P. CVII / ŻYCIE JEST ZA KRÓTKIE ŻEBY SIĘ WIECZNIE BAĆ

No to wróciłam! Mam nadzieję, że ktoś się cieszy <3 Z góry też uprzedzam, że kolejny rozdział będzie króciutki, ale tak, panie i panowie, dusze Wy moje potępione doczekaliście się Miśki, będą seksy. Przynajmniej taką możecie mieć nadzieję :D I chciałabym podziękować wszystkim osobom, które odezwały się pod moim ogłoszonkiem. Jotunq, Nemi, Rudymurzynidziespac, Fryzka2, Alexis_Hatter13 i Polar ten rozdział jest zadedykowany Wam, Miśki Wy moje kochane <3




- Co za pytanie Dazai - oburzył się Harada, jednak zarówno on, jak i jego rozmówca doskonale wiedzieli, że Osamu nie zadał tego pytania żeby jakkolwiek zwątpić w ich relację. Po prostu potrzebował potwierdzenia, że Harada wybrał naprawdę osoby, które uznał za najlepsze. - Tak, ufam im całkowicie.

Dazai niemal przewrócił oczami ze szczęścia, gdy na horyzoncie pojawił się Masao w dłoniach trzymający cieplutką, grubą i przede wszystkim czystą od krwi, czarną bluzę. Mężczyzna wręczył mu ją, jedynie ze skinieniem głowy, zauważając, że Szef rozmawia przez telefon i nie chcąc w żaden sposób przeszkodzić. Osamu samym ruchem warg podziękował bezdźwięcznie podwładnemu i uśmiechnął się słabo. Masao, wiedząc, że jedynie będzie tylko przeszkadzał, ruszył dalej by wypełnić swoje własne zadanie, zdając sobie sprawę z tego, że gdyby Szef go potrzebował to po prostu napisałby mu jakąkolwiek wiadomość. Dazai miał ochotę w duszy dziękować wszelkim bogom, że choć jeden Masao nie patrzył na niego jak na skończonego inwalidę, który powinien wpierw zająć się sobą i własnymi obrażeniami. Choć Osamu nie był do końca pewien, czy to aby na pewno właśnie mężczyznę prosił o ubrania na zmianę, ale nie zamierzał narzekać, a na głowie miał milion ważniejszych spraw.

- To nieco naiwne podejście - zauważył brunet, wchodząc do łazienki, która była prawdopodobnie jednym pomieszczeniem, w którym nie tłoczyli się jego podwładni i zamykając się wewnątrz na klucz, mając nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy pomysł wyważenia drzwi.

- Sam kazałeś mi wybrać tych, o których ja mam dobre zdanie - zauważył Harada, chwilowo przełączony na tryb głośnomówiący, gdy telefon wylądował na umywalce. - Połowę z nich wybrałem z osób przepytanych już przez Ciebie w towarzystwie całej Cuppoli. Tak na wszelki wypadek żebyś nie miał argumentu, że komuś nie ufasz - dodał Herszt, a Dazai mógłby przysiąc, że usłyszał w tym stwierdzeniu zdecydowanie więcej niż nutkę przyjacielskiej złośliwości.

- To się idealnie składa - odparł Dazai, przyjmując ten sam ton i powoli, przygryzając wargę żeby przypadkiem nie syknąć, wziął się za rozpinanie tego, co pozostało z jego koszuli. Skrzywił się dość mocno, gdy uświadomił sobie, że najwidoczniej każdy, nawet najmniejszych ruch naprawdę zamierzał go boleć. - Wyślemy ich w parach. Jednego sprawdzonego i jednego nie. W razie czego stracimy tylko dwójkę ludzi. Trzeba będzie z nimi porozmawiać, ale to zdecydowanie później. No i zaufani będą musieli poznać szpicli Ozaki. Przynajmniej część z nich. Wolałbym jednak żeby każdy nie wiedział o każdym, bo wtedy tajność tej misji przestaje mieć jakikolwiek sens.

- Brzmi jak plan - przyznał Harada, milknąc na chwilę. - Daj znać, kiedy będziesz gotów zacząć spotkania to wszystko dostosuję. Zakładam, że to jeszcze nie ten tydzień, więc bez pośpiechu. No i słyszałem, że mocno oberwałeś, wszystko w porządku?

