jest słaby, choć na całe szczęście stabilny i że nie można jej przemęczać, więc na razie jedynie rozmawiał z nią krótko przez telefon, nie chcą męczyć swoją obecnością, ale poczuł, że nie odwiedzenie jej teraz byłoby błędem. Tak więc skierował swoje kroki ponownie ku nieszczęsnemu skrzydłu szpitalnemu i bez trudu odnalazł salę, której tak usilnie szukał. Zapukał grzecznie, plując sobie w brodę, że mógł pomyśleć i kupić jakieś kwiaty czy pluszaka, ale przecież nigdy wcześniej tego nie robił. Na swoje usprawiedliwienie miał tylko to, że nigdy nie miał też siostry, ale wymówki zawsze były tylko wymówkami.

- Cześć - zaczął delikatnie, zamykając za sobą cicho drzwi.

- Hej Dai - odpowiedziała mu słabo dziewczyna leżąca pod takim naręczem kabelków, rurek i sprzętu medycznego, że zdawać by się mogło, że ją przygniotą. - Słyszałam, że zmasakrowałeś Hiraku - dodała, gdy cisza zaczęła się przedłużać, a Dazai nie podszedł do niej nawet o krok tylko wciąż sterczał przy drzwiach, jakby nie był pewien, że jest mile widziany.

- Trochę mnie poniosło - przyznał się bez bicia Osamu, wreszcie się przełamując i siadając na krześle tuż obok szpitalnego łóżka.

- Zupełnie niepotrzebnie - skomentowała to jedynie Seika. - Pozwoliliśmy mu na odłączenie się od nas. Nawet na to nalegałam. Akimitsu próbował zachować się trochę bardziej odpowiedzialnie, ale myślę, że żadne z nas nie sądziło, że stanie się coś złego.

- Ja na to nalegałem. Wiedziałem, że coś pójdzie nie tak - zauważył Osamu cicho, wciąż niejako winiąc siebie za śmierć podwładnego. - Jak się czujesz?

- Jakby potrąciła mnie ciężarówka - przyznała szczerze dziewczyna. - I to tak więcej, niż jeden raz.

- No to akurat Ci się nie stało - spróbował zażartować Dazai. - A pamiętasz w ogóle, co Ci się stało tak naprawdę? - spytał najdelikatniej jak potrafił, wciąż ściskając dłonie tak mocno, że nieomal pobielały mu knykcie.

- Nie wiem, czy bym chciała pamiętać. Jasne, chciałabym móc Ci powiedzieć, co się stało. I kto był za to odpowiedzialny. Chciałabym móc zawalczyć o sprawiedliwość dla Akimitsu. Ale mam w głowie jedną, wielką czarną dziurę. Siostry mówią, że to może być kwestia szoku pourazowego. Że może ta sytuacja mnie straumatyzowała i dlatego wypieram te wspomnienia z pamięci - oznajmiła, ale nie potrafiła spojrzeć Dazaiowi w oczy.

Osamu zamarł na dosłownie sekundę. Spojrzał szybko na urządzenie, które tak ściskał w dłoniach. Niewielki kawałek metalu, plastiku i splotu kabelków, pod które Izaki dał radę podpiąć fragmentarycznie umiejętność Kaguyi. I w tamtym momencie urządzonko, które było małym wykrywaczem kłamstw świeciło się na nieprzyjemny, czerwony kolor. Dazai natychmiast, zanim jego siostra zdążyła w ogóle zauważyć ten ruch, schował pierdółkę do kieszeni spodni i uśmiechnął się, próbując nie pokazać po sobie, jak bardzo jest zawiedziony.

- Nie martw się. Jeśli coś Ci się tylko przypomni to zawiadom mnie albo siostry. Albo kogokolwiek, komu dasz radę zaufać - oznajmił siląc się na ciepły, braterski ton. - Ale nie zmuszaj się do niczego, dobrze? Tylko mam do Ciebie jedną prośbę. Nie okłamuj mnie nigdy, dobrze? Zaufanie to absolutna podstawa.

- Oczywiście Dai - potwierdziła to Seika, uśmiechając się delikatnie, gdy Dazai wychodził z pomieszczenia.

W jego gardle rosła cholernie wielka gula. Może naprawdę źle postąpił próbując ukryć krzywdzącą prawdę przez Nakaharą. Może tylko grał na zwłokę, nie chcąc patrzeć, jak osoba, którą kochał najbardziej na świecie zostaje zraniona. Może nawet liczył, że Shuuji się ogarnie i cała ta sytuacja nie wyjdzie na jaw. Czym by się jednak nie próbował usprawiedliwiać, to bawiąc się niewielkim wykrywaczem w dłoni, czuł w sercu gorzki posmak. Czuł się przez Seikę zdradzony. I dopiero wtedy uświadomił sobie, jakie mogą być konsekwencje jego kłamstwa w relacji z Nakaharą.

