P. CV / WYGLĄDA SZEF TRAGICZNIE
Należało oddać zbirom stojącym tuż przed nimi, że wyglądali stosunkowo nieźle. Obaj rozpoznawali w nich członków kilkunastu pomniejszych gangów, które od czasu do czasu wypływały na ulice, robiły burdy i znikały równie szybko, co święty Mikołaj po tym, jak podpierdzielał komuś ciasteczka z domu. Początkowo Dazai oszacował ich liczbę na trzydziestu kilku, co wydawało mu się mocno realne, jednak wystarczyło, by spojrzał za siebie i dostrzegł co najmniej drugie tyle osobników. Musiał w duchu pochwalić przeciwników za logiczne myślenie. Zawsze dobrze mieć kogoś w odwecie. Zwłaszcza sporą gromadę tychże ludzi. Nie żeby to mogło im jakkolwiek pomóc. Tak, jak nie mogła im pomóc boska ilość broni, którą sobie załatwili. I to dość dobrej, z tego co zauważył Dazai. Karabiny i broń samopowtarzalna to zawsze lepsza opcja niż nóż w czasie walki gangów. A do noża spokojnie można było przyrównać przyniesienie czegokolwiek z mniejszą ilością naboi. Adsy obserwowała wszystko znad krawędzi dachu, z którego wcześniej zeskoczył Nakahara.
- Panowie, załatwmy to szybko - poprosił Dazai z lekkim wzruszeniem ramion i niewielkim błyskiem szaleństwa w oku, gdy wszyscy ci ludzie zamiast zrobić cokolwiek, jedynie stali i mierzyli do nich z broni.
W końcu jeden z nich się odważył. Strzelił. Cała seria wymierzona prosto w Nakaharę. Rudzielec tylko spojrzał na nich z pogardą, gdy wszystkie naboje uległy zniszczeniu w zderzeniu z czerwoną powłoką, która go kuliście otaczała i opadły na połamany asfalt u jego stóp. Chłopak uśmiechnął się niepokojąco, tak, że niemal słychać było, jak po plecach przeciwników przebiegło stado ogromnych, tłustych dreszczy. Nie trzeba było długo czekać, jak Chuuya przyjął pozycję bojową i wybił się z miejsca, w którym stał i rzucił w stronę najbliżej stojących przeciwników, w dłoni wytwarzając już typową dla Korupcji czerwoną kulę.
Dazai, uśmiechając się tym typowym, pełnym dumy uśmiechem, przez chwilę obserwując ukochanego w akcji, ale równie szybko samemu się w nią wplątując. Rzucił się w stronę ludzi, którzy zaszli ich od tyłu, rozwijając wstęgi, które miał na ramionach. Część z nich otoczyła go, nieustannie się poruszając i ochraniając przed pociskami, które w wypadku dotknięcia wstęgi, po prostu rozsypywały się na proch. Część natomiast wbijała się w ludzi, obwiązywała karabiny i oblepiała okoliczne budynki. A Dazai po prostu szedł pomiędzy tym wszystkim, lekko unosząc rękę, jakby witał wszystkich na najwspanialszym przedstawieniu. W pewnym momencie jednak, głównie przez kwestię jego nieuwagi, jeden z pocisków przeleciał przez stworzoną przez niego barierę i zranił go dotkliwie w lewe ramię. Dopiero to nieco otrzeźwiło chłopaka, który tak jakby troszkę za bardzo poczuł zew krwi. Wrócił spokojnym krokiem, tym razem zacieśniając barierę, w stronę Nakahary, który w mig załapał, co chłopak robił. Stanęli plecami do siebie, obserwując wszystko uważnie dookoła i ochraniając się nawzajem. Idealne zgranie, jak zawsze, gdy razem walczyli.
- Mam nadzieję, że dobrze się bawisz - krzyknął w pewnym momencie Dazai z szerokim uśmiechem.
- Może, ale to nie zmienia faktu, że masz przewalone za spóźnienie - odkrzyknął rudzielec.
