P. CXLIV / STRESUJĄCA WIADOMOŚĆ

Hej Miśki! 
Lutowe wyzwanie część druga! Mam nadzieję, że podoba Wam się wizja wielu nowych rozdziałów!
Miłego czytania życzę :D
#LuceuszOut



Stwierdzenie, że pożegnanie z rodziną de Luca było długie i wylewne byłoby niedomówieniem roku. I to nawet nie chodziło już o same włoskie zwyczaje, którymi Don i jego córki tak się szczyciły. To był jedynie wierzchołek góry lodowej. Bo to już nie chodziło o ciepłe pożegnanie. Nie chodziło nawet o pożegnanie na podstawie relacji zawodowej. Tym razem nie Dazai, ale niemal cała ekipa Portowej Mafii otrzymała rodzinne pożegnanie. Prezenty na drogę, jakieś jedzenie, które przytachała Rose i alkohol podarowany przez Dona. Wydawać by się mogło, że zanim Japończycy zostaną wyprawieni w drogę czekać ich będzie kolejna uczta.

Chcąc nie chcąc Osamu przerwał tę sielankę i ukrócił pożegnania, niemal dosłownie wypychając Atsushiego i Akutagawę z domowego dziedzińca i prawie przypadkiem wpychając tego drugiego pod nadjeżdżające auto. Zarobił za to oczywiście niewymownie zirytowane spojrzenie, ale na całe szczęście dla wszystkich, Atsushi jakimś cudem zaczął uczyć Aku kontrolowania własnych emocji i gniewu, więc na spojrzeniu się skończyło. Nikt przecież nie potrzebował naczelnego dowodu dlaczego Portówki należało się bać. Zwłaszcza, że żegnali się z przyjaciółmi, a nie z wrogami.

Rose na sam koniec pożegnań przyciągnęła jeszcze tylko do siebie Dazaia na krótką chwilę, gdy Nakahara rozmawiał z Donem, obiecując mu kontakt w najbliższym czasie w celu ustanowienia nowych dostaw od Beretty. Kobieta przytuliła go mocno i ponownie, tym razem szeptem, obiecała, że w razie czego zajmie się Nakaharą, ale że szczerze wolałaby żeby Osamu przeplanował swoje akcje i po prostu do takiej sytuacji nie dopuszczał. I Czterdziesty Drugi Szef Portowej Mafii naprawdę chciał móc jej obiecać, że tak, usiądzie do tego. Że znajdzie inne wyjście, tak, jak zawsze takie przecież znajdował. Tylko, że nie chciał kłamać komuś, kogo uważał za jedną z bliższych sobie osób. Dlatego tylko uśmiechnął się smutno i wypowiedział prawdopodobnie ostatnie słowa, które mógł powiedzieć kobiecie twarzą w twarz.

- Dziękuję Rose. Za wszystko. Za obietnicę też oczywiście, ale głównie za to, że dałaś mi poczucie, że gdzieś przynależę. Że mnie opieprzałaś, gdy robiłem coś nie tak, że wytrzymywałaś moje narzekanie. Że zastępowałaś mi starszą siostrę, której nigdy nie miałem. Żeby nie powiedzieć matkę. I chciałbym żebyś do końca swoich dni pamiętała, że może nie zawsze to okazywałem, ale zawsze niesamowicie Cię szanowałem i kochałem. Po prostu dziękuję - oznajmił Dazai cicho, z nieco smutnym uśmiechem.

- To chyba pierwszy raz jak tak otwarcie się do tego przyznałeś, co? Że kochasz kogoś poza sobą i Nakaharą? - spytała Rose, próbując ubrać całą sytuację w żart i nie skupiać się na tym, że ten pierwszy raz tak naprawdę może być ostatnim.

