P. CLXXXIV / PUSTA PRZESTRZEŃ

Odautorskie:
Wiem, że to drastyczna zmiana, ale proszę mnie nie zabijać xD


Nakahara dostał ostatni tydzień wolnego. Ostatni tydzień żeby zorganizować sobie jakoś życie żeby połączyć obowiązki Szefa Portowej Mafii, które doskonale wiedział, że zaniedbywał, z normalnym życiem. Ale żeby to jakkolwiek zrobić, musiał poznać plany, które Dazai pozostawił mu w spadku po sobie, a na to jeszcze nie potrafił się zdobyć. Zamiast więc mierzyć się z niemożliwym, skierował swe kroki ku pracowni Izakiego, który zostawiony sam sobie i bez narzuconej odgórnie pracy, sam zaczął wymyślać cholera wie co. Zaletą takich ręcznych, niekontrolowanych pierdółek Izakiego było to, że prędzej czy później się przydawały, więc nikt go nie powstrzymywał.

- Hej, słyszałem, że masz coś dla mnie - oznajmił już od progu Nakahara, nie siląc się na zbytnią uprzejmość. Nie zamierzał udawać, że jakoś wybitnie lubił Izakiego po śmierci Dazaia, skoro przed nią ledwie się tolerowali i byli na mocno neutralnym gruncie.

- Mam - potwierdził chłopak odbijając się stopami od posadzki i przejeżdżając kilka metrów na fotelu na kółkach aż dorwał się do jednej z szuflad, w której natychmiast zaczął grzebać, aż triumfalnie wyjął z niej dysk zewnętrzny. - Terabajt tego, co zgrał mi Dazai. Właściwie cały dysk jest jego. Posegregowany w folderach i poopisywany. Nie zaglądałem do notatek. Skleiłem tylko film zgodnie z jego prośbą. Masz trzy wersje. Samo Empire State, prawie pięciominutowy filmik z całości i prawie czterogodzinny film z całości. Do wyboru do koloru.

- Dzięki - oznajmił szczerze Nakahara, odbierając od Izakiego niewielkie, czarne urządzonko. - Doceniam to.

- Chuuya - zatrzymał go jeszcze praktycznie w drzwiach głos Izakiego. - Czy Ty zamierzasz kontynuować Eleven? Na razie istniejemy, bo do tego przywykliśmy i bo nie zebrałeś się jeszcze w sobie na tyle żeby cokolwiek poważniejszego z tym zrobić. I ja to szanuję. I chcę dać Ci przestrzeń żebyś mógł spokojnie odbyć żałobę, bo to oczywiste, że przechodzisz to najciężej z nas wszystkich. Ale nie umiem przestać się zastanawiać, co zrobisz.

- Połowa Eleven nie żyje. Łącznie z jej założycielem - zauważył spokojnie Nakahara uśmiechając się smutno. - Dazai nigdy nie znalazł ludzi godnych do wypełnienia pustek w tym składzie. Poza tym, jak to sobie wyobrażasz? Shizuki oficjalnie wybrała Hersztowską posadę, gdy Dazai dał jej wybór między tym, a Eleven. Tomio i Ayame zaginęli w akcji w Afryce i jasne, wysłałem po nich Rodzeństwo, ale cholera wie, kiedy i czy w ogóle wrócą. Poza nimi w Eleven byliśmy my, Hayato i Kaguya. Kaguya, która nie chce mieć teraz absolutnie nic wspólnego z Portową Mafią i nikt nie ma bladego pojęcia poza tym, że wszyscy wiedzą, że wsiadła na motor i odjechała, a Hayato gryzie piach w nieoznaczonym grobie gdzieś w Anglii. Na innym kontynencie. Czyli ostatecznie zostaliśmy my. Jak mam podnieść tę jednostkę do dawnej rangi, skoro nasza liczebność jest praktycznie nieistniejąca. Nie jestem Dazaiem żeby dokonywać cudów.

- Nie jesteś Dazaiem to fakt. I nigdy nim nie będziesz. To kolejny fakt. Ale Eleven też nie powstało z dnia na dzień. Powstało z ludzi, u których Osamu dostrzegł potencjał i z ludzi, którymi otaczał się na co dzień - przypomniał mu Izaki spokojnie. - A jeśli Ty dałbyś radę sobie zaufać to myślę, że mógłbyś przywrócić Eleven do dawnej świetności. Albo nawet czegoś lepszego.

