P. CLXIX / LIST Z ANGLII
Krótkie odautorskie:
Jednak na tym rozdziale na dzisiaj kończymy, bo padam z nóg, więc do przeczytania jutro!
#Morrigan_Out
Dazai siedział na biurku po turecku, czytając list od Agaty raz za razem. Próbował znaleźć w nim cokolwiek. Dosłownie cokolwiek, co mogłoby ostrzec go przed tym, jaka pułapka na nich czeka. Bo przecież to nie mogło być po prostu zaproszenie na herbatę, nieprawdaż? Hayato, który wiele dni wcześniej zgodził się skoczyć za Dazaiem choćby i w ogień, chodził ze stresowany w tę i z powrotem, próbując przeanalizować treść, którą właśnie przeczytał mu przyjaciel.
- Hayato, zrozumiem jeśli się wycofasz - oznajmił w końcu Osamu, składając ostrożnie list i odkładając go obok siebie na biurko. - Nie wiemy, w co się pakujemy. Ty musisz wspierać Kaguyę. Obietnica, którą złożyłeś... Nie musisz jej dotrzymać. Składałeś ją w innych czasach. Coś wymyślę, bez narażania Cię.
- Jasne Dazai, bo Ci uwierzę - mruknął Ninomyia niezbyt szczęśliwie. - Nie zaufasz nikomu poza mną w tej kwestii i jeśli ja z Tobą nie pójdę, to pójdziesz sam żeby nie ryzykować niczyjego życia. Oboje doskonale to wiemy. Tak jak wiemy, że to ja przyszedłem do Ciebie oferując Ci pomoc na długo przed tym, jak zwróciłeś się do mnie z prośbą. Jestem na to gotowy. Naprawdę. Po prostu nie podoba mi się wchodzenie do jaskini lwa bez najmniejszego przygotowania.
- Trzeba będzie założyć, że nie mamy przeciw nim skutecznej broni - zaczął wyliczać Dazai, drapiąc się po karku. - A już na pewno nie broni, której nie zdołają wykryć. Bramki wykrywające metal mają pewnie poinstalowane w każdym możliwym zakątku albo przynajmniej kogoś ze Zdolnością działającą na tej samej zasadzie.
- Broń z włókna węglowego? Dalibyśmy radę załatwić jakąś do tego czasu? - Ninomyia wciąż próbował znaleźć wyjście z podbramkowej sytuacji.
- Nah. Agata jest na to zbyt sprytna. Jeśli Fyośka ma rację i ta kobieta naprawdę trzyma w szachu Pradawnych to nie da sobie tak łatwo w kaszę dmuchać. A skoro ma system wykrywający typową broń to jestem pewien, że śledzi nowinki techniczne i ulepsza własną fortecę tak żeby była nie do zdobycia. A nawet jeśli mylimy się w tej kwestii to zawsze pozostaje inna. Ta dotycząca jej Zdolności. Wiemy tylko, że potrafi w jakiś sposób manipulować czasem. Fyośka nie wyraził się zbyt dokładnie mówiąc o tym, że zabijała go i reanimowała, ale nie brzmiało to jak umiejętność Nekromanty czy jakakolwiek od niej pochodna. I nie wiemy na jakim obszarze jej Zdolność działa. Ani przez jak długo. Jakich przygotowań potrzebuje. Jakie ma Drugie Źródło? - zaczął wyliczać Dazai, dobitnie uświadamiając Hayato w jak wielkiej znajdują się dupie.
- Może blokery Zdolności? Izaki usprawnił te, które miały chronić Adelaide - oznajmił nagle Ninomyia.
- Działają przez bardzo określony czas i na określonym dystansie - przypomniał mu Osamu. - I żeby były skuteczne musielibyśmy wiedzieć, chociaż mniej więcej, na czym polega Zdolność Agaty. Już nie wspominając o tym, że pewnie na swoim dworze trzyma swoich pupilków, więc cała ta jej magiczna forteca będzie pełna ludzi o Zdolnościach, które przerastają nas wszystkich.
- Ciebie może nie - przerwał mu Ninomyia.
- Ta kobieta złamała Fyośkę. Fyośkę - oznajmił pełnym załamania głosem Dazai. - Znam tego człowieka tyle lat i nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak potężnym czy posranym trzeba być żeby dać radę to zrobić. Nikt, kogo spotkałem, a kto jeszcze żyje nawet nie próbował pokonać Fyodora. To nawet nie jest poziom Lovecrafta. Lovecraft przy Fyośce to dzieciak, a przypomnij sobie, ile problemów mieliśmy z uśpieniem tej gnidy na dnie morza. Nawet nie z zabiciem. Z uśpieniem. Gdzie nie wiemy, kiedy się obudzi i czy znowu nie zacznie sprawiać problemów.
