P. CXCVI / PODRÓŻ KAGUYI
Kaguya nie miała bladego pojęcia, który był dzień tygodnia. Przestała je liczyć parę miesięcy wcześniej. Wiedziała tylko kiedy jest dzień i kiedy jest noc, choć i o tym zdawała się regularnie zapominać, gdy uznawała, że przecież wciąż jest wystarczająco jasno żeby jechać dalej przed siebie. Nie podążała w konkretne miejsce i jedynym, co wyznaczało jej przystanki był poziom paliwa w baku czy poziom zmęczenia jej ciała. Na motorze dziewczyna przemierzyła w trzy miesiące trzy kontynenty. Uciekała od własnych uczuć, od straty od świadomości, że Hayato zamierzał jej się po powrocie z Anglii oświadczyć. Uciekała przed samą sobą, bo chłopak był tak mocno wpleciony w jej życie, że sama nie wiedziała, jak ma funkcjonować bez niego.
Przejechała całą Rosję, Kazachstan, Afganistan, Indie, Niemcy, Meksyk, Mauretanię i Libię. I wiele więcej krajów, które miała po prostu po drodze, o których nawet nie raczyła się dowiedzieć, gdzie konkretnie jest. Bojownicy grozili jej bronią przystawiając lufę do czoła, raz nawet próbowano ją otruć, a raz porwać. I za każdym z tych razów Kaguya tylko patrzyła na swojego oprawcę i nie widziała tego, co chciała. To nie była dobra śmierć. Więc lata treningu stały za nią murem, gdy zabijała kolejnych ludzi na swojej drodze. I nie żałowała żadnego z nich. Wiedziała, że gdyby zostawiła ich przy życiu, zapolowaliby na kolejną dziewczynę, która może nie miałaby już takich umiejętności.
Przeżyła wszystko, nocując w motelach, na kanapach w mieszkaniach zupełnie obcych ludzi czy wynajmując sobie pokój. Jadła wtedy, kiedy była głodna i nie patrzyła nawet na skład tego, co wkłada do własnej gęby. W innych okolicznościach pewnie uznałaby to za wycieczkę życia. Tyle krajów, tylu spotkanych ludzi i taki kawał świata, który dała radę zobaczyć na własne oczy i poczuć oddech tamtejszej kultury. Ale okoliczności nie były takie proste.
Bo dziewczyna najzwyczajniej w świecie cierpiała. Miała dość. Odebrano jej miłość życia i nie potrafiła się po tym pozbierać. Wiedziała, że gdyby została w Portówce pewnie zaatakowałaby Christie na własną rękę i pogrążyła ich w wieloletniej wojnie. Dlatego odeszła. Musiała się zdystansować. Ale jak mogła to zrobić, gdy jedyne o czym potrafiła myśleć przed pójściem spać to były słowa Agaty o tym, jak to mają zabić "śmiecia". Hayato nie był przeciwnikiem Agaty. Po prostu przypadkiem był w złym miejscu o złym czasie i kosztowało go to najwyższą cenę. A jednak wszyscy bardziej zdawali się opłakiwać Nakaharę. Bo Nakahara po prostu sobie nie radził. Bo był chodzącym bajzlem emocjonalnym i nie bał się tego okazywać. Kaguya się bała. Więc udawała twardą tak długo jak mogła, a potem zwiała, szukając śmierci. I wielokrotnie spojrzała jej w oczy, szczęśliwa, że zaraz połączy się z ukochanym. Tylko, że z każdego takiego spotkania wychodziła zawiedziona, żywa i z nowymi bliznami, które teraz pokrywały znaczną część jej ciała.
W pewnym momencie przestała nawet pożądać śmierci. Gdy ta została jej odmówiona tyle razy, po prostu zaczęła tułać się po świecie jeszcze bardziej bez celu, niż robiła to do tej pory. Nie wiedziała, gdzie ma iść. Nie chciała z nikim rozmawiać i nikogo poznać. Chciała poczuć się wolna i znaleźć sens w tym wszystkim. Jakikolwiek sens. Coś, co albo by ją definitywnie zabiło, albo pomogło wstać z kolan. Bo ona też była chodzącym emocjonalnym bajzlem tylko powoli przestawała to ukrywać. Widać było jej uśmiech, gdy łamała sobie na nodze kij bilardowy, żeby mieć broń, którą mogła uderzać przeciwników. I jej rozczarowanie, gdy ludzie schodzili jej z drogi. Bardzo szybko tuż za nią zaczęła podążać legenda o niezrównoważonej psychicznie idiotce o różowych włosach, która szukała zwady wszędzie tam, gdzie się tylko dało. Tylko jakimś cudem ze wszystkich starć wychodziła zwycięsko. Ah bogowie i ich pokręcone poczucie humoru i sprawiedliwości.
