P. CXCIII / TRAGEDIA I ANALIZA MATEMATYCZNA

Krótkie odautorskie:
Zostało nam już malutko rozdziałów, więc uznałam, że trochę połamię Wam jeszcze serca! Napiszcie, czy podobał się Wam rozdział i czy macie już dość "smutnych wstawek", czy możemy tak lecieć do końca!
Miłego czytania
#Morrigan_out


- Tragedia - oznajmiła Adsy, ocierając łzy, które poleciały jej po twarzy i Nakahara nie wiedział, czy są to łzy szczęścia czy zmęczenia. - Po protu tragedia.

Rudzielec otoczył dziewczynę ramieniem, delikatnie całując ją w czubek głowy, gdy odciągnęła go od samolotu. De Luca tylko warknęła na pobliskiego członka Cosa Nostry, że ma zabrać walizkę Chuuyi i tyle ich na lotnisku widzieli. Adelaide pociągnęła Nakaharę za sobą do swojego auta, a resztą Portowej Mafii zajęli się członkowie Cosa Nostry.

- Damy radę, spokojnie Młoda - odparł z pocieszającym uśmiechem, zajmując miejsce pasażera. - Tylko spokojnie. Z czym taka tragedia? Z Takachiro? Przecież wiesz, że nie musisz za niego tak naprawdę wychodzić.

- Nie, nie - zaprzeczyła natychmiast de Luca, poprawiając we wstecznym lusterku makijaż i ocierając twarz z łez, nim uruchomiła auto. - Chi jest cudowny. Najlepszy facet, jakiego w życiu spotkałam. Oświadczył mi się jak pojechaliśmy na dwutygodniowy rejs wzdłuż włoskiego wybrzeża. Zaciągnął mnie aż pod Krzywą Wieżę i kazał jakiemuś przypadkowemu przechodniowi zrobić nam razem zdjęcie, gdzie on miał być moją podporą, a ja miałam opierać się niby o Wieżę. Wiesz, jedno z tych debilnych, absolutnie turystycznych zdjęć. Ale Chi się uparł. I klęknął i ja nie sądziłam, że on coś zrobi. A ten debil mi się oświadczył i nagrał moją absolutnie zaskoczoną reakcję rękoma jakiegoś randoma. Co za człowiek. Nie, Chi jest fantastyczny. Wszystko inne to po prostu tragedia.

- Na szczęście masz mnie, a ja mam już niestety doświadczenie w organizowaniu ślubów. I przytachałem ze sobą Sumawarę i Ozaki. One też się na tym znają. Mój ślub nie doszedł do skutku to chociaż mogę zadbać o to żeby Twój był idealny - oznajmił z szerokim uśmiechem Nakahara, rozsiadając się wygodnie i opierając stopy o otworzony schowek na rękawiczki.

- Jak się trzymasz Chuu? - spytała delikatnie Adelaide, przez chwilę w ogóle nie patrząc na drogę i czując wyrzuty sumienia, że nie zrobiła tego od razu.

- Jakoś. Nie trzymam. Sam nie wiem. Są różne momenty - odparł szczerze, wyglądając na chwilę za okno żeby zobaczyć, jak Ads, jadąca jak absolutna wariatka, wyprzedza przez podwójną ciągłą. Coś jednak dziewczyna miała po Dazaiu. - Czekam aż stanie się to, co wszyscy mówią. Czekam aż każdy kolejny dzień zacznie być minimalnie prostszy od poprzedniego. Bo na razie tak nie jest. Ale nie zamierzam zatruwać Ci najszczęśliwszego momentu Twojego życia moimi smutkami.

- Chuu jesteśmy rodziną - uświadomiła go dziewczyna, tylko po to by zacząć szpetnie kląć na kierowców, którzy jej zdaniem jechali za wolno, po czym powróciła do delikatnego tonu. - Twoje problemy to moje problemy. Twoje radości to moje radości i Twoje smutki i tak dalej. Ale widziałam, że poszedłeś na studia! Nie spodziewałam się tego po Tobie szczerze mówiąc. Wydawało mi się, że za bardzo jesteś wciągnięty w mafijne życie. Za bardzo na to żeby chcieć żyć jak przeciętny człowiek. O, no i siostra zaprasza na śniadanie. Mamy zacząć wszystko ogarniać już po tym.

- Potrzebowałem jakiejś zmiany - uznał tylko ze wzruszeniem ramion Chuuya.

