P. CLXXIV / PAKT Z DIABŁEM
Wylądowali w Anglii zdecydowanym popołudniem i tak naprawdę nie mieli czasu na cokolwiek innego, niż tylko wskoczyć do hotelu, zostawić niewielkie walizki w pokojach i szybko się ogarnąć. Obaj wcisnęli się w najbardziej szykowne i profesjonalne, a przede wszystkim identyczne, garnitury, w jakie się tylko dało i z ciężkim sercem stanęli naprzeciw siebie.
- Ostatnia szansa żeby się wycofać - oznajmił spokojnie Dazai, mimo strachu, który przejął go całego. - Potem nie będziesz miał już okazji.
- Powiem Ci dokładnie te same słowa, jak będziesz stał stresując się przy ołtarzu zanim Nakahara do Ciebie dołączy - obiecał Hayato, próbując zażartować, co niezbyt mu wyszło przez ogólną atmosferę tego dnia. - Ale nie. Nie zostawię Cię samego. Przyjaźnimy się od ładnych paru lat i wiem, że skoczyłbyś za mną w ogień. I dlatego zamierzam Ci udowodnić, że w drugą stronę też to działa. A co będzie, to będzie.
- Pożegnałeś się z Kags, tak jak mówiłeś? - spytał tylko Dazai cicho.
- Nie potrafiłem. Wolałem jej obiecać, że wrócę i że wszystko będzie dobrze. Nie puściłaby mnie gdyby miała chociaż podejrzenia, że coś może zadziać się nie tak - odparł równie cicho Hayato. - A Ty?
- Tak samo - przyznał ze smutnym uśmiechem Osamu.
- Zaczynaj zanim obaj się rozmyślimy - zarządził Ninomyia, choć nie zrobił tego z wybitną radością w głosie. - Jesteś pewien, że wytrzymasz tak cały dzień? Jakby nie patrzeć jesteś ranny.
- Szczerze to nie mam bladego pojęcia, czy wytrzymam godzinę - przyznał Dazai. - Może nie przeciągajmy naszej wizyty u Christie za bardzo, dobrze?
Dazai aktywował swoje Drugie Źródło i zgodnie z instrukcjami Naokiego wykorzystał Drugie Źródło jego Zdolności. Wykonując serię gestów rozdzielił Zdolność na dwie odrębne grupy i jedną nałożył na siebie, możliwie zacierając ślady swojej energii i minimalizując swoją obecność pod każdym możliwym względem jeszcze zanim zaburzył odbijanie światła w swoim otoczeniu tak, by absolutnie zniknąć. Ot, mała sztuczka, którą w prostszej wersji zaprezentował im Naoki w czasie przesłuchań kandydatów. Dazai związał kontrolę nad tą połową Zdolności z lewą ręką i zabrał się za pozostałą część pracy.
Nałożył na Hayato kilka warstw energii, które imitowały tę, którą wydzielał on sam i zniekształcił rzeczywistość tak, by chłopak wyglądał jak on sam. Jego brak Zdolności i umiejętność do kontrolowania własnej prezencji były jego cholernym atutem, choć Dazai nigdy nie spodziewał się, że wykorzystają go w taki sposób. Bo jakby nie patrzeć już wiele lat wcześniej Hayato zapracował sobie sam na miejsce w Eleven, gdzie oprócz niego znaleźli się prawie sami Uzdolnieni. A on jakimś cudem dawał radę za nimi nadążać. Trenował ciężej, niż pozostali, za każdym razem, gdy upadał, wstawał z dwukrotnie większą energią. Dazai szczerze wątpił żeby ktokolwiek w Portowej Mafii potrafił walczyć tak, jak potrafił to Hayato. A dodatkowo jego nikła czasami obecność czyniła z niego idealnego szpiega. Tak jak umiejętność pohamowania emocji. I te wszystkie zdolności miały mu się bardzo niedługo przydać.
Gdy Dazai skończył ustawiać Zdolność, sam poczuł, jak ogromne ciśnienie to na nim wywołuje. Czuł jak całe jego ciało się spina z wysiłku, choć dopiero trzymał Drugie Źródło od kwadransa. Chłopak odetchnął jednak i wziął się w garść. Przećwiczyli to. W Kobe działało. Tutaj też musiało. Dodał ostatnie pociągnięcie polegające na zmianie zakresu widoczności Hayato, dzięki któremu chłopak widział zarys jego postaci w formie delikatnego załamania światła i przypisał tę połowę Zdolności do swojej prawej ręki.