- Zadbaj proszę o to, żeby Adsy i Don też to wiedzieli w odpowiednim czasie, dobrze? Nie chcę robić większego zamieszania, niż to konieczne - przyznał się szczerze Osamu i jedynie ucałował Rose w policzek, by sztucznie szeroko się uśmiechnąć i na cały regulator zacząć narzekać, że mógł mieć tyle spokoju, gdyby tylko Atsushi nie uratował Akutagawy.

I Dazai, otaczając Nakaharę ramieniem wydawał się być zwykłym dwudziestolatkiem, który hucznie opuszcza rodzinną imprezę, ale całkowity kłam zadawało temu to ostatnie, przepełnione smutkiem spojrzenie, które chłopak rzucił na odchodne rodzinie de Luca, chcąc zapamiętać, ile tylko zdoła. Każdy rys twarzy, uśmiechy, fakt, że Ads zaczęła tak szeroko machać im ręką na pożegnanie, że prawie sfaulowała swojego przyszłego męża. Najmniejsze drobnostki, które były przecież tak cholernie ważne.

- Skarbie tak sobie pomyślałem - zaczął Osamu lekko. - Że może dałbyś radę przeżyć jeden dodatkowy lot?

- Coś Ty znowu gnido wymyślił? - spytał Nakahara usiłując udawać zirytowanego, ale szeroki uśmiech na jego twarzy absolutnie temu przeczył.

- Moglibyśmy wpaść do Hayato i Kaguyi. Tak wiesz, sprawdzić, jakie mają warunki. Czy mieszkanie jest w porządku i dostosowane pod nich. Jak wygląda ten ich cały kompleks rehabilitacyjny. Takie podstawowe rzeczy, rozumiesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie Dazai.

- Naprawdę Ci to usiadło na sercu, co? I nieważne, ile razy Ci przypomnę, że to nie Twoja wina i że Kags znała ryzyko i tak będziesz się martwił, prawda? - spytał jedynie Nakahara, korzystając z tego, że przez chwilę byli na ulicy sami, bo reszta ekipy zdążyła rozmieścić się po swoich autach i oparł się o samochód, którym przyjechali, przyciągając Dazaia do siebie i delikatnie biorąc jego twarz w dłonie.

- Jakby nie patrzeć to nasi przyjaciele - zauważył spokojnie Osamu, z miejsca przekrzywiając głowę żeby lepiej dopasować się do gestów rudzielca.

- Kiedy oni w ogóle tam dolecieli? Wczoraj? Przedwczoraj? To dość szybka wizyta - odparł wyjątkowo logicznie Chuuya, zjeżdżając dłońmi na klatkę piersiową ukochanego i przyciągając go do pocałunku nim ten zdążył się w ogóle odezwać. - Ale jeśli Cię to uspokoi to możemy polecieć. Chociaż robienie z Tobą interesów to absolutny dramat - skomentował to jedynie Nakahara i wyślizgnąwszy się z objęć ukochanego, usiadł za kółkiem.

- Niby dlaczego? - oburzył się Dazai, gestykulując w karykaturalny sposób żeby przedstawić swoje oburzenie, ale grzecznie zajął wyjątkowo miejsce pasażera. Jeśli Chuuya chciał się pobawić w kierowcę rajdowego to dlaczego miałby mu na to nie pozwolić?

- Bo niby mieliśmy przy okazji następnej wizyty we Włoszech nie załatwiać spraw firmowych tylko pozwiedzać, to po pierwsze - zaczął Nakahara udając absolutną powagę. - A po drugie jeśli całą Europę zwiedzimy w ten sam sposób, to ja już więcej na Google Mapsach zobaczę.

- W Niemczech sobie trochę pozwiedzamy. Co Ty na to? - zaproponował brunet, próbując jakoś wybrnąć z sytuacji, w którą sam się przecież wkopał.

- A co, musimy zwrócić na siebie uwagę niemieckiej mafii? - odpowiedział pytaniem na pytanie rudzielec, ruszając z dosłownym piskiem opon, gdy Dazai stukał na telefonie maila, że wszyscy mają wracać do Kobe, gdy oni zrobią szybki skok w bok.

