P. CLXXVII / OBIECAŁEŚ MI

Nakahara wybiegł z kościoła jak poparzony, zupełnie ignorując własne rany. Oddział, który zebrał się na placu rozstąpił się niczym morze przed Mojżeszem i tylko Sumawara w ostatniej chwili dała radę złapać wyrywającego się do przodu chłopaka. Za nim stało to, co zostało z Portowej Mafii z małym dodatkiem Shuujiego i Seiki, a przed nim osoba, którą uznał za Agatę Christie, Fyodor, Dazai i dobre dwieście osób, które nawet nie przyciągnęły uwagi rudzielca.

- Co tu się dzieje? - spytał, uspokajając się i wychodząc o dwa kroki przed tłum.

Nie musiał długo czekać aż Kaguya do niego dołączy. Resztki Cuppoli i Shuuji ustawili się w rzędzie za nimi, a pozostałe portowe kundle przygotowały się do zaatakowania w każdej chwili. Nakahara stał z wysoko podniesionym podbródkiem i podchodził do sprawy na spokojnie. Stał naprzeciw wroga i doskonale to wiedział. A stawka była większa, niż mógł przypuszczać.

- Wydaje mi się, że to dość znana Ci sytuacja - oznajmiła Christie wychodząc przed tłum swoich identycznych żołnierzyków. - To końcówka negocjacji. Z tego, co pamiętam to w bardzo podobny sposób załatwiliście sprawę z Yakuzą. Ze względu na wcześniejszy błąd troszkę nam się to i owo nie spodobało, więc tak jakby wysadziliśmy Wasz budynek. Muszę Wam to przyznać, że jesteście jak karaluchy. Naprawdę. I mówię to jak najszczerszy komplement. Sądziłam, że bomba zabije jakieś dziewięćdziesiąt procent z Was. A Wy daliście radę uratować większość Waszych. Szapoba. Gratuluję. Tak w ramach ciekawostki powiem Wam, że Dazai aż do samego końca w Was wierzył. Nawet nie mrugnął, gdy mu powiedziałam o wybuchu. Wiedział, że dacie radę. Szkoda, że on zawiódł, nie? Tak czy siak chciałam się tu odnieść do sytuacji, w której zabiliście córkę Moribasy. Ciekawe, jak sytuacja potrafi się odwrócić na czyjąś niekorzyść, nie?

Nakahara wyglądał jakby miał zaatakować. W głowie miał już cały plan. Chciał wystrzelić w stronę Christie i liczyć na najlepsze. Może gdyby udało mu się zabić głowę Zakonu to reszta by odpuściła i mógłby uratować ukochanego? Rudzielec nie myślał trzeźwo. Ba, nie myślał w ogóle. Zaskoczył go jednak drobny, przeczący ruch głowy Osamu.

- Nie możecie ich zaatakować. Nieważne, co zrobią. Nie możecie ich zaatakować - powiedział dosadnie Dazai, uziemiając wyrywającego się Nakaharę, choć w jego głosie kryła się cała gama emocji.

- Dlaczego? Przecież mamy szansę! Możemy Was odbić! - krzyknęła Kaguya, której łzy leciały po policzkach w takim tempie, że dziewczyna sama się o to nie podejrzewała.

- Nie dacie rady - przerwał jej ze smutkiem Osamu. - Naprawdę bym chciał, ale nie dacie rady. Bo nas tu tak naprawdę nie ma. Znaczy jesteśmy, ale w zupełnie innym punkcie w czasie. Tylko Agata wie, w którym. To, co teraz dla nas jest teraźniejszością, dla Was może wydarzyć się za miesiąc, cztery albo za dwadzieścia lat. Albo piętnaście lat temu czy tydzień wcześniej. I będzie trwało tylko krótką chwilę. Nawet jeśli dostalibyście o tym raport to i tak nie zdążylibyście się tu pojawić na czas. Nie, gdy czas jest po stronie Agaty. A zawsze był i zawsze będzie. Ja wiem, że to jest skomplikowane. Sam nie do końca to ogarniam. Tak jakby jesteśmy i nie jesteśmy w jednym miejscu o różnych czasach jednocześnie.

- Wynegocjowaliśmy Wam dobre warunki - kontynuował Hayato, gdy Dazaiowi załamał się głos. - Zakon Wieży Zegarowej sądził, że trzeba będzie wyplenić Portową Mafię. Zamierzali zmieść Kobe z powierzchni ziemi. Ale zgodzili się na coś innego. Ja w tej wymianie jestem nieważny, ale Dazai zaoferował swoje życie. I Agata się zgodziła. Dazai poświęci swoje życie i Portówka będzie mogła istnieć. Jasne, będziecie mieć jakieś regulacje, które przyjdą z czasem. Agata da Wam chwilę na pochowanie pustej trumny i żałobę. Ale potem pojawi się ktoś, kto przedstawi Wam wszystkie warunki, które ustaliliśmy.