- Właśnie widzę - skomentowała to Adsy. - W krótkich włosach jest Ci ślicznie. Naprawdę.

- Dzięki. A teraz powiedz mi, z czym jest aż taka tragedia - odparł Nakahara, wyciągając z torby tableta i z góry robiąc sobie listę rzeczy do ogarnięcia. Kwestia nawyku wyrobiona przez lata pracy z Dazaiem.

- Księża się zaczęli buntować - zaczęła wymieniać Adelaide. - Najpierw nie pasowała im muzyka, którą wybraliśmy. Na wejście chciałam żeby puścili "You raise me up" Josha Grobana, bo wydaje mi się, że symbolicznie przy nas ten utwór ma dość dobre znaczenie. Później miał wejść chór i organy, ale na samo wejście miał być Groban. To jeden z księży się uparł, że nie. Że musi być coś stricte kościelnego, a nie świecka piosenka. A ja nie zamierzam odpuścić. Potem wypłynęło, że de Lucowie sprzedają broń. Więc oczywiście wielkie oburzenie, że to niezgodne z naukami kościoła. A jak ktoś jeszcze wygadał, że Cosa Nostra i Portówka tu będą to się wszyscy zbiorowo zesrali, że mafii nie wpuszczą na świętą ziemię.

- Załatwię to - oznajmił spokojnie Nakahara, uśmiechając się do dziewczyny pocieszająco. - Co dalej?

- Nie mamy bukietu. Florystka pokazała nam wczoraj to, co przygotowała i nijak nie wyglądało jak to, co pokazywaliśmy jej na zdjęciach. Już nie wspominając, że miała być odpowiedzialna za dekorację w kościele, więc to też poszło się jebać - kontynuowała wyliczanie Ads. - Część gości jeszcze nie potwierdziła w ogóle przybycia, pokoje dla gości są nieprzygotowane, upominki ze ślubu dla każdego wciąż leżą w hurtowni, rozsadzenie gości przy stołach leży i kwiczy. Mieliśmy mieć główną część przyjęcia na dworze, wszystko jest już udekorowane, a oni nagle zaczęli zapowiadać, że ma padać w weekend. I to że mają być ulewy. Fotograf jak usłyszał, ile ma trwać ceremonia i ile ma na niej być osób to najzwyczajniej w świecie dał nogę, a catering nie daje żadnego znaku życia, więc nawet nie wiem, czy nakarmię gości. Tak samo jest absolutna cisza ze strony zespołu. Tragedia.

- Czyli jedyna pewna Twojego ślubu to pan młody? - spytał ze śmiechem Nakahara.

- Tia, o ile on też nie ucieknie w ostatniej chwili - skomentowała to nieszczęśliwym tonem Adelaide. 

- Pomyśl sobie. Tak szczerze. Czy gdybyś musiała wziąć ślub z Takachiro, mając za gości tylko najbliższą rodzinę i z domowym obiadem, a nie wystawną ucztą to byłoby źle? - kontynuował Chuuya, nawet nie udając, że przytyk Ads w kwestii stałości i wierności jej narzeczonego jest absolutnie nietrafiony.

- Jasne, że nie - odparła zrezygnowana dziewczyna. - Jasne, że liczy się tylko to, że pod koniec dnia będę jego żoną, a on moim mężem, a najbliżsi i tak będą przy nas. Po prostu wiesz. Od małego marzyło mi się takie huczne, typowo włoskie wesele pełne ludzi, alkoholu i śpiewu. I po prostu będę trochę rozczarowana jeśli to się nie uda.

- Jeśli nie uda się teraz to po prostu weźmiecie skromny ślub, a huczne wesele wyprawimy Wam w takim terminie, że na spokojnie się ze wszystkim wyrobimy, także o nic się nie stresuj - uspokoił ją rudzielec.

- No proszę, proszę. Chodząca fundacja spełniająca życzenia - zaśmiała się dziewczyna.

- O zespół się nie martw, ściągnę tu mojego brata i jego przyjaciół. Wy będziecie mieć darmowy zespół, oni reklamę. Ściągnę też Naokiego to w razie deszczu razem z nim damy radę stworzyć pełną ciepłego słońca iluzję i bańkę, która ochroni uczestników wesela przed deszczem. Do tego przyda mi się też Izaki. Sumawara załatwiła najpiękniejsze dekoracje, jakie kiedykolwiek widziałem na mój ślub w ciągu trzech godzin. Dorzuć jej tłumacza i kogoś do ochrony to ta kobieta zrobi wszystko - zaczął na spokojnie wyliczać Nakahara, już wszystko organizując.