- Skończyłem. Możemy iść - oznajmił Dazai próbując brzmieć na wyluzowanego.
- Chyba się do tego nie przyzwyczaję - przyznał Hayato patrząc w lustro i zamiast swojej twarzy widząc twarz Osamu.
Niemniej obaj mężczyźni wyszli, choć Dazai musiał się cholernie pilnować żeby przypadkiem na kogoś nie wpaść. Jakby nie patrzeć dla wszystkich dookoła był niewidzialny. Hayato musiał się pilnować żeby co rusz nie odwracać się i nie sprawdzać, czy Osamu na pewno jest przy nim i przed ciągłym pytaniem, czy wszystko na pewno w porządku. Bo nie było. Utrzymanie tak skomplikowanej Zdolności wyczerpywało Dazaia, gdy ten był zdrowy. A co dopiero, gdy był ranny.
Niemniej dotarli do Londyńskiej Tower, gdzie stanęli dosłownie na chwilę, nie rozumiejąc, co działo się dookoła nich. Budynek pełen był turystów. Nie tak wyobrażali sobie twierdzę Christie. Raczej sądzili, że będzie gdzieś na odludziu, zabarykadowana i zatrzaśnięta po same okiennice. Tak czy siak budynek Tower robił ogromne wrażenie i Hayato przełknął nerwowo ślinę, robiąc dobrą minę do złej gry, gdy podszedł do niego strażnik Yeomen Warders, który rozpoznał w nim zaproszonego gościa.
- Dowód - oznajmił pustym tonem patrząc na Hayato tak, jakby świdrował go wzrokiem na wylot.
Chłopak natychmiast poklepał się po kieszeniach, udając wyluzowanego i rozbawionego całą sytuacją. Próbował nawet stać w pozie typowej dla Dazaia z lekko przechyloną głową, gdy podawał mężczyźnie dowód osobisty. Ten tylko spojrzał na niego, jak na skończonego kretyna i odrzucił dokument za siebie, jakby był to nic nie warty świstek plastiku. Osamu klnąc w myślach aktywował Zdolność Nakahary i zmanipulował grawitację tak, by plastik wrócił do dłoni Hayato, który cały czas udawał, że wszystko co się dzieje dookoła jest jego zasługą.
- Dowód. Nie wpuszczę na audiencję u Pani Christie bez dowodu zaproszenia - kontynuował tym samym, pełnym lekceważenia tonem.
Hayato wyjął z płaszcza list, który otrzymali, jednak nim wręczył go strażnikowi, już wiedział, po samej jego minie, że nie o to mężczyźnie chodziło.
- Żadnego poczucia humoru. Sztywno tu u Was w tej Anglii - oznajmił Hayato przewracając oczami i doskonale naśladując sposób bycia Dazaia, gdy wreszcie wyciągnął z kieszeni monetę, którą podrzucił i złapawszy w dwa palce podstawił strażnikowi praktycznie pod nos. - Wystarczy? Nudzę się tu i już chciałbym przejść.
Strażnik skinął twierdząco głową i przywołał do siebie o wiele młodszego chłopaczka, który natychmiast do niego podbiegł i nie powiedziawszy do Hayato nawet słowa, zaczął prowadzić go w sobie jedynie znanym kierunku. Ninomyia pomachał lekceważąco strażnikowi na pożegnanie i wsadziwszy dłonie do kieszeni płaszcza, po drodze ukradkiem patrząc na własne przedramię. Z dziesięciu kresek, które miał tam, gdy wychodzili z domu zostało jedynie dziewięć. Znak, że czas nieubłaganie upływa. Dazai kontrolował ten sztuczny tatuaż dając chłopakowi znać, jak długo mogą się jeszcze bawić. Zostali przeprowadzeni przez ciąg wąskich, słabo oświetlonych korytarzy i schodów aż wreszcie stanęli w niemal pustej, ogromnej sali. Tam strażnik ich zostawił i wycofał się dokładnie tą samą trasą, a Hayato podszedł do środka pomieszczenia, uważnie obserwując podwyższenie, na którym znajdowały się trzy olbrzymie trony.