- Te warunki zakładają głównie to, że przeżyjecie. I że będziecie mogli się rozwijać. Jasne, będziecie musieli zdawać raporty Zakonowi i nie możecie wyjść z ekspansją poza Azję, ale to wciąż spora przestrzeń do popisu. Wciąż będziecie niezależni - kontynuował Dazai.

- To najgorsza umowa, na jaką mogłeś się zgodzić gnido - oznajmił Chuuya, połykając łzy. - Dosłownie kurwa najgorsza.

- Musiałem zagrać tymi kartami, które mam Chuu. A nie miałem ich wiele - odparł przepraszającym tonem Dazai. - Ale zapewniłem Ci bezpieczeństwo. I to się tylko dla mnie liczy. I pozwolili mi się z Tobą pożegnać.

- Coś wymyślimy, tylko tu wróć - przerwał mu Chuuya, uśmiechając się i wyciągając do niego rękę, którą Dazai tak bardzo chciałby chwycić.

- To będzie absolutnie dziwne żegnać się na oczach całej Portowej Mafii, więc z góry przepraszam, że robię Ci taką siarę kochanie - oznajmił Dazai, wychodząc nieco przed szereg i nawet z tej odległości Nakahara mógł dostrzec łzy zbierające się w jego oczach. Nawet nie miał sił żeby skomentować to, że Dazai zignorował jego ostatnie słowa.

- Więc tego nie rób - poprosił łamiącym się głosem Chuuya. - Nie żegnaj się ze mną. Nie waż się ze mną pożegnać gnido. Miałeś do mnie wrócić. Obiecałeś mi to.

- Wiem. I naprawdę starałem się dotrzymać słowa - przyznał Osamu. - Ale Fyośka miał rację. To nie była nasza liga. Nie byliśmy na to przygotowani. Próbowaliśmy usiąść do gry z najstarszymi i najbardziej zaprawionymi graczami, gdy samemu niedawno nauczyliśmy się dopiero chodzić. Pokonała nas. Pokonała mnie. Naprawdę chciałem wziąć z Tobą ten ślub. Chciałem spędzić z Tobą całe życie i zestarzeć się w tym małym, gównianym budynku nad Los Angeles, który tak bardzo Ci się spodobał. Naprawdę chciałem rzucić Ci świat do stóp.

- Nie potrzebuję całego świata, pamiętasz? Mieliśmy być jak Thelma i Louise. Potrzebuję tylko Ciebie. Nie zostawiaj mnie - poprosił cicho Nakahara, nawet nie próbując powstrzymać łez.

- Znowu przeze mnie płaczesz - zauważył ze smutkiem Dazai, ciężko przełykając ślinę i próbując się uśmiechnąć, choć w ogóle mu to nie wychodziło.

- Kolejna obietnica, którą złamałeś - wytknął mu Nakahara, ocierając twarz wierzchem dłoni i próbując zapamiętać każdy najmniejszy szczegół w postawie Dazaia.

Fakt, że stał nieco przykulony, a nie wyprostowany jak zawsze, jakby naprawdę pierwszy raz na poważnie coś przegrał. Jego przepełnione smutkiem i miłością oczy. Jego trzęsące się ze stresu dłonie. Nakahara wiedział, jak upokarzające to musiało być dla Dazaia żeby odsłonić swoją wrażliwą stronę, którą tak skrzętnie ukrywał przed takim tłumem ludzi. I to jeszcze ze świadomością, że mówi do pustej ulicy, na której kiedyś będzie stał drugi, równie wielki tłum. Ale skoro była to jedyna możliwość pożegnania się to Dazai zamierzał z niej skorzystać. Nieważne, jak trudno było mu znaleźć słowa czy jak bardzo cierpiała na tym jego duma. Nie mógł zostawić Nakahary bez odpowiedzi i bez pożegnania. Po prostu nie mógł. Priorytety.