- Szczerze to wolałbym tego uniknąć - stwierdził z pewnym wahaniem Osamu, jakby starał się wybitnie ostrożnie dobierać słowa, na co Nakahara spojrzał na niego absolutnie zaskoczony, nieomal powodując przy tym wypadek. - No co? Wbrew pozorom jesteśmy malutką Mafią i mamy mocno ograniczone zasoby, o czym notabene wszyscy zdaje się zapominają notorycznie. Niedługo coś pójdzie nie tak z Yakuzą i przy tym nowym gościu to jest kwestia miesięcy, a nie lat. Mamy bajzel w Kobe, teraz zaczęliśmy pracę z Cosą. Cosa się wpakuje w jakiś konflikt i też będziemy musieli im pomóc. Nie możemy zaczynać pracy na każdym możliwym froncie, bo nas to po prostu wewnętrznie rozbije. Nie bądźmy Ikarem - skomentował to jedynie chłopak, lekko wzruszając ramionami.

- Myślałem, że chcesz podbić cały świat jak najszybciej - oznajmił rudzielec, zadziwiająco łatwo rozumiejąc powody Dazaia.

- Bo z jednej strony bym chciał - przyznał się chłopak, poprawiając w fotelu tak, by usiąść po turecku z kolanami opartymi o konsolę przed nim i wyciągnąć rękę by zacząć leniwie gładzić ukochanego po ramieniu i karku. - Ale jakiś czas temu stary znajomy doradził mi, że to może być zły pomysł. Że nie powinniśmy się aż tak wyrywać do przodu, bo możemy ściągnąć na siebie niechcianą uwagę.

- Przecież z Gildią sobie banalnie poradziliśmy - zauważył Chuuya, sądząc, że Dazai pije właśnie do tego.

- A kto wie, czy gdzieś tam nie ma potężniejszej organizacji, niż Gildia? Może po prostu są subtelniejsi w swoich działaniach - odbił piłeczkę brunet.

- Tak czy siak ich pokonasz. To tylko kwestia czasu - uciął temat Nakahara i skupił się na drodze.

Dazai wykupił im bilety na najbliższy samolot, ale chcieli czy nie, i tak wiązało się to z koniecznością czekania na lotnisku ładnych paru godzin. Przeszli przez odprawę bez większych problemów, wlokąc za sobą jedynie walizki podręczne i uznając, że przecież taka ilość rzeczy im absolutnie wystarczy. Na spokojnie zjedli sobie obiad, patrząc przez ogromne szyby jak samoloty podjeżdżają i odjeżdżają by wzbić się wreszcie w powietrze, tylko po to, by nabawić niczego nie spodziewającego się Dazaia odcisków na stopach, bo Nakahara przeciągnął go przez prawdopodobnie każdy sklep na calutkim lotnisku. Gdy wreszcie usiedli na krzesłach przy swojej bramce, byli w szampańskich humorach i obładowani kilkoma dodatkowymi torbami, których chwilowo nie chciało im się jeszcze wpychać do walizek.

A właściwie to Dazai usiadł i przyciągnął do siebie ukochanego tak, że Chuuya wylądował mu na kolanach. Rudzielec nie zamierzał jednak narzekać, a jedynie rozsiadł się wygodniej, bokiem do Osamu i nieco się w niego wtulając. Brunet jedynie oparł podbródek o czubek głowy niższego chłopaka i objął go ramionami, delikatnie gładząc po dłoni.

- Moglibyśmy sobie organizować więcej takich spontanicznych wycieczek - uznał wreszcie Nakahara, przeglądając telefon i nie mogąc się doczekać bycia w Niemczech.

- A podobno bałeś się latać - przypomniał mu z uśmiechem Dazai, czule całując go w czoło.

- Jeśli będzie tego warte to czasem mogę się nawet poświęcić - zgodził się rudzielec uśmiechając szeroko.