Środkowy tron, najbardziej okazały, zajęła oczywiście sama Christie. Siedziała nieco pod skosem, opierając się łokciem o podłokietnik i powoli pijąc herbatę. Kobieta wyglądała na młodszą, niż Dazai się spodziewał. Miała długie, jasne włosy i nawet gdy siedziała wyprostowana wydawała się cholernie wysoka. Do tego miała na sobie dość nietypowe ubranie. Wysokie białe buty, czerwono-czarna suknia i biała marynarka. Z jednej strony Christie wyglądała poważnie i dostojnie, a z drugiej jakby nie do końca należała do tych czasów. Tron po jej prawej stronie był pusty i Dazai założył, że prawdopodobnie jest to miejsce zarezerwowane dla Fyodora, zaś na lewym, zupełnie w poprzek, jakby siedział u siebie w domu na fotelu, rozwalił się Michizou.
Wszystkie trony ustawione były dość blisko zewnętrznej ściany, gdzie padało na nie zza ich pleców światło przez ogromne przeszklenia, tworząc dość niepokojący kontrast. Poza tym w pomieszczeniu znajdowały się dwa rzędy zastawionych stołów i kilka skupisk stolików z fotelami, które obecnie nieomal wszystkie były zajęte. Hayato ukłonił się nisko, nieco w ramach żartu, ale tak, by nie wyjść na ignoranta. Christie obserwowała go skupiona.
- Czekałeś do ostatniej chwili - oznajmiła chłodnym tonem, który nie wyrażał żadnych emocji.
- Pojawianie się wcześniej nie jest w moim stylu - oznajmił Hayato, wzruszając lekko ramionami.
- Coś jest nie tak z Twoją energią - oznajmiła Agata, zupełnie ignorując słowa chłopaka. - Z raportów wynikało, że powinna być potężniejsza. Jeśli jakoś nauczyłeś się ją ukrywać to tym lepiej dla Ciebie, ale nie podoba mi się to załamanie, które jest obok Ciebie. Sprawia, że czuję się nieswojo. Nie ostrzeżono mnie o tym.
- Bo nie było o czym ostrzegać - dorzucił swoje pięć groszy Michizou, podrzucając sobie winogrona i machając leniwie nogami. - To nie Dazai.
- Jak to "nie Dazai"? - spytała szczerze zaciekawiona Christie, próbując lepiej przypatrzeć się stojącemu niedaleko niej chłopakowi. - Albo nie mów mi! Sama to rozgryzę - dodała podekscytowanym tonem.
Kobieta wykonała delikatny gest dłonią, przekręcając ją i przechylając głowę, jakby zobaczyła coś, co cholernie ją zainteresowało. Przez chwilę w całej sali zapadła cisza, a Hayato czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Nie pomagał też fakt, że z dziewięciu kresek zrobiło się nagle siedem, co mogło znaczyć tylko jedno. Znaczne pogorszenie stanu Dazaia. Mieli mało czasu, a Christie wyglądała, jakby kontaktowała się z Bogiem. No i patrzenie na wredny i pełen zadowolenia uśmieszek Michizou też nie rozluźniało sytuacji.
- Sprytne - oznajmiła w końcu Christie z aprobatą w głosie. - Naprawdę sprytne. Wiedziałam, że zabawnie będzie go złamać, po prostu wiedziałam. To urocze w jaki sposób stawia opór.
Rozbawiona kobieta poczekała aż wokół jej nadgarstka zbierze się kilka czerwonych, półprzezroczystych okręgów, które poruszały się w różnych tempach i pstryknęła palcami. Dazai poczuł się, jakby wcześniej się topił i nagle ktoś wyciągnąłby go siłą z wody. Ninomyia też wyglądał na zaskoczonego. I przerażonego, gdy kątem oka zauważył, że Osamu stoi tuż obok niego w pełnej krasie. I że leci mu krew z nosa, którą brunet dyskretnie próbował otrzeć rękawem.
- Nie do końca rozumiem Zdolności jakiej użyłeś Dazai, ale efekt był powalający - pochwaliła go Christie. - Naprawdę wiesz, jak zrobić dobre wejście. I przez to, że nawet dałeś radę mnie rozbawić wybaczę Ci obelgę, którą rzuciłeś mi w twarz chowając się za tak marnymi sztuczkami.
