P. CXLVII / PRZECIEŻ POSŁUCHAŁEM TWOJEJ RADY

Na początku tego rozdziału chciałabym tylko zauważyć, że ficzek wciąż jest pisany po obejrzeniu dwóch sezonów anime i bez znajomości mangi/filmu. Wszelkie postaci, które pojawiły się później to jest kwestia tego, że czyjeś imię/fragment historii opisany na wikipedii mi się spodobały. Mam nadzieję, że nie zniszczy Wam to przyjemności z czytania!



Wibrujący na szafce nocnej telefon zdecydowanie nie należał do najprzyjemniejszych powodów do opuszczenia łóżka. Zwłaszcza, gdy w perspektywie miało się wylegiwanie z ukochanym albo powrót do szarej rzeczywistości pełnej obowiązków. Niemniej Nakahara sprzedał brunetowi delikatne, acz wciąż bolesne od zdrady ukłucie w żebra, coby chłopak odebrał telefon, więc postawiony przed brakiem wyboru Dazai, zrobił to z ciężkim westchnięciem, choć sam aparat nieomal upadł mu na twarz.

- Szefie, przepraszam za telefon o tak nieludzkiej godzinie, ale na miejscu zaraz zjawi się policja i uznaliśmy, że może chciałbyś wejść na miejsce zanim to się stanie - zaczęła dziewczyna po drugiej stronie, gdy szybko przedstawiła się z całą formułką.

- Jaka policja, co, gdzie? - spytał Dazai, wybudzając się natychmiast i z sercem już w gardle, że policja wywęszyła jedną z mafijnych spraw, które wydawało mu się, że ukrył tak dobrze.

- Na komisariat właśnie wpłynęło zgłoszenie o podwójnym morderstwie. Zaszlachtowano dwie kelnerki przy użyciu noża w tej kawiarni, w której wczoraj był Szef i ViceSzef Nakahara. Jeden z naszych odebrał zgłoszenie, więc na razie udaje, że go nie ma, ale nie może kupować nam czasu w nieskończoność i zapewne niedługo będzie musiał powiadomić tamtejszych przełożonych o całym zajściu. To może być absolutny przypadek, ale wszyscy wiemy, że Szef nie za bardzo wierzy w przypadki - wytłumaczyła dziewczyna, nieomal przepraszającym tonem, jakby wciąż nie była pewna, czy przekazywanie tej wiadomości wyżej było absolutnie konieczne.

-  Jasne, dzięki za informację. Chcę wiedzieć, o której dokładnie wejdzie tam policja i gdzie dzisiaj są ustawione patrole. Jest coś jeszcze, o czym powinienem wiedzieć? - spytał Dazai przecierając oczy dłonią i klnąc w duszy, że nie może liczyć na jeden dzień spokoju.

- Fyodor Dostojewski czeka na Szefa w Szefa gabinecie w Biurowcu - dodała jego rozmówczyni, a Osamu dosłownie poczuł, jak krew zamarza mu w żyłach.

- Kto wpuścił wroga tak daleko do naszej siedziby? - warknął zirytowany chłopak, podnosząc się do siadu.

- Trudno dokładnie powiedzieć - odparła wymijająco kobieta.

- Ile mamy przez to trupów? - spytał z ciężkim westchnięciem Dazai.

- O dziwo, żadnego. Przynajmniej na razie. Ale około trzydziestu osób nie nadaje się do służby. Nie mają żadnych ran czy obrażeń fizycznych, po prostu nie sposób do nich dotrzeć. Trudno to nawet opisać, musiałby Szef sam zobaczyć.

Dazai rozłączył się i przez chwilę tępo wpatrywał w ekran telefonu. Poziom jego stresu wybił poza wszelkie skale. Wszystkie najważniejsze teczki, mapy, dokumenty, dosłownie wszystko, co do tej pory udało mu się opracować, znajdowało się obecnie w jednym pomieszczeniu z Fyodorem. Z osobą, którą może nawet na swój dziwny, nieprzemyślany sposób lubił i szanował, ale z osobą, która jakby nie patrzeć, była jego wrogiem. Wrogiem, który miał dostęp do wszelkich najbliższych planów Portowej Mafii i teraz mógł je pokrzyżować z równą łatwością, jaką byłoby zabranie dziecku lizaka.

