P. CXLV / ROZSYPANY CUKIER

Z góry uprzedzam. Nie znielubcie mnie za ten rozdział xD. Miłego czytania? :D


Shuuji zaproponował na spotkanie jedną z kawiarenek niedaleko uroczej części nadbrzeża. Dość daleko od domu Nakahary i równie daleko od Biurowca, jak zauważył rudzielec, choć nie to tak naprawdę chodziło mu po głowie. Dazai wiedział, że jego ukochany szuka możliwie najbardziej błahych powodów do narzekania byleby nie skupiać się na tym, jak bardzo jest zestresowany spotkaniem z bratem. Prawdopodobnie pierwszy raz w życiu w takim stopniu. Dlatego Osamu nijak tego nie komentował tylko zgadzał się na tematy, które proponował chłopak, posyłając mu raz za razem ciepłe, pełne zrozumienia uśmiechy.

Noc po powrocie z Niemiec była prawdopodobnie jedną z najdłuższych w ich życiach. Nakahara leżał wtulony w Dazaia i nie potrafił zasnąć. Początkowo próbował brunetowi nie przeszkadzać, nie chcąc żeby obaj skończyli następnego dnia jak półżywe trupy na kofeinie, ale Osamu wiedział, co się w życiu liczyło i nie zamierzał zostawić Chuuyi samego z jego myślami. Zwłaszcza, że w stresujących sytuacjach, gdy na szali było coś ważnego związanego z jego rodziną, rudzielec zdawał się podejmować raczej niekorzystne decyzje. Delikatnie rzecz ujmując.

Głównie dlatego brunet w pewnym momencie podniósł się i zaciągnął opierającego się i ślizgającego skarpetkami po panelach rudzielca, do salonu, gdzie usadził go na kanapie, opatulił kocami i włączył jeden z ulubionych seriali, które ostatnimi czasy zaczęli oglądać. Zamówił im też ogromną pizzę i przygotował dla ukochanego kakao z toną bitej śmietany i karmelem, by na koniec wślizgnąć się jakoś pod koc i objąć chłopaka.

Może i gesty, którymi wykazywał się Dazai nie były wielkie. Może chodziło jedynie o pokazanie, że wspiera go i kocha niezależnie od wszystkiego. Że niezależnie od tego, co powie czy zrobi Shuuji to i tak na koniec dnia nie będzie sam. I to wystarczyło. Może nie na tyle, by Chuuya zasnął, bo zanim chłopak w ogóle poczuł się zmęczony to przez ogromne przeszklenia do ich domu zaczęło wpadać światło, ale z pewnością na tyle, by poczuł się nieco lepiej i miał zdecydowanie lżejsze serce.

Z mieszkania wyszli mocno przed czasem, ale Nakahara po prostu nie potrafił już usiedzieć. Z jednej strony stresował się sytuacją, a z drugiej po prostu chciał już mieć ją za sobą i wiedzieć, na czym stał. Nosiło go tak bardzo, że najpierw nieomal odbijał się o ściany w domu, a potem poszli do kawiarni zupełnie okrężną drogą, a i tak byli prawie godzinę przed czasem. Dazai zirytował się lekko widząc dwójkę ludzi wchodzącą do placówki parę minut po nich, gdy rozpoznał w nich Portowe Psy. Specjalnie prosił ich żeby odpuścili sobie obstawę tego konkretnego dnia. Jasne, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach z Seiką było to więcej, niż nierozsądne, ale kto miałby większe szansę na obronienie samych siebie niż ta dwójka? Jakimś cudem ta świadomość zupełnie umknęła Nakaharze, który ze stresu obracał wysoką szklankę z kawą w dłoniach, nieomal wylewając jej zawartość.

Chuuya też cholernie doceniał to, że Dazai nie opuścił jego boku nawet na sekundę. Że trwał przy nim i go wspierał, mimo że cholernie mocno chciał skoczyć do Biurowca i sprawdzić na żywo stan siostry. Jasne, dostawał regularne raporty o stanie jej zdrowia i o tym, jak udała się operacja, a w Niemczech zdawał się nawet na chwilę oderwać od ciężkiej rzeczywistości, ale gdy wrócili do Kobe wizyta u niej była jego pierwszym instynktem, który absolutnie dla ukochanego zagłuszył. Dlatego tylko porozmawiał z dziewczyną przez videorozmowę i na tym w sumie się skończyło. Jasne, nie wyglądała najlepiej, ale kto przy takich ranach wyglądałby dobrze?