Dazai poczuł, że zdecydowanie nadużywa swojej Zdolności. Poczuł, że zbliża się do granicy, po przekroczeniu której straciłby nad sobą resztki kontroli. Dlatego zachował tylko część wstęg, głównie do ochrony siebie i Nakahary, a resztę zmienił z powrotem w tatuaż. Wyciągnął jednocześnie pistolet z kabury i uśmiechnął się lekko. Czasami tradycyjne metody były najlepsze. No i wiedział, że w razie czego będzie musiał ochronić Chuuyę przed samym sobą, gdy już skończą walkę. Zauważył też, że im dłużej chłopak używa Korupcji, tym bardziej krwawił i zdecydowanie mu się to nie podobało. Wątpił żeby ktoś dał radę postrzelić rudzielca, ale krzywdzenie posiadacza Zdolności przez tę właśnie Zdolność też nie widniało na jego liście ulubionych rzeczy do oglądania. Zwłaszcza, że im dłużej w walkę, tym bardziej Nakahara tracił nad sobą kontrolę i przestawał uważać. Dlatego też, gdy zniknęła czerwona poświata sygnalizująca jego barierę ochronną, stał się banalnie łatwym celem. Dazai próbował go ochronić jak mógł, ponownie aktywując wszystkie wstęgi i zabijając kolejnych ludzi z pistoletu, ale czuł, że jeśli szybko nie skończą tej walki, przegrają. A to nie za bardzo mu się widziało. Tak jak nie widziało mu się używać cudzych Zdolności, bo to zwiększyłoby jego szanse na zatracenie się.
Prędzej czy później, wśród ogromnych stosów trupów, które zalegały w całej okolicy nie dało się już rozpoznać czy to człowiek Portówki, czy pomniejszego gangu. Wszyscy, którzy ucierpieli w wyniku walki z Dazaiem i Chuuyą byli praktycznie nie do rozpoznania przez obszerność ich ran i porozrywane ciała. Prędzej czy później stać się musiała rzecz, która zmieniła całkowicie przebieg walki. Bo do tej pory obaj mafiozi się kontrolowali. Mniej lub bardziej, ale nie niszczyli budynków. A to już spory sukces. Tak przynajmniej było do momentu, w którym jeden z pocisków przypadkiem nie trafił Nakahary w prawy bok. Chłopak zawył z wściekłości, a Dazaiowi na widok rannego ukochanego strzeliły wszystkie hamulce.
Praktycznie w tym samym momencie, w którym Nakahara wzbił się w powietrze i tam też zawisł, wytwarzając największą z dotychczasowych kul grawitacji, wkładając w to cały swój gniew i chęć destrukcji, Dazai stanął centralnie na środku skrzyżowania i wyrzucił z siebie wszystkie wstęgi, które niczym czarny pył objęły wszystko w okolicy. Mieszanka czerni i czerwieni opadła na pobliski obszar, pozostawiając ze wszystkich wrogów nierozpoznawalną praktycznie miazgę. A tuż za nią opadł Chuuya. Z szaleństwem w oczach i zdecydowanie zbyt blady. Dazai widząc go dał radę się opanować. Przemienił ponownie wstęgi w tatuaż i mimo własnych, rozległych obrażeń podbiegł do ukochanego i mimo zwiększonej grawitacji, którą rzucił na niego rudzielec, zdołał chwycić go za rękę i używając swojej Zdolności, uspokoić Nakaharę.
Obaj stali, podpierają się nawzajem, absolutnie zmęczeni i ranni ponad wszelką miarę. Choć i tak byli w fantastycznym stanie, biorąc pod uwagę, jak wyglądali ich wybitnie martwi przeciwnicy. Nakahara zaczął się śmiać, tym razem o wiele szczerzej i spokojniej, choć już po chwili musiał złapać się za obolały od postrzału bok. Musieli wyglądać komicznie, gdy tak stali, praktycznie do siebie przytuleni, zmęczeni jak diabli, wśród rzezi, która wciąż rozciągała się dookoła nich.
Żaden z nich nie zauważył jednak snajpera, który zaległ na dachu. Może i wcześniej dali radę obronić się przed jego pociskami, a może wcześniej mężczyzna nie strzelał. Teraz jednak najwidoczniej zamierzał zaryzykować. I wycelował w Adelaide. Ani Nakahara, ani Dazai nie daliby rady zrobić niczego. Byli zbyt daleko. Chuuya co prawda z miejsca strzelił w kierunku snajpera, ale pocisk już nieuchronnie leciał. Do momentu, w którym został odbity od metalowego wachlarza różowowłosej dziewczyny, która dosłownie znikąd pojawiła się na dachu i odepchnęła Włoszkę, rzucając następnie tymże wachlarzem i zabijając snajpera. Gdy Dazai zaczął się już martwić, że pojawiło się nowe zagrożenie, dziewczyna po prostu zniknęła, a Adsy i towarzyszący jej mafiozi powoli zeszli na dół.
- Dawno się tak dobrze nie bawiłem - przyznał Nakahara, uśmiechając się lekko i w duszy ciesząc w pełni, że wreszcie dane było mu powalczyć u boku ukochanego.