Dazai uśmiechnął się lekko, słysząc aktualną troskę w głosie przyjaciela. Rozczuliło go też jak błyskawicznie działa mafijna poczta pantoflowa. Spojrzał jednak na swój tors, doskonale widoczny w łazienkowym lustrze. Wyglądał tragicznie. Zaschnięta krew mieszała się ze świeżą, która wciąż wydobywała się z rozległych ran, których miał mnóstwo. Zupełnie, jakby brakowało mu wcześniej blizn, nie? Wyrzucił nienadającą się do użytku koszulę do kosza na śmieci i wyjął z kieszeni spodni kilka rolek bandaża elastycznego, który zwinął ukradkiem wychodząc od Nakahary.

- Tia, mała masakra w centrum miasta. Moja sztampowa zagrywka. Tydzień bez setki zamordowanych to zmarnowany tydzień, nie? - spytał żartobliwie mężczyzna, chwytając koniec bandaża w zęby i rozpoczynając owijanie klatki piersiowej, w duszy dziękując sobie za wiele lat spędzonych na ukrywaniu tatuażu, bo to przynajmniej nauczyło go jak samemu się opatrzyć. No względnie, bo niczego do dezynfekcji przecież nie zwinął, a kulka po postrzale wciąż tkwiła w jego boku. A przy wzruszeniu ramionami czuł, że jeszcze jedna utkwiła mu gdzieś w pobliżu łopatki.

- Nie daj się zabić, co? - poprosił Harada, ciężko wzdychając i rozłączając się, nie dając Dazaiowi nawet szansy na jakąkolwiek sarkastyczną odpowiedź.

Osamu narzekał na to cicho, że gdzie szacunek do Szefa, gdy wciągał przez głowę bluzę, kątem oka obserwując w lustrze, że bandaże też szybko przestają być białe. Nie robił tego jednak na poważnie, po prostu narzekanie na pierdołę pozwalało mu odwrócić uwagę od tego, jak wszystko go bolało, gdy próbował sam się ubrać. Koniec końców udało mu się, więc mężczyzna podwinąwszy rękawy aż pod łokcie i upewniwszy się, że bandaż nigdzie mu nie wystaje, wyszedł z łazienki, przybierając stałą maskę, że ma wszystko pod kontrolą. Przez chwilę zastanawiał się, czy Rodzeństwo jakkolwiek się zmieniło, ale wystarczyło jedno spojrzenie na ich postaci, siedzące, jakby byli u siebie, by Dazai upewnił się, że może i wiele rzeczy się zmienia, ale na pewno nie niektórzy ludzie. Rozwiały się także jego wątpliwości, co do tego, kogo prosił o ubrania na zmianę, gdy zauważył pełen dumy uśmiech Fujimoto. Dazaiowi nie zajęło wiele, by połączył wątki i domyślił się, kto wysłał do niego Masao. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała względna cisza, a sytuacja wydawała się niemal napięta. Dwóch strażników, stojących na baczność w milczeniu przy drzwiach. Fujimoto siedząca z gracją, z lekko przechylonymi nogami i z wyprostowanymi plecami na jednym z dwóch foteli niedaleko niskiego stolika. Tori wylegujący się na kanapie i wreszcie Sasaki, która niemal leżała, z nogami przerzuconymi nad nogami brata. Na pierwszy rzut oka jasnym było, jak głęboka więź ich łączyła. A co za tym szło, jak rozwinięta była ich Zdolność. Żadna z pozostałych par nigdy nie osiągnęła takiego poziomu.

- Wstańcie gnojki, jak Szef wchodzi do pomieszczenia - syknęła Fujimoto, licząc, że choć będą utrzymywać pozory, że między nimi wszystkimi obowiązuje realna etykieta. - Albo chociaż usiądźcie porządnie .... - kobieta zamarła w pół słowa i przewróciwszy oczami przypomniała sobie, z kim ma do czynienia, gdy Dazai bez słowa podszedł do jedynego wolnego w pomieszczeniu fotela i rzucił się na niego tak, by usiąść w poprzek normalnego siedziska i przerzucić nogi przez podłokietnik. Rodzeństwo spojrzało na nią jednoznacznie, jakby właśnie tego się spodziewali. Jednak pewne nawyki zdecydowanie przejęli właśnie po Dazaiu. Nic zresztą dziwnego, skoro był on najbliższą im w Mafii osobą.

