P. CX / JAK MAM PORADZIĆ SOBIE BEZ TEJ ZDOLNOŚCI?
Króciutkie odautorskie!
Hej miśki, po pierwsze chciałam Wam wszystkim życzyć wesolutkich świąt, mokrego dyngusa i dużo żarcia. Odpocznijta sobie, bo każdemu się to należy. I dużo miłości!
Po drugie chciałam ten rozdział zadedykować w pierwszej kolejności Shilenne_Seika, a w drugiej @Kiro_Kira (nie wiem, czemu nie mogę Cię oznaczyć :c) za najmilszy komentarz ostatnimi czasy, który zmotywował mnie do napisania rozdziału. Dużo miłości Miśki i miłego czytania!
#Luceusz_Out
Moribasa nie wydawał się zbyt przejęty sytuacją. Stał w tak absolutnie wyluzowanej pozycji, że nieomal miało się wrażenie, że wyszedł na łąkę, popatrzeć jak rośnie trawa. Dłonie wetknięte w kieszenie spodni tylko uwydatniały jego zbyt pełną luzu sytuację. Nie traktował obecnych przedstawicieli Portówki zbyt poważnie i na każdym kroku zamierzał im to pokazywać. Może gdyby przyszli z szefostwem, może zachowywałby się nieco inaczej. Może nawet pokusiłby się o formalne zwracanie się do nich. W obecnej jednak sytuacji nie czuł takiej potrzeby.
- Nie sądzę żebyśmy mieli co omawiać - oznajmił mężczyzna, wzruszając ramionami. - Można by powiedzieć, że mieliśmy dla Waszego Szefa układ nie do odrzucenia. Prostą wymianę, która mogłaby zagwarantować nam spokój. Dość niewinny układ. Dziecko za dziecko. Ta wymiana jednak raczej nie zadziała, bez jego obecności - zauważył, jakby mówił o drobnej niedogodności, a nie o życiu dwóch osób.
- Dlaczego chociaż przez chwilę sądziłeś, że tego typu układ zadowoliłby naszego Szefa? - spytała Kaguya spokojnie, nie wykazując ani odrobiny zaciekawienia, choć kątem oka obserwowała Dazaia i to, jak bardzo mężczyzna nagle się spiął.
- Na zaproszeniu na tę imprezę dostałem informację, że obecni będą najbliżsi współpracownicy, część Cuppoli i ochrona - oznajmił mężczyzna z przerysowanie sztucznym zdziwieniem. - Niby słyszałem, że Portówka ostatnimi czasy przechodziła gorsze czasy, ale nie sądziłem, że jest z Wami aż tak źle. Bo jeśli to są najbliżsi współpracownicy, którzy powinni wiedzieć wszystko, to ja podziękuję za taką organizację.
- Czy możemy darować sobie osobiste wycieczki i omawiać same fakty? - ponownie wtrącił się Endoki, temperując konflikt w zarodku. Może i był w Cuppoli niezwykle krótko, ale wiedział, że oni wszyscy daliby się za Dazaia pokroić, a Kaguya z jej nieco zbyt wybuchowym temperamentem, mogła wszcząć poważną aferę w obronie ulubionego Szefa.
- Wiele lat temu odnaleźliśmy pewną malutką dziewczynkę - zaczął tłumaczyć Moribasa, przechadzając się w tą i z powrotem, patrząc to na swoich ludzi, to na Portówkę. - Była urocza, wygadana i bardzo niewinna. Miała tak cudowny uśmiech. Dużo czasu zabrało nam doprowadzenie jej do stanu, kiedy ponownie potrafiła się uśmiechnąć, naprawdę. Prawie nie uwierzycie. Bo widzicie, znaleźliśmy ją w jednym z przytułków. Jej rodzice, a raczej to co się z nimi stało jest potworne. Zostali zaszlachtowani w byle alejce, wracając chyba z łyżew. Nie pamiętam czy to były łyżwy, czy kino, czy chuj jeden wie co, ale no rozumiecie ideę. Wspólne, rodzinne wyjście. Zabito ich na jej oczach. Bidulka pamięta przerażenie, ale trauma wymazała z jej wspomnień oprawcę. Oprawcę, którego notabene nigdy nie znaleziono, ale powiem Wam, że ciała były dosłownie zmasakrowane. A miała wtedy coś koło dziewięciu lat, więc takim malutkim dzieckiem nie była. Teraz ma piętnaście i te sześć spędziła z nami. Ucząc się naszych zwyczajów, ceniąc naszą tradycję i rozumiejąc, jak działają takie organizacje. Jeszcze trochę i mogłaby stać się pełnoprawnym młodzikiem Yakuzy - dodał z niejaką dumą, jakby to była tylko i wyłącznie jego zasługa. Jakby ratowanie sierot było dla niego na porządku dziennym. - Seika, skarbie, podeszłabyś tu na chwilę?