- Jest kimś ważnym u Was? - spytała tylko Adsy, a jej twarz rozświetlił uśmiech.

- Tak. Ale nie o to chodzi. Raczej wolałbym żeby nie wydrapała oczu jakiemuś idiocie. Ktoś ją musi przed tym powstrzymać, bo chwilowo odpowiada za wizerunek Portówki - wytłumaczył ze śmiechem Chuuya. - Więc jak widzisz, nie musisz się niczym stresować. Zorganizujemy Ci to Twoje wesele marzeń.

- Chuu, oficjalnie jesteś najlepszym bratem jakiego mam - oświadczyła z lekko smutnym uśmiechem.

Uśmiechem, którego nie musiała tłumaczyć. Oboje wiedzieli, że na miejscu Chuuyi powinien siedzieć Dazai. Chuuya powinien siedzieć na tylnych siedzeniach i załamywać się tym, że spotkała się dwójka idiotów, gdy Osamu podpuszczałby Adsy do dociśnięcia pedału gazu z tekstem, że jedzie jak ślimak. A Adsy zamiast skupiać na drodze, skupiałaby się na tym, żeby dźgać czy szturchać siedzącego obok niej bruneta i pewnie nieomal spowodowałaby przez to niejeden wypadek. Jednak żyli w takiej rzeczywistości, gdzie Dazaia już nie było i oboje działali z tym, z czym mogli. Więc o ile Adelaide chciała być miła i podkreślić w ten sposób, że uważa Chuuyę za brata, o tyle oboje pomyśleli, że przecież jej ulubionym bratem zawsze był i będzie Osamu.

Nakahara spojrzał na swoją towarzyszkę ze zdziwieniem, gdy wyjechali poza miasto i przez ogromne winnice dojechali do jeszcze większej rezydencji, gdzie na ganku już czekała na nich Rose. Kobieta ledwie poczekała aż Chuuya wysiądzie z auta i natychmiast porwała go w objęcia i Nakahara musiał przyznać, że dawno nie czuł się tak delikatny i tak kruchy, jak w pewnym uścisku Rose. Kobieta wzięła go pod rękę i oznajmiła, że musi przedstawić go swojemu mężowi, bo tyle mu już naopowiadała, że sam Carlos zaczął żartować, że czuje jakby prawie go znał. Nakahara tylko cicho spytał, czy opowiedziała wszystko czy tylko część faktów o nim, a kobieta zapewniła go, że powiedziała same najlepsze rzeczy.

Nim jednak Chuuya zdążył podejść nieznanego sobie mężczyzny został praktycznie ścięty z nóg przez dwie małe, pełne życia istotki. Sześcioletnia dziewczynka i ośmioletni chłopczyk rzucili się na niego, z donośnym wrzaskiem "Wujek Chuuya". Chłopak spojrzał z przerażeniem na Rose, gdy dzieciaki go przytuliły, jakby zupełnie nie wiedział, co ma robić. Rose stała tylko dwa kroki od niego, udając, że wcale się nie śmieje, gdy twarz Nakahary wyrażała jedno, wielkie wołanie o pomoc. W życiu nie miał kontaktu z dziećmi. Nie wiedział, jak ma się zachować.

- Wujek Chuuya? - spytał tylko z niedowierzaniem, gdy Adsy po zrobieniu mu miliona upokarzających zdjęć, jak stoi przerażony przez dwójkę dzieci, odciągnęła je od niego.

- Jesteś rodziną tak? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Rose, jakby to nie było nic wielkiego. - Ja wiem, że są żywiołowe i czasami potrafią wejść na głowę, ale już Cię polubiły. A nawet Cię jeszcze nie znają.

- Może właśnie dlatego jeszcze mnie lubią - zauważył sceptycznie Nakahara, za co oberwał otwartą dłonią w tył głowy od Rose.

- Tak czy siak - oznajmiła Rosalie, ucinając wszelkie inne dyskusje. - Carlos, to mój trochę adoptowany młodszy brat Chuuya, Chuu to mój mąż Carlos.

