P. CLXXXVII / OTWARCIE AMOREDONU

Nakahara miał jeszcze sporo czasu do rozpoczęcia całego wydarzenia. Miał też zadziwiająco dobry humor, mimo że w gardle powoli rosła mu ogromna gula na samą myśl o tym, że ma cokolwiek powiedzieć o Dazaiu. Niemniej nie zamierzał zawieść własnych ludzi. Dlatego szybko przebrał się w ciuchy, które przyniósł mu Izaki, ogarnął się trochę i stanął obok Sumawary na niewielkim podwyższeniu, które zbudowali przed bramą wejściową do skończonego niedawno budynku. Sumawara zrobiła ładny wstęp po czym oddała mu głos, cały czas spoglądając na niego ze wspierającym uśmiechem i gotowa podjąć przerwany przez niego wątek w każdej chwili, gdyby tylko dał jej taki znak. Chuuya nie zamierzał jednak poddawać się tak łatwo, więc powoli, wyraźnie dobierając słowa zaczął mówić do stojącego przed nim tłumu dziennikarzy i jeszcze większego tłumu mieszkańców Kobe.

- Nasze miasto nie zawsze było wielkie. Nie zawsze też wiele znaczyliśmy na mapie Japonii. Rezultatem takiego stanu rzeczy był brak dofinansowań, brak środków pieniężnych i brak jakiegokolwiek rozpoznania na japońskim rynku.  Nie będę Was okłamywać. Wszyscy doskonale wiedzą, jak głęboko w historii, teraźniejszości i mam nadzieję przyszłości tego miasta zakorzeniona jest Portowa Mafia. Dlatego nie zamierzam ukrywać przed Wami historii tego budynku. Wszyscy kojarzą starą fabrykę, która stała tu wcześniej. Wystarczyło ominąć ciecia, odsunąć jedną płachtę blachy, która przykrywała wejście i można było szaleć w środku. Atmosfera ruin, zarwanego dachu i powoli wyrastających we wnętrzu krzaków była powalająca. I pewnie dlatego tak tłumnie przyciągała nocami bandy nastolatków, czy studentów, którzy chcieli poczuć dreszczyk emocji albo napić się mniej czy bardziej legalnie alkoholu. I ja wiem to doskonale, bo parę ładnych lat temu robiłem dokładnie to samo. A z czasem budynek tylko popadał w ruinę, więc wątpię żeby kolejne roczniki po mnie nagle zaczęły przejmować się kwestią własnego bezpieczeństwa.

Gdy Nakahara zamilkł na chwilę, dał radę usłyszeć przechodzące przez tłum, zgadzające się z nim głosy. Cóż, nie było sensu ukrywać, że miejscówka była sławna z jednego powodu. W końcu wszyscy doskonale go znali. Chłopak zawahał się na chwilę, ale odchrząknął cicho i kontynuował z tą samą pewnością, delikatnie gestykulując.

- Niemniej ten budynek został zniszczony przez członka Portowej Mafii. I to nie byle jakiego członka. Wtedy już przez Czterdziestego Drugiego Szefa Portowej Mafii. Przez człowieka, o którym krąży tyle legend, że gdybym go nie znał, z pewnością uznałbym, że jest tylko wymysłem. Opowiadane o nim historie były najróżniejsze. Niektóre brzmiały makabrycznie, inne jak historyjki, którymi straszy się dzieci, a jeszcze inne, jakby był świętym. I tak naprawdę myślę, że był po trochu każdym z nich. Ale przede wszystkim był niesamowity. Był niesamowity i wierzył w równe szanse, w lojalność i w pomoc tym, którzy na tę pomoc zasługują. I ja wiem, to ostatnie może zabrzmieć trochę nieprzyjemnie, ale tak naprawdę osiągnięcie tego poziomu nie było trudne. Wystarczyło być dobrym człowiekiem. I nie zrozumcie mnie źle. Nie chodziło o bycie idealnym czy o brak przeszłości, której można się wstydzić. Chodziło o to, kim chciało się być dalej. Kim chciało się być mimo swojej przeszłości.

Chuuya musiał zrobić sobie sekundę przerwy czując, jak łzy zbierają mu się w oczach i jak serce mu się ściska, gdy mówił o ukochanym. Stojąca tuż obok niego Sumawara, delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu w geście wsparcia i uśmiechnęła się pocieszająco, zachęcając go, by mówił dalej. Jego szczerość i otwartość zdecydowanie kupowały jego publikę.