Dazai poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Pamiętał to imię. Pamiętał tę małą brunetkę, którą oszczędził, gdy mordował rodziców. Sam nie wiedział, czy nie potrafił jej zabić. Pamiętał tylko, że zamordowanie rodziców nie dało mu oczekiwanej przyjemności i był rozgoryczony, a ona ryczała tak głośno i tak bardzo tuliła się do ich ciała, że uznał to za absolutnie żałosne. Pamiętał jednak jej ciemne oczy, krótkie włosy spięte w kitki i różową sukienkę. Nie zmieniła się za wiele. Była wyższa, nieco doroślejsza i zdecydowanie miała starcze oczy, jakby przeżyła w życiu za dużo, ale Osamu mógł poznać, że to była dokładnie ta sama dziewczynka.
- Przedstawiam Wam Seikę Sei - oznajmił, Moribasa, kładąc ręce na ramionach dziewczynki, która stanęła przed nim, zupełnie jakby był jej ojcem. - Tudzież, co pewnie więcej Wam powie, Seikę Dazai.
- Szef nie miał ani dzieci, ani młodszego rodzeństwa. Czy w ogóle żyjącego rodzeństwa - oznajmił Hayato z absolutną pewnością wymalowaną na twarzy, a Kaguya lekko przygryzła wargę. Dziewczyna doskonale wiedziała o akcji na nadbrzeżu. Koordynowała ją pod opieką pani Ozaki, ale obiecała, że nigdy nie wygada.
Nakahara spojrzał na Dazaia i dostrzegł w jego postawie coś, czego nigdy się nie spodziewał. Sam też nie potrafił określić, co to było. Czy przerażenie, czy radość, czy zniechęcenie. Rzadko zdarzały się momenty, kiedy nie potrafił czytać z ukochanego, jak z otwartej księgi, ale gdy się zdarzały, niosły za sobą solidne konsekwencje. Zazwyczaj bardzo krwawe. Przez chwilę zamierzał wykruszyć się z roli i coś odpowiedzieć, ale Dazai go ubiegł, uśmiechając się do niego przez chwilę smutno.
-Mam - poprawił podwładnego, wkładając dłonie początkowo do kieszeni długiego płaszcza i wyłamując się z szeregu, skinięciem głowy dając Kaguyi znać, że ma pozostać w miejscu. Nikt z pozostałych nie zareagował. Nie ruszyli się, nie odwrócili nawet głów, stali wpatrzeni w przeciwnika i gotowi do akcji, jak idealnie działająca maszyna. - Nie sądziłem, że ktoś to wykopie. Sam szczerze mówiąc absolutnie zapomniałem o tej sprawie. Zapewne chciałbyś wymienić moją siostrę na swoją córkę, nieprawdaż?
- Wiedziałem, że pogłoski o Waszej śmierci to jedna wielka ściema - warknął Moribasa, nagle się spinając i wyrzucając sobie, że nie przyjrzał się dokładniej ludziom Portówki. Choć trzeba było Dazaiowi oddać, że w czerni wyglądał zupełnie inaczej niż normalnie.
- Tak naprawdę to nie wiedziałeś - odparł na to Dazai z lekko zirytowanym uśmiechem, wyciągając dłonie z kieszeni i gestykulując lekko i podnosząc lekko ramiona, gdy jedyne, co wyrażała jego twarz to było ogromne "ups". Sytuacja odwróciła się w ułamku sekundy. Moribasa może i sądził, że jest na spacerku w parku, ale zdecydowanie zmienił teraz stronę, od której zamierzał wąchać kwiatki. - Liczyłeś na to, to fakt. Liczenie to nie Twoja najlepsza zaleta. Nie byłeś najlepszy z matmy w szkole, co?
- Trochę szacunku śmieciu - warknął jeden z chłopców Yakuzy, którzy stali za Moribasą.