- Trochę Was małe cholery nie było, co? - spytał Osamu, rozpoczynając rozmowę, której wszyscy nie mogli się doczekać, absolutnie wyluzowanym i wybitnie szczęśliwym, że udało mu się znaleźć pozę, w której mógł wyglądać, jak skończony debil, ale przynajmniej nic zbytnio go nie bolało.

- Trochę Ciebie nie było - wytknęła mu w odpowiedzi siedemnastolatka siedząca naprzeciw niego i w bardzo dorosły sposób pokazała mu język.

- Trochę się wszystko pokomplikowało - odbił piłeczkę Dazai, uśmiechając się lekko i ciesząc, że tej dwójce naprawdę nic złego się nie stało. - Co nie zmienia faktu, że lepiej żebyście się nie obijali, jak dwójka leni bez celu.

Jakby na ten znak Sasaki pstryknęła palcami, a światło w pomieszczeniu natychmiast zgasło. Nad stolikiem natomiast zaczęła się unosić niewielka imitacja układu słonecznego. Dazai patrzył na to jak zaczarowany i kątem oka zauważył, że Fujimoto jest równie zaskoczona co on. Sasaki pstryknęła ponownie palcami, tym razem tak, jakby chciała strzepnąć niepotrzebnego owada, celując w jedną z planet, która natychmiast na zwiększonych obrotach zaczęła obracać się dookoła malutkiego słońca. Ponowne pstryknięcie palcami i pokój zalała fala oślepiającego wszystkich światła. Niewielki, krótki pokaz był idealną odpowiedzią na niewypowiedziane przez Osamu pytanie.

- Tak, popracowaliśmy trochę. Głównie nad Zdolnością. Umiejętności Tori w kontakty z ludźmi dalej są na żałosnym poziomie - skomentowała dziewczyna, krzywiąc się lekko, gdy brat sprzedał jej kuksańca pod żebra, na widok czego posłała mu niewielkiego całusa na odległość. - Przeprowadziliśmy też pełne badanie. Mamy pewne wnioski, trochę wyników i masę domysłów, papiery przylecą do nas w przeciągu dwóch tygodni to sklecenie raportu zajmie nam z tydzień. Tak wstępnie - oznajmia Sasaki, gestykulując lekko.

- O ile wciąż jesteśmy członkami Mafii - wtrącił się Tori zadziwiająco spokojnie, jakby jego serce właśnie nie waliło jak młotem ze stresu, że jego idealne życie może się skończyć.

- Najpierw dwuletni urlop, a teraz chcą się zwolnić - mruknął Dazai, udając oburzenie i rozczarowanie, zwracając się bezpośrednio do Fujimoto, której mina dobitnie sugerowała, że gdyby miała pod ręką coś ciężkiego to z pewnością rzuciłaby tym w chłopaka. - Poziom zaangażowania naszych pracowników pozostawia wiele do życzenia. Bardzo wiele. Dobra, dobra, już się nie śmieję. Oczywiście, że jest dla Was miejsce w Mafii. Razem z cieplutkim stołeczkiem w Eleven. Pozbierajcie się tylko jakoś po tym wyjeździe. Jestem ciekawy, czy reszta jeszcze w ogóle żyje.

- Żyli tak z dwa miesiące temu - odparł na to Tori, robiąc zamyśloną minę, która dobitnie sugerowała, że próbował przypomnieć sobie ostatni kontakt. Uniesione wysoko brwi Dazaia nie zwiastowały niczego dobrego.

- Tak, tak, mieliśmy się nie kontaktować z innymi - wcięła się Sasaki, przedrzeźniając Osamu i patrząc na niego ciężko. - Ale w pewnym momencie nie wiedzieliśmy, co zrobić. Kontaktowaliśmy się raz na kwartał żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Reszta dalej bada swoje. W przyszłym miesiącu będziemy się z nimi znowu rozmawiać to damy im znać, że bezpiecznie jest już wrócić.