- Nie, nie - kontynuował swoją wypowiedź Ninomyia. - Nie zrozumiałeś mnie. Załóżmy, że potrafi wyczuć Zdolność. Z jakiegoś powodu zaproszenie dostałeś Ty, a nie cała Portowa Mafia i wątpię żeby to była kwestia pomyłki czy małej zemsty Michizou. On celowałby w całą organizację. Chociaż motywacje tego rozpuszczonego dzieciaka też by się przydało ogarnąć. Tak zupełnie swoją drogą. Ale pomyśl. Do rezydencji można wejść tylko mając jej monetę, a cały list jest zwrócony bezpośrednio do Ciebie. Nie jak odo przedstawiciela Portowej Mafii. Do Ciebie. Jakbyście byli przyjaciółeczkami umawiającymi się na ploteczki piąty raz w tym roku. Agata wie, że Ty masz jedną monetę. Tę, którą zostawiła Ci ta ruda małpa. Nie wie o Fyośce. I może Fyośka się boi i nie postawi się jej bezpośrednio, ale otworzył Ci ogromną furtkę dając tę monetę. I to może przeważyć szalę na naszą korzyść. O ile rzeczywiście nie kontroluje w pełni działań Dostojewskiego.
- Nie kontroluje. Fyodor nie służy jej z własnej woli. I buja się na naszych wodach, bo tu czuje się od niej bezpiecznie, więc sądzę, że to było jego działanie, o którym ona nie ma najmniejszego pojęcia - potwierdził Dazai, powoli łapiąc to, co mówił do niego przyjaciel. - My zawsze zakładaliśmy, że pójdziemy do fortecy we dwóch. Co najmniej. Ale to rzeczywiście może być nasza szansa. Tylko musimy to zrobić tak żeby w najgorszym wypadku nie wkopać Fyośki.
- Myślisz, że to w ogóle możliwe? - spytał powątpiewającym tonem Hayato.
- Agata na pewno wie o fali. Powstrzymaliśmy pieprzony żywioł natury. I wie, gdzie mniej więcej przebywa statek Fyośki. A skoro z nim pracuje to wie, jak poważnie Fyośka podchodzi do niespłaconych długów. Nie wie natomiast, czego sobie zażyczyliśmy w ramach odwdzięczenia się. I równie dobrze to mogłaby być ta moneta - wymyślił na biegu Dazai, zaskakując samego siebie, że ten plan naprawdę zaczyna mieć ręce i nogi.
- Ale nie możemy ruszyć na Agatę teraz. Mamy patową sytuację - szybko uziemił go przyjaciel. - Jest poniedziałek. Zostało nam równo siedem dni do upłynięcia daty, do której mamy się u niej stawić. Za tydzień o tej porze powinniśmy stać w jej pochrzanionej sali tronowej, czy gdzie ona tam przesiaduje żeby poczuć się dobrze. A jeśli wyjedziemy stąd nie załatwiając sprawy z Yakuzą, to będzie rzeź. Yakuza na pewno Cię monitoruje. Nakahara zostawiony sam sobie będzie słabszy. Chętniej będzie rzucał się w walkę żeby zapomnieć o tym, że Ciebie nie ma obok i że też ryzykujesz życiem. I może stać się coś złego. Zresztą, w takiej sytuacji wszyscy będą rozkojarzeni przez walkę na dwa fronty. I niby opanowaliśmy sytuację w Kobe i zdusiliśmy małe gangi, ale cholera wie czy nie wyczują krwi i się nie rzucą na nas z trzeciej strony.
- Czyli musimy zaatakować Yakuzę teraz - uznał Dazai, za co Ninomyia spojrzał na niego jak na idiotę. - Ja też nie dam rady w pełni skupić się na Agacie, jak będę się martwił o Chuuyę. Nie po to się oświadczałem żeby stracić go po tygodniu.
- Ja wiem, że Ozaki mówiła, że jesteśmy gotowi do ataku nawet jutro, ale to była hiperbola Dazai. Nie jesteśmy na to gotowi. A Wy nawet nie przestawiliście się na nasz czas - wytknął mu Hayato, absolutnie się załamując.
- Pomyśl. Z małymi gangami poradzi sobie każdy. O to nie trzeba się martwić. Do tego nie muszą mieć tu nas. Możemy za trzy dni zaatakować Yakuzę. Zdążę ułożyć plan. Nie będzie idealny, ale powinien wystarczyć. Damy radę. Potem odpoczniemy ze dwa dni i polecimy do Anglii. To dobry pomysł - uznał Dazai ze wzruszeniem ramion.