Do wszystkich w tamtej sytuacji docierało, kto ma przewagę, a to zaszczepiało sidła strachu w sercach członków Yakuzy. Nie przeszkadzało im, gdy Moribasa obrażał Portówkę. A sama Portówka na to nie reagowała, przynajmniej zewnętrznie i oficjalnie. Wiedzieli, że słowa to tylko słowa i że same niewiele mogą zdziałać. Wiedzieli też, że mają przewagę jeśli chodziło o umiejętności strzelnicze czy Zdolności. Po prostu byli na wygranej pozycji. I ludzie Yakuzy, którzy czaili się po krzakach dookoła budynku nijak nie mogli tego zmienić. A co dopiero niewielka jednostka, z którą przyszedł Moribasa.
- Ojojoj, to było takie - Dazai zawiesił głos, jakby szukał odpowiedniego słowa i zaczął wykonywać ręką gesty niczym dyrygent. - Niepotrzebne - powiedział, pstrykając palcami. Czarne nici jego Drugiego Źródła pomknęły po podłodze, nie zauważone przez nikogo. Wszyscy koncentrowali się na gestach, które wykonywał Osamu i na jego słowach. Odstawiał całkiem niezłe przedstawienie i doskonale wiedział, jak zwrócić uwagę i jak odciągnąć ją od pewnych elementów. Dosłownie jednak chwilę po tym, jak pstryknięcie odbiło się echem po ogromnej hali, dało się dostrzec, jak jeden z czarnych pasów otula ciało wyrywnego podwładnego, a następnie skręca mu kark z głośnym trzaśnięciem w ułamku sekundy. Odgłos upadającego ciała poniósł się po hali przerażającym echem. - Kurczę, widzisz, mam tu z Tobą trochę mały problem - kontynuował Dazai, jakby nigdy nic i włożył z powrotem ręce do kieszeni. - Z jednej strony naprawdę chciałem się z Tobą dogadać. Planujemy ekspansję, więc sojusznicy by nam się przydali, tak między nami Ci powiem. Nie za darmo oczywiście, ale do cen przejdziemy za chwilkę żeby te dwie szare komórki, które masz w mózgu zdołały się połączyć. I tak sobie planowałem i zakładałem, ale Ty okazałeś się skończonym idiotą. Nie panujesz nad własnymi ludźmi. Nie potrafisz uszanować przeciwnika i spóźniasz się, kto w ogóle słyszał o czymś takim? - spytał Dazai, odwracając się do własnych ludzi, jakby spodziewał się odpowiedzi, ale zaraz wracając wzrokiem do Moribasy. - Powinienem był Was wymordować na wejściu za samo spóźnienie się. Już nie wspominając o tym, jak bardzo jesteś u mnie pod czerwoną kreską za to, co zrobili Twoi ludzie w moim mieście.
- Z tego, co pamiętam, to Ty wymordowałeś całą jednostkę, która u Was stacjonowała. Więc to Ty jesteś u mnie pod ogromną, czerwoną krechą - cicho zaprotestował Moribasa, zestresowany, gdy Dazai wyszedł przed rząd swoich ludzi i podszedł dosłownie na krok odległości do niego. Jego niedawny pokaz siły miał się wyryć w jego pamięci na bardzo długo.
- Bo nie spytali o pozwolenie na pobyt - westchnął teatralnie Dazai, karykaturalnie kręcąc głową ze smutkiem. - Ja rozumiem, że papierologia to zło i że bawienie się w wizy, przepustki i inne takie to absurdalna strata czasu, ale chyba lepiej zachować życie niż czas, nie? Wystarczyłoby żeby przyszli, dostali pieczątkę i poszli. I nie rozrabiali oczywiście, co swoją drogą zrobili, ale przecież nie o tym zamierzamy rozmawiać.
- Naprawdę? Z takiego powodu? - spytał zaskoczony Moribasa, przez chwilę czując tak ogromny gniew, że nawet zapomniał o strachu, który wywoływał w nim stojący przed nim młodzik. Szef Yakuzy nie potrafił powstrzymać się od myślenia, że ma córkę prawie w wieku tego chłopczyka, ale dzieliła ich dosłowna przepaść. Stojący przed nim jegomość był bowiem potworem w każdym calu i każdy z obecnych członków Yakuzy to widział.