- Są dwie sprawy do załatwienia kochanie - oznajmił zadziwiająco spokojnie, gdy Nakahara usiadł tak, by w geście wsparcia objąć go od tyłu i ułożyć podbródek na jego ramieniu. - Dość pilne. Chcesz rzucać monetą, kto gdzie jedzie? - dodał z lekkim rozbawieniem.

- Najpierw powiedz mi co mam do wyboru - zauważył Chuuya takim tonem, jakby cała rozmowa była grą wstępną, a nie poważną kwestią związaną z pracą.

- Morderstwo w kawiarni albo rozmowa z Dostojewskim - odparł Dazai z przepraszającą miną, doskonale wiedząc, co wybierze rudzielec.

- Zaklepuję kawiarnię - oznajmił Nakahara jeszcze zanim Osamu zdążył choćby do końca wypowiedzieć zaczęte przez siebie zdanie, a jego ramiona wyraźnie opadły. - Nie ma szans, że pójdę do Dostojewskiego. Ten gość mnie przeraża. A jakby doszło do walki to masz cholernie większe szanse, niż ja.

Żadnemu z nich nie chciało się ruszyć z łóżka. Ani tuż po telefonie, ani po drobnych przepychankach, ani po zbyt wielu jak na tak krótki czas pocałunkach. Na swoje szczęście wypracowali już jednak pewien rytm życia razem, więc nijak nie wchodzili sobie w drogę. Co rusz mijali się, przechodząc między pokojami i posyłając sobie krótkie buziaki i co rusz rzucali temu drugiemu akurat ważną rzecz, która leżała obok nich. Więc jakimś cudem udało im się wyszykować w niecały kwadrans, a parę minut później Dazai wyjechał z podziemnego parkingu z piskiem opon na swoim ukochanym motorze, a Nakahara delikatnie wystartował Chevroletem. Gdy rudzielec siedział sam w samochodzie przez chwilę korciło go żeby zadzwonić do Shuujiego. Jasne, niby Dazai wspominał żeby dać gościowi trochę czasu, ale Chuuya wciąż czuł, że coś jest nie tak. A nie chciał znowu naskoczyć na Osamu, tym bardziej, że przecież nie miał żadnych dowodów czy powodów do wątpienia w ukochanego.

Nakahara nieomal spowodował wypadek, wpatrując się zbyt długo w ekran telefonu i zbyt późno wciskając na światłach hamulce. Zatrzymał się od tyłu pierwszego auta raptem ładnych kilka centymetrów, więc oczami wyobraźni już widział, jakie naprawy będzie musiała przejść jego czterokołowa dziecinka. I rudzielec uświadomił sobie, że jeśli nie zadzwoni w tamtym momencie, to nie zadzwoni w ogóle. Bo później na pewno będzie przywalony robotą, na pewno coś wyskoczy, a gdy będzie sam z Dazaiem to nie będzie miał do tego po prostu głowy. A co więcej, jeśli nie zrobi tego akurat wtedy to później po prostu stchórzy. Dlatego odetchnął, zebrał się w sobie i wybrał numer do brata. Pierwszy, drugi, siódmy sygnał. I poczta głosowa. I rosnące uczucie niepokoju, które próbował zagłuszać faktem, że było przecież cholernie wcześnie. Tylko, kto nie wstałby po czternastu telefonach jeden po drugim? Na piętnasty Chuuya nie miał czasu, bo akurat zdążył mniej więcej dojechać na miejsce i zaparkować w jednej z dalszych uliczek, by wojskowym krokiem podejść do odpowiedniego budynku.