- To jest idiotyczny pomysł - poprawił go Hayato. - A co jeśli umrzesz? Kurwa Dazai tam będą latały kule, jeśli zaatakujemy Yakuzę teraz to wyzwiemy całą ich potęgę. To już nie będą drobne przepychanki czy ustawki w lesie. Zaatakujemy wroga na jego własnym terenie.
- Jeśli umrę to problem chyba sam się rozwiąże, nie? W końcu Agata ma problem ze mną, a nie z Portową Mafią - zauważył logicznie Osamu.
- Już kurwa widzę, jak Chuuya się cieszy, że Agata dała nam spokój, bo jego narzeczony po prostu wziął i umarł - wydarł się w pewnym momencie Hayato, absolutnie zaskakując tym rozmówcę. Chłopak przeczesał parę razy włosy palcami i poklepał się po policzkach, próbując uspokoić. -Przepraszam. Nie powinienem podnosić głosu. Opieramy się na samych założeniach. Jasne, może teraz ma problem z Tobą, ale po pierwsze pomyśl, co w najgorszym wypadku stanie się z Chuuyą, a po drugie załóż, że może po Twojej śmierci weźmie na celownik całą Portową Mafię. Jakoś wątpię żeby dla tej kobiety zniszczenie całego pieprzonego miasta było wielkim problemem.
- Fyośka wspominał, że parę razy to rozważała, jeszcze za kadencji Moriego - wtrącił się krótko Dazai, ale Hayato nawet tego nie skomentował.
- Nie obronimy się przed nią sami. Ty się przed nią nie obronisz jeśli pójdziesz do niej ranny - próbował przemówić do jego rozsądku chłopak.
- Musisz przestać traktować mnie jak przyjaciela - przerwał mu delikatnie Dazai.
- No teraz to dojechałeś - skomentował to oburzony Ninomyia.
- Zacznij traktować mnie jak pionka na planszy. Nic więcej. I podejdź do tego na chłodno. Mamy tak naprawdę bardzo ograniczone opcje. Opcja pierwsza, zaatakujemy Yakuzę, nic się nam nie stanie i po prostu wrócimy do domu i odmeldujemy się u Christie. Opcja druga, zostaniemy ranni, ale i tak odmeldujemy się u Christie. Opcja trzecia, umrę. Tak czy siak, odciągniemy uwagę Agaty od Portowej Mafii. Jeśli uda nam się ją rozbawić to może nawet w ogóle da nam spokój na jakiś czas. A to da Wam więcej, te parę dni, tygodni czy miesięcy żeby przygotować wszystko do walki z nią, łącznie z moimi planami, które grzecznie czekają na to w pudełkach. Niczego więcej na razie nie potrzebujemy. Tylko czasu i czystych pleców - oznajmił Osamu. - I uwierz mi, że przez wiele, wiele lat próbowałem się zabić, ale teraz mam dla kogo żyć i nie spieszy mi się do grobu.
- To ostatnie zdanie niby powinno mnie pocieszać, ale tak nie jest - uświadomił go Hayato, wzdychając ciężko. - Muszę się pożegnać z Kags. A ty z Nakaharą. Tak na wszelki wypadek.
- Nie wiem, czy będę potrafił - przyznał się szczerze Dazai.
- Nie wybraliśmy sobie najprostszego życia do kochania kogoś, co? - spytał z cichym prychnięciem Ninomyia, a Osamu zaprzeczył niewielkim ruchem głowy. - Ty im to przekażesz czy ja się mam z tym użerać? Oczywiście, że ja - Hayato westchnął ciężko widząc anielsko błagającą minę Dazaia. - No oczywiście, że ja.
Osamu podziękował chłopakowi za poświęcenie i natychmiast skierował się ku archiwum, próbując po drodze na tablecie ogarnąć, gdzie powinien znaleźć przydatne informacje. Choć sam nie do końca wiedział, co to mogło w tym wypadku oznaczać. Przede wszystkim zależało mu na jakikolwiek mapach, planach budynków czy raportach z wcześniejszych zderzeń z Yakuzą. Nie żeby tych z kolei było jakoś od groma, bo przez większość czasu grzecznie współistnieli obok siebie, a na dodatek, jak na złość, zazwyczaj to Yakuza atakowała ich. Wybitnie nieskutecznie, ale przecież nie jemu to oceniać.
I właśnie między regałami odnalazł go zirytowany rudzielec prawie godzinę później. Chłopak oparł się ramieniem o półkę i spojrzał ze złością na ukochanego, choć z całej jego postawy bił dziwny spokój.