Nakahara nie wiedział, jak udało im się nieomal przegapić wejście na pokład, ale dosłownie w ostatniej chwili zdążyli wrzucić pamiątki do walizek i okazać bilety. Rozsiedli się wygodnie w pierwszej klasie, a rudzielec z miejsca ułożył się tak, by leżeć z głową na kolanach Dazaia, nie przeszkadzając przy tym pozostałym uczestnikom podróży. I stewardessa nawet próbowała protestować, że to niezbyt bezpieczne, ale jakimś cudem urok Osamu zadziałał po raz kolejny, choć winę za ewentualne uszczerbki na zdrowiu mieli ponosić oni, a nie linie lotnicze. Nim samolot zdążył wystartować, Dazai klasycznie upewnił się, czy leżąca na nim mała gnida na pewno wzięła leki i wyciągnął telefon by sprawdzić, co jest takiego wartego zwiedzania w Berlinie.

Sam lot minął im bez problemów, tak jak zresztą dotarcie do mieszkania Kaguyi i Hayato. Para niesamowicie się ucieszyła z wizyty i zapewniali ich gorąco, że wszystko jest lepsze, niż się spodziewali. Co prawda nie byli jeszcze w centrum terapii, ale oboje mieli do tego dobre podejście. Razem zjedli kolację i spędzili przecudowny wieczór pełen żartów, śmiechu i radości. I wszystko to nie było nawet w najmniejszym calu podsycone poczuciem winy.

Hayato oczywiście, jak na porządnego gospodarza przystało, zaproponował im pokój gościnny na nocleg, z którego z chęcią skorzystali. Gdy jednak Kaguya uznała, że raczej wybierze się do łóżka, bo pada ze zmęczenia, a jej chłopak natychmiast do niej doskoczył żeby pomóc jej się do niego dostać, Dazai i Nakahara zgodnie uznali, że może czas coś pozwiedzać. Wyszli więc z mieszkania, informując grzecznie o wszystkim Hayato i zniknęli na paręnaście ładnych godzin, by móc powłóczyć się razem po ulicach nieznanego sobie miasta.

- Chyba Mediolan podobał mi się bardziej - przyznał Nakahara, chowając zmarzniętą dłoń w kieszeń Dazaia tylko po to, by nie musieć puszczać jego ręki.

- Kwestia temperatury, architektury czy klimatu? - dopytał Dazai, uważnie go obserwując.

- W sumie to chyba wszystkiego - odparł Chuuya. - W sensie to fajne miasto. I ładnie wygląda. Ale nie mam jakiegoś takiego poczucia, że wiem, że jestem gdzie jestem. Nie mam takiej dosadnej pewności. Wiesz, nie spojrzę na budynek i nie pomyślę "oho no tak jestem w Berlinie". To miasto jest po prostu mocno zwyczajne poza paroma punktami.

- Niedługo do jednego z tych punktów powinniśmy dojść - zauważył spokojnie Dazai.

I rzeczywiście. Nie trzeba było wielu przecznic by ich oczom ukazała się Brama Brandenburska w pełnej okazałości. Ładnie podświetlona, z kwadrygą na samym wierzchołku. Monumentalna jak diabli. I to właśnie wtedy obudził się w Chuuyi typowy dzieciak. Tak więc chłopak wyciągnął telefon i zmusił Dazaia, który swoją drogą nawet nie za bardzo protestował, do zrobienia miliona różnych zdjęć. Ba, rudzielec nawet zaangażował w cały proces jakąś przypadkową Chinkę, która znalazła się nie tam gdzie powinna o niewłaściwym czasie. I gdzieś w tym wszystkim Dazai uznał, że zabawnie będzie mieć chociaż jedno zdjęcie, na którym obejmuje Nakaharę i przechyla go do pocałunku jak w jednym z setek komedii romantycznych. No i jak na niego przystało, jak pomyślał tak zrobił, choć dał przy tym rudzielcowi niemały zawał.