Nie był idiotą. Zrozumiał, dlaczego Dazaiowi zależało na sprawdzeniu tego miejsca. W końcu to tam, w dokładnie tym samym miejscu, siedzieli oni sami raptem parę godzin przed morderstwem. Korzystając z własnej Zdolności Chuuya zasłonił rolety i przekręcił tabliczkę wiszącą na drzwiach tak, by pokazywała napis "zamknięte". Tuż po tym wyjął z kieszeni płaszcza woreczek z proszkiem daktyloskopijnym i rozejrzał się. Zabójca do zbyt subtelnych nie należał, ale nie mogli przecież liczyć na obraz z kamer, skoro kamer w lokalu w ogóle nie było. Dlatego Nakahara podszedł do tego jednego, konkretnego stolika. Wiedział, że nie ma za dużo czasu. Może kwadrans przy dobrych wiatrach. Nie miał więc czasu na sprawdzenie całego miejsca zbrodni tak dokładnie, jakby sobie tego życzył, więc musiał się ograniczyć do jednego boksu i wyciągnąć z niego tyle informacji, ile tylko dał radę.

Zrobienie zdjęć zajęło mu raptem kilka minut, a dzięki własnej Zdolności uzyskał każdy możliwy kąt. Jasne, rozumiał, że cała ta scenka była groźbą skierowaną w niego i Dazaia, a może i w całą Portową Mafię, ale nie potrafił rozgryźć, kto za nią stał. Nie było żadnych znaków rozpoznawczych. Wciąż używając manipulacji grawitacją Chuuya uniósł zakrwawiony nóż leżący na stole. Morderca bardzo subtelnie zostawił narzędzie zbrodni centralnie na stole, kawalątek od zarżniętych dziewczyn. Przez głowę Nakahary przeszła krótka myśl, że gdyby Shuuji zobaczył tę scenę i to, jak spokojnie i profesjonalnie Chuuya podchodzi do całego tematu, pewnie by zwariował. A dla samego Chuuyi przecież taki widok nie był niczym nowym. Ba, można było nawet stwierdzić, że mieści się na niższych szczebelkach poziomu masakry.

Rudzielec wciąż nie dotykając niczego, co znajdowało się w pomieszczeniu i przesuwając wszystkie przedmioty za pomocą swojej Zdolności, obsypał rączkę noża proszkiem daktyloskopijnym, który ku jego zdziwieniu nie osiadł na niczym. Chłopak odłożył więc nóż tam, gdzie dokładnie leżał i sprawdził w ten sam sposób stół i kanapę. Na obu znajdowało się od cholery różnych odcisków palców, ale Chuuya zbierał je starannie. Na sam koniec podniósł pucharek z roztopioną, truskawkową paćką i zebrał z niego odciski. I zabrał też monetę, która leżała pod pucharkiem. Pensa angielskiego, choć przerobionego tak, by zamiast wizerunku królowej Elżbiety znajdowała się tam kobieta, której Nakahara nie potrafił rozpoznać.

Na wszelki wypadek Chuuya wrzucił monetę do niewielkiego, plastikowego woreczka i zabezpieczywszy wszystkie dowody i poszlaki, które udało mu się zebrać bez aktualnego narażania sceny morderstwa na szwank, wyłączył aparat, spakował proszek do torebeczki i podciągnął zasłony w witrynach. Zostawił miejsce takim, jakie je zastał, nie ruszając absolutnie niczego w taki sposób, który wywołałby wątpliwości policji. I może nawet parę osób zauważyło, jak jeden z czarnych płaszczy opuszczał scenę zbrodni z aparatem przewieszonym przez szyję i absolutnie pełną torbą, która w momencie wejścia do kawiarni była nieomal pusta. Tyle, że żadna z tych osób nie chciała, bądź nie odważyła się powiedzieć o tym policji. Niektórzy z sympatii, niektórzy ze strachu, ale Nakahara nie zamierzał narzekać na ludzką motywację. Jadąc w stronę Biurowca, dosłownie dwie przecznice od miejsca zbrodni, Chuuya minął się z kilkoma radiowozami policji, które pędziły w stronę kawiarni.

