P. CLXIV / STANY ZJEDNOCZONE - LOT I ZAKUPY NA TIMES SQUARE

Zdanie aut zajęło im o wiele więcej czasu, niż zakładali. I nikt nie potrafił do końca powiedzieć, czy była to kwestia ich zmęczenia, czy raczej zaskoczenia pracownika, który nie spodziewał się takiego natłoku pracy o takiej godzinie. Niemniej odeszli od lady zwycięsko, już tęskniąc za wygodną formą transportu jaką był samochód. Na szczęście ich nastroje zdecydowanie poprawił fakt, że w Nowym Jorku wynajmą sobie kolejne, więc tak naprawdę nie powinni doświadczyć żadnych nieprzyjemności, ale skoro tylko znaleźli sobie powód do narzekania, nie zamierzali odpuścić tak łatwo. Bez większych problemów zdali bagaż i przeszli przez odprawę na wiele godzin przed odlotem. I niby wiedzieli, że mogli w tym czasie coś zwiedzić, porobić czy zjeść na mieście, ale byli zbyt zmęczeni przebytą drogą i marzyli tylko o pójściu spać. 

Głównie dlatego, gdy tylko znaleźli się przed odpowiednią bramą, poprzesuwali najbliższe, kolorowe siedzenia tak żeby stały blisko siebie, zrzucili torby sprawiając wrażenie, że dookoła nich było pobojowisko i grali w kamień papier nożyce o to, kto śpi na fotelu, komu przypadną ławki, a kto pilnuje ich klamotów. Dazai uczciwie wygrał swoje siedzisko jednak nie oznaczało to, że zamierzał pozwolić Nakaharze na jakiekolwiek oddalenie się od niego, więc tylko przyciągnął go do siebie za rękaw i usadził na kolanach. Nie żeby rudzielec jakoś mocno protestował, usadawiając się jedynie wygodniej i przerzucając nogi przez podłokietnik.

- To nie tak, że się nie cieszę, że lecimy do Nowego Jorku, bo bardzo się cieszę - oznajmił cicho Nakahara, siedząc w poprzek na kolanach Dazaia zajmującego jedną z obrotowych puf i przytulając się do chłopaka. - Po prostu strasznie szybko nam mija ten wyjazd i zaczynam się martwić, że zaraz będziemy musieli wracać do domu.

- To chyba nie tak źle, co? - spytał również szeptem Osamu, delikatnie gładząc ukochanego po plecach i obserwując przez ogromną szybę odlatujące i przylatujące samoloty. - Fajnie jest mieć miejsce, do którego można wrócić. Fajnie jest mieć miejsce, które można nazwać domem.

- Ty jesteś moim domem - oznajmił Chuuya, delikatnie przesuwając palcami po ramieniu ukochanego i milknąc na chwilę, gdy rozległy się ogłoszenia, mimo że do ich lotu wciąż pozostało sporo czasu. - Nie potrzebuję fizycznego miejsca. Dopóki będziesz przy mnie, dopóty wiem, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży, że ktoś mnie kocha i że jestem bezpieczny. I możemy mieszkać u siebie w Kobe, możemy mieszkać w hotelach zwiedzając cały świat albo nawet możemy mieszkać w namiotach czy aucie. Dopóki będziemy we dwóch, nie obchodzi mnie, gdzie konkretnie jesteśmy.

- Nawet w samolocie? - spytał Dazai z uśmieszkiem, krótko całując ukochanego w czubek głowy.

- Nawet w samolocie - potwierdził dość niechętnie Nakahara, choć nie trzeba było znać rudzielca przez całe życie żeby wiedzieć, ile teatralności było w tym jednym stwierdzeniu.

- Kurczę no to już naprawdę musi być miłość - zawyrokował Osamu słysząc to, za co Chuuya wbił mu palce między żebra, choć celowo nie zrobił tego jakoś wybitnie mocno. - Wiesz, jak chcesz to możemy się teraz po cichu wymknąć, zostawić ich żeby sami polecieli przez pół kontynentu, ukraść auto i żyć jak Thelma i Louise.

- Brzmi kusząco - przyznał rudzielec ze śmiechem.