- Oczywiście, że nie? Zgłupiałeś do reszty? - spytał Dazai, szczerze zaskoczony i niejako urażony. - Zginęli, bo stanęli po niewłaściwej stronie. Ale gdyby oni jedyni byli problemem to jakoś bym to przeżył. Łaskawie, jakbym miał doby humor, a nie mam, bo wkurwiają mnie ludzie, którzy się spóźniają, może nawet bym Wam darował bez żadnych reperkusji. Tyle, że to nie przez nich jesteś pod czerwoną kreską. Jesteś pod nią, bo za bardzo lubisz babrać się w sprawach mojej rodziny. A ja bardzo nie lubię, gdy ktoś bruździ mi w życiu prywatnym. Wiesz, Mafię to zawsze naprawię, luzik. Wojny się zdarzają. Ale nie powinno się mieszać życia prywatnego z zawodowym, choć biorąc pod uwagę, że wykorzystujesz córkę jako kartę przetargową to masz prawo tego nie rozumieć - wyjaśnił mu spokojnie chłopak.
- Uważasz, że powinienem zapłacić krwią za uwolnienie Kenichiego Dazaia? Czy nie zapłaciłem, gdy wymordowałeś moich ludzi? - Moribasa wciąż krążył wokół jednego argumentu, mając nadzieję, że w ten sposób wymiga się od poświęcania kolejnej rzeszy ludzi, by w ogóle mogli zacząć rozmowy o sojuszu. Sojuszu, który szczerze by im się przydał, bo Yakuza wręcz marzyła o wstępie do Kobe. Do Moribasy powoli docierało, że rzeczywiście źle rozegrał to spotkanie i żałował, że nie może cofnąć czasu.
- Nie uważam. Ja to wiem - poprawił go Dazai takim tonem, jakby poprawiał pięciolatka, który źle wymówił słowo "żelki". - Ale na szczęście nie mnie będziesz się spłacał, bo to nie ja na tym ucierpiałem najbardziej. I naprawdę możesz uznać to za swój szczęśliwy dzień, bo jestem zmęczony i mam ochotę Was wszystkich rozjebać i wrócić do domu.
- Nawet jeśli nie uznajesz krwi z nadbrzeża to wysłałem Ci moją córkę. Miała się poświęcić dla idei i zamazać wszystkie zadry między nami. Nie widzę jej dziś między nami, więc zakładam, że moja córka niedługo odrodzi się w nowym ciele - kontynuował mężczyzna, choć każda komórka w jego ciele niemal krzyczała ze straty jedynej córki.
- I początkowo podziałało, serio. Gdybyś tylko miał w sobie minimum więcej pokory, godności i szacunku to może nawet by wystarczyło - Dazai gwizdnął, a dwoje ludzi przyprowadziło związaną dziewczynę, potykającą się o własne nogi. Dziewczynę, w której Moribasa natychmiast rozpoznał swoją córkę. - Spokojnie, spokojnie, nie ma co się zbytnio denerwować - powiedział chłopak, przechodząc za dziewczynę i zmuszając ją do opadnięcia na kolana i odsyłając ludzi, którzy ją przyprowadzili, na ich miejsca. - Była dobrze traktowana. Do tej pory nikt krzywdy jej nie zrobił. Miała też dość ciekawą ochronę, to trzeba Wam oddać. Ale zraniłeś kogoś, kto jest mi bliski. A nie możemy przecież zacząć negocjacji, gdy wciąż są między nami nie do końca rozwiązane spory.
- Nie zapominaj, że mam Twoją siostrę na muszce - oznajmił Moribasa trzęsącym się głosem, zupełnie porzucając już negocjacje. Co innego wysłać dziecko na śmierć i gdzieś tam w duszy wiedzieć, ze umarło, ale wierzyć, że może było inaczej, a co innego zobaczyć egzekucję własnego dziecka. A na to się zapowiadało.