Dazai zaparkował na podziemnym parkingu w Biurowcu i wysiadł z auta, zupełnie ignorując mijanych po drodze ludzi. Chłopak nie raczył nawet zwrócić uwagi na kogoś, kto podszedł do niego z tabletem, na kogoś, kto go przywitał. Ba, zignorował nawet prowadzonych na piętro medyczne wybrańców, którzy wyglądali jakby postradali zmysły. Zapłakanych, krzyczących, wyrywających się ludzi, którzy jeszcze wczoraj byli przecież normalni. No nic. Zero reakcji. Pędził przed siebie jak strzała tak bardzo, że w pewnym momencie, zamiast normalnie odbić wejściówkę przy barierkach, najzwyczajniej w świecie przeskoczył ponad nimi. Do gabinetu dotarł w iście rekordowym tempie i wyrzuciwszy strażników z piętra, zatrzasnął drzwi za sobą, zamykając je na klucz.

- Fyośka! - krzyknął już od wejścia Dazai, na wpół radosnym, na wpół zirytowanym tonem, natychmiast kierując swoje kroki ku tej części gabinetu, w której trzymał pudła. - Co Ty chłopie odpierdalasz? Za dużo wody Ci się wlało do głowy i mózg wypłukało?

- Uspokój się - oznajmił znudzonym tonem Dostojewski, odkładając kolejną z teczek na pobliski stos ku absolutnemu przerażeniu Osamu. - Nie przyszedłem tu walczyć. W końcu wszyscy z Twoich ludzi żyją, nieprawdaż?

- Są w ciężkim stanie, który daleko ma do nazwania go perfekcyjnym - zauważył oschle Dazai, zakładając dłonie na piersiach i stając naprzeciw Fyodora.

- Jak tylko stąd wyjdę to cofnę wszystko. To tylko Drugie Źródło. Nie wyrządzi im wielkiej krzywdy. No poza traumą mentalną, ale przecież wytrzymałość psychiczną Portowe Psy mają najlepszą na świecie, nieprawdaż? - spytał sucho Fyośka, jakby ten temat naprawdę nie był w tym momencie najważniejszy.

- Mogę się w końcu dowiedzieć, co Cię podkusiło żeby tu przyjść? Żeby włamać się na mój teren, obezwładnić moich ludzi i przeglądać to, na czym nie powinieneś kłaść paluszków Fyoś? - kontynuował Dazai, wciąż zirytowany do granic możliwości.

- To dobre plany. Może nawet wypalą - pochwalił go beznamiętnie Dostojewski. - Dobrze, że nie zakładają Twojego udziału. Też próbowałem to tak rozegrać. Naprawdę. Ale na nic mi się to nie zdało.

- Fyośka chyba pierwszy raz w życiu gadasz tak bardzo od rzeczy, że mam ochotę zadzwonić po Michizou żeby robił Ci za tłumacza - westchnął ciężko Dazai, siadając na pobliskim biurku i wciąż obserwując rozmówcę. 

Skoro do tej pory Fyodor zachowywał się cywilizowanie to może naprawdę wpadł na plotuchy, a nie na rzeź.

- Tego Michizou, który wczoraj zamordował dwie niewinne dziewczyny tylko dlatego, że nie mogłeś porozmawiać o rodzinnych dramatach w bezpiecznej kryjówce? Pozwolić człowiekowi spoza mafii wybierać miejsce ważnej rozmowy i nie liczyć się z konsekwencjami. To nie w Twoim stylu Dazai. Zwłaszcza, że tym razem za sprawą ciągną się trupy - zauważył Dostojewski, wciąż tym samym monotonnym tonem.

- Nakahara się tym zajął - uciął temat Osamu, choć nowo nabyta pewność, że to on jest odpowiedzialny za te śmierci, zdecydowanie pogorszyła jego humor.

- I dobrze. Niech się wprawia. To też logiczne podejście. I tak samo głupie - zauważył Dostojewski, na chwilę rozłączając dłonie i sięgając do kieszeni by rzucić Dazaiowi nietypową monetę. - Ale do rzeczy. Ani moje ostrzeżenie, ani Twoje działania Cię nie ochronią. Już nie.

Dazai przez chwilę przyglądał się monecie, która wyglądała jak typowy pens z nieco innym wizerunkiem. Zupełnie nie rozumiał sytuacji, która właśnie miała miejsce i coraz bardziej wytrącało go to z równowagi. Najzwyczajniej w świecie tracił grunt pod nogami.