- Ale Ty skarbie musisz mi złożyć inną obietnicę. Taką, której nie złamiesz - kontynuował Dazai, ściskając dłonie żeby nie trzęsły się aż tak bardzo. - I nie chodzi mi nawet o to, że nie zaatakujesz Zakonu. Wiem, że tego nie zrobisz. Jesteś na to zbyt mądry. Ale chodzi mi o Ciebie. Kocham Cię jak nigdy nikogo wcześniej i nigdy nikogo później. Dlatego nie mogę pozwolić Ci na zmarnowanie sobie życia tylko dlatego, że potwór, którego pokochałeś opuścił ten świat. Obiecaj mi, że zaczniesz żyć. Jasne, jeśli tego potrzebujesz to przeżyj żałobę. Ale zacznij żyć. Spróbuj tego życia, o którym kiedyś rozmawialiśmy. Zaskocz wszystkich wybranym przez siebie kierunkiem i zacznij studia. Pracuj w jakiejś durnej kawiarni i poznaj przypadkiem miłość swojego życia. Kogoś innego, niż mnie. I to rób za dnia. A nocami bądź tym zabójczym mafiozem, który trzyma całą Japonię w garści. Po prostu nie odcinaj się od świata. Żyj pełnią życia. I jeśli dasz radę i nie będzie Cię to bolało to nie zapomnij o mnie, dobrze? W pełni zrozumiem jeśli to zrobisz, ale szczerze wolałbym żyć w Twoim sercu jako chociaż jedno miłe wspomnienie.

- Czy Ty wiesz o co prosisz? - spytał cicho Nakahara. - Czy byłbyś w stanie spełnić tę prośbę, gdyby sytuacja była odwrotna i gdybym to ja stał na Twoim miejscu?

- Oczywiście, że nie - odparł Dazai uśmiechając się smutno. - Ale w tym się właśnie różnimy. Ja jestem tylko potworem, który nie dałby sobie bez Ciebie rady. Ty masz dookoła siebie niesamowitych ludzi, którzy będą Cię wspierać mimo wszystko. Daj sobie czas. Ale za jakiś czas daj proszę znać Ozaki, że nadszedł już czas. Jestem pewien, że będzie się o Ciebie cholernie martwiła z tym jej instynktem macierzyńskim - dodał spokojnie Osamu.

I pewnie chciał powiedzieć coś jeszcze. Pewnie chciał powiedzieć jeszcze ogrom rzeczy, których nie dane było mu wyrazić w jakichkolwiek słowach, gdyż Agata przerwała tę scenę i wysłała swoich dwóch podwładnych by przyprowadzili do niej Dazaia. Chłopak poszedł bez wierzgania się, spokojnie. Prawie jakby nie szedł na własną egzekucję.

- Zabijcie go teraz - oświadczyła Christie, jakby to nie było nic wielkiego. - Prawie się wzruszyłam tą romantyczną przemową. Utracona miłość i tak dalej. Ależ mnie to rusza.

- Czekaj, co? Nie taka była umowa! On nie miał tego widzieć - wrzasnął Dazai, nagle zaczynając się miotać jak przerażony i robiąc wszystko, żeby wyrwać się sługusom.

- Niestety dla Ciebie w umowie było zawarte jedynie to, że poświęcisz dla Zakonu swoje życie. Nie gdzie, przed kim i w jakiej formie - naprostowała jego słowa Agata, beztrosko podając jednemu ze swoich podwładnych stylizowany sztylet. - A ja decyduję, że stanie się to tu i teraz. Z Twoim narzeczonym jako widownią. I jeśli się wyrwiesz albo spróbujesz uciec to zrywam naszą umowę.

Dazai spojrzał na kobietę wzrokiem pełnym nienawiści, ale przestał się wyrywać. Zamiast tego ostatni raz przeniósł wzrok na ukochanego i sprzedał sobie mentalny policzek. Nie tak miał go zapamiętać rudzielec, ale cóż mógł zrobić? Osamu przełknął ślinę i zmusił się do najszerszego uśmiechu, na jaki był w stanie się zdobyć.

- Przepraszam kochanie. Naprawdę. Kocham Cię - oznajmił trzęsącym się ze strachu głosem.

Agata skinęła głową, odpalając fajkę i dwóch jej podwładnych rzuciło uśmiechającego się mimo łez Dazaia na kolana, przytrzymując jego podbródek wysoko, gdy trzeci z nich podciął mu gardło. Chłopak poczuł tylko zimno stali na własnej skórze i spływającą mu po skórze ciepłą krew. Próbował zaczerpnąć oddechu, ale nie potrafił. Miał wrażenie, że zaczął się dusić. I po chwili, która wydawała się wiecznością, sługusy puściły bezwładne ciało Dazaia, które upadło na bruk niczym worek śmieci, a jego krew zaczęła brudzić asfalt.