- Jeśli wolno mi spytać, w którym miejscu popełniłem błąd? - spytał spokojnie Dazai, prostując się z dumą i przejmując rozmowę.
- W wielu tak naprawdę. Głównie w założeniu, że jesteś w stanie ze mną wygrać - uznała kobieta patrząc na chłopaka protekcjonalnie. - Ale zanim Ci to wyjaśnię to niestety będę musiała zabić Twojego towarzysza. Jeden z Was wszedł tu bezprawnie, a Ciebie głuptasie oczywiście zabić nie mogę, skoro muszę z Tobą porozmawiać.
- Dlaczego zakładasz, że którykolwiek z nas wszedł tu bezprawnie? - spytał niewzruszony całą sytuacją Osamu.
- Bo macie ze sobą tylko jedną monetę, która gwarantuje Wam bezpieczne wejście i wyjście - uświadomiła go Agata, przekrzywiając z zainteresowaniem głowę. - Ale to przecież wiedziałeś.
- Oczywiście, że wiedziałem. Dlatego mamy dwie monety. A jeśli coś stanie się mojemu towarzyszowi to zmiotę to miejsce z powierzchni ziemi - dodał lodowato Dazai, odbierając jedną z monet od Hayato i drugą wyjmując z kieszeni, i rzucając je pobliskiemu sługusowi, który natychmiast zaniósł je Agacie. Kobieta sprawdziła je w sobie jedynie znany sposób i z ciężkim westchnięciem w tej kwestii musiała się poddać.
- Michizuo, zostawiłeś mu dwie monety? - spytała obracając je w dłoniach i zwracając się do rudzielca jakby był jej ulubioną małpką.
- Nope - zaprzeczył chłopak. - Zgodnie z zaleceniami. Jedną w miejscu, w którym jej nie przeoczą.
- Scenę tak dopracowanego morderstwa trudno przeoczyć - zgodziła się z nim kobieta, przeglądając szybko historię monet. - Ah, druga należała do Fyośki! Wiedziałam, że znam tę energię. Ale czyżby Fiodor mnie zdradził? Po tym wszystkim, co przeszedł, nie sądziłam, że będzie do tego zdolny - dodała z lekkim rozczarowaniem.
- Ależ nie zdradził Cię - wtrącił się Osamu, wkładając dłonie do kieszeni i stojąc w absolutnie wyluzowanej pozie. - Był zmuszony do spełnienia mojej jednej zachcianki. Ogromnej zachcianki, gdy uratowałem życie jego i tych jego śmiesznych Szczurów. To nie ma nic wspólnego z tym, gdzie leży jego lojalność.
- Ostrzegać Cię już przede mną nie musiał - zauważyła kobieta, oddając monety sługusowi i ponownie w pełni skupiając się na Dazaiu. - Dlaczego tak bardzo go bronisz? Nigdy nie walczyliście nawet po jednej stronie.
- Cóż zrobię, że wolę mieć przyjaciół, niż wrogów? - odparł Dazai, wzruszając ramionami, jakby nie mówił o niczym ważnym. - Fyośka powiedział tylko tyle, ile wymagała od niego sytuacja żeby nie miał u mnie długu. I ani słowa więcej. Więc doceniłbym porzucenie tego tematu i nie wyciąganie żadnych konsekwencji w stosunku do niego. A skoro ja zaspokoiłem Twoją ciekawość to Ty uczyń to samo.
- Lubię Cię - uznała Christie, a Dazai dygnął sarkastycznie. - Nie jako człowieka, jako człowiek przysparzałbyś mi zdecydowanie za dużo kłopotów. Bardziej jako zwierzątko. Podoba mi się Twój upór i Twoja chęć walki. I Twoja lojalność. I pomysłowość. Masz bardzo dużo pozytywnych cech, szkoda, że wykorzystujesz je wobec złych ludzi. Bo raczej nie sądzę żebyś chciał się przyłączyć do mojego Zakonu?
- Muszę grzecznie podziękować za ofertę i stanowczo jej odmówić - odparł Osamu, a Hayato stał obok niego zastanawiając się jakim cudem wpakował się między dwa potwory.