Kaguya jeździła za szybko, piła za dużo i spała za mało. A do tego praktycznie nie jadła. Już po dwóch miesiącach zaczęła przypominać raptem cień dawnej siebie, ale wciąż nie dało jej to spokoju, o którym tak marzyła. Słodkiej czerni pełnej braku czucia i emocji. Przestrzeni, w której nie byłaby zależna od nikogo i nie musiałaby nikogo opłakiwać. Przestrzeni, gdzie nie liczyło się zupełnie nic, nawet ona sama. A może zwłaszcza ona sama.
Oczywistym wyborem po tylu zawalonych próbach było obranie Antarktydy. Miejsca teoretycznie pozbawionego ludzi i miejsca, gdzie nawet jeśli nie zabije jej człowiek to po prostu zabije ją przyroda. Bez najmniejszego lęku wsiadła na prom, a z niego pojechała przed siebie wśród lodowych pustyń, nie zatrzymując się nawet w pobliskiej portowi wiosce. W pewnym momencie rozpędziła tylko motor i puściwszy kierownicę, szeroko rozłożyła ręce, pozwalając łzom płynąć po swojej twarzy i śmiejąc się głośno w tym samym czasie. I przez chwilę czuła się wolna, jak nigdy wcześniej. Tak było przynajmniej do momentu, w którym nie zderzyła się z czymś i przeleciała przez kierownicę, boleśnie upadając na ziemię, gdy jej maszyna przewróciła się i leżała paręnaście metrów od niej. Cicho klnąc, ale i śmiejąc się Kaguya zebrała się w sobie na tyle żeby usiąść. Nie połamała się, oczywiście, że nie. Bogowie nad nią czuwali. Miała tylko cholernie piekące przetarcie na przedramionach i udach czy łydkach i czuła, że jej twarz też nie wyszła z tego bez szwanku, ale przecież przeżyła. Yay.
Dziewczyna próbowała zebrać się w sobie i wstała żeby przekuśtykać do własnej maszyny, gdy dosłownie znikąd otoczył ją krąg odzianych w białe skóry kobiet o zakrytych szarymi chustami twarzach i oczach, z których wręcz biła chęć mordu. Wszystkie celowały do niej z broni. Kaguya uśmiechnęła się szeroko. Jednak to był jej szczęśliwy dzień. Nie narzekała także, gdy jednak z kobiet mocno kopnęła ją od tyłu na wysokości kolan tak, że Kaguya opadła na ziemię z cichym sykiem bólu, wciąż nie przestając się uśmiechać. Może jednak śmierć naprawdę się do niej uśmiechnęła. Krąg rozstąpił się by przepuścić siwą staruszkę, która najwidoczniej była ich liderką.
- Dlaczego jesteś gotowa umrzeć dziecko? - spytała starsza kobieta, patrząc na nią z ciekawością, którą można by znaleźć u dzikiego zwierzęcia.
- Każdy kiedyś umrze. Równie dobrze może stać się to tu i teraz - odparła Kaguya patrząc na rozmówczynię martwym wzrokiem.
- Świadomość własnej śmiertelności nie jest równoznaczna z akceptacją śmierci - wytłumaczyła jej kobieta, klękając niej. - Ty po prostu nie obawiasz się śmierci, ale również jej nie pragniesz. Jesteś w szarej strefie. Jakbyś chciała wypłynąć na głębokie wody i nie czuć zupełnie niczego, ale wciąż tkwisz na bezpiecznym nadbrzeżu, mimo że nie wydaje się żeby coś Cię trzymało.
- Chciałam śmierci. Pragnęłam jej, jak niczego innego na świecie - odparła z kpiącym uśmieszkiem Kaguya. - Ale bogowie nie byli łaskawi mi jej ofiarować.
- Bogowie nie istnieją dziecko - oświadczyła spokojnie staruszka. - Nie dopóki sami ich nie stworzymy. Ludzie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach są skłonni uwierzyć w absolutnie wszystko. Czy to pięćset lat, ćwierćwiecze, dekadę czy tydzień temu. Dla nas to wszystko mija w ciągu mrugnięcia powiek. Ale ludzie potrzebują bogów. Potrzebują czegoś, czego istnieniu będą mogli zaprzeczać, uważając się za wyjątkowych. Potrzebują czegoś, co czego zwrócą się z błaganiem o pomyślność i opiekę, by znieść ciężar decyzji z własnych barków. Potrzebują czegoś, o co będą mogli wyrzynać się jak świnie. To potrzeba człowieka kreuje boga, a nie na odwrót. Ale Ty już nie potrzebujesz żadnych fałszywych bogów, nieprawdaż?