- Ten człowiek nazywał się Dazai Osamu. Był jednym z najlepszych Szefów Portowej Mafii i śmiało mogę powiedzieć, że jednym z najlepszych ludzi, jakich kiedykolwiek znałem. I to on miał stać tu, gdzie dziś stoję ja i uroczyście otwierać Amoredon, budynek, który znajduje się za moimi plecami. Niestety wszechświat miewa dla nas najróżniejsze plany. W tym takie, których nie jesteśmy w stanie w żaden sposób przeskoczyć. Dazaia nie ma już z nami dzisiaj. Zmarł. Niemniej wiem, że zależało mu na tym budynku, jak na niczym innym. To Dazai zniszczył fabrykę, która znajdowała się tu wcześniej. To też on, z prywatnych pieniędzy, wybudował budynek, na który teraz patrzycie. I widział w tym miejscu definicję słowa "możliwości". Chciał z tego miejsca zrobić symbol. Pokazać, że nawet w miejscu, w którym kiedyś nie było niczego wartościowego można zrobić coś, co będzie coś znaczyło. I jasne, z powodu obecnej, nieco skomplikowanej sytuacji, w momencie oficjalnego otwarcia musimy przyznać się do tego, że w części budynku zamieszkują członkowie Portowej Mafii. Dzieje się tak tylko i wyłącznie dlatego, że nasz budynek, w którym mieszkała znaczna część naszych pracowników został zrównany z ziemią. Gdy tylko powstanie kolejny Biurowiec, Portowa Mafia opuści Amoredon, zostawiając go tym, komu chciał go zostawić Dazai. Ludziom. Po prostu ludziom. Ludziom, którzy nie czują się akceptowani, ludziom, którzy nie mają gdzie się podziać, ludziom, którzy z różnych powodów nie mogą odnaleźć się w społeczeństwie bądź musieli uciec z domów. Czy też zostali z nich wyrzuceni. Ten budynek będzie bezpieczną strefą dla każdego, kto będzie jej potrzebował. A jeśli zajdzie taka potrzeba, będzie też miejscem nowego startu. I chciałbym żeby to wszystko odbywało się ku uczczeniu pamięci Dazaia Osamu. Człowieka, który wierzył w to, że jutro naprawdę może być lepsze, niż dzisiaj, a już z pewnością lepsze, niż wczoraj, jeśli tylko otoczysz się właściwymi ludźmi.

Sumawara przejęła od niego pałeczkę, odpowiadając na wszystkie techniczne pytania, łącznie z tymi, ile jest pokoi, jak wyglądają i ile z portowych kundli obecnie budynek zamieszkuje. Posypały się również pytania o potwierdzenie pogłosek, czy w Amoredonie zawsze będzie można przyjść tylko i wyłącznie po ciepły posiłek, które Sumawara raz na zawsze potwierdziła. Następnie zabrała wszystkich zainteresowanych na krótki spacer po włościach, tłumacząc detale, w które nie chciało się wejść Chuuyi. Chłopak natomiast poczekał aż tłum się przerzedzi i odnalazł w nim matkę i brata, którzy delikatnie klaskali mu, pokazując w ten sposób, że byli z niego dumni. Zapakowali się do auta i na motocykl, by pojechać zjeść mocno opóźniony obiad. Gdy Sachiko zajęła się podgrzewaniem posiłku, bracia wylądowali sami w salonie.

- Chuuya, czy do Ciebie dociera, że Dazaia nie ma już z nami? - spytał poważnie Shuuji, wpatrując się w młodszego brata, gdy znaleźli się już w rodzinnym domu po wystąpieniu.

- Owszem i to dość boleśnie - potwierdził rudzielec patrząc na brata jak na skończonego idiotę.

- Poważnie pytam - zignorował drobne uszczypliwości muzyk. - Po prostu się z mamą martwimy, nic więcej. Niby minęło już trochę czasu, ale każdy przeżywa żałobę inaczej i po prostu chcemy się upewnić, że wiesz, na czym stoisz.

- Uwierz mi, że wiem. Co rano budzę się w pustym łóżku, idę przez dzień sam i zasypiam w pustym łóżku. To dość dobitnie przypomina mi o tym, że mój narzeczony umarł. I to nie po prostu umarł. Został zarżnięty jak świnia na oczach całego radującego się tłumu - wypalił Nakahara, zakładając, że pustkę i smutek łatwiej będzie mu zamaskować wściekłością.

- I nie wierzysz w to, że on do Ciebie jakkolwiek wróci, prawda? - kontynuował niezrażony Shuuji, a Chuuya powoli naprawdę przestawał rozumieć, do czego zmierza cała ta rozmowa. I miał coraz większą ochotę przywalić bratu.

- Oddałbym życie bez wahania żeby spędzić z nim chociaż jeszcze jeden dzień - oświadczył Chuuya z absolutną pewnością. - Ba, oddałbym życia każdej osoby w tym pieprzonym mieście za taką możliwość. Zamiast owijać w bawełnę po prostu zadaj pieprzone pytanie, bo zaczynasz mnie irytować.