Chęć zobaczenia Nowego Jorku jednak wygrała, więc nie porzucili reszty swojej ekipy tylko grzecznie zebrali bagaże i odmeldowali się na pokładzie. Czekało ich siedem godzin lotu i na samą tę myśl Nakahara dość mocno pobladł. Dazai z miejsca uspokoił go, że przecież mają być na lotnisku z samego rana, więc najlepiej by było, jakby po prostu spróbował się przespać. Całą ekipą zalęgli się w pierwszej klasie, zajmując nieomal całą z wyjątkiem może dwóch miejsc. Osamu trochę współczuł dwójce, która zamierzała tam usiąść, bo jednak portowe psy rzadko zachowywały się w cywilizowany sposób. Tylko, że oni już do tego przywykli, a przeciętni ludzie niestety nie. I jasne, większość z nich zamierzała kulturalnie pójść spać, jednak trójka była zawsze na czatach, pilnująca pozostałych towarzyszy, której mogło zacząć się nudzić. Ustalili sobie zmiany co dwie godziny i zanim jeszcze koła samolotu oderwały się od gruntu, już odpłynęli w ramiona Morfeusza.

Dazai odchylił swoje siedzenie tak, że niemal leżało na płasko po czym przyciągnął do siebie Nakaharę, który nie potrafił znaleźć sobie odpowiedniego ułożenia do snu. Rudzielec spojrzał na niego z pewnym rozczuleniem, ale jakimś cudem położyli się obaj, maksymalnie do siebie przytuleni, ze splecionymi nogami i Chuuyą praktycznie półleżącym na Dazaiu. I choć przestrzeń, którą mieli, była mocno ograniczona, obaj znaleźli w niem sobie wygodne pozycje i rudzielec zasnął bez najmniejszego problemu, wsłuchując się w bicie serca ukochanego. Osamu na wszelki wypadek aktywował swoje Drugie Źródło i użył Lekkiego Śnieżku żeby sprawić wrażenie, że obaj siedzą grzecznie na swoich miejscach, przypięci pasami tak, jak powinni. Jakimś cudem ich śpiąca iluzja utrzymała się nawet wtedy, gdy Dazai sam zasnął.

Żaden z nich nie pamiętał zbyt wiele jeśli chodziło o lądowanie. Wytoczyli się z samolotu, dziękując stewardessom za udany przelot i w jakiś sposób odebrali bagaże i opuścili lotnisko. Ale gdyby ktoś spytał kogokolwiek o jakiekolwiek szczegóły to banda zaspanych dwudziestolatków nie byłaby w stanie udzielić żadnej odpowiedzi. Taksówkami jakoś dojechali z lotniska na obrzeżach do centrum miasta i Dazai wrócił do rzeczywistości na tyle żeby odmeldować ich w hotelu. Praktycznie śpiąc na stojąco wtoczyli się do windy i pojechali na najwyższe piętro, szturmem biorąc swój apartament i z miejsca zalegając w wygodnych łóżkach. Tylko Nakahara wydawał się jakiś taki wybitnie żwawy.

Rudzielec najpierw nieomal przykleił się do ogromnego przeszklenia, które mieli praktycznie zamiast ściany w ich sypialni i z absolutnym podziwem rozglądał się po okolicy. Otaczały ich praktycznie same wieżowce, niektóre trochę wyższe, niektóre trochę niższe, a oni nad tym wszystkim zdawali się górować. Jakby patrzyli z góry na miasto niczym bogowie. Rudzielec też, najszybciej ze wszystkich, zajął prysznic i wyszykował się do wyjścia. Brunet tylko patrzył na niego rozczulony, siedząc po turecku na łóżku i nie dając się zwariować. W pewnym momencie tylko ruszył się do podwładnych żeby powiadomić ich, że pójdą się z Chuuyą przejść, ale że nie wymaga to ich dodatkowej asysty i że przecież należy im się odpoczynek. Gakou tylko spojrzała na Dazaia z pytaniem w oczach, ale chłopak delikatnie pokręcił przecząco głową. Mógł znaleźć lepszy moment.

No bo jasne Chuuya się uspokoił i dał radę normalnie funkcjonować, ale gdzieś tam w nim dalej tkwiły resztki strachu wywołane niedawnym atakiem paniki. Nie były to więc za dobre okoliczności do oświadczania się, zwłaszcza, że Dazai uparł się, że zrobi to po prostu idealnie. Po prostu chciał spędzić trochę czasu sam na sam z ukochanym. Coś razem zwiedzić, zjeść, pozwiedzać. Bez większego stresu czy wysiłku.