- Długo mu zajęło przekazanie Wam informacji - zauważył spokojnie Dazai, próbując wybadać jak wściekły jest Nakahara.
- Wiesz, zrobiła się całkiem duża wrzawa, gdy powiedział, że dzień po powrocie z miesięcznych wakacji zamierzasz rzucić się na największą mafię w tym kraju - odparł lekkim tonem Chuuya i Osamu uświadomił sobie, że ma bardzo, ale to bardzo przerąbane. - Co w Ciebie wstąpiło gnido? Emocji Ci brakowało na wyjeździe czy co? Zastrzyku adrenalinki potrzebujesz, że już się rzucasz?
- Doskonale wiesz, że to nie o to chodzi - zatrzymał go Dazai, przeglądając kolejną teczkę z aktami zanim odłożył ją na jej prawowite miejsce na półce. - Naprawdę to wiesz. Nawet nie muszę Ci tego tłumaczyć. Tylko emocje przesłaniają Ci osąd.
- Nie, nie rozumiem - przerwał mu rudzielec. - Po prostu nie rozumiem. Dlaczego aż tak spieszno jest Ci do śmierci? Rano jeszcze wszystko było w porządku, a teraz się zachowujesz jakbyś miał dla zabawy wskoczyć pod nadjeżdżający pociąg.
- Problem jest taki, że w ogóle mi nie jest do niej spieszno. Ani trochę. Zwłaszcza parę dni po tym, jak powiedziałeś swoje magiczne "tak" - zaczął Dazai, nie potrafiąc nawet na ukochanego spojrzeć. - Ale to po prostu jedyne logiczne wyjście z tej sytuacji. Jedyne, w którym jestem w stanie zapewnić Ci bezpieczeństwo, nieważne jak kuriozalnie by to nie brzmiało, biorąc pod uwagę, że zamierzamy wpakować się w samo centrum Yakuzy. Bo albo zginiemy razem i będziemy się modlić żeby było jakieś życie po śmierci, albo zginę broniąc Ciebie, albo wrócimy zwycięsko. Nie będziemy osobno, martwiąc się o tego drugiego zamiast skupiać na walce.
- Więc niby chodzi Ci o moje bezpieczeństwo, tak? - prychnął Nakahara, zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Skarbie zawsze chodzi mi o Twoje bezpieczeństwo. To jest pierwsza rzecz, o której myślę nieważne, co bym robił - odparł spokojnie Dazai. - A że nie mam pojęcia, jak potoczy się rozmowa z Agatą, która notabene jest już w przyszły poniedziałek, to nie chcę zostawiać Cię z burdelem tutaj. Bo nie daj bogowie Yakuza wyczuje naszą słabość.
- Jak to rozmowa z Agatą, która jest w poniedziałek? - przerwał mu Nakahara patrząc na niego z zaskoczeniem. - Hayato nic o tym nie wspominał.
- Nie wspominał, bo nie chcemy robić z tego większej rozróby, niż to konieczne. A i tak lecimy tylko we dwóch - odpowiedział zmęczonym głosem Dazai, zastanawiając się dlaczego do diabła naprawdę nie ukradli auta w Ameryce i nie spędzili reszty życia na jeździe od pięknego miejsca do pięknego miejsca.
- O nie ma mowy. Lecę z Wami. Ktoś musi pilnować Ci pleców - zaperzył się Chuuya.
- I ktoś będzie. Hayato dokładniej rzecz ujmując. Muszę zaplanować dwie ogromne, cholernie ważne akcje, a praktycznie nie mam czasu na nawet jedną. W obu przypadkach działam na ślepo i wiem, że w jakiś sposób skończy się to źle, więc jestem zestresowany do granic możliwości. A Ty nie pojedziesz do Anglii. Nieważne jak bardzo tego chcesz. Bo gdyby coś miało się tam stać. Gdybyśmy mieli z Hayato nie wrócić to Portówka wciąż będzie miała Szefa - oznajmił spokojnie Osamu.
- Nie podoba mi się to wszystko - mruknął w końcu Chuuya po dłuższej chwili milczenia. - Naprawdę mi się to nie podoba. Teraz robi to trochę więcej sensu, niż gdy Hayato próbował nas do tego przekonać, ale wciąż mi się to nie podoba. Zwłaszcza, że miałem planować ślub, a nie pogrzeb.
- Wiem Chuu, wiem. I zrobię wszystko, co w mojej mocy żeby do tego drugiego w pobliskim czasie nie doszło - obiecał solennie Dazai. - Ale przynajmniej wrócimy z hukiem. I to dosłownie. Zrobimy rozpierduchę w starym dobrym stylu. Będzie zabawnie, zobaczysz - dodał przesadnie radosnym tonem, jakby nie wiedział, czy bardziej próbuje przekonać Nakaharę, czy siebie.