- Rose nie może przestać o Tobie mówić - oznajmił z szerokim uśmiechem barczysty mężczyzna i przyciągnął Nakaharę do uścisku. Cóż rudzielec mógł poradzić na włoską otwartość, jak tylko wstrzymać oddech i udawać, że wcale nie jest przerażony.

Śniadanie minęło im w tak ciepłej i przyjemnej atmosferze, że Nakahara niemal czuł, jak wszystkie jego problemy znikają w ciągu sekundy. Przy stole siedział razem z siostrami de Luca, Carlosem, ich dziećmi, Donem i Takachiro. Chuuya przez chwilę miał wrażenie, że w ogóle nie pasuje do tego obrazka. Że tak bardzo brakuje mu obok siebie Dazaia, który zawsze wiedział, jak odciągnąć uwagę od Nakahary, gdy ten jej nie chciał. To Osamu wiedział, jak radzić sobie z Włochami. To on zawsze był ich rodziną. Chuuya był tam, gdzie był, tylko i wyłącznie dlatego, że Dazai był bliski i tym Włochom, i jemu. I nawet nie zamierzał oszukiwać się, że było inaczej. Cały stół dosłownie zamarł, gdy córka Rose się odezwała.

- Wujek Dai znowu się spóźni? - spytała rozglądając się po ludziach dookoła, a Nakahara poczuł, jak gula rośnie mu w gardle.

- Wujek Dai niestety nie dał rady przyjechać skarbie - odezwał się natychmiast Carlos, kątem oka patrząc na blednącego Chuuyę, który odłożył delikatnie sztućce i z żołądkiem zawiązanym na supeł, kulturalnie wszystkich przeprosił i zniknął w pokoju obok.

Rose natychmiast podążyła za nim, gestem usadzając Adelaide, która chciała zrobić to samo. Wiedziała, że Nakahara nie będzie chciał robić z momentu swojej słabości wielkiego zamieszania. Więc zamiast iść go wesprzeć, Ads zrobiła wszystko co mogła, by na stół powrócił gwar i by Chuuya słyszał, że nikt go nie ocenia i że wcale nie zepsuł atmosfery. Rudzielec usiadł na kanapie i odetchnął ciężko, chowając twarz w dłoniach.

- Chuu? Trzymasz się? - spytała delikatnie Rose, zamykając za sobą drzwi i odcinając ich od harmidru.

- Tak, tak - odparł Nakahara, próbując się uśmiechnąć. - Po prostu boli mnie, że po śmierci dowiaduję się o Dazaiu więcej, niż za jego życia. I każdorazowo coś takiego po prostu tak nieprzyjemnie kuje w serce. Ale zaraz się pozbieram, słowo. Nie wiedziałem po prostu, że znał Twoje dzieci.

- Znał - potwierdziła Rose, siadając obok chłopaka i uśmiechając się lekko. - I one go absolutnie uwielbiały. Zawsze przekradał dla nich jakieś słodycze czy pamiątki. Był ich ulubionym wujkiem, mimo że dość rzadko go widziały. W ciągu ostatniego roku prawie w ogóle. Mieliśmy taką umowę, że nie będzie mieszał spraw mafijnych i rodzinnych. Więc zaczął przyjeżdżać osobno jako osoba z ramienia Portowej Mafii i osobno do nas. Nigdy nie łączył tych wizyt. I mniej więcej jak Dazai miał szesnaście lat to pierwszy raz przyjechał do nas tak po prostu w odwiedziny. I był tak absolutnie przerażony, gdy poznał Lori. Była wtedy malutka. Miała niecały roczek. Tesha nie było w ogóle jeszcze nawet w planach. Nigdy nie wiedział, jak powinien zachowywać się przy dzieciach i oglądanie go to było dosłownie jak oglądanie robota, któremu ktoś wcisnął przełącznik. Przy papie i mafijnych sprawach był absolutnym potworem patrzącym na wszystko z lekceważeniem. Przy nas był przeciętnym nastolatkiem, który czasem coś nabroił, czasem rozbawiał ludzi. Ale przy Lori. Nigdy wcześniej nie widziałam go takim, jak wtedy gdy trzymał małą na rękach. Był tak przerażony, kiedy pierwszy raz dałam mu ją do potrzymania. Cały czas bał się, że zrobi jej krzywdę. Uroczo było to oglądać. A mała miała taki nawyk, że w jego ramionach uspokajała się najszybciej. Prawie miałam ochotę ukraść go Portowej Mafii, bo wystarczyła dosłownie sekunda w jego ramionach, gdy on opowiadał jej o analizie matematycznej, poznawczej czy psychologii, używając tych wszystkich trudnych słów, których nawet ja nie rozumiałam, a ona natychmiast się uspokajała. Jego głos dobrze na nią działał. Pamiętam nawet, jak raz zasnęła trzymając go za palec. Tak bardzo bał się poruszyć, że tylko Carlos podstawił mu krzesło, poklepał po ramieniu i zostawił przy łóżeczku. Rano znaleźliśmy go z takimi workami pod oczami, że nawet sobie nie wyobrażasz.