- To ją zabij? - zasugerował pytająco Dazai. - Naprawdę sądzisz, że przejmę się jakimś randomowym dzieciakiem? Nawet nie mam pewności, czy to jest moja siostra. A nawet jeśli to wiesz, jak kończy moje rodzeństwo. To już trochę tradycja, że krwawo, więc rozbaw mnie i zrób to. Wiem, że liczyłeś na wymianę jeden za jeden, ale proszę Cię, to było do przewidzenia, że ten plan szlag trafi. Dlatego zanim zaczniemy negocjacje, chciałbym żebyś zobaczył, jak Twoja córka umiera, dobrze? Tylko nie odwracaj wzroku ani nie zamykaj oczu, bo będziemy musieli to powtarzać tak długo, jak uznam to za zabawne, dobrze? - poprosił Dazai, choć jego ton był tak lekki, że przeraził Moribasę. Jak można było z taką łatwością mówić o śmierci?
Chuuya wystąpił z szeregu i wyjął broń z kabury, z miejsca przystawiając ją do czoła rozpłakanej i przerażonej dziewczyny, która patrzyła na niego z ogromną prośbą w oczach. Wcześniej grała twardą, wcześniej mówiła, że jest na to gotowa, że jest dumna, że jest z Yakuzy. Zadziwiające, jak człowiek zmienia się w obliczu prawdziwej śmierci. Czy też nawet tej wyreżyserowanej.
- Dazai, błagam... - odezwał się cicho Moribasa, tracąc resztki szacunku u własnych ludzi.
- No i popsułeś mi teraz całą zabawę. Wolałem, jak byłeś twardy - przyznał Dazai z rozczarowaniem. - Jesteś nawet młody. Ile masz lat? Czterdzieści parę? Jeszcze zdążysz zrobić sobie kolejną, spoko.
Na te słowa mężczyzna uniósł broń i nacisnął spust, celując w głowę Seiki. Dazai był jednak szybszy, niezależnie od tego, co mówił, nie zamierzał pozwolić umrzeć niewinnemu dzieciakowi, który prawdopodobnie był jego siostrą. Już i tak za bardzo dziewczynkę skrzywdził, choć częściowo nieświadomie. Za pomocą wstęg, które już Moribasę oplatały, przekierował jego ramię tak, by szef Yakuzy nie celował już w nią, ale w niego. Uniósł również rękę i złapał pocisk w dłoń, tak, jak robił to wielokrotnie z Hayato na ćwiczeniach. Spomiędzy palców wypadł mu tylko proch, a sam pocisk jedynie delikatnie zarysował wnętrze jego dłoni. Osamu spojrzał na niewielką rankę, gdy tylko czarne wstęgi, które oplotły jego dłoń, wycofały się. Było to lepsze niż rana na wylot, ale wciąż niedoskonałe, więc czekała ich masa ćwiczeń w Lustrzanym Wymiarze, dopóki nie opanuje tego do perfekcji.
- Wiesz, jednak zmieniłem zdanie. Wolałbym żeby dziewczyna przeżyła - oznajmił, wzruszając ramionami, jakby mówił o zmianie koloru koszulki, a nie o sprawie życia czy śmierci. - Choć jeśli liczysz, że wpuszczę kreta do własnego podwórka to srogo się zawiedziesz. Wiem, że przyjmujecie przecież nawet młodszych od niej.
- Czy nie uczciwiej byłoby w takim razie żeby obie wyszły z tej sytuacji żywe? - Moribasa zdawał się widzieć światełko na końcu tunelu. Czuł też pewną blokadę, jakby nie mógł dotknąć spustu broni, który nagle się zablokował.
- Nie - odpowiedział krótko Dazai, nawet się nad tym nie zastanawiając. - Zresztą, dlaczego rozmawiasz ze mną? Czy to ja trzymam broń przy głowie Twojego dzieciaka? Jesteś nie tylko głupi, ale i ślepy?
- W takim razie nich Nakahara pociągnie za spust - uznał Moribasa, całkowicie zmieniając taktykę. - Znam Cię. Czytałem raporty o Tobie. Jesteś na to za miękki. Nie skrzywdzisz niewinnej kobiety, a co dopiero dziecka. Nie dasz...
Ostatnie słowa mężczyzny zostały zagłuszone przez odgłos wystrzału, który zagłuszył odgłos upadającego ciała i pewne szuranie, gdy członkowie Portówki stanęli w zupełnie innej pozycji. Nagle zrobił się taki rumor i kakofonia dźwięków, że Moribasa przeoczył, że upadające ciało tak naprawdę nie wydało żadnego odgłosu. Wpatrzony w trupa nie zauważył również, jak Dazai wyciąga z kieszeni chusteczkę i ociera krew wypływającą mu z nosa. Wszyscy obecni spojrzeli na Szefa z lekkim niepokojem, wiedzieli, że kończył im się czas. Że kurtyna musiała niedługo opaść.