- Wcześniej nie było bezpiecznie? - pytanie wydarło się z ust Dazaia nim chłopak zdążył je przemyśleć. Jednak nawet ciężki, przepełniony winą wzrok Fujimoto wystarczył mu za odpowiedź. Nie potrzebował tego słyszeć. Czy ktokolwiek bliżej współpracujący z Osamu miał jakiekolwiek szanse na traktowanie z szacunkiem za czasów szaleństwa Moriego? Odpowiedź była więcej niż oczywista. - Nieważne, głupie pytanie. Wasze stare pokoje są w opłakanym stanie, w końcu na Wasze życzenie nikt tam nie wchodził, gdy Was nie było. Chociaż zakładam, że wolicie pójść na swoje, to wiecie, że w razie czego zawsze jest tu dla Was miejsce. Jak się już oswoicie na powrót z Kobe to dajcie mi znać. I informujcie mnie na bieżąco, jak idzie ten raport i komunikacja z resztą. A jak nie dobijecie się do mnie to lecicie do Fujimoto albo Ninomyi. Ten chłopak mnie kiedyś zadźga w czasie snu za zrzucanie na niego takiej ilości spraw - to ostatnie zdanie dodał o wiele ciszej Dazai, skupiając się, by nie skrzywić się wstając. Miał szczerą nadzieję, że mu się udało, bo nikt nie zwrócił mu na to uwagi.

Rodzeństwo zostało pod opieką Fujimoto, która musiała opieprzyć ich z góry do dołu za wywinięcie takiej akcji z brakiem kontaktu przez tyle czasu i Dazai mógłby się założyć, że co najmniej cztery razy kobieta wypomniała im, że się o nich martwiła. Sam jednak mężczyzna, lekko trzymając się za bok, zupełnie jakby zaciśnięcie palców na skórze miało w jakikolwiek sposób sprawić, że ból, który odczuwał, zniknąłby, ruszył w stronę pokoju, w którym przebywała młoda de Luka. Sayori miała zdecydowaną rację z tym, że dziewczyna potrzebowała rozmowy i wsparcia, bo gdy Dazai wszedł do odpowiedniego pomieszczenia, Adsy najzwyczajniej w świecie się trzęsła. Osamu usiadł obok niej na łóżku, patrząc razem z nią na rozciągający się za oknami widok.

- Jak się czujesz? - spytał ciepło, a gdy dziewczyna przechyliła się tak, by oprzeć się o niego, tylko objął ją ramieniem. - Już jestem, spokojnie. Nic Ci tutaj nie grozi.

- To samo mówiłeś o ostatnim miejscu, w którym mnie zostawiłeś - odparła słabo Włoszka.

- Dowiem się, co tam się stało. To wszystko było zabezpieczone na najwyższym poziomie, specjalnie na Twój przyjazd. Naprawdę nie wiem, co zawiodło. Ale dowiem się - obiecał Dazai, uspokajającym tonem, zaczynając delikatnie głaskać dziewczynę po ramieniu. Naprawdę była dla niego jak młodsza siostra i nie darowałby sobie, gdyby stała jej się realna krzywda. - Coś Ci się stało? Fizycznie?

- Nie, raczej nie. Twoi ludzie mnie obronili - odpowiedziała Adelaide, krzywiąc się lekko na samo wspomnienie. - Fizycznie chyba jest okay, nie wiem, nie czuję za dużo i strasznie chce mi się spać. Taka starsza pielęgniarka dała mi jakieś  leki i powiedziała, że powinnam dużo odpoczywać.

- Pielęgniarek trzeba się słuchać - zauważył Dazai, co w jego ustach było więcej niż ironiczne i oboje doskonale to wiedzieli. - Pewnie dostałaś coś na uspokojenie. Nic dziwnego. Załatwiam Ci też jakiegoś dobrego psychologa żebyś mogła porozmawiać, jeśli byś zechciała.

- Chyba będę chciała - uznała Adsy absolutnie poważnie. - Pewnie uważasz, że jestem słaba. Niby jestem w Mafii i niby nie raz, nie dwa widziałam, jak ktoś ginie. Tylko, że to wszystko wydaje się teraz takie małe. Pistolet trzymałam tylko na strzelnicy, nigdy nie mierzyłam do człowieka. I zawsze podziwiałam tych wszystkich pełnych klasy mafiozów, którzy potrafili sprawić, że odebranie komuś życia wyglądało tak beztrosko, bezproblemowo i spokojnie. Prawie, jakbyś odhaczał zakupy z listy. Do tamtego przywykłam. Po czasie. Zdecydowanie po długim czasie. Ale to, co widziałam dzisiaj. To było ... - głos dziewczyny zawiesił się, gdy nie wiedziała, jakiego słowa powinna użyć.