W końcu nastał ten upragniony moment i dzwoneczek cicho poinformował o nowym kliencie, którym okazał się Shuuji, choć w włosach związanych w luźny warkocz, a nie postawionych w irokeza wyglądał więcej, niż dziwnie. Jak na niego przynajmniej. Chłopak natychmiast skierował swoje kroki ku odpowiedniemu stolikowi, po drodze zdejmując tylko płaszcz. Nie uśmiechał się. Wyglądał na skupionego i poważnego, co tylko jeszcze bardziej zestresowało Chuuyę. Nikt praktycznie nie odzywał się aż do momentu, w którym kelnerka przyniosła starszemu Nakaharze herbatę, a i wtedy ciszę przerwał dopiero Dazai.

- Jeśli będzie Wam łatwiej porozmawiać to mogę się ulotnić. I tak jesteśmy w tej kawiarence prawie sami - zauważył chłopak spokojnie, na co Chuuya z delikatną paniką, mocno ścisnął jego dłoń pod stołem, na znak, że to ostatnie, czego by chciał.

- Nah to chyba nie ma większego sensu - uznał Shuuji, drapiąc się nerwowo po karku i nie skupiając wzroku na niczym konkretnym. - W sensie i tak siedzisz w samym środku tego wszystkiego, nie? I w pracy i w życiu Chuu. Równie dobrze możesz zostać.

- No więc, o czym chciałeś porozmawiać? - kontynuował rozmowę Dazai, gdy żaden z chłopców nie odezwał się przez zdecydowanie dłuższą chwilę.

- W sumie sam nie wiem, jak do tego podejść - przyznał się chłopak. - Na razie absolutnie mnie to przeraża. Nie wyobrażam sobie tego, że mój młodszy braciszek może mieć krew na rękach i być mordercą. Po prostu no nie. Ale jakbym na to nie patrzył to jednak jesteśmy rodziną i nie znam drugiej osoby, która wiedziałaby o mnie tak dużo. Chciałbym móc powiedzieć, że osoby, o której ja wiem tak dużo, ale to chyba byłoby dość dalekie od prawdy. Więc po prostu chcę zrozumieć. Chcę poznać całą prawdę. Tak żebym mógł podjąć decyzję, z którą będę musiał żyć do końca życia i z którą będę mógł żyć. Więc może zacznij od początku?

- Łatwiej chyba będzie jak będziesz zadawał konkretne pytania - stwierdził Chuuya, zaciskając dłonie tak mocno, że pobielały mu knykcie.

- Ilu ludzi zabiłeś? - spytał Shuuji, po raz pierwszy od początku całej konwersacji wbijając wzrok w brata.

- Nie liczyłem dokładnie. Na pewno mniej, niż trzystu - odparł szczerze Chuuya. - Tak naprawdę to w głównej mierze zależy od rodzaju akcji, na którą się idzie. Są takie, gdzie wystarczy groźba, są takie, gdzie ginie tylko parę osób, a są takie, że później tygodniami rozwozi się trupy tuż pod nosem policji. Jakbym przejrzał wszystkie swoje raporty to byłbym w stanie podać Ci dokładną liczbę, ale to nie jest tak, że to moja ulubiona lektura na wieczór.

-Zabiłeś kogokolwiek niewinnego? - kontynuował Shuuji, ciężko przełykając ślinę. 

Chłopak nie wiedział, czego miał się spodziewać, ale na pewno nie spodziewał się tego. Miał nadzieję na o wiele niższe liczby, a nieco cyniczny uśmiech Dazaia w tamtym momencie dał mu jasno do zrozumienia, że tych trzystu to jedna z raczej mniejszych liczb. Przynajmniej jak na tak długi czas działania w mafii. Choć może ten uśmiech miał być odpowiedzią na drugie pytanie. Shuuji uznał, że co za dużo wiadomości to niezdrowo. I że o przeszłości Dazaia wiedzieć tak naprawdę nic nie musi. Skoro Chuuya mu ufał to on też zamierzał. Bez dodatkowych pytań.