- Zobaczę, dobrze? Na razie mam masę innych rzeczy na głowie. Eleven nie ucieknie. Nie wiem, czy tak to nazwę, bo mam wrażenie, że to nieodpowiednie względem Dazaia, ale pewnie z czasem powstanie coś na kształt Eleven - uznał Nakahara spokojnie.

- Myślisz, że będziesz chciał mnie widzieć w tej ekipie czy już mam szukać sobie Herszta? - spytał poważnie Izaki, wpatrując się w zaskoczonego Chuuyę. - Nie dziw mi się. To całkiem sensowne pytanie. Nie przepadasz za mną jakoś szczególnie. Zresztą ze wzajemnością. W jednej ekipie trzymał nas tylko Dazai, a że nowa ekipa nie będzie jego to mam prawo do pewnych obaw.

- Nie musisz się martwić - oznajmił po dłuższej chwili milczenia Nakahara, nie potrafiąc spojrzeć Izakiemu w oczy. - Nie muszę Cię lubić. Ty mnie zresztą też nie. Ale muszę Ci oddać, że zawsze w ważnych kwestiach można Ci było ufać. I zazwyczaj wiedziałeś, gdzie leży Twoja lojalność. I nie mogę zaprzeczyć, że Twoja wiedza i umiejętności mogą nam się po prostu przydać. Dlatego nie musisz się martwić o swoje miejsce w nowej jednostce, bo masz je zagwarantowane.

- Nie spodziewałbym się tego po Tobie - przyznał szczerze informatyk. - Sądziłbym raczej, że pozbędziesz się mnie jak niewygodnego śmiecia.

- Pewnie dwa lata temu bym tak zrobił - przyznał szczerze Chuuya. - Ale Dazai nauczył mnie patrzenia trochę dalej, niż czubek własnego nosa. Zresztą, na swój sposób go przecież kochałeś. Tak, jak kochał go Harada, Endoki, Poughi, Shizuki, Sayoi czy Ozaki. Tak, jak na swój sposób kochała go Kaguya i Hayato. Ta gnida miała coś w sobie, że przyciągał do siebie ludzi niczym magnes. Ludzi, którym mógł ufać. Byłbym skończonym debilem gdybym teraz powbijał niektórym z Was noże w plecy tylko na podstawie własnych, starych niesnasek. I jakby nie patrzeć, wszyscy jesteście zajebiści w swoich dziedzinach. Dazai mógł ogarniać wszystko, bo był chodzącym geniuszem, ale ja taki nie jestem. Nie przyciągam do siebie ludzi, nie potrafię przewidywać wszystkiego do pięciu lat w przód, nie pamiętam każdego z imienia, nazwiska i twarzy po tym, jak raz go zobaczę. Chwilowo nawet w walce jestem bezużyteczny, bo nie ma mnie kto powstrzymać przed przypadkowym samobójstwem przez za duże wyczerpanie Drugiego Źródła. Dazai pozostawił po sobie wielką pustkę i jestem świadom tego, że jeśli spróbuję zapełnić ją sam to po prostu zawalę. I pociągnę Was za sobą. Dlatego musimy współpracować, czy mi się to podoba, czy nie.

Nakahara pożegnał się z chłopakiem, zostawiając go z niemałymi przemyśleniami. Wszedł do swojego pokoju tylko i wyłącznie po laptopa, nie budząc nawet śpiącego u niego Shuujiego i z ciężkim sercem wsiadł na motor. Przez chwilę się zawahał. Gdy jednak odstawił już maszynę na podziemnym parkingu i wsiadł do windy, ściskając dłoń na pasku od torby od laptopa, zaczynał wątpić w swoje postanowienie. Dłonie trzęsły mu się tak, że nie był w stanie nawet włożyć klucza do zamka. Gdy już jakimś cudem zatrzasnął za sobą drzwi i przywitał go chłód i cisza, po prostu oparł się o nie plecami i zjechał tak, żeby usiąść w przedpokoju. Wiedział, że nie był na to gotowy, ale nie sądził, że będzie aż tak źle. Podciągnął kolana pod brodę i pozwolił żeby łzy spływały mu po policzkach.