- Jestem zmęczony jak diabli. Jakbym miał osiemdziesiąt lat - pomarudził przez chwilę Dazai, jednak i on nie potrafił powstrzymać uśmiechu. - Musimy poćwiczyć. Wiem, że mamy idealną synchronizację, ale treningu nigdy nie jest za dużo. Jak się czujesz? - spytał zmartwiony, odgarniając włosy z twarzy Nakahary i przyglądając mu się uważnie.
- Czuję to wizytę u siostry Chinatsu - odpowiedział Nakahara, przerzucając rękę przez kark bruneta i w pełni się na nim uwieszając. - Nawet stać nie mam siły.
- E tam. Nic z czego porządna dawka leków, szwów i hamburgerów nie dałaby rady Cię wyciągnąć - mruknął brunet śmiejąc się cicho i odprowadzając rudzielca do auta i pomagając mu wsiąść na tylne siedzenie, samemu obchodząc pojazd i usadawiając się z drugiej strony. Rudzielec natychmiast oparł się głową o jego ramię. - Masao, jesteś w najlepszej kondycji, zawiózłbyś nas do Biurowca? - poprosił Osamu, gdy jego podwładni znaleźli się wystarczająco blisko. - Sayori, jak się trzymasz?
- To nic wielkiego Szefie, raptem draśnięcie - oznajmiła, podciągając koszulkę i ukazując ranę na swoim brzuchu, która nie wyglądała zbyt dobrze, ale nie wyglądała też wybitnie tragicznie.
- Mogę je podwieźć - oznajmiła różowowłosa, ponownie pojawiając się blisko nich, przyprawiając ich nieomal o zawały. - Wszyscy potrzebujecie pomocy lekarskiej - kontynuowała uśmiechając się przyjaźnie, a widząc nieufność na twarzach członków Portówki, wyjaśniła, kim jest. - Shiruba Kagayaki. Osobista ochrona panienki Chiby. Kazała mi chronić pana Dazaia po tym, jak chwilowo darował jej życie.
Nakahara zdołał wykrzesać z siebie na tyle sił żeby spojrzeć na nowo przybyłą, jak na skończoną wariatkę, a Dazai machnął ręką, pokazując wszystkim, że temat chwilowo nie jest zbyt ważny. Reszta tylko wzruszyła ramionami. Owszem, była to dziwna propozycja, ale czy którykolwiek dzień w Mafii mógłby być normalny? Masao tylko skinął głową, uznając, że przecież Osamu ma zawsze rację i wziął od niego kluczyki. Shizuki oświadczyła, że ma wszystko w dupie i że jedzie w jednym aucie z brunetem. Nikt jakoś wybitnie się temu nie przeciwstawiał, tak jak nikt nie komentował tego, że trzęsła się niemal jak osika na wietrze. Osamu uśmiechnął się do niej smutno, mimo że dziewczyna nie była w stanie tego zobaczyć i objął ją ramieniem, gdy usiadła na wolnym miejscu, opierając się o jego ramię głową. Dopiero gdy Masao ruszył, pozwoliła sobie na pierwsze od bardzo dawna łzy. Dazai siedział między dwójką ludzi, absolutnie zniszczonych fizycznie i psychicznie, próbując robić im za wsparcie i podporę, mając nadzieję, że on im wystarczy. Masao jechał spokojnie, niemal powoli, co zwiastowało dłuższą podróż, więc Dazai zaczął delikatnie gładzić Ren i Chuuyę po ramionach, mówiąc do nich cicho i uspokajająco, obiecując, że wszystko będzie dobrze.
Masao, widząc pełne rezygnacji spojrzenie Szefa wygrzebał z leżącego na przednim siedzeniu płaszcza jego telefon i zadzwonił do recepcji w Biurowcu żeby byli na nich gotowi. Osamu się martwił. I to bardzo. Powinien był to przewidzieć. A oni nie powinni być tak zmęczeni po tak prostej walce. Jasne, było ich dwóch przeciw dobrym siedemdziesięciu żołnierzom uzbrojonym po zęby, ale przecież to byli tylko ludzie. Musieli się rozwinąć nim rzucą się na Yakuzę. No i martwił go też stan Nakahary, który znowu przekroczył granicę i pozwolił mocy na wyniszczenie go. Nie mówiąc o ranie postrzałowej, którą chłopak usilnie próbował zatamować pogniecioną marynarką. Shizuki nie wyglądała na zbyt ranną, raptem kilka płytszych zacięć, zapewne ran postrzałowych, ale ewidentnie brakowało jej śmiertelnych ran. Chociaż tyle biorąc pod uwagę jej stan psychiczny po tym, jak musiała chwycić za broń.