- Potworne? - podpowiedział Dazai, uśmiechając się lekko, mimo że sam nie wiedział, czy bardziej chwilowo boli go serce w czasie wypowiadania tego słowa, czy klatka piersiowa w miejscu, o które opierała się głowa dziewczyny.

- Tak, chyba tak. Tego słowa potrzebowałam. I ci atakujący, i Twoi ludzie. To było jak wyrwane z filmu. A potem pojawiłeś się jeszcze Ty i Nakahara, i ja się już absolutnie pogubiłam. Wiem tylko, że wygraliśmy. I że powinnam się Was bać, ale jakoś nie potrafię się do tego zmusić. Nie rozumiem dlaczego. Jak przypominam sobie te stosy trupów, te porozrywane ciała, aż mam ochotę wymiotować. I wiem, że to będzie stały obraz w moich koszmarach przez najbliższych wiele lat, a jednak nie potrafię się bać. Wtedy byłam absolutnie przerażona. Przynajmniej dopóki się nie pojawiliście. Wiem, że zabiłeś więcej osób, niż potrafię sobie wyobrazić. I że to z pewnością nie była pierwsza tego typu akcja. Wiem, że gdzieś tam w głębi Ciebie jest taka drobna cząstka pełna ciemności, której nic nie pokona. A jednak wciąż widzę w Tobie tylko tego samego chłopaka, którego poznałam w domu, a którego zawsze traktowałam jak starszego brata. Chociaż logika mi podpowiada, że powinnam się Ciebie bać, moje serce się przeciw temu buntuje.

- Jesteś dla mnie praktycznie rodziną. Taką prawdziwą, nie przez więzy krwi. A dla rodziny zrobię wszystko - mruknął Dazai, lekko wzruszając ramionami. - I wiesz, że jesteś bezpieczna. Czy by się świat nie walił, nie palił. Zawsze Cię obronię.

- W to akurat jestem w stanie uwierzyć- odparła de Luca ze słabym uśmiechem. - Dai, może nie mówmy o tym tacie, co? Zabiłby nas oboje - dodała sennym tonem.

- W to akurat jestem w stanie uwierzyć - Dazai powtórzył jej słowa, odwzajemniając uśmiech i wyobrażając sobie gniew właściciela Beretty, gdyby ten dowiedział się, co zaszło z udziałem jego kochanej, małej córeczki. I choć Osamu nie wierzył w realną siłę gróźb mężczyzny to zdawał sobie sprawę z tego, że raz, że potrzebowali broni, a dwa, że jakikolwiek dodatkowy konflikt w obecnym momencie mógłby pokrzyżować im plany. No i Dazai nie chciał stracić ludzi, których uważał przecież za tak bliskich.

Mężczyzna wyszedł dopiero, gdy usłyszał miarowy oddech i ciche pochrapywanie dziewczyny. Na wszelki wypadek dorzucił dodatkowych dwóch strażników do jej pokoju i wyszedł, od razu natykając się na Hayato, który patrzył na niego z umierającą wiarą w ludzkość. Początkowo Dazai nie zrozumiał, o co mu chodziło, ale wystarczyło jedno spojrzenie na towarzyszkę chłopaka, by wszystko stało się jasne.

- Szefie ludzie zaczynali gadać, ale to nie powód do aż takich wniosków i akcji - zauważył chłopak, absolutnie świadom tego, że upartego Dazaia nic nie idzie przekonać. Jego delikatne wzruszenie ramion zdawało się to jedynie potwierdzać.

- Zająłem się problemem w najefektywniejszy sposób. I uchroniłem własny tyłek. Jak dla mnie to spory sukces - oznajmił Dazai, szeroko się uśmiechając. - Odprowadzisz ją? Nie potrzebujemy idioty, który będzie się upierał żeby z nią tam zostać.