- Na wszystkich Bogów, ile można bezsensownie kłapać jadaczką? - spytał Dazaia Chuuya, zgodnie z tym co zaplanowali, chowając pistolet do kabury i wyciągając z kieszeni płaszcza chusteczkę, by zmyć z dłoni drobinki krwi. W rzeczywistości marzył jednak tylko o zapytaniu Dazaia, czy wszystko w porządku i czy da się odwieźć do lekarza. Rudzielec nie chciał nawet myśleć, jak bardzo brunet sponiewierał swoje organy wewnętrzne, skoro miał już zewnętrzne objawy, mimo masy ćwiczeń na wytrzymałość. Nic jednak dziwnego, skoro od wejścia Yakuzy utrzymywał stale trzy Zdolności na raz. Osamu delikatnie skinął głową na znak, że jeszcze jest w porządku. - Zacznie wrzeszczeć czy się odgrażać?
- Ja osobiście stawiam na groźby - mruknęła cicho Kaguya, a Hayto skinął głową na znak, że zgadza się z przedmówczynią, choć oboje wyłamali się z szeregu i stanęli tak, by w razie czego złapać upadającego Dazaia. Oficjalnie wyglądało to, jakby robili im za ochronę. Reszta ludzi natychmiast przesunęła się na nowe miejsca, tak jak to przećwiczyli.
- Ja bym stawiała na początkowe oszołomienie, a później na wrzask. W końcu właśnie stracił dziecko - skomentowała Ozaki z lekkim współczuciem. Potrafiła sobie wyobrazić, co mężczyzna czuł i nawet nieco mu współczuła. Plan Dazaia naprawdę był okrutny.
- Daj mi jeden logiczny powód, dla którego miałbym nie wybić Was wszystkich z miejsca? - syknął mężczyzna, ewidentnie ze złamanym sercem.
- No tak jakby dałem Ci dwa. Jeden leży gdzieś tam za Tobą ze złamanym karkiem, a drugi przed Tobą i wykrwawia się z dziury w głowie - odpowiedział Dazai, chowając zakrwawioną materiałową chustkę do kieszeni i spoglądając na Nakaharę z pytaniem, czy zostały jakieś ślady. Rudzielec pokręcił przecząco głową, więc Osamu kontynuował. - Za każdą kolejną głupotę, którą powiesz, będę zabijał po jednym z Twoich ludzi. Nie mam najmniejszego problemu z tym, że tylko Ty wyjdziesz stąd żywy. Bo wyjdziesz, czy tego chcesz, czy nie. Radę najwyżej dobierzesz sobie jeszcze raz. I zanim powiesz pierwszą głupią rzecz, chciałbym żebyś spojrzał na siebie i swoich podwładnych. Wszyscy macie takie śmieszne, czarne, paskowate dziary, których nie mieliście przed wejściem tutaj, prawda? To moja Zdolność. Dzięki niej zabiłem już jednego z Twoich ludzi. Z zabiciem kolejnego pójdzie mi równie szybko.
- I tu się mylisz - odparł mężczyzna, nagle odzyskując jaja i dwukrotnie klaskając. Dało się usłyszeć narastające brzęczenie maszyn. Kaguya dała Dazaiowi znak, że jej zewnętrzna bariera padła i nie mieli już swojego wczesnego systemu alarmowania apropo tego kto i gdzie czai się poza budynkiem. Osamu skinął lekko głową, tak to przecież zaplanowali.
- O nie, tylko nie głośno działające, przedpotopowe komputery - oznajmił teatralnie Dazai, udając przerażenie. - Masz rację, ten dźwięk jest tak irytujący, że mam ochotę stąd wyjść. Izaki, gdybyś kiedyś zaprojektował cokolwiek i dał mi to jako gotowy produkt i to coś wydawałoby z siebie takie odgłosy to wyrzuciłbym Cię z okna z dwudziestego piętra - dodał chłopak, stając przez chwilę absolutnie tyłem do Yakuzy i patrząc na podwładnego.
- Gdyby mój projekt tak brzmiał to sam wyskoczyłbym z trzydziestego - oznajmił chłopak, pocierając skroń i niemal fizycznie cierpiąc, że ktoś, kto zaprojektował te urządzonka, prawdopodobnie nazywał samego siebie inżynierem.