Nakahara w pierwszym momencie rzucił się na Christie z nieludzkim wrzaskiem, jednak Sumawara i Shuuji zdążyli wkroczyć na tyle wcześnie, że złapali wierzgającego się i rzucającego groźbami, zapłakanego rudzielca. Przez chwilę młodszy Nakahara robił dosłownie wszystko żeby im się wyrwać, ale ostatecznie tylko upadł na kolana, prosząc, żeby go puścili, bo chce trzymać ukochanego w ramionach po raz ostatni. Bo nie chce żeby Dazai umierał sam. Bo nie chce żeby Dazai chociaż pomyślał, że go zostawił w takim momencie. Chuuya wiedział, jak bardzo Osamu bał się samotności, ale ani Sumawara, ani Shuuji nie chcieli go puścić. Więc chłopak płakał skulony, klęcząc na asfalcie i będąc podtrzymywanym przez dwie z najbliższych mu osób, które mu pozostały.

Seika patrzyła na całą sytuację z absolutnym przerażeniem i łzami w oczach. Nie zareagowała tak jak Nakahara. Wiedziała, że nie ma do tego prawa. A jednak po jej twarzy zaczęły spływać łzy. I gdy tylko odwróciła się żeby spojrzeć na członków Portowej Mafii widziała tylko jedno. Niedowierzanie wymalowane na ich twarzach. Szok, że ktoś mógł pokonać ich szefa i przyjaciela i że jego ciało leży przed nimi na ulicy. Widok, którego nikt nigdy by się nie spodziewał.

- Jakbyście mieli jakieś wątpliwości - oznajmiła Christie, ściągając na siebie uwagę wszystkich i podchodząc do ciała Dazaia żeby kopnąć je tak, że chłopak, wciąż uśmiechając się, przeleciał na plecy bez życia. - To potwierdzam. Umarł.

- Zabiję Cię. Zamorduję Cię - wysyczał Nakahara, odnajdując w sobie nowe pokłady furii.

- Mógłbyś próbować. Ale czy naprawdę chcesz żeby śmierć Twojego chłoptasia poszła na marne? - spytała kobieta, z wierzchu zachowując niby elegancję, choć w jej oczach widać było radość ze zmiażdżenia przeciwnika. - Śmiecia też się pozbądźcie - dodała, odwracając się i znikając w tłumie własnych ludzi.

Hayato nie zdążył nic powiedzieć. Kaguya obserwowała tylko przerażona, jak pierwszy lepszy mężczyzna podchodzi do niego i zarzyna go jak świnię, po czym puszcza jego ciało żeby upadło na bruk. Dziewczyna krzyknęła przerażona i upadła na kolana, nie potrafiąc pogodzić się z tym, co działo się przed jej oczami. Harada i Izaki natychmiast do niej doskoczyli i próbowali ją objąć i jakoś uspokoić, bojąc się, że dziewczyna zrobi coś głupiego, ale ta wciąż wyrywała się i ich odpychała, twierdząc że musi iść do Hayato. Że musi iść mu pomóc.

Nakahara nie wytrzymał. Wyrwał się bratu i przyjaciółce i pozwolił wszystkim emocjom, które się w nim zebrały na ujście w jedyny sposób, który znał. Posłał najsilniejszą falę energii w stronę Zakonu jaką tylko zdołał. Agata tylko jednak uśmiechnęła się do niego z politowaniem i pstryknęła palcami. I nagle na ulicy zrobiło się jakoś tak dziwnie pusto. Chuuya wpatrywał się z niedowierzaniem w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą leżało ciało jego ukochanego. Chciał podejść do tego miejsca, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i upadł, ale to go nie zatrzymało. Korzystając z całego ciała jakoś doczłapał się do tego miejsca i praktycznie zwinął w kulkę tuż przy nim, nie potrafiąc powstrzymać płaczu.

Sumawara otrząsnęła się na tyle, że niezbyt przyjemnym głosem kazała wszystkim zbędnym ludziom spieprzać do domów, więc na placu została tak naprawdę tylko Cuppola. Rozdzielili się i otoczyli Nakaharę i Kaguyę, ale zanim ta dwójka uspokoiła się chociaż minimalnie, nad Kobe dawno zapadł już mrok.

- On nie może być martwy. On nie może być martwy. Przecież to Dazai. On nie może być martwy - powtarzał jak mantrę Chuuya, gdy Shuuji zdołał już podnieść go z ziemi i zarzucić mu na ramiona własny płaszcz. - Po prostu nie może. On do mnie wróci. Obiecał.

I widok załamanego Nakahary i Kaguyi, która nie była w o wiele lepszym stanie, po prostu łamał im wszystkim serca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top