Nawet w durnym przedpokoju czuł się obco. Na wieszakach wciąż wisiał płaszcz i bluzy Dazaia. W szafce wciąż stały jego krzywo ustawione buty, a w koszyczku wciąż leżała jego para kluczy do mieszkania. Niby grupa pierdół, ale absolutnie wystarczyła żeby Nakahara się rozkleił. Zostawił jednak na chwilę laptopa w przedpokoju i po zdecydowanie zbyt długim czasie, zebrał się w sobie. Chciał przejść po całym mieszkaniu. Chciał poczuć to, jak bardzo różniło się od tego, co zapamiętał i co uwielbiał. Na lodówce w kuchni wciąż były poprzyczepiane magnesy, które nakupowali na swoich wycieczkach. Razem z durnymi listami zakupów czy niewielkimi, samoprzylepnymi karteczkami, które Osamu zostawiał wszędzie. Chuuya zerwał jedną z nich. "Każdy nowy dzień z Tobą jest lepszy od poprzedniego" z dorysowanym niewielkim serduszkiem u dołu. Nakahara uśmiechnął się delikatnie czytając to. Pozostałe karteczki były absolutnie różne. Na niektórych były drobne przytyki, na niektórych niewielkie rysunki, a na niektórych wyznania miłości w najróżniejszym stylu. Albo przypomnienia o nadchodzących wydarzeniach czy durne teksty, że ma pamiętać żeby zimą nosić czapkę zamiast kapelusza.

Roślinki, które stały na blacie w kuchni wyglądały jakby były o jeden dzień od śmierci z ususzenia. Nakahara pamiętał swoje protesty, gdy Dazai po raz pierwszy oświadczył, że kupują przyprawy w formie żyjących, zielonych roślinek, a nie proszku w papierkach. Osamu jednak udowodnił, że gotowanie z nim i z jego roślinkami to zupełnie nowy poziom doznań, więc Chuuya ostatecznie zgodził się na ich istnienie w ich mieszkaniu, ale to i tak Dazai o nie dbał. Chłopak wyjął z szafki pierwszą lepszą szklankę i nalał do niej wody z kranu żeby szybko podlać przyprawy. Tak na wszelki wypadek. W szafce wciąż stał kubek, który Dazai okrzyknął swoim, bo miał na sobie uroczą grafikę. Szafka pod telewizorem wciąż była zawalona stosami gier, które kupił sobie Osamu na Playstation. 

Najgorzej jednak zniósł wejście do sypialni. W końcu wszystko tam był wciąż przesiąknięte zapachem chłopaka. Ta sama, rozkopana pościel, która leżała w tym stanie od wylotu Dazaia do Anglii, jego ubrania porozrzucane dosłownie wszędzie. Nakahara przesunął lekko ręką po złożonych koszulkach ukochanego, które leżały w szafie, by wziąć jedną z nich i rozłożywszy ją, przytulić się do niej jakby od tego zależało jego życie. Nie przeszkadzało mu to, że szary materiał w jego dłoniach natychmiast zaczął ciemnieć pod wpływem jego spadających łez. Po jakimś czasie chłopak usiadł we własnym łóżku, które nigdy wcześniej nie wydawało mu się tak ogromne i ściskając koszulkę w dłoniach, zaczął mówić do pustej przestrzeni.

- Przypominam sobie wszystkie nasze wspólne momenty - oznajmił, ocierając łzy wierzchem dłoni. - Każdy poranek, który spędzaliśmy razem w kuchni czy w sypialni. Każdy wspólnie przygotowany posiłek, każdą wspólnie zaśpiewaną piosenkę. Wszystko. Ślizganie się po posadzce, opatrywanie się nawzajem po misjach. Pewność, że jutro będzie lepsze dopóki ten drugi będzie obok. To, jak potrafiliśmy idealnie wyważyć życie prywatne i zachowywać się jak skończeni idioci z pracą i byciem poważnym tam. Tu był nasz bezpieczny fort. Tu nie mogło się stać nic złego. Wciąż mam wrażenie, że zaraz wejdziesz głównymi drzwiami i zaczniesz narzekać na idiotę, który zajechał Ci drogę, mimo że to Ty jechałeś pod prąd. Cały czas, gdy tylko z kimś rozmawiam, muszę dwa razy przemyśleć wszystko, co mówię, żeby mieć pewność, że nie powiem Twojego imienia. Że nie założę, że coś zrobisz. Jesteś niezastąpiony. Nie wiem, jak mam poprowadzić tę Mafię po Tobie. Jak mam żyć bez Ciebie. Mogę próbować i mieć nadzieję, że będziesz dumny. Tak jak mogę próbować sobie przypomnieć, co powiedziałem do Ciebie ostatnio, ale i tak sobie nie przypomnę. Nie dam rady. Mam tylko nadzieję, że wylatywałeś ze świadomością, że Cię kocham.