Dazai wyszykował się dosłownie w kwadrans zanim Chuuya zdążył zacząć narzekać, że będzie musiał na niego czekać. Chłopcy szybko spakowali plecaczki, Osamu do swojego jakimś cudem upchnął cały koc, a Nakahara do swojego zapasy picia i słodyczy. Musieli pięciokrotnie zapewniać podwładnych, że nic im nie będzie i że nawet nie będą ryzykować własnych tyłków. Nawet przecież na czas trwania całej wycieczki odrzucili swój codzienny, mafijny styl na rzecz lżejszego, choć w podobnej kolorystyce. Gakou im niby wypomniała, że przecież Portowa Mafia próbowała zrobić małe rozeznanie w nowojorskich mafiach i że Akutagawa na pewno do zadania delikatnie nie podszedł, więc prosiła o ich o szczególną ostrożność. Na zachodnim wybrzeżu, gdzie nikt ich nie znał i nikt o nich wcześniej nie słyszał, byli bezpieczni. Na wschodnim sprawy mogły bardzo szybko pójść bardzo nie tak.

- To jakie mamy plany na dziś? - spytał Dazai, splatając palce z palcami rudzielca.

- Głównie chodzenie - przyznał spokojnie chłopak. - Jestem trochę zbyt zmęczony na łażenie po muzeach, chociaż te tutaj są po prostu niesamowite. Więc dzisiaj Rockefeller Center, ONZ i parę kościołów po drodze.

- Brzmi jak dużo łażenia - zamarudził teatralnie Osamu, w głębi duszy nie mogąc się jednak tego wszystkiego doczekać.

- Poczekaj aż usłyszysz plany na najbliższe dni - odparł jedynie Nakahara z diabelskim uśmieszkiem.

- No, dawaj. Zrzuć to na mnie - odbił piłeczkę brunet, absolutnie zaskoczony tym, że rudzielec przygotował im aż taką ilość atrakcji i próbując dowiedzieć się, co kiedy będą robić żeby móc wybrać ten najlepszy na oświadczyny moment.

- Jutro złapiemy trochę lenia, bo poobijamy się po Central Parku. To miejsce jest podobno ogromne i jestem ciekawy, jak to wszystko działa wewnątrz - uspokoił go z miejsca rudzielec. -  Pojutrze mamy wycieczkę na Brooklyn, bo tamtejszy most jest dość mocno znany. Do tego sama dzielnica podobno jest ciekawa, a na zakończenie dnia będziemy mieć wycieczkę na Statuę Wolności. Następny dzień to MoMa, bo tam jest naprawdę ogromny kompleks muzealny, więc wątpię żebyśmy zdążyli coś zrobić przed albo po. Na kolejny dzień zostają nam dwie galerie sztuki nowoczesnej i Muzeum Guggenheima. Później zostanie nam Memoriał po jedenastym września, parę architektonicznych cudów i Empire State, ale Empire to już na sam koniec wyjazdu, bo chciałbym zobaczyć jakiś ładny zachód słońca na nim. Za dużo? - spytał Nakahara, nagle ogarniając, że może Dazai wcale nie będzie chciał zwiedzać aż tyle i że może wolałby posiedzieć w ich apartamencie.

- Dużo - przyznał Osamu spokojnie, krótko całując ukochanego. - Ale jakoś przeżyję. Tylko będziesz musiał mi o wszystkim opowiadać.

- Na to akurat jesteś tak trochę skazany - zauważył ze śmiechem rudzielec.

Nakahara uparł się, że jako pierwszy budynek muszą zobaczyć mieszkaniówkę jakieś ogromnej firmy architektonicznej z Danii, o której Dazai pierwszy raz w życiu słyszał. Nawet jednak on, absolutna ameba w kwestiach estetycznych czy projektowych, musiał przyznać, że wizualizacje, które pokazał mu rudzielec naprawdę wyglądały interesująco. Na tyle interesująco, że nawet on zaczął cieszyć się, że idą ten budynek zobaczyć. Tym większe było rozczarowanie ich obojga, gdy na miejscu okazało się, że blok wcale aż tak interesująco nie wygląda i że w sumie to wygląda po prostu tragicznie. Chuuya zaczął ciskać bluzgami w stronę projektantów, którzy nigdy nie biorą pod uwagę tego, jak budynek wygląda z poziomu przeciętnego człowieka i odwrócił się z zamiarem odejścia i zapomnienia o tym szkaradztwie. Dazai na szczęście delikatnie przekonał go do wejścia do pobliskiego Starbucksa i gdy Nakahara wypił swój słodki ulepek, który nazywał kawą, jego humor wrócił do wyjściowego, pozytywnego poziomu.