Rudzielec podszedł do ukochanego i delikatnie wyjął mu akta z dłoni, by odłożyć je na pobliską półkę i się do niego przytulić. Dazai natychmiast objął go ramionami, z miejsca nieco się uspokajając. Prawda była taka, że od kiedy tylko zobaczył list od Agaty, miał ściśnięte ze strachu serce, ale jakimś cudem sama obecność rudzielca dawała radę rozproszyć jego złe myśli. Nawet jeśli Nakahara przyszedł do niego z zamiarem opierdzielenia go. Chuuya delikatnie pogładził ukochanego po policzku i stanął na palcach żeby go czule pocałować.
- Po prostu się o Ciebie martwię, wiesz? - spytał cicho Nakahara.
- Wiem skarbie - potwierdził szeptem Dazai.
- I lepiej zrób wszystko, co tylko w Twojej mocy żebym miał męża, a nie nagrobek do odwiedzania, jasne? - Chuuya zamierzał pogrozić ukochanemu w żartach, ale nie potrafił zebrać się na radośniejszy ton. Stawka była zbyt poważna.
Postali chwilę w delikatnym, pełnym zaufania uścisku, nim Nakahara zarządził, że czas wracać do roboty. Mieli sporo planów do zrobienia, a doby niestety nie dało się wydłużyć. We dwóch zebrali cały dostępny materiał o wiele szybciej i ruszyli z kilkoma pudłami do swojego apartamentu na górze, gdzie rozłożyli papiery po dosłownie całej podłodze, a Dazai chwyciwszy mazak, zaczął kreślić schematy po ścianach, w którymś momencie z irytacją rzucając narzędziem o szybę, gdy kolejne plany okazywały się zbyt ryzykowne. Sumawara wiedziała, że nie może za dużo pomóc, bo jeszcze nie za bardzo rozumiała mafijną część ich organizacji, ale chciała okazać wsparcie, więc zjawiła się dwa razy z kubkami kawy i spytała, czy czegoś potrzebują. Grzecznie jej podziękowali, ale odmówili. I tylko Nakahara zaczął się martwić o Dazaia, gdy ten po czterdziestu godzinach planowania i absolutnego braku snu zaczął siedzieć po turecku przed ścianą i się w nią wgapiać. Nieważne jednak jak dziwna była to metoda, liczył się fakt, że Osamu ułożył plan. I zrobił to na tyle wcześnie, że jeszcze zdążył się przed akcją przespać.
- Nie sądzisz, że powinieneś iść jutro odwiedzić Seikę? Pożegnać się przed akcją? - spytał cicho Nakahara, gdy już leżeli we własnym łóżku w Biurowcu i mieli zasypiać.
- Pewnie powinienem. W końcu to teoretycznie moja siostra. Ale nie chcę zaprzątać sobie nią teraz głowy. Jak tylko poradzimy sobie z Yakuzą, wypuszczę ją i nigdy więcej nie chcę o niej słyszeć. Nie zamierzam się o nią martwić choćby przez sekundę - odparł Dazai. - Nie powinieneś pożegnać się z Shuujim? W końcu za dwanaście godzin będziemy gdzieś w Tokio ryzykując własne życia.
- Pewnie powinienem - odparł tym samym tonem Chuuya. - Ale wątpię żeby się przejął. Wątpię żeby chciał mnie wysłuchać. Ba, wątpię żeby chciał mnie choćby zobaczyć. Okazuje się, że obaj mamy całkiem niefajnie spieprzone rodziny.
- Hej - przerwał mu delikatnie Dazai, łagodnie unosząc podbródek ukochanego i czule go całując. - Może po prostu załóżmy, tak wyjściowo od tej pory, że my jesteśmy rodziną, dobrze? Taką jedyną rodziną, która się liczy. Nie potrzebujemy nikogo więcej. Sióstr, braci. Nikogo. Przecież mamy siebie.
- To byłaby miła opcja - przyznał Nakahara, oddając pocałunek i nie potrafiąc nawet wyrazić, jak bardzo cieszył się, że Osamu kochał go aż tak bardzo. I jak bardzo sama miłość bruneta potrafiła zepchnąć jego zmartwienia na dalszy plan. I jak bardzo powoli przestawało go obchodzić to, że jego rodzina z krwi go nie akceptuje i nie wspiera. Po co miałby się tym przejmować, skoro z Dazaiem tworzyli coś na wskroś idealnego?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top