- Przecież spowolniłem działania - oświadczył, przerzucając pensa z ręki do ręki i obserwując Fyodora. - Ogarniam tak naprawdę tylko Kobe i Yakuzę. Cosa Nostra to rodzina i przyjaciele Portowej Mafii od niepamiętnych czasów. Nie rozrastam się. Przygotowuję wszystko dziesięć razy dokładniej -  dodał, rozkładając ręce i pokazując na zgromadzone dookoła niego pudła, których stosy w niektórych miejscach sięgały sufitu. - Przecież posłuchałem Twojej rady. Co poszło nie tak?

- Michizou się pojawił - oznajmił Fyodor, niejako ze współczuciem.

- Michizou się pojawia i znika, jak mu się żywnie podoba. Ani to nie jego pierwszy raz tu, ani ostatni. Co on miałby zmienić? - przerwał mu z ironicznym wydźwiękiem Osamu.

- A to, że tym razem ktoś z Twoich podwładnych zabił mu starszego brata - skomentował Dostojewski. - Gdy próbowaliście podporządkować sobie gangi, Akiko Yosano uśmierciła najbardziej znienawidzonego człowieka w życiu tego rozwydrzonego dzieciaka. I sama wspięła się na tenże piedestał. A razem z nią cała Portowa Mafia. I to Ty zapłacisz za to głową.

- Co mam zrobić Twoim zdaniem Fyośka? - spytał Dazai, rozkładając ręce w wyrazie nieco przerysowanej beznadziei. - Nie ożywię tego chłopaka. Może dałbym radę gdyby jego ciało było w jednym kawałku, ale przecież pozbywamy się dowodów. Michizou to tylko bachor, który krzyczy głośniej, niż jest w stanie cokolwiek zrobić. I stoi teraz po stronie Yakuzy, z którą przecież sobie radzimy.

- I tu się mylisz Dazai. Tu się właśnie mylisz. On nie stoi po stronie Yakuzy. To dla niego za mała organizacja, jedynie środek do osiągnięcia celu. On działa z autoryzacji Christie. I składa jej raporty, których ja unikałem - oznajmił Fyodor.

- Ty? Unikałeś? - przerwał mu Osamu, ledwie powstrzymując parsknięcie śmiechem na myśl o tym, że Dostojewski mógłby uchylać się od obowiązków.

- Owszem - potwierdził mężczyzna. - Jest mi tu wygodnie. Agata nigdzie mnie stąd nie wysyła. A tutejsze wody są dość spokojne. Biorąc pod uwagę, że moje Szczury są zmęczone ciągłą walką to przydałby nam się możliwie najdłuższy odpoczynek. Więc obserwowałem Cię. Przekazywałem Christie informacje, że siedzisz grzecznie na tyłku i nigdzie Cię nie ciągnie. Dlatego tak długo się Tobą nie interesowała, mimo że podniosłeś Portową Mafię praktycznie z kolan w raptem pół roku. Ale Michizou namiesza. Albo już to zrobił. Stawiałbym na to drugie skoro tak otwarcie zostawił Wam swoją wizytówkę. I musisz się przygotować na to, co nastąpi. Bo to wszystko, co tak pieczołowicie pozapisywałeś? To wszystko okaże się gówno warte - ostrzegł Fyodor.

- Skąd wiesz, że okaże się "gówno warte"? - spytał Dazai, robiąc cudzysłów palcami w powietrzu. - Moje plany raczej mają tendencję do wypalania tak, jak powinny.