No i fakt faktem, że ludzie w kawiarni byli po prostu przeuroczy. Każdy, kto stał za ladą znalazł chociaż chwilkę żeby wymienić z nimi chociaż podstawowe uprzejmości. Barista życzył im miłego dnia, kasjerka skomplementowała strój Nakahary i w ogóle, wyszli ze Starbucksa z jakąś taką nową siłą życiową, jakby życie było naprawdę piękne, a świat wspaniały. W kawiarni panowała tak pozytywna atmosfera, że nie dało się nią nie przesiąknąć. Znaczy dało się, co udowodnił stary dziad, który stał przed nimi w kolejce i tylko narzekał na wszystko dookoła. No ale pewnych rzeczy nie dało się niestety przeskoczyć. 

Trzymając plastikowe kubki w dłoniach ruszyli w stronę kolejnych obiektów, które chciał zobaczyć Chuuya. Rudzielec zaczął opowiadać Dazaiowi historię całego miasta, jakie prawa wprowadzono i jak one wpłynęły na architekturę, jak wyglądało życie ludzi i co się zmieniło. Przeciągnął go nawet po kilku kościołach, wskazując ukochanemu różne typy sklepień, witraży czy innych pierdół. I Dazai, niezależnie od tego, jak bardzo się starał, po prostu nie potrafił ogarnąć tych wszystkich informacji umysłem. Chuuya był chodzącą encyklopedią na tematy, którymi się interesował i Osamu w pewnym momencie pomyślał, że będą musieli zmienić swoje starcze plany i że wcale nie wylądują w uroczym domku górującym nad Los Angeles, ale raczej że na starość będą mieszkać w centrum Nowego Jorku żeby rudzielec mógł chodzić sobie do muzeów kiedy tylko mu się zamarzy. Tak czy siak żadna z tych perspektyw nie była zła, więc Dazai nie zamierzał narzekać.

Zostawił ukochanego na placu przez głównym budynkiem w kompleksie Rockefellera tylko po to żeby skoczyć do pobliskiego sklepu i na wszelki wypadek kupić dwie karty pamięci o pojemności sześćdziesięciu czterech gigabajtów. I biorąc pod uwagę ilość zdjęć, którą Nakahara zrobił w czasie ich wycieczki po zachodnim wybrzeżu, gdzie zużył dwie takie karty, było to właściwe posunięcie. Rudzielec widząc ukochanego machającego opakowaniem tylko się szeroko uśmiechnął i podziękował, bo fakt faktem, na trzeciej karcie też powoli kończyło mu się już miejsce.

Gdy przechadzali się uliczkami Nowego Jorku naprawdę poczuli się malutcy. Otaczały ich cholernie wysokie budynki, otaczało ich całe morze ludzi i zewsząd było głośno. Z wielu miejsc dochodziła muzyka, która różniła się od siebie absolutnie wszystkim, ale jakimś cudem te sprzeczności dawały radę tworzyć jednolity obraz miasta. A Nakahara jakimś cudem zdobywał sympatię ludzi nawet o nią nie prosząc. I dlatego na przykład wpuszczono ich na teren restauracji, jako jedynych tak naprawdę, żeby Chuuya mógł zrobić zdjęcie fontanny, tylko i wyłącznie dlatego, że spytał kelnerkę o pozwolenie, po czym gdy ta pierwotnie odmówiła, wrócił na schody żeby opowiedzieć Dazaiowi czemu akurat ta fontanna jest taka ważna. I sam ten moment zrobił na dziewczynie takie wrażenie, że po prostu pozwoliła im wejść, tylko poprosiła żeby uwinęli się szybko, żeby nie miała przez to problemów w pracy. Nakahara solennie jej podziękował i minął ją natychmiast, jakby bał się, że kelnerka zmieni zdanie, a Dazai o wiele spokojniej podążył za nim.

Zgodnie z tym, co pokazywał krokomierz na telefonie Chuuyi, przeszli przez cały dzień prawie pięćdziesiąt kilometrów i to wszystko na pieszo, bo Nakahara uparł się, że on chce zobaczyć miasto, a nie ściany podziemnych tuneli, więc z miejsca zrezygnował z korzystania z metra. Chłopcy nie chcieli nawet liczyć tego, ile razy zahaczyli o Starbucksa czy McDonalda żeby kupić sobie coś na wynos, bo tak naprawdę przekąski jedli przez niemal cały czas, więc gdy nastał już wieczór tak naprawdę nie byli nawet głodni.

- Masz jeszcze trochę siły skarbie? - spytał Nakahara, pijąc kolejną kawę i zdecydowanie przedawkowując w ten sposób cukier.

- To zależy - odpowiedział szczerze Dazai, zamieniając ze sobą ich kawy tak, że Chuuyi przypadła ta mniej słodka, czego chłopak zdawał się nawet nie zauważyć. - Jest już późno, więc wątpię żeby masa rzeczy wciąż była otwarta.