- Nie wiedziałem, że Dai miał tak dobrą rękę do dzieci - odpowiedział Chuuya, wyobrażając sobie to wszystko i nawet nie próbując hamować łez.

- Nie rozmawialiście nigdy o dzieciach? - spytała zaskoczona Rose, delikatnie gładząc rudzielca po plecach.

- Jasne, że nie - odparł Nakahara z lekkim uśmiechem. - Proszę Cię Rose. Mamy po dwadzieścia parę lat. Wydawało nam się, że całe życie jest przed nami. I do tego żyjemy w dość nieciekawym środowisku. Środowisku, w które z pewnością nie chcielibyśmy wprowadzać dzieci. I sam temat też jakoś nigdy nie wypłynął. Pewnie w końcu by się tak stało, ale zawsze zakładałem, że Dazai po prostu nie będzie chciał dzieci. Ja gdzieś tam w duszy trochę o tym marzyłem żeby w którymś momencie założyć własną rodzinę i zaadoptować, ale bycie w Portowej Mafii skreśliło to marzenie bardzo szybko. I przywykłem do tego. A Dazai. Po jego dzieciństwie i podejściu do życia raczej spodziewałbym się, że za bardzo by się bał, że psychicznie okaleczy dziecko na całe życie żeby chcieć zaadoptować. Ale to tylko moje domysły, nic pewnego.

- Mylisz się tak bardzo, jak tylko możesz - uświadomiła go z lekkim uśmiechem Rosalie, nie wiedząc, jak bardzo łamie Nakaharze serce na milion kawałków. - Jasne, Dazai uważał się za potwora. Nawet Lori nie chciał na początku widzieć, bo bał się, że będzie miał na nią zły wpływ. Przekonanie go, że nie niszczy wszystkiego, co się dotknie, zajęło nam ładnych parę lat. I głównie była to zasługa Lori i Tesha jeśli mam być szczera. I masz absolutną rację. Osamu opowiedział mi, jak nigdy nie miał ojcowskiej figury w swoim życiu, która mogłaby go nauczyć czegoś przydatnego w życiu. Jak bardzo jest zniszczony i jak bardzo nie chciałby zniszczyć niewinnego życia. Ale jak poznał Ciebie, jak się w Tobie zakochał i snuł te plany, które wydawały mu się tak nierealne, zmienił podejście. Wiesz, te plany, że nie będziesz go nienawidził, że będziecie razem, że Ci się oświadczy, że się pobierzecie i spędzicie razem życie. I w tych planach były dzieci. Dwójka dokładnie. Dazai uwielbiał dzieci, ale bał się, że jeśli będzie musiał zająć się nimi sam, coś się spieprzy. Ale gdy miał w swoich rozważaniach Ciebie przy boku i Ty byłeś jego sercem, wszystko układało się idealnie. Strach odchodził w niepamięć. Wiedział, że jeśli będziecie razem to poradzicie sobie ze wszystkim. Ze spełnieniem każdego marzenia.

- Nigdy mi o tym nie mówił - odparł słabo Nakahara, przygryzając lekko wargę i wpatrując się pusto w ścianę przed nim. - Nawet słowem o tym nie wspomniał.

- Chciał poczekać. Chciał się wyszaleć w Portowej Mafii i chciał Tobie pozwolić na to samo. I nie wiedział, jak z Tobą o tym porozmawiać. Pewnie bał się, że go wyśmiejesz albo że Wasze marzenia będą w tej kwestii rozbieżne - zauważyła spokojnie Rose. - A muszę Ci powiedzieć, że naprawdę potrafił zjednać sobie serca dzieci. Lori i Tesh absolutnie go uwielbiają. I myślę, że gdybyście kiedyś Wy zdecydowali się na dzieci to one też by go kochały ponad życie. A on byłby tak opiekuńczy i zaborczy w stosunku do nich, że to aż nieprawdopodobne. Zachowywałby się wobec nich tak, jak zachowuje się wobec Ciebie.