Sam Chuuya w laboratorium spędził niewiele czasu, choć nawet te kilka godzin zdążyło dać mu niemały zawał. Okazało się, że jakimś cudem na pucharku znalazły się odciski dwóch portowych kundli, więc musiał natychmiast powiadomić pracujące pod przykrywką psy, że pewne dowody należy zanieczyścić tak, by nie stanowiły podstawy do pełnoprawnego procesu. Rudzielec uspokoił się jednak, gdy otrzymał potwierdzenie, że misja została wykonana, choć że należy przygotować dwóch mężczyzn do przesłuchania. A raczej jednego z nich, bo drugiemu od dość dawna się nie żyło. Michizou miał skrzywione poczucie humoru umieszczając na szkle odciski Hiraku i Akimitsu, ale któż dałby radę zrozumieć jego pokręcony rozum?

Niemniej Nakahara przechadzał się korytarzami Biurowca, wpatrzony w tablet i kierując się na spotkanie z Jeźdźcami, którego dalej nie dało się już odkładać w czasie, gdy kątem oka zauważył swojego starszego brata. W pierwszym momencie się zawahał. W końcu Dazai mówił żeby dać Shuujiemu trochę czasu. Ale z drugiej strony, Shuu nie odbierał od niego telefonów i to nieco go martwiło. No a przecież zagadać raczej nie zaszkodzi, nie? Dlatego młodszy Nakahara skierował swoje kroki w stronę kanapy, na której siedział calutki zespół i z szerokim uśmiechem przywitał się z daleka z własną rodziną. Shuuji znacząco się spiął i nie potrafił skupić na niczym wzroku, o spojrzeniu na Chuuyę nawet nie wspominając. Zupełnie jakby skala nerwowości Chuuyi już nie wyleciała poza wszelkie limity.

- Hej, możemy chwilę porozmawiać? - spytał rudzielec, ściskając tablet nerwowo w dłoniach.

- Tak, tak, jasne. Chłopaki dacie nam chwilę? - odparł po zdecydowanie zbyt długiej chwili ciszy Shuuji, a reszta jego zespołu posłuchała, czując, że atmosfera jest co najmniej napięta.

- Nie odbierałeś telefonu, martwiłem się, że coś się stało - zaczął ciepło Nakahara, udając, że to zwyczajna rozmowa.

- Aaa, sorry za stres - oznajmił Shuuji, drapiąc się w tył głowy. - Wyszliśmy z chłopakami pić wczoraj i wróciłem do domu bez komórki. Jakoś na dniach zamierzam kupić sobie nową. Szkoda zdjęć i nagrań, ale nic nie poradzę. Byłem zbyt pijany żeby ogarniać.

- Nie wyglądasz jakbyś miał dzisiaj kaca - zauważył spokojnie rudzielec, choć miał wrażenie, że zaraz eksploduje.

- Fartem mi się udało - skomentował to jedynie Shuuji, mając nadzieję, że to zakończy temat, jak i całą rozmowę, której ewidentnie nie chciał prowadzić. A Chuuya ewidentnie to widział.

- I wyszedłeś bez pożegnania się żeby pić z chłopakami? - spytał zaskoczony rudzielec, wolno łącząc wątki, jakby jego mózg się przed tym wręcz wzbraniał. A jego serce powoli pękało. Nic mu się już nie zgadzało.

- Wyszedłem, bo Twój niedorobiony chłopak zaczął mi grozić - warknął zniecierpliwiony Shuuji, rozglądając się nerwowo. - Mnie i matce. I zanim ten potwór zdecyduje, że jego zdaniem zachowuję się nie tak, jak on uważa, że powinienem, to wolałbym skończyć tę rozmowę. A najchętniej całą tą szopkę z zespołem.

- Jasne, zobaczę co da się zrobić - oznajmił jedynie słabo Chuuya i praktycznie połykając własne łzy odwrócił się na pięcie i odszedł jak najdalej tylko mógł. I przypadkiem tym miejscem okazała się jedna z sal konferencyjnych na wyższym piętrze.

Chłopak zatrzasnął za sobą drzwi i zjechał na podłogę, opierając się plecami o ścianę. Nie potrafił powstrzymać łez. Nie rozumiał, co się działo. Nie spodziewał się, że jego historia aż tak wstrząśnie Shuujim, że ten nie będzie chciał go w ogóle znać, a po całej spiętej postawie brata mógł właśnie to wywnioskować. Nigdy nie sądził, że Dazai da radę go okłamać po tym wszystkim, co razem przeszli i co sobie obiecali. I to w tak ważnej sprawie. A potem skłamać mu prosto w oczy. I chociaż część Chuuyi rozumiała motywację bruneta, o tyle reszta poczuła się po prostu zdradzona. I dlaczego niby Osamu miałby posuwać się do grożenia jego rodzinie skoro zdawał się ją polubić? Absolutnie nic z tego nie robiło najmniejszego sensu. Nakahara czuł się jakby dostał klocek do GO, gońca i pionek z warcabów i ktoś kazał mu układać z tego puzzle. Drżącymi dłońmi i przez łzy zdołał jednak napisać krótką wiadomość do Dazaia, że koniecznie muszą natychmiast porozmawiać. I brunet, ze ściśniętym sercem, przybiegł najszybciej jak tylko mógł.