- Chodzi nam tylko o to Chuu, że sądzimy, że możesz nie dopuszczać do siebie świadomości, że Dazai nie żyje - wtrąciła się ich matka, delikatnie łapiąc syna za dłonie. - Żegnanie się z pustym mieszkaniem? Zadręczanie się ciągle zdjęciami i filmikami? Chodzenie na jego grób i opowiadanie mu o całym Twoim dniu? Jak się na Ciebie patrzy z boku to wygląda jakbyś żył z duchem. Albo jakbyś wciąż wierzył, że on do Ciebie wróci i że chcesz żeby wiedział, że na niego czekałeś. Że zawsze będzie miał miejsce w Twoim życiu. Więc wiemy, że to może Cię zaboleć, ale może to będzie ten zimny prysznic, którego potrzebujesz żeby ruszyć dalej i zacząć żyć.

- Żyję. Jem, oddycham, śmieję się i przeżywam żałobę. Robię to wszystko, czego nie może robić Dazai, bo uwaga, nie żyje. Wiem, że nie żyje. A wiesz, skąd to wiem? Bo mi to powiedział. Akcja z Christie była jedyną tak ogromną akcją, której Dazai się bał. I opowiedział mi o tym, że się boi. Pożegnał się ze mną jeszcze przed naszym wyjazdem do Stanów. Dlatego wiem, że tym razem nie wywinie żadnego cudu. Nie pojawi się w drzwiach, nieważne jak tego chcę. I próbuję żyć. Próbuję odnaleźć jakąś metodę w tym szaleństwie, w które zamieniło się moje życie bez niego. Straciłem jedyną podporę. Jedyną realną podporę w życiu. Więc nawet jeśli zachowuję się jakbym żył z duchem to jest to tylko przejściowy etap do mojej całkowitej akceptacji faktu, że znowu zostałem całkiem sam z całym swoim gównem. Więc przepraszam, jeśli irytuje Cię to, że nie przechodzę żałoby wzorcowo i po tygodniu nie udaję, że wszystko jest w porządku - wypalił Nakahara, odtrącając wyciągnięte ręce Sachiko.

- Przecież masz nas skarbie. Mnie i Shuujiego - zauważyła delikatnie kobieta.

- Mam Was? Was? - prychnął Chuuya wstając z fotela i patrząc na kobietę z niedowierzaniem. - Dopóki Shuuji do Ciebie nie przyjechał to udawałaś, że masz tylko jednego syna. Zostawiłaś mnie. Shuuji wcale nie jest lepszy. Myślisz, że zapomniałem, jak odsunął się ode mnie, gdy chciałem się przywitać, bo uznał mnie za potwora? Albo jak nagrywał naszą rozmowę żeby mieć na mnie dowody? Oboje mnie zdradziliście, a wiecie tyle, co pływa po powierzchni - warknął chłopak i odtrącając wyciągniętą rękę brata, wyszedł z domu trzaskając drzwiami z taką siłą, że aż framuga się zatrzęsła.

Łzy przesłaniały chłopakowi obraz, gdy wsiadał na motor mimo próśb stojącej na ganku matki, ale nie dał się powstrzymać. Ruszył z piskiem opon. Nie patrzył gdzie jedzie, nie patrzył na znaki i z pewnością nie patrzył na to, czy na pewno ma zielone światło na swojej drodze. W sumie było mu wszystko jedno. Gdyby umarł to wszystko byłoby o wiele prostsze. Mógłby dołączyć do Dazaia i spędzić z nim całą wieczność. A nawet jeśli po śmierci nie było niczego to i tak była to lepsza opcja, niż życie bez ukochanego.

Nakahara zatrzymał się dopiero na stacji, którą odnalazł daleko poza graniami Kobe. Zatankował motocykl i opierając się o niego, drżącymi rękoma wyjął telefon żeby zadzwonić do Rose. Nie zawahał się nawet przez sekundę, nawet jeśli w głębi duszy próbował szybko przeliczyć, jaka u kobiety powinna być godzina. Włoszka odebrała niemal natychmiast i Chuuya odetchnął z ulgą widząc jasne słońce wysoko na niebie. Usiadł na podjeździe na stacji, opierając się plecami o motor i w dłoni ściskając obrączkę. W pierwszym momencie nawet nie potrafił nic z siebie wydusić, ale ostatecznie Rose udało się go uspokoić na tyle, by wyrzucił z siebie, co mu siedziało na wątrobie.