- Sama nie wiem, czego potrzebuję - oznajmiła Kaguya pustym tonem. - Ale jeśli jest jakiś bóg, którego właśnie wkurzyłaś swoim gadaniem to z chęcią przyjmę jego łaskę.
- Kim jesteś dziewczyno? - spytała niezrażona kobieta, klękając przed Kaguyą i chwytając jej podbródek w dwa palce, gdy dosłownie wszyscy otaczające ją wojowniczki wycelowały w różowowłosą swoją broń za obrazę majestatu ich liderki. Kaguya miała wrażenie, że trzymająca ją kobieta nie ma palców ale szpony.
- Nikim ważnym - odpowiedziała dziewczyna, wzruszając lekko ramionami. - Nikim właściwie. Nawet nie potrzebuję do tego przymiotnika. Kolejną nierozwiązaną sprawą, kolejnym pustym człowiekiem, kolejnym nieoznaczonym grobem.
- W Twoich oczach widzę coś innego - odparła staruszka z lekkim uśmiechem. - Widzę życia, które odebrałaś. Widzę, jaką czerpałaś z tego radość i jak Ci to ciążyło. Widzę, jak dobrze przyszło Ci bawić się w sprawiedliwego boga. Jak nie czułaś potrzeby usprawiedliwienia swoich działań i zawsze byłaś ze wszystkiego dumna, ale nie unosiłaś się dumą. Interesujące połączenie. Widzę też życia, które uratowałaś. I życie, które tak sobie upodobałaś. I życia, które ceniłaś. I że jedno z tych żyć przepadło.
- Cóż, karma to suka, nie? - spytała Kaguya wyrywając się z uścisku kobiety.
- Opowiedz mi o nim - zażądała kobieta, korzystając z dłoni jednej z otaczających ją kobiet by wstać.
- Posłuchaj, to nie tak, że Cię nie lubię. Wyglądasz na zdrowo jebniętą, więc ja to absolutnie szanuję. Ale to całe gadanie i przedłużanie sprawy naprawdę na mnie nie działa. Nie zacznę się bać. Więc równie dobrze możesz mnie zabić. Im szybciej tym lepiej - oznajmiła tylko Kaguya. - Byłabym wdzięczna.
- Byłabyś martwa dziecko. Martwi nie mogą być wdzięczni - uświadomiła ją spokojnie kobieta. - Ale teraz też wdzięczna nie będziesz. Nie należysz już do świata żywych. Zaprzedałaś swoją duszę zmarłym. Ale mimo tego, jak blisko nich jesteś, wciąż nie zasługujesz na śmierć. Musisz na nią zasłużyć. A dopóki tego nie zrobisz możesz przynajmniej zabawić mnie rozmową.
- Był moim najlepszym przyjacielem - oznajmiła Kaguya wzdychając ciężko. - Kochałam go. Straciłam go. Koniec historii.
- Ludzie zawsze zakładają, że nienawiść to najbardziej wyniszczające uczucie, wiesz dziecko? - spytała w odpowiedzi kobieta. - Ale to nieprawda. To tylko kłamstwo i to dość mierne jeśli mam być szczera. Bo jeśli kogoś nienawidzisz to wciąż coś do niego czujesz. Nawet jeśli po jakimś czasie przechodzi to bardziej w nawyk i złorzeczenie. Ale po miłości? Po miłości zostaje w duszy pustka, której nie da się zapełnić. Pustka, która zabiła o wiele więcej ludzi, niż jakakolwiek nienawiść kiedykolwiek. Chcesz dołączyć do swojego ukochanego?
- Nie wiem - przyznała się szczerze różowowłosa po dłuższej chwili milczenia. - Chciałam. Kiedy ruszałam w tę podróż to chciałam. Zostawiałam za sobą całej swoje życie, które uwielbiałam i liczyłam, że coś stanie mi się po drodze. Czy to wypadek samochodowy, czy bomba, czy rabuś z małym, śmiesznym, sprężynowym nożykiem. Liczyłam, że coś się stanie. Ale spotkałam ogrom ludzi i mimo, że podróżowałam przez kraje, w których kobieta nie powinna przebywać sama, nie spadł mi nawet włos z głowy.
- Stoisz teraz przed wyborem dziecko. Możesz wybrać śmierć, na którą jeszcze nie zasłużyłaś albo wybrać życie i dołączyć do nas. A potem, gdy okażesz się gotowa na powrót do zewnętrznego świata i tego właśnie będziesz chcieć, będziesz mogła opuścić Antarktydę, choć zawsze będziesz tu mile widziana - zaoferowała jej kobieta. - Wiesz, co zrobiłyśmy z Tobie podobnymi. Z ludźmi z Twojej cennej Mafii. Pytanie, czy będziesz w stanie to przeskoczyć?