- Czy jeśli zrzucę bombę na Kobe to zmienisz zdanie? - spytała szczerze kobieta, choć z jej oczu biła jedynie psychopatia. - Zdajesz się lubić to miejsce. Ciężko pracowałeś żeby doprowadzić je do takiego stanu, w jakim jest. Wszystko ładnie prosperuje, nie ma pomniejszych gangów. Miasto się rozwija i przynosi korzyści. Chcesz stracić swoje malutkie zwierzątko, o które tak dbasz?
- Mieliśmy zacząć od budynku Portowej Mafii - przypomniał jej delikatnie Michizou głosem grzecznego ucznia, który przypomina nauczycielce o zadanej pracy domowej.
- A, rzeczywiście! - oznajmiła Christie. - Nazbierało się tych problemów. Wszystkie na raz. Jak dobrze, że czas nie płynie liniowo.
- Przepraszam, ale co mieliście zacząć od budynku Mafii? - wtrącił się Hayato, blady ze strachu i zadając pytanie, które ścisnęło Dazaiowi żołądek.
Tyle tylko, że brunet wiedział, by nie drążyć tematu, bo właśnie tego oczekiwali po nim przeciwnicy. Chłopak potrafił jednak zrozumieć motywację przyjaciela i nie mógł mieć mu tego za złe. Sam natomiast nie zmienił swojej prezencji ani o gram. Wciąż stał wyprostowany, wyluzowany i czekający na ruch ze strony Christie. I kobieta doskonale to widziała, sądząc po niewielkim, pełnym zadowolenia uśmieszku na jej twarzy.
- Niszczenie Kobe - wyjaśniła spokojnie Agata. - Albo nie niszczenie go w zależności od decyzji Dazaia. Ale tak czy siak Wasz główny budynek runie. To nic osobistego, po prostu Michizou zaczął współpracę z Yakuzą, którą ostatnio niestety zniszczyliście, trochę krzyżując nam przez to plany. No i wysadziliście ich budynek. Więc razem z Michim ustaliliśmy, że za karę sprawiedliwie będzie wyburzyć Wasz główny budynek. I sądząc po czasie, który obecnie mamy to resztki Biurowca właśnie zżerają płomienie. Ale żadnych urażonych uczuć, co?
- Najmniejszych - odpowiedział Dazai, wpatrując się w kobietę z lodowatą pewnością siebie.
Christie nie wiedziała, że wszystkie informacje, które miała o Dazaiu pochodziły z jego dobrej strony. Strony, która się hamowała, bo miała coś do stracenia. Jednak zrzucenie na Dazaia bomby w postaci takiej wiadomości odcięło go całkowicie od jego emocji i wyzwoliło tego samego potwora, którego pamiętał de Luca czy którym był, gdy miał piętnaście lat.
- W końcu nie jesteśmy małymi dziećmi żeby grozić sobie małymi wojenkami by zdobyć zemstę, nieprawdaż? - spytał chłopak śmiejąc się lekko.
- Nie rozumiem do czego zmierzasz - odparła Christie marszcząc lekko brwi i momentalnie tracąc dobry humor.
- Oh to nic wielkiego. Zmierzam tylko do tego, że Twój doradca jest skończonym kretynem, któremu emocje przysłaniają osąd - oznajmił spokojnie Osamu.
- Twoi ludzie właśnie zginęli. Cała praca, którą włożyłeś przez ostatni rok w swoją grupkę wzajemnej adoracji właśnie uleciała z popiołami. I to ja jestem emocjonalnie niezrównoważony? - prychnął Michizou śmiejąc się donośnie.
- Właśnie tak jest - potwierdził Dazai uśmiechając się szeroko, a po plecach Hayato przebiegło stado ciarek. Naprawdę usiadł do stołu, przy którym gracze od wieków rozgrywali pokera, a on czuł się jakby ledwie poznał zasady makao.
- Dlaczegóż to? - spytała zaciekawiona Christie, pochylając się lekko w stronę Dazaia, zainteresowana jego nową postawą.