Nocą nie mieli zbyt wiele do zwiedzania. W końcu większość rzeczy była pozamykana i po rozstaniu się z Chinką pod Bramą Brandenburską, o której Chuuya wciąż rzucał najróżniejsze ciekawostki, powłóczyli się jedynie po mieście bez większego celu. I na tym polegały w sumie ich najbliższe dni, pełne spokoju, zrozumienia, ciepła i chęci przygody. Bo jakoś tak wyszło, że ich pobyt się przedłużył, więc grzecznie odprowadzali Kaguyę i Hayato na jej rehabilitację, a potem znikali w jednym z kilkunastu muzeów w okolicy. A Dazaiowi telefon nie wypadał z ręki, bo chłopak chciał uwiecznić wszystko. Każdy najmniejszy uśmiech Nakahary, każde udawanie, że jest postacią z obrazu czy rzeźby, a wreszcie sporą część pocałunków.

Czas płynął im tak sielankowo, jak tylko było to możliwe. Wieczorami siadali w czwórkę przy stole i rozmawiali przy lampce wina. Kaguya zachwalała sobie terapię i opowiadała, co przekazał jej lekarz i jakie operacje czekają ją w najbliższym czasie, bo na razie muszą wszystko tam u niej wybadać, ale że wstępnie wszyscy byli dobrej myśli. I w tamtym momencie można było dosłownie usłyszeć, jak Dazaiowi kamień spada z serca.

Na noce ani Nakahara, ani Dazai nie zamierzali narzekać. Mieli wygodne łóżko, dość dobrze wyciszony pokój i mnóstwo czasu dla siebie nawzajem, co wykorzystywali nieco zbyt chętnie, przez co rankiem budzili się tak niewyspani, że bez kawy nie podchodź. Wydawać by się mogło, że ta piękna rutyna, w którą wpadli, może potrwać trochę dłużej. Że może w końcu mogli gdzieś pojechać i rzeczywiście to miasto zwiedzić, a nie jedynie załatwić sprawy związane z Mafią i się zmyć. Nawet udało im się działać tak nisko i pod radarem, że niemiecka Mafia nawet nie zorientowała się, że mają na swoim terenie kogoś cholernie cennego. Same plusy na dobrą sprawę. I przez chwilę Nakahara już sobie wyobrażał, leżąc na wpół nago i przytulonym do ukochanego, gdzie pojadą dalej. Że przecież za chwilę zwiedzą najważniejsze atrakcje Berlina, że muzea mają już za sobą, tak jak zresztą Mur Berliński czy Checkpoint Charlie, czy masę innych. I już miał w głowie, że może następnym przystankiem mógłby być na przykład Amsterdam. Albo Petersburg.

Tyle, że gdy tak paplał sobie od rzeczy, objęty ramionami Dazaia, dostał wiadomość, która natychmiast sprowadziła go na ziemię. Shuuji spytał go, kiedy mogą spotkać się żeby poważnie porozmawiać i ten zbitek słów dał radę tak bardzo rudzielca zestresować, że kupili bilety na najbliższy lot do Kobe i pożegnawszy się wylewnie z Kaguyą i Hayato, natychmiastowo ukrócili swoje wakacje. I Dazai czuł, że powinien coś powiedzieć. Że powinien coś zrobić. Tylko sam nie miał pojęcia, co mógłby. Bo żaden z nich nie mógł przewidzieć, co Shuujiemu uderzyło do głowy. Zwłaszcza tak nagle i to po tak wbrew pozorom krótkim czasie. A Nakahara siedział zestresowany do szpiku kości, nie wiedząc w co ma włożyć ręce czy czym ma zająć mózg żeby nie oszaleć z niewiedzy.

Dlatego Osamu robił to, co mógł zrobić. Czyli siedział, przytulając do siebie ukochanego, czule go całując i obiecując, że nawet w najgorszym wypadku nigdy nie zostanie sam. I słowa te, powtarzane wielokrotnie, w końcu zaczęły do Nakahary trafiać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top