- Bo też tak myślałem o moich - przyznał się Dostojewski. - Też, wieki temu mogłoby się zdawać zostałem ostrzeżony. Prawdopodobnie go pamiętasz, Tatsuhiko Shibusawa. On też myślał, że może wszystko. Zwłaszcza po niesubordynacji, po konfliktach, które wywołał, po zlekceważeniu rozkazu. Po dwukrotnej śmierci, dwa razy z rąk Twoich obecnych ludzi. I przez chwilę myślał, że może da radę uciec. Rzeczywistość zreformowała jego poglądy i ściągnęła go na ziemię. Próbował wykorzystać swoją drugą śmierć jako zasłonę i uciec żeby gdzieś się ukryć, ale Agata go dopadła bez najmniejszego problemu. A on też myślał, że jest w stanie zaplanować wszystko. I ja wtedy też sądziłem, że ja jestem w stanie zaplanować wszystko. I zignorowałem jego ostrzeżenie, które ofiarował mi, gdy wywoziłem go na swoim statku z Kobe. Uważałem się wtedy za młodego boga. W końcu miałem Drugie Źródło. Co mogło mi się stać? Ale stało się. Christie mnie znalazła. I uznała, że jestem wystarczająco silnym, by się jej przydać, więc dała mi wybór. Albo zarżnę całą swoją załogę, albo będziemy pływać pod jej rozkazami.

- Oczywiście, że wybrałeś życie swoich ludzi - skomentował to Dazai pełnym zrozumienia tonem. - Sam nie postąpiłbym inaczej.

- I znowu się mylisz Dazai. Nie jestem Tobą. Nie wybrałem tak. Zabiłem wszystkich, co do jednego. I na sam koniec, patrząc jej zwycięsko w oczy, poderżnąłem sobie gardło - dodał mężczyzna, wyciągając rękę tak, by przesunąć palcami po własnej szyi. - A ona miała taką pełną zwycięstwa minę. Jakby trafiła jej się najlepsza zabawka na święta. Przywróciła nas wszystkich, choć bliznę zostawiła mi na pamiątkę. I zabijała po kolei. To trwało wiele, wiele lat. Albo jeden dzień. Nawet po tak długim czasie nie jestem w stanie Ci powiedzieć, które jest bliższe prawdy. Ale złamała mnie. Obiecała oszczędzić wybrane przeze mnie osoby. Ci ludzie dalej pływają ze mną. Są Szczurami. Jest ich może z siódemka na całym pokładzie. To o nich tak bardzo dbam, to dlatego doceniłem Twoje ostrzeżenie. Reszta mogłaby zatonąć w tym porcie i nawet bym nie mrugnął. Ale nie ta siódemka, która przeszła ze mną przez bramy piekła. I to więcej niż jeden raz.

- Okay, rozumiem, Christie jest przerażająca i zajebiście potężna. Tylko co mi da to, że mnie ostrzeżesz? Co ja mogę zrobić żeby ochronić swoich ludzi? Nie dam rady podnieść na nich ręki - zauważył Dazai, a w jego sercu powoli zaczął budować się strach.

- Musisz ją uprzedzić. Musisz uprzedzić Michizou. Złóż jej propozycję. Powiedz, że chcesz być częścią jej organizacji. Jeśli będzie miała dobry humor, a Ty będziesz zachowywał się odpowiednio, może nikt z Twoich nawet nie ucierpi. Może wtedy Twoje plany, które tak pieczołowicie spisujesz będą miały rację bytu.

- Jak ją znajdę? - spytał logicznie Osamu, w duszy powoli godząc się z tym, że może na razie rzeczywiście trafił mu się silniejszy przeciwnik, ale jednocześnie sądząc, że da radę kobietę wybadać i wybrać odpowiedni moment do zaatakowania.

- Po monecie. Resztę będziesz musiał wymyślić już sam - oznajmił Fyodor beznamiętnie i skierował się w stronę wyjścia. - Tylko Dazai pamiętaj. Jej nie oszukasz. Nie wygrasz tego starcia. Nie próbuj jej ograć, bo tylko na tym stracisz. Złóż przysięgę lojalności i dotrzymaj jej, bo inaczej nawet nie jesteś w stanie wyobrazić sobie skutków katastrofy, którą ściągniesz.

- Przecież Christie nie zburzy mi całego Kobe, bo jej odpyskuję - Dazai spróbował obrócić całą sytuację w żart.

- Nie byłbym tego taki pewien. Dwa razy była już na to absolutnie gotowa, a Ty nawet o tym nie wiedziałeś - skomentował to jedynie Dostojewski i zniknął za drzwiami, kulturalnie wychodząc, a później, będąc już na ulicy, zdjął z podwładnych Osamu swoje Drugie Źródło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top