- Nigdy - przyznał młodszy Nakahara. - To absolutna ostateczność, z której staramy się nie korzystać za często. Raz, że nie chcę być zimnokrwistym mordercą, a dwa, że nawet z ekonomicznej strony to się nie opłaca, bo i tak policja gapi się nam na ręce. W życiu nie pomyślałbym nawet o zabiciu niewinnej osoby. Chociaż znam takich, którzy zabili i to wcale nie czyni z nich potworów. Chociaż w sumie, czym jest niewinność? - zaśmiał się sucho Chuuya. - Może inaczej. Nigdy nie zabiłem przypadkowej osoby. Zawsze był to ktoś mocno związany z mafią.

- Jak dokładnie to sprawdzaliście? Jesteś pewien, że nigdy nie było pomyłki? - dopytał Shuuji.

- Absolutnie. Mamy trochę większe możliwości i zasięgi, niż zwykli ludzie. I nakłady pieniężne. I siatkę informacyjną. A przede wszystkim mamy Osamu. Jak on coś zaplanuje to nie ma mowy o pomyłce. Nie z jego umysłem - odpowiedział rudzielec.

- Jakieś kobiety albo dzieci?

- Nie. Wiem, że moim podwładnym się to zdarzało, ale wciąż były to osoby powiązane z jakąś mafią bądź po prostu nie będące dobrymi ludźmi z ogólnie przyjętej przez społeczeństwo definicji tego słowa - Nakahara odpowiadał spokojnie, rzeczowo. 

Prawie nie było po nim widać, jak bardzo się stresuje. Prawie. Tak jak prawie nie było widać stresu na twarzy Shuujiego. Mięśnie starszego Nakahary były tak spięte i w trybie gotowości do ucieczki, że Dazaiowi wydało się to aż podejrzane.

- Siedziałeś kiedyś w więzieniu?

- Nie. Na komisariacie owszem, ale Portówka działa od tak dawna, że mamy opracowane pewne schematy działań. I naprawdę dobrych prawników. No i jak już mamy zaplanowaną akcję to mamy ją zaplanowaną tak żeby każdy miał alibi, więc policja może nas podejrzewać, ba może mieć nawet pewność, że my jesteśmy za coś odpowiedzialni, ale nigdy nie dadzą rady zebrać na to dowodów.

Rozmowa toczyła się jeszcze bardzo, bardzo długo. Shuuji co rusz zadawał kolejne pytania, czasem bardziej dokładne, czasem mocno ogólne. Czasami pytał o pewne rzeczy po dwa razy, jakby chciał mieć pewność, że dobrze zrozumiał. Przerywali rozmowę jedynie w momentach, gdy do ich stołu podchodziła kelnerka, a trzeba przyznać, że przez ich stół przeszło naprawdę wiele. Niezliczona ilość napojów, przystawki, kanapki, obiad. Jakby nie patrzeć siedzieli tam ładnych kilka godzin. I z każdą kolejną odpowiedzią Shuuji zdawał się być bardziej zestresowany, choć udawał wyluzowanego. I z każdą odpowiedzią Chuuya zdawał się być bardziej otwarty, więcej mówić i być szczęśliwszym, zakładając, że ta rozmowa to krok w naprawdę dobrą stronę do naprawienia ich relacji. I tylko Dazaiowi coś mocno w tym wszystkim nie grało.

Chuuya uśmiechnął się delikatnie, czując jak kamień spada mu z serca. Bał się, przed tym spotkaniem tak bardzo się bał, że brat go nie zaakceptuje, a całe to spotkanie, choć początkowo niezręczne, wyszło wbrew pozorom bardzo dobrze. Fakt, że rudzielec wypił trzy kawy z rzędu musiał mieć w końcu wpływ na jego potrzeby fizjologiczne, więc przeprosił grzecznie towarzystwo i ruszył do łazienki, zostawiając Dazaia i Shuujiego samych. Osamu przez chwilę leżał na blacie, leniwie machając ukochanemu z najbardziej pełnym miłości uśmiechem świata, by po sekundzie, gdy tylko drzwi od łazienki się zatrzasnęły, zmienić swoją aurę o sto osiemdziesiąt procent.