Shiruba dotrzymała słowa. Przez cały czas jechała grzecznie za nimi, a Sayori nie spuszczała z niej oczu. Martwiła się o oszołomioną Adelaide. Przynajmniej ona, bo w całym tym zamieszaniu i trosce o najbliższych mu ludzi, Dazaiowi się trochę o Włoszce zapomniało. Zaparkowali niemal równocześnie pod Biurowcem, gdzie czekał już na nich ogrom personelu medycznego. Dazai pocałował Chuuyę w czoło i obiecał, że przyjdzie do niego najszybciej, jak da radę. Nakahara w pełni to rozumiał. Poznał już najbliższych Dazaiowi ludzi i rozumiał, że wszyscy są w jakiś sposób uszkodzeni. Wiedział, że brunet nie przekłada nikogo ponad niego i że gdyby tylko go poprosił, Dazai zostałby z nim bez względu na wszystko. Wiedział jednak również, że nie może mu tego zrobić. Owszem, było z nim źle, ale tylko fizycznie. Jak się wyliże to będzie miał masę zcasu do spędzenia z ukochanym. Z Shizuki było źle psychicznie. I to bardzo źle. A Chuuya, jako osoba, która sama w pewnym momencie swojego życia miała ogromne problemy na tym podłożu, doskonale rozumiał, jak ważna jest obecność bliskiej osoby. I nie zamierzał tego dziewczynie odbierać.
- I tak masz przewalone, że się spóźniłeś - oświadczył ze słabym uśmiechem, całując go delikatnie w usta i opuszczając auto, nim Dazai miał jakąkolwiek szansę na obronę.
Sanitariusze pomogli rudzielcowi wysiąść z auta i natychmiast położyli go na nosze. Osamu zauważył też, że również Sayori i Adsy ruszyły w stronę wejścia, otoczone przez pielęgniarzy, ale na własnych nogach. Ren jednak odmawiała wyjścia z samochodu. Ewidentnie miała atak paniki.
- Zaraz do Ciebie wrócę, dobrze? - obiecał ciepło i spokojnie Dazai, wysiadając z auta i krzywiąc się niemiłosiernie, gdy zabolały go niemal wszystkie rany. Zawołał najbliższego z lekarzy. - Nakahara ma się znaleźć w swoim pokoju szpitalnym. Opatrzcie Masao i Sayori, mogą być oddzielnie, chcę żeby Chuuya miał względny spokój. Zapewnijcie pełną ochronę Adelaide i zatrzymajcie tę różowowłosą. Niby nam pomogła, ale jeszcze jej nie ufam. Shizuki ma później trafić do tego samego pokoju co Nakahara, wszystko jasne? I skontaktujcie się z Kamiko Ashidą, powiedzcie, że potrzebuję jej pomocy w tempie natychmiastowym - spytał, rozlokowując ludzi.
- Jasne Szefie, zrobimy jak każesz, ale może daj się najpierw opatrzyć? Wygląda Szef tragicznie - poprosiła lekarka, ewidentnie zmartwiona jego stanem. On jednak tylko się uśmiechnął i machnął ręką.
- Nie moja pierwsza rana postrzałowa. Przeżyję. Najpierw muszę zadbać o swoich ludzi - odpowiedział, obchodząc auto i gestem przeganiając stojących tam sanitariuszy. - Shizuki? Wróciłem. Wysiądziesz z auta i pójdziemy na górę? Lekarze chcieliby Cię opatrzyć - oznajmił Dazai, zaskakując wszystkich obecnych, jak ze spokojnego i stanowczego może w sekundę zmienić się w najbardziej ciepłą i troskliwą istotę, jaka chodziła po tym świecie.
- Obiecaj - zażądała cicho dziewczyna, podając mu niepewnie rękę.
- Obiecuję, że nie opuszczę Cię nawet na krok, dobrze? - potwierdził Dazai, doskonale wiedząc, jak radzić sobie ze straumatyzowaną dziewczyną.
To zadziałało. Wkrótce Shizuki szła pod rękę z Osamu, który nieco kuśtykał, ale robił dobrą minę do złej gry. Dała się zaprowadzić nawet do pięter szpitalnych, a Dazai chyba nigdy wcześniej nie cieszył się aż tak z tego, że mają windy. Ren poddała się wstępnym badaniom, gdy brunet trzymał ją za rękę i cały czas upewniał, że nie jest sama, mimo że wewnętrznie zżerał go stres o to, co działo się z jego ukochanym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top