Nakahara zebrał się w sobie i zahaczywszy o przedpokój i o kuchnię, rozsiadł się na kanapie, trzymając w dłoniach kubek z herbatą i podłączając dysk zewnętrzny do telewizora żeby mógł obejrzeć nagrania. Przejrzał wszystkie zdjęcia. Od ich pierwszych współprac, gdzie wciąż mieli jeszcze po piętnaście lat i Dazai robił mu zdjęcia z przyczajki, zazwyczaj uchwycając to jak bardzo rudzielec na coś się wkurza. Poprzez wszystkie zdjęcia z ich randek w Kobe, wspólnych wyjść czy siedzenia w domu, bo Dazai uparł się, że musi wysłać Ozaki zdjęcie tego, w jak dziwnej pozie siedzi akurat Chuuya. Po wszystkie zdjęcia z wakacji, które zrobili. Zdjęcia różniły się między sobą absolutnie. Różniło się miejsce, czas, ich wiek. Ale na wszystkich Dazai był szczęśliwy i uśmiechnięty.

Chuuya musiał wstawać co jakiś czas żeby dorobić sobie herbaty albo wyjąć paczkę żelków czy chipsów z szafek. Jakby nie patrzeć, zdjęć było naprawdę multum i czas mijał powoli, ale nieubłaganie. Rzeczywiście foldery były posegregowane. I w każdym z nich znalazł się niewielki plik tekstowy z krótką notatką od Dazaia, dlaczego akurat polubił ten moment i co się wtedy działo. Dziwnie było patrzeć na własne życie czyimiś oczami, ale miało to swój ogromny urok. Po zdjęciach przyszedł czas na krótkie filmiki, których nagrali multum, czy to na Snapchata czy wszystkie platformy, na które upierał się Nakahara, znajdując kolejne wyzwania. I widać było tylko tę pełną konsternacji minę Dazaia, gdy rudzielec tłumaczył mu, co ma zrobić, tylko po to by Osamu patrzył na niego z rozczuleniem i robił dokładnie wszystko, czego ukochany od niego wymagał. Najboleśniejsze było chyba obejrzenie nieobrobionych nagrań z kamer ochrony na Empire State. Ich największy moment szczęścia, gdzie niczym Ikar lecieli jeszcze wysoko, acz bezpiecznie, na chwilę przed upadkiem.

Minęło prawie szesnaście godzin nim Nakahara przebrnął przez wszystkie materiały, które miał na dysku. Idealnie udokumentowane ich życie razem. A gdy dotarł do ostatniego pliku, czuł jak jego serce spada w bezdenną otchłań. Na ostatnim nagraniu nie było wiele. Był tylko pusty pokój i krzesło, na którym po chwili zasiadł Dazai, ewidentnie nagrywający to samemu. Chłopak pomachał mu lekko i spojrzał na niego z najszerszym uśmiechem, z jakim tylko mógł. Po czym zaczął gadać. Jasne wytłumaczył się, że tak, zostawił list, ale listy nigdy nie były jego mocną stroną, bo to w końcu Nakahara naskrobał osiem stron do Julii, a nie on, więc zdecydował się na nagranie. I o ile wcześniej sądził, że wypłakał dosłowne morze łez, o tyle w tamtym momencie jego serce ścisnęło się do granic możliwości i na chwilę musiał zatrzymać wideo, bo po prostu nie był w stanie go oglądać.