- Dzieciaki bardzo dobrze go znały? Lori i Tesh? - spytał cicho Chuuya, mając wrażenie, że na żołądek, płuca i serce spadł mu ogromny głaz, który powoli odcinał mu powietrze.

- Na tyle, na ile mogą kogoś znać dzieci - uznała Rose. - Lori uwielbiała jak brał ją na barana i spacerował po całym mieszkaniu. Robił to nawet wtedy, gdy skończyła sześć lat i wszyscy martwiliśmy się, czy nie jest dla niego za ciężka, ale on wtedy tylko pytał jej, czy ma dobry widok i zasięg tam na górze i ruszali dalej. Tesh za każdym razem, gdy Dazai gdzieś wychodził, siadał mu na stopie, uczepiając się nogawki spodni i nie szło mu przetłumaczyć, że Osamu idzie tylko do sklepu albo do auta. Musiał brać go na ramię i iść razem z nim. A jak Lori widziała, że jej brat jest gdzieś zabierany to nie chciała być w tyle i wskakiwała mu na plecy. Dazai dawał im sobie absolutnie wejść na głowę, ale było widać, że po prostu je uwielbia, a one uwielbiają jego. I za każdym razem coś im przywoził. Czy to gdy przyjeżdżał, czy gdy zabierał ich po prostu na lody, a wracał z dmuchanym zamkiem w dostawczaku. Nie potrafił im odmówić i oni bezpardonowo to wykorzystywali. Ale miał takie urocze iskierki w oczach, gdy ich widział. Nawet gdy tylko się z nimi witał, a oni wskakiwali na niego bez zastanowienia. Raz udało im się go przewrócić, wiesz? Gdy Lori miała sześć lat, a Tesh cztery. Wzięli rozbieg z całych schodów, a Dazai się tego nie spodziewał i poleciał do przodu jak długi. Złamał sobie wtedy nos. Ile było krwi do zmywania to sobie nawet nie wyobrażasz. Dywan musieliśmy z przedpokoju wyrzucić, bo już do niczego się nie nadawał. A on zamiast zadbać o to żeby nie rozbić sobie twarzy wyciągnął ręce do tyłu żeby upewnić się, że dzieciakom nic się nie stanie. I gdy chcieliśmy go zabrać na pogotowie, zamiast martwić się o siebie, tylko pytał czy z Lori i Teshem w porządku. Wiem, że Dazai byłby cholernie dobrym ojcem, gdyby przyszło co do czego. Żałuję, że nie mogliście tego doświadczyć.

- Ja też - przyznał się jej szczerze Chuuya. - Ja też. I to cholernie mocno. Z czasem miało być łatwiej. Miałem się pogodzić z jego odejściem. A tylko zaczynam rozumieć z ilu rzeczy w życiu odarła mnie jego śmierć. I to boli. To cholernie boli.

- Wiem Chuu, wiem - oznajmiła ze współczuciem Rose. - I wiem, że to będzie bolało, gdy będziesz na nich patrzeć, ale Dazai naopowiadał im tyle dobrych rzeczy o Tobie, że Ciebie też z automatu pokochały. Więc pewnie będą Cię wypytywać o niego i zachowywać się przy Tobie tak, jakby zachowywali się nim.

- Jeśli nie masz nic przeciwko Rose to chciałbym na chwilę zostać sam - poprosił Chuuya, ocierając łzy rękawem bluzy. - Doceniam Twoje wsparcie, ale potrzebuję zostać na chwilę sam. Powiedz Adsy, że jak zje to możemy ruszać ogarniać ten jej ślub.

Rose tylko delikatnie przytuliła Nakaharę i delikatnie pocałowała go w czubek głowy po czym wyszła z pomieszczenia, zostawiając go samego. I gdy tylko Nakahara został sam, po jego policzkach popłynęły kolejne, niekontrolowane łzy. Dopóki nie usłyszał historii Rose i dopóki nie wyobraził sobie, jak świetnym ojcem byłby Dazai, nie wiedział, jak bardzo marzył o tym, żeby razem z Osamu wychować dziecko. I gdy ta świadomość spadła na jego serce z wagą kilkuset ton czystego żalu, po prostu go dobiła w momencie, w którym myślał, że zaczął się już powoli podnosić z żałoby.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top