- Nieważne, jak brzmi. Ważne co robi - przerwał im triumfalnie Moribasa, zupełnie nie rozumiejąc, jak mogą być tak wyluzowani. Choć może było to dlatego, że nie rozumieli, co się działo. Postanowił im to spokojnie wytłumaczyć. - Bo widzicie, moi ludzie rozstawili tuż poza granicami budynku specjalnie przygotowane dla Was maszyny, które blokują Wasze Zdolności. Szala zwycięstwa przechyliła się na naszą stronę.
- O nie. Kurwa, niemożliwe - szepnął Dazai, z rozpaczą patrząc na własne ręce. - Jak mam poradzić sobie bez tej Zdolności? Może się przeliczyłem, może nie wziąłem sił na zamiary - dodał, rozglądając się z przerażeniem po podwładnych, czując jak kolana się pod nim uginają. - Nie no kurwa, bez przesady. Chciałem tak teatralnie upaść na kolana, ale uznałem, że nie chcę brudzić sobie spodni. Ale potrafisz to sobie wyobrazić, nie? Dobrze zagrałem, co?
- Nie rozumiem, dlaczego wciąż tak dobrze trzymają się Ciebie żarty - spytał zaskoczony Moribasa, który początkowo kupił teatrzyk przerażenia Dazaia.
- Może dlatego, że włączyłeś swoje magiczne urządzonka, a one nie zrobiły niczego poza daniem mi migreny ze względu na hałas? - Osamu ostentacyjnie potarł skroń. - Rozejrzyj się. Wciąż trzymam Twoich podwładnych w szachu. Ale ponieważ zrobiłeś coś bardzo głupiego to będą konsekwencje - oznajmił Dazai i trzech kolejnych mężczyzn opadło bez życia na podłogę. - Z każdą minutą, przez którą to gówno będzie włączone, będziesz tracił kolejnego człowieka.
- Dlaczego? Jak? To powinno zadziałać! - oburzył się mężczyzna, rozglądając się po leżących za nim trupach, których cały czas przybywało. Tracił grunt pod nogami i to było doskonale widać. Dazai zamiast odpowiedzieć pstryknął palcami i jedna z kobiet dołączyła do grona martwych.
- Nie lubię głupich pytań. I w sumie to nie lubię braku kultury. A najbardziej nie lubię, jak ktoś przychodzi na ważne spotkanie i nie raczy nawet odrobić pracy domowej - skomentował to Osamu, a z każdym kolejnym powodem, grono Yakuzy malało o jednego człowieka.
- Wyłączyć to! - wrzasnął Moribasa, a irytujące brzęczenie natychmiast ustało, bojąc się o życia reszty swoich ludzi. Dazai już udowodnił, że jest potworem, a on nie zamierzał tańczyć z samym diabłem na jego zasadach. - To co teraz? - syknął mężczyzna, choć przyjął nieco pokorniejszą postawę.
- Teraz możemy chyba przejść już do negocjacji, nie sądzisz? - zaproponował Dazai. - Hayato, sprzątnij trupa, Kaguya, czy mogłabyś zająć się moją siostrą? - mężczyzna rozdzielił zadania, a gdy zobaczył, że Moribasa otwiera paszczękę żeby coś powiedzieć, ostrzegawczo uniósł dłoń do góry, gotowy do teatralnego pstryknięcia. - Chcesz coś dodać?
- Czy moi ludzie mogliby zająć się ciałem mojej córki? - poprosił, schylając głowę w wyrazie szacunku.
- Oczywiście, że nie. Co to za głupie pytanie? - spytał Osamu, jakby rozmawiał z przedszkolanką o tym, czy przenieść własne dziecko do grupy niżej. - Żeby miała szansę na godny pogrzeb i oczyszczenie duszy z niewykonanego zadania? Miałbym pozwolić na pochówek z zachowaniem honoru? Nie ma takiej opcji. No niestety, Twoja córka jednak nie odrodzi się w nowym ciele, co? No ale jak już mówiłem, zrobisz sobie kolejną - poradził mu Dazai, a Moribasa z przerażeniem wymalowanym na twarzy obserwował, jak dwoje nieznanych mu ludzi, nie racząc nawet dziewczyny podnieść, wyciąga ją z pomieszczenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top