- Oddaj to - oznajmił chłodno, nawet nie podnosząc się z blatu i jedynie opierając o łokieć o blat, wyciągnął otwartą rękę w stronę zielonowłosego.

- Nie wiem o co Ci chodzi - zająknął się Shuuji, rozglądając nerwowo.

- Oddaj. Nie odwalaj cyrku - powtórzył Dazai, tym razem racząc się podnieść i wbić mordercze spojrzenie w rozmówcę. - Zanim Chuu wróci, bo przysięgam, że zrobi się nieprzyjemnie. Chcę to załatwić w cywilizowany sposób.

- Ale co mam Ci oddać? - próbował bronić się Shuuji, choć jego stres z każdą chwilą ewidentnie rósł. Wprost proporcjonalnie do tego, jak malała cierpliwość Osamu.

- Trzeci raz nie powtórzę - ostrzegł jedynie brunet tak lodowatym tonem, że gdyby lodowce mogły się rozmrozić to słysząc to ponownie by zamarzły. - Mogłeś sprawdzić stan baterii zanim tu przyszedłeś. Diodka błysnęła na czerwono, gdy się rozładował.

Shuuji z ociąganiem wyciągnął spod dżinsowej kurtki niewielkie, czarne urządzonko. Dyktafon. Dazai nie pamiętał, kiedy ostatnio był kimś tak bardzo rozczarowany.

- Telefon też. Nie ufam Ci - oznajmił zadziwiająco swobodnie. - Na konto przeleję Ci kasę na nowy. Może nawet na IPhone'a jedynastkę. Tylko ruchy.

- Nie nagrywałem niczego telefonem - bronił się słabo Shuuji, choć z miejsca sięgnął do kieszeni po telefon i podał go rozmówcy, nie chcąc nawet myśleć o tym, ile plików traci. Ile zdjęć, nagrań, wspomnień.

- Widzisz, a nie powinieneś był niczego niczym nagrywać - odparł Dazai przesadnie radosnym tonem, jakby nagle rozmawiał z pięciolatkiem. - Wiesz, że Chuuya Ci zaufał prawda? Otworzył się przed Tobą, mimo tego ile razy przy nim narzekałeś na Portową Mafię i wyzywałeś ich od najgorszych. Mimo tego, jak się tego bał. Mimo tego, jak brał sobie Twoje słowa do serca. Twoje zdanie tak bardzo się dla niego liczy, że to aż komedia. A Ty chciałeś go zdradzić. I po co? Jesteś w stanie chociaż wytłumaczyć mi, dlaczego próbowałeś nagrać naszą rozmowę?

- Ja, sam nie wiem. Chyba chciałem mieć jakieś zabezpieczenie - zająknął się ponownie zielonowłosy.

- Zabezpieczenie przed czym? Chuuya w życiu by Ci nie zagroził. Chronił Was tyle lat. Chciałeś móc go w odpowiednim momencie zatopić - poprawił go Dazai spokojnie. - Ale spokojnie. To zostanie między nami. No chyba, że Chuu się jakoś o tym dowie. To wtedy możesz być pewien, że nie znajdą Twojego ciała. Albo Twojej matki, w zależności od tego, jaki będę mieć humor i co bardziej Cię zmotywuje.

- Jesteś potworem - wytknął mu słabo Shuuji, nawet nie potrafiąc sobie wyobrazić stawiania życia własnego bądź rodzicielki w niebezpieczeństwie.

- A i jestem. I ostatnimi czasy chyba zaczynam być z tego dumny. Jestem tym, czym Twój brat nie jest, a i tak nie zaliczyłeś testu - zauważył spokojnie Dazai.