To również Rosalie przekonała go po prawie godzinnej rozmowie, że powinien wrócić do domu i odmeldować się jej, że jest bezpieczny, bo najzwyczajniej w świecie będzie się o niego martwić. Nakahara obiecał jej, że pojedzie prosto do mieszkania i stamtąd wyśle jej zdjęcie, co uspokoiło nieco kobietę. Gdy Rose zmywała mu głowę za nieodpowiedzialne zachowanie, nie potrafił powstrzymać uśmiechu mimo łez. No bo kto w takiej sytuacji martwiłby się tym, że wróci o nieludzkiej godzinie, nie wyśpi się i albo zaśpi na zajęcia na uniwersytecie, albo będzie na nich półżywy. Rose wymogła na nim również bardziej przepisową jazdę, czego obiecanie, a przede wszystkim dotrzymanie, sprawiło Nakaharze większą trudność, niż mógłby przypuszczać.

Wrócił do domu, ignorując wiadomości i telefony od matki i brata. Nie zignorował tylko wiadomości na grupowej konwersacji Cuppoli, bo najwidoczniej Shuuji ruszył dupę do Portowej Mafii żeby zlokalizować brata i móc z nim porozmawiać. Chuuya tylko krótko napisał, że żyje i że nie ma ochoty z nikim rozmawiać, co wszyscy z zadziwiającą lekkością uszanowali. Chłopak nie potrafił jednak zasnąć. Miotał się po łóżku przez prawie godzinę, więc najzwyczajniej w świecie postanowił wziąć koc, Bubla i rozsiąść się przed telewizorem z kubkiem gorącego i zabójczo słodkiego kakao. I początkowo nawet oszukiwał się, że zamierza obejrzeć jakiś serial, ale ostatecznie i tak wybrał nagranie z Dazaiem, gdzie jeździli sobie przez całe Stany. Jednak ustawienie telefonu cały czas na nagrywanie okazało się świetnym pomysłem, bo tylko dzięki temu Nakahara mógł oglądać filmik, jak synchronicznie do czegoś z ukochanym tańczy czy drze się udając, że to ich prywatny koncert. Chłopak oglądał to z lekkim uśmiechem i łzami w oczach. Bubel jakby wyczuwając złamane serce swojego właściciela, wskrobał się jakoś na kolana rudzielca i tam delikatnie umościł, kładąc łepek na dłoni rudzielca.

Rano Nakahara był nie do życia. Wpatrzony w idealne sceny swojego życia nie zasnął w ogóle. Nic więc dziwnego, że zebranie się do szkoły zajęło mu dwa razy dłużej, niż zazwyczaj i przez to nie zdążył od rana pójść na nagrobek Dazaia, mimo że wiedział, że będzie to sobie wyrzucał przez cały dzień. I rudzielec musiał oddać Rose rację. Rzeczywiście był nieprzytomny. Nieprzytomny na tyle, że gdy mieli czterogodzinny wykład o estetyce w przyciemnionej sali, a on usiadł z Rinem i jego ekipą gdzieś bliżej końca, niż początku, najzwyczajniej w świecie zasnął. Obudziło go dopiero lekkie pacnięcie w głowę, a pierwszym widokiem, który ujrzał po przebudzeniu był rozbawiony Rin siedzący obok jako jedyny. Nakahara ze zdziwieniem zauważył, że zasnął na własnym zeszycie, a obudził się na czyjejś czarnej miękkiej bluzie.

- Zasnąłem? - spytał zaskoczony Chuuya zbierając się powoli.

- Padłeś jak długi w pierwszym kwadransie - zaśmiał się szczerze Hotoke patrząc na niego z pewnym rozczuleniem. - Wyglądałeś jakby było Ci niewygodnie więc podłożyłem Ci swoją bluzę pod głowę. Ciężka noc?

- Dzięki wielkie. Ostatnio mam same ciężkie noce, ale ta wczoraj była już przegięciem - odparł Chuuya, wrzucając wszystkie swoje klamoty do torby i wychodząc z sali ramię w ramię z kolegą.

- Chcesz się wygadać? Może Ci to pomoże - zaproponował Hotoke z lekkim wzruszeniem ramion.

- Dzięki. Kiedyś może skorzystam z tej oferty, ale jeszcze nie teraz - odpowiedział spokojnie Nakahara.

- Nie ten poziom znajomości? - spytał ze śmiechem Rin, podając rudzielcowi swój zeszyt żeby zrobił zdjęcia notatek.

- Zdecydowanie nie ten - potwierdził Nakahara z lekkim uśmiechem, ciesząc się, że brak informacji nie zniechęcił do niego chłopaka.

Po czym Chuuya obiecał sobie, że więcej wykładów tego dnia nie prześpi, więc dosłownie co przerwę wlewał w siebie kawę zastanawiając się, jakim cudem dawał radę przesiedzieć z Dazaiem całą noc i następnego dnia być zdatnym do życia. Bo sam siebie zupełnie nie rozumiał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top