- A co mam do stracenia? - spytała z szerokim uśmiechem Kaguya.
- Życie - odpowiedziała jej szczerze staruszka.
- A co mam do stracenia, na czym mi zależy? - poprawiła się Kaguya tym samym, dziarskim tonem.
Kobiety stanęły we względnie neutralnej pozycji i odsunęły się od niej tak, że wreszcie była w stanie podnieść się z klęczek. Bez słowa ruszyła za staruszką, patrząc na nią z zaskoczeniem i absolutnym brakiem zrozumienia. Wojowniczki ruszyły tuż za nią, zupełnie nie kwestionując całej sytuacji i Kaguyę nieco kusiło zaatakowanie staruszki tylko po to żeby zobaczyć ich reakcję. I to, jak szybko zdołałyby ją zabić. O ile w ogóle. Niemniej różowowłosa dotarła do pomieszczenia wewnątrz lodowej góry i stanęła jak wyryta.
- Zamierzacie zmumifikować mnie żywcem i utopić? - spytała z niedowierzaniem Kaguya patrząc na salę przygotowawczą.
- Musisz pogrzebać część siebie żeby stać się prawdziwie wolną i żywą - odpowiedziała jej jedna ze strażniczek, delikatnie ściskając jej ramię i uśmiechając się zachęcająco.
- A co mi tam. Najwyżej umrę i spotkam Hayato - uznała dziewczyna i zdjęła z siebie ubrania zgodnie z poleceniem stojącej przed nią kapłanki.
Gdy została w samym staniku i majtkach, kobieta delikatnie chwyciła ją za rękę i poprowadziła do ogromnego basenu, który wyglądał, jakby był wypełniony mlekiem, które zanieczyściła jej kapiąca z dłoni krew. Kapłanka postawiła Kaguyę na środku i dziewczyna tylko na chwilę uniosła podbródek żeby spojrzeć na runy wyryte w lodowym sklepieniu nad jej głową. O dziwo nie czuła zimna. Otaczał ją lód, ale jedynym, co potrafiła zidentyfikować było poczucie absolutnej jedności. Kapłanki w długich, białych sukniach weszły do basenu i ustawiły się dookoła niej, powoli oplatając jej ciało płachtami zwiewnego materiału, a ostatecznie delikatnie położyły w dziwnej wodzie. Strażniczki, które wcześniej jej pilnowały, teraz stały w kręgu dookoła basenu, trzymając się za dłonie. I zaczęły śpiewać. I Kaguya musiała przyznać, że był to najpiękniejszy dźwięk, jaki słyszała w życiu. Melodyjny, uspokajający, otulający jej serce zrozumieniem i miłością. Nie tego się spodziewała. I słuchając tego śpiewu odpłynęła, powoli zanurzając się pod taflą wody.
Pieśń zakończyła się, a runy wyryte na sklepieniu zaświeciły na złoto, gdy całe ciało Kaguyi objęła przemiana. I nie chodziło tylko o aspekt fizyczny, ale bardziej o duchowny. Dziewczyna nie czuła się już pusta. Nie goniła za śmiercią i na powrót zaczęła odczuwać. Miała ochotę żyć. I po raz pierwszy od śmierci Hayato czuła, że gdzieś naprawdę należy. Tak więc poderwała się do siadu w płytkim basenie, krztusząc się wodą, którą sama wpuściła do swoich płuc i przez chwilę mając wrażenie, że naprawdę umiera. Kobiety złapały ją delikatnie i pogładziły uspokajająco po plecach. Wiedziały, co czuła, bo przechodziły dokładnie to samo. Mogły ją zrozumieć. A ona nie musiała udawać kogoś, kim nie jest. Nie musiała udawać, że jest silna. Mogła być sobą pierwszy raz od kiedy została na świecie bez ukochanego i najlepszego przyjaciela. Dziewczyna odetchnęła parę razy powietrzem, mając wrażenie, że jej płuca dosłownie się palą, nim wreszcie stanęła na nogach przy pomocy kapłanek, które patrzyły na nią z wyczekiwaniem.
- No chociaż włosy mam fajne - uznała Kaguya, przeczesując palcami mokre, nagle białe i długie do pasa włosy, nie zamierzając nawet próbować zrozumieć magii, która za tym stała, a otaczające ją kobiety zaśmiały się lekko.
Teraz, gdy była jedną z nich, już nie wydawały jej się tak chłodne, obojętne i wrogie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top