- Odprowadzę - westchnął ciężko chłopak, odbierając od Dazaia tablet i dość sugestywnie podnosząc rękę i prawie podtykając zegarek pod nos Szefa. - Chociaż uważam, że moglibyśmy to lepiej rozegrać. No i jest po północy. Nakahara się uparł, że się wypisuje i siostra Chinatsu już nie ma do niego siły. Idźże tam, bo ten chłopak się kiedyś przypadkiem sam zabije.

- Z tym ostatnim nie mogę się kłócić - przyznał Dazai niby lekkim tonem, ale natychmiast ruszył biegiem w stronę pokoju Chuuyi, zupełnie ignorując jakąkolwiek mafijną czy szpitalną etykietę i doskonale wiedząc, że Hayato odprowadzi Akiko prosto do więzienia, w którym przetrzymywali Kunikidę i wyjdzie, zostawiając wszystko w jej rękach, w przeciwieństwie do tego, co zrobiłaby większość ciekawskich, która próbowałaby zostać na miejscu i przypadkiem pewnie dała się zabić.

Dazai zastał ubierającego się Chuuyę, opartego biodrem o ramę łóżka i ewidentnie słabszego niż chciałby to przyznać. Dopiero dłuższa pogawędka wreszcie dała radę przekonać go, by usiadł jak człowiek i chociaż dał siostrze Chinatsu opatrzyć Dazaia. Na to jedno Nakahara zgodził się bez najmniejszego problemu. Z wyraźnym zmartwieniem i poczuciem, że jego ukochany to absolutny idiota, obserwował jak pielęgniarka powoli zdejmuje pełne krwi bandaże i wyrzuca je do pobliskiego śmietniczka. Szycie ran Dazaia i opatrywanie go ogółem zajęło ładnych kilka godzin, ale Nakahara był daleki od narzekania, że niszczą jego tradycję wypisów. Nie śmiałby przecież narzekać, gdy chodziło o zdrowie osoby, która była dla niego najważniejsza na calutkim świecie. Niemniej okazało się, że Osamu jest równie upartym idiotą, co Chuuya, więc gdy tylko ostatnia zapinka od ostatniego bandaża i ostatni plaster wylądowały grzecznie na swoich miejscach, Dazai założył czystą bluzę przyniesioną przez którąś z pielęgniarek i wypisał się z rudzielcem na własną odpowiedzialność.

- Mówiłeś, że chcesz porozmawiać - zaczął spokojnie Dazai, wsiadając do auta i przerzucając płaszcz, o którym praktycznie zapomniał z siedzenia pasażera na tylne.

- Poleżałem, zmieniłem zdanie - odparł Nakahara, a powaga wymalowana na jego twarzy naprawdę nie wróżyła dobrze.

Osamu cieszył się tylko, że wybrał miejsce kierowcy, bo chociaż mógł skupić się na drodze, a nie na tym, że jego ukochany z jakiegoś powodu ma najwidoczniej zły humor i przechodzi rozterki, którymi podzieli się dopiero, gdy wszystko sobie poukłada w głowie. Cisza między nimi zdawała się rosnąć z każdą sekundą, nawet, gdy Dazai próbował zagłuszyć ją radiem. Nie potrafił jednak powstrzymać się od zerkania co rusz na ukochanego, ot, kątem oka, by sprawdzić, czy może coś się zmieniło, ale atmosfera zdawała się być na kolejce jadącej tylko w dół i to z zawrotną prędkością. Przynajmniej dopóki nie przekroczyli progu mieszkania Nakahary, gdzie Dazai zamknął za sobą cicho drzwi, nie spodziewając się absolutnie niczego. Ani złego, ani dobrego. A już na pewno nie tego, że zostanie siłą przyciągnięty do niemal desperackiego pocałunku.

- O chuj Ci chodzi skarbie - spytał cicho, gdy odsunęli się od siebie dosłownie na sekundę, by złapać oddechy, które boleśnie przypominały im o ranach. Wciąż jednak stykali się czołami i patrzyli sobie bezpośrednio w oczy.

- Po prostu uznałem, że życie jest za krótkie żeby się wiecznie bać - odpowiedział równie cicho Nakahara i nie czekając na jakikolwiek sygnał ze strony Dazaia, czy mężczyzna zrozumiał o co mu chodziło, czy też nie, przyciągnął go do kolejnego pocałunku.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top