Po czym chłopak uruchomił Drugie Źródło swojej Zdolności i po sekundzie z telefonu i dyktafonu Shuujiego została jedynie garstka jasnego popiołu. Osamu uśmiechnął się do towarzysza karykaturalnie i niby w przyjacielskim geście złapał go za przedramię, sięgając ponad stołem.

- A teraz stąd wyjdziesz. Powiem, że chłopaki do Ciebie zadzwonili. Telefon zgubiłeś gdzieś po pijaku. I masz teraz naprawdę sporo czasu na przemyślenie tego, jak wielkim idiotą jesteś. i uwierz mi, póki ja tu jestem, możesz być największym bucem wszechświata. Ale jeśli mnie zabraknie, a Ty dalej będziesz chujowym bratem to ktoś w moim imieniu zupełnie inaczej załatwi tę sprawę. Chuuya próbował spokojem, pokojem i miłością, ale moim zdaniem na niektórych lepiej działają fakty i groźby. Zgodzisz się ze mną, prawda? - spytał, niby ciepłym tonem, niby z uśmiechem, choć w jego ciemnych oczach malowało się śmiertelne niebezpieczeństwo. - A teraz idź stąd. Póki Chuu nie wrócił. A jak kiedyś dorośniesz to masz mój numer. Wtedy możesz zadzwonić.

Shuuji nie pożegnał się. Wyrwał tylko rękę z uścisku Dazaia, porwał swoją kurtkę i nieomal wybiegł z kawiarni. Osamu natomiast siedział, opierając się o wysokie oparcie swojej ławki i uśmiechał smutno, patrząc jak chłopak biegnie na skos przez ulicę, nieomal powodując wypadek. Nie potrafił zrozumieć motywacji Shuujiego. Może chłopak naprawdę chciał zrozumieć brata, ale prawda za bardzo go przytłoczyła. Może potrzebował czasu. Może czynników było multum. Dazai szczerze wątpił by starszy Nakahara zamierzał ot tak bezpardonowo wydać ich policji. Jednak jego matka, która żywiła do nich o wiele silniejsze uczucia, niż syn, gdyby znalazła dyktafon mogłaby to zrobić. A Osamu musiał dbać o Chuuyę. I o całą Portową Mafię przy okazji.

Z zamyślenia wyrwał go dopiero dźwięk otwieranych drzwi. Rudzielec w zadziwiająco dobrym humorze podszedł do stolika i spojrzał na ukochanego ze zdziwieniem podszytym smutkiem. Dazai wstał do niego i czule go pocałował, uśmiechając się i delikatnie odgarniając Nakaharze włosy z twarzy.

- Shuu już poszedł? - spytał nieco rozczarowany rudzielec.

- Tak, chłopaki do niego zadzwonili. Mają jakieś spotkanie czy coś. Przepraszał, że nie może zostać dłużej - przygotowane wcześniej kłamstwo przeszło Dazaiowi zadziwiająco łatwo przez gardło.

- A to co to? - spytał Nakahara, wskazując palcem na kupkę znajdującą się na stole.

- A, chciałem posłodzić sobie kawę - odparł luźno Dazai, uśmiechając się jak dziecko przyłapane na czekaniu na Świętego Mikołaja.

- Przecież Ty nie słodzisz kawy - zauważył podejrzliwie Chuuya. - Wygłaszałeś o tym całe poematy - przypomniał mu.

- Fakt. Ale Ty słodzisz wszystko, więc z nawyku chciałem posłodzić. A potem sobie przypomniałem, że wolę gorzką i jakoś tak niestarannie odłożyłem łyżeczkę - kontynuował ściemnianie Dazai, powoli pospieszając ukochanego do wyjścia.

- Myślisz, że będzie dobrze? - spytał w końcu cicho Nakahara, odnosząc się do całej sobie znanej sytuacji. - Ze mną i z Shuu?

- Myślę, że potrzebuje trochę więcej czasu. I że dowiedział się dzisiaj wszystkiego, czego chciał się dowiedzieć. A nawet trochę więcej - odparł uspokajająco Dazai i nieomal wypchnął rudzielca z kawiarni, żegnając się z dziewczynami stojącymi za ladą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top