Najpierw Dazai przeprosił, że go zostawił. Przeprosił, że zmarnował potencjał, który mieli i że nie przewidział misji tak dokładnie jak powinien. Dodał jednak, że cieszy się, że chłopak jest bezpieczny. Później oznajmił, że go kocha. I wymienił wszystkie sytuacje, które były drogie jego sercu, nawet jeśli dla Nakahary wydawały się nic nieznaczące. Ostatecznie pogadał trochę o pierdołach, pomówił trochę o pozostałych i że ma nadzieję, że wszyscy jakoś się trzymają. O swoich obawach względem zostawienia ich i nadziejach, że zewrą szyki i udowodnią światu, że go nie potrzebują. Na koniec pożegnał się szczerze, prywatnie, mówiąc słowa, których nie wypowiedziałby przy Agacie, a które dogłębnie poruszyły Nakaharę na tyle, że przez najbliższą godzinę był zwiniętą w kulkę płaczącą niedojdą. I tylko zdrowy rozsądek Shuujiego, który odebrał od niego telefon, a który nakazał chłopakowi przyjechanie do mieszkania młodszego brata z matką, uratował Chuuyę od absolutnej załamki i zapewniło mu choć trochę snu w nocy. Choć fakt faktem, że snu niezbyt wygodnego, gdy w trójkę zasnęli na złożonej kanapie w salonie.

Razem obejrzeli ponownie część z materiałów, poza ostatnim. Ten ostatni był zbyt osobisty żeby Nakahara pokazywał go komukolwiek. Porozmawiali na spokojnie o życiu i o wspomnieniach, a w głowie Chuuyi powoli zaczęła rodzić się kuriozalna myśl. Musiał raz na zawsze postawić kreskę między przeszłością a przyszłością. Wiedział, że długo nie pozbiera się po śmierci ukochanego, ale musiał chociaż sprawiać takie wrażenie. Musiał przestać się obijać i wziąć się solidnie do pracy. A cóż lepiej wyraża taką zmianę w nastawieniu, niż zmiana czegokolwiek w swoim wyglądzie? Tak więc Nakahara zebrał się w sobie i nieco ogarnął, zjadł śniadanie przygotowane im przez Sachiko i ruszył w stronę najbliższego salonu fryzjerskiego, gdzie z miejsca powiedział kobiecie, że potrzebuje ogromnej zmiany. Takiej, żeby stanowiła jasny znak, że to początek czegoś nowego, a kobieta podjęła wyzwanie, gdy tylko Chuuya uznał, że zaufa jej ze wszystkim i zamknął oczy. Po obejrzeniu filmu od ukochanego z jednej strony poczuł się, jakby ktoś kopnął go z całej siły w żołądek, ale z drugiej odnalazł w sobie pokłady energii, o których nie sądził, że je posiadał. I był więcej, niż pewien, że dokładnie takie efekt zamierzał osiągnąć Osamu.

Nakahara po raz pierwszy otworzył oczy od kiedy usiadł na krześle w salonie przed lustrem z lekkim lękiem. Kobieta dosłownie przed chwilą powiedziała mu, że skończyła, ale możliwość nowego wyglądu trochę go przerażała. Spojrzał jednak na siebie i przeczesał włosy palcami. Dziwne uczucie nie mieć całego tego warkocza i widzieć, jak leży on na pobliskiej szafce. Chuuya poruszał trochę głową żeby dokładniej obejrzeć dzieło fryzjerki i uśmiechnął się lekko. Wyglądał dobrze w krótkich włosach. Jasne, środkową część zostawił sobie nieco dłuższą, w lekkim nieładzie, a boków nie wygolił na zero tylko też z pewną rezerwą, ale momentalnie zaczął wyglądać jakoś tak doroślej. Dojrzalej. Prawie jakby był gotowy zacząć nowy rozdział w swoim życiu. Podziękował solennie kobiecie, płacąc jej i oznajmiając, że z pozostałą częścią włosów może zrobić co chce. Wyrzucić, przeznaczyć na fundację. Cokolwiek. Ważne, że podobał się sobie i wiedział, że w takim wydaniu podobałby się też Dazaiowi.

Wyszedł na ulicę czując się jak nowo narodzony. Czując się jakoś tak lekko. I może rzeczywiście była jakaś prawda w stwierdzeniu, że wielkiemu wydarzeniu w życiu czasami towarzyszy wielka zmiana fryzury. Może była to absolutna głupota, ale Chuuya czuł się gotowy do działania i z lekkim uśmiechem, ściskając w dłoni wisiorek z obrączką, ruszył w stronę dazaiowego motoru, by skierować się do kamienicy, w której zalegały wszystkie plany, skany z archiwum i akta wszystkich pracowników. W końcu jakby nie patrzeć miał Portową Mafię do poprowadzenia i chyba był już najwyższy czas żeby przestał przed tym uciekać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top