Dazai zamknął za sobą drzwi i z miejsca chciał doskoczyć do zapłakanego Chuuyi, którego widok absolutnie łamał mu serce. Jednak wyciągnięta ręka Nakahary i jego zacięta postawa uświadomiły mu, że to może być zły pomysł. Dlatego czekał. Poczekał, aż rudzielec wstanie, otrze łzy i spojrzy na niego z wątpliwością i poczuciem zdrady w oczach.

- Nie okłamałbyś mnie prawda? - spytał z prześmiewczą nutą Nakahara parodiując samego siebie. - Tak jak nie groziłbyś nigdy mojemu bratu, prawda? Zwłaszcza w tak delikatnym momencie, co?

- Chuu - przerwał mu słabo Dazai, nie wiedząc nawet, jaką linię obrony powinien przyjąć. Nie spodziewał się, że Shuuji wysypie się tak szybko.

- Powiedz mi kurwa dlaczego? - warknął Chuuya. - Dlaczego akurat Ty musiałeś mnie zdradzić, co? Po wszystkim, co o mnie wiesz. Po wszystkim, o czym tyle razy rozmawialiśmy. Co razem przeżyliśmy. Po tym, jak doskonale byłeś świadomy tego, jak ważna jest dla mnie przejrzysta i pozbawiona kłamstw relacja. A grożenie mojej rodzinie? Posrało Cię? Masz jedną szansę żeby mi to wyjaśnić i to w taki sposób, że nie znienawidzę Cię do końca, bo jeśli wyjdę sam przez te drzwi to możesz pakować swoje klamoty z mojego mieszkania.

- Próbowałem Cię ochronić - zaczął Osamu, stojąc w absolutnie bezbronnej pozie i mówiąc czystą prawdę. Bo skoro Shuuji nie zachował się fair to on też starszego Nakahary kryć nie musiał.

- Że nie dałbym sobie niby rady sam z prawdą? - prychnął rudzielec, wkurwiony do granic możliwości.

- To nie chodzi o to, że byś sobie nie dał rady. Jesteś najsilniejszym człowiekiem, jakiego znam - zaprzeczył Dazai spokojnie. - Po prostu chciałem Ci tego oszczędzić, bo wiedziałem, że to Ci złamie serce. Shuuji nie był gotowy na tę rozmowę. Nagrywał Cię. I uznał za potwora. Więc tak. Zagroziłem mu. Kazałem od Ciebie odsunąć i przemyśleć na spokojnie całą sytuację. Dalej sądzę, że on jest w stanie się do Ciebie przekonać w tej nowej odsłonie tylko potrzebuje trochę czasu. I solidnego bodźca.

- I to ma niby usprawiedliwić, że mnie okłamałeś? - warknął Nakahara, ze złości aktywując przypadkiem własną Zdolność i jakoś grawitacja w pomieszczeniu zaczęła zdawać się jakaś taka cięższa, a ściany wydawały się coraz mniej stabilne. - Nie jestem pieprzonym dzieckiem Osamu! Czego?! - wrzasnął rudzielec, gdy drzwi od konferencyjnej otworzyły się z hukiem i stanął w nich przerażony portowy pies.

- Yakuza przypuściła atak. Mamy potwierdzone co najmniej czterdzieści zgonów wśród cywili w centrum miasta. Rzut beretem stąd - oznajmił chłopak trzęsącym się tonem.

Słysząc takie wieści Nakahara natychmiast się uspokoił i anulował własną Zdolność. Poprawił fryzurę i skinął głową na posłańca, że ma znikać. Spojrzał na Osamu maksymalnie zirytowanym wzrokiem, którego wcale nie łagodził fakt, że Dazai wcale się nie stawiał. Że stał przed nim otwarty i bezbronny, gotowy na wszystko, co tylko rudzielec uzna za właściwe.

I fakt faktem, gdy w pomieszczeniu zapadła na chwilę cisza dało się słyszeć serie strzałów dochodzących z dość bliska. Dźwięk, który absolutnie zignorowali pochłonięci wybitnie jednostronną kłótnią.

- Nie myśl, że to koniec. Ta rozmowa Ci się nie upiecze - warknął Nakahara. - Jak tylko poradzimy sobie z Yakuzą to do tego wrócimy, jasne?

Dazai jedynie skinął twierdząco głową i nic więcej nie mówiąc podążył za rudzielcem do zbrojowni. Pokłóceni czy nie, ufali sobie przynajmniej na polu walki. A zbrojące się wszystkie dostępne oddziały Portowej Mafii nie wróżyły niczego dobrego. Tym bardziej, że Osamu nie miał na tę sytuację przygotowanego żadnego planu i wszystko stało pod znakiem zapytania. Nie spodziewał się tego ataku, ale widział jedno. Nawet jeśli chwilowo Nakahara go nienawidził to on wciąż był w stanie za niego oddać życie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top