- Michizou nie umie obstawiać zwycięzców - zaczął spokojnie Dazai, odchylając głowę w tył żeby popodziwiać misternie zdobione sklepienie nad swoją głową i pokazując tym samym, jak bardzo ma wywalone na wszystkich dookoła. - Jasne, szczyci się tym, że potrafi. Ale zmienia strony kiedy tylko poczuje, że obstawił źle i w tym ma prawdziwy talent. W spierdalaniu z tonącego statku. Powiedziałbym, że prawie jak szczur, ale nie chcę obrazić ludzi Fyośki. Michizou wiedział, że o wiele większe korzyści przyniesie Zakonowi Wieży Zegarowej rozpoczęcie współpracy z nami. W końcu z jakiegoś powodu to u nas Fyośka dokuje, gdy ucieka przed Wami. Tylko, że jedna z moich podwładnych przypadkiem zabiła mu starszego braciszka. Jak to jest czuć się tak maluczkim Michizou? Jak to jest całe życie dorastać w cieniu lepszego brata? Musiało zaboleć, gdy okazało się, że dołączył do mafii i jest wyżej w hierarchii, niż Ty. A potem wziął i umarł zanim zdołałeś go prześcignąć. Ale zdradzę Ci sekret, jeśli jakkolwiek Cię to uspokoi. Nie zdołałbyś. Choćbyś miał i pięćset lat przed sobą to byś nie zdołał. Ten gorszy z rodzeństwa zawsze pozostanie gorszym. Tak po prostu działa wszechświat.
- Mówisz z doświadczenia? - prychnął gniewnie Michizou, wyraźnie wytrącony z równowagi. - Kenichi sporo nam o Tobie opowiadał. O tym, kto był gorszy u Was w domu.
- Kenichi sporo mówił. Gęba mu się nie zamykała. Ale miał tylko pozorną siłę. I podkreśla to fakt, że leży gdzieś w piachu, a ja stoję tutaj - odparł Dazai wciąż tym samym lodowatym tonem, który tak kontrastował z emocjami rudzielca. - Ale dzięki, że potwierdzasz moją teorię. No bo skoro nawet porozmawiać spokojnie nie umiesz to co dopiero załatwiać jakichkolwiek spraw międzymafijnych. Muszę przyznać, że nawet myślałem żeby Cię zabić, ale to jak się miotasz jest po prostu zbyt zabawne.
- Czy to prawda Michi? - spytała zawiedzionym tonem Agata. - Nie wybrałeś Portowej Mafii ze względu na własne uprzedzenia?
- Ta mała suka zabiła mi brata - syknął rudzielec, wstając gwałtownie z tronu.
- Wielka mi rzecz - przerwał mu Dazai. - Sam zabiłem własnego brata. I rodziców tak na dobrą sprawę. A Ty się jednym frajerem przejmujesz. I jeśli Cię to pocieszy to Akiko nie miała żadnych wyrzutów sumienia, że wysłała go na tamten świat - skłamał brunet, gestykulując delikatnie i używając tego rozbawionego tonu, który tak irytował rudzielca.
Wystarczył jeden gest Christie i dwójka strażników wyprowadziła wierzgającego się i wrzeszczącego Michizou. Dazai tylko pomachał mu lekceważąco, ale nawet się na to nie uśmiechnął. Wiedział, że musi zagrać przekonująco swoją absolutną bezuczuciowość.
- Jesteś interesujący - uznała Christie. - A mnie zwolniło się miejsce w radzie, jak zresztą właśnie zauważyłeś.
- Przyjemności i groźby zostawmy na później. Powiedz mi, gdzie popełniłem błąd - odparł Dazai.
- Wasze czasy się od siebie różnią. Czas narodzin, czas śmierci. Długość życia. To już pierwsza rzecz, która mi nie grała, ale to byłabym w stanie nawet zignorować - wytłumaczyła mu spokojnie Christie. - Twoja energia jest jednak zbyt duża. Masz w sobie moc Pradawnego, której jeszcze w sobie nie odkryłeś. To jak delikatna, fluorescencyjna poświata na duszy. Nie da się tego ukryć ani skopiować. Przeniesienie wrażenia energii na Twojego nijakiego przyjaciela było cholernie mądre, ale potknąłeś się w momencie, w którym nie doceniłeś samego siebie.
- To już się więcej nie powtórzy - obiecał Dazai z nieznacznym uśmieszkiem. - Jakiego paktu muszę dobić z diabłem żeby zapewnić bezpieczeństwo moim ludziom?
- Tylko sprzedać mu duszę Dazai. Tylko i aż tyle - odparła Agata wyraźnie zadowolona.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top