- Times Square jest otwarty - odparł z lekkim wzruszeniem ramion Chuuya jakby to nie było nic wielkiego. - A tam jest parę fajnych sklepów i bilbordy robią mega dobre wrażenie.

Osamu tylko westchnął cicho, ale zgodził się na propozycję rudzielca, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że przed północą to oni do hotelu nie wrócą. Odmeldował się tylko na grupowym chacie, że jakimś cudem jeszcze żyją i że nie trzeba się o nic martwić, po czym pozwolił się zaciągnąć na główny plac w całym Nowym Jorku.

Tym, co zaskoczyło chłopców zdecydowanie były bilbordy. Pełne neonowych świateł, w takiej ilości, że mimo absolutnego mroku poza placem, całe miejsce było doskonale oświetlone. Drugą rzeczą, która ich uderzyła był fakt, że nikt, ale to absolutnie nikt nie patrzył na kolor świateł. Ludzie przechodzili przez pasy dosłownie jak święte krowy, nie martwiąc się tym, czy zostaną potrąceni, czy nie. I w większości przypadków nie bywali. I nawet nikt nie używał klaksonów żeby wyrazić swoją niechęć. To wyglądało tak, jakby całe miasto żyło tak od zawsze. Nawet policja na to nie reagowała.

Nakahara przeciągnął Dazaia po wszystkich sklepach w okolicy. Od sklepów z pamiątkami zaczynając, gdzie uparł się na kupienie figurki Statuy Wolności, bo miała ładne, kubistyczne kształty, przez kilkanaście sklepów ze słodyczami, z których wynieśli więcej czekolady, niż normalny człowiek byłby w stanie zjeść przez dziesięć lat, ale Dazai jakoś miał przeczucie, że Chuuyi te zapasy wystarczą może na miesiąc. I Nakahara w pierwszym momencie nie potrafił zrozumieć lekkiego, rozczulonego i słabo ukrywanego uśmieszku Dazaia, gdy rozpakował jeden z batoników tuż po wyjściu ze sklepu. 

Ich wycieczka skończyła się w sklepie Disneya, gdzie rudzielec uparł się, że muszą kupić milion rzeczy. Kubek w kształcie zatrutego jabłka z Królewny Śnieżki? No przecież ten film dostał najbardziej uroczego Oskara w historii świata, oczywiście, że trzeba było to kupić. Ogromny pluszak Myszki Miki? No oczywiście, przecież od tej postaci wszystko się zaczęło. Drewniane modele do pomalowania? Modele do sklejania? Zegarek z motywem z Gwiezdnych Wojen? Czarny plecaczek? Nakahara zamierzał wykupić połowę sklepu i nawet nie czuł się z tym źle.

Ba, nawet w przypływie dobrego humoru kupił jakiemuś przypadkowemu dziecku lalkę Elsy z drugiej części Krainy Lodu tylko dlatego, że ojciec kazał jej wybierać między siostrami, a Nakahara uznał, że to nieludzkie rozdzielać rodzinę. Ojciec dziewczynki spojrzał na niego z mieszaniną wdzięczności i załamania. Jasne, doceniał prezent, ale z drugiej strony obcy ludzie rozpuszczający jego córkę? To nie mogło skończyć się dobrze.

Ostatecznie Chuuya wygrzebał skądś jednoczęściowy strój Stitcha, który natychmiast pokochał tak mocno, że Dazai poczuł się odstawiony na drugi plan, a następnie strój Szczerbatka, który wcisnął Dazaiowi, który tylko grzecznie chodził za nim i słuchał historii animacji i konkretnych filmów. Co jakiś czas rudzielec zatrzymywał się i przypominał mu, że niektóre z tych filmów obejrzeli razem i czasami Dazai wiedział, o czym jego ukochany mówi, ale czasami po prostu potakiwał, nie mając o tym najmniejszego pojęcia i nie chcąc wybijać Chuuyi z tak pełnego szczęścia rytmu.

Skończyło się na tym, że z Times Square obaj wyszli absolutnie obładowani torbami, bo szaleńczy zakupowy wir bardzo szybko udzielił się Dazaiowi. Obeszli wszystkie sklepy, nakupowali ubrań, pierdółek, jedzenia i wszystkiego, co tylko można było kupić. Wydali taką ilość kasy, że aż kasjerki patrzyły na nich z niepewnością, bo jak to możliwe, że dwóch dwudziestolatków stać na takie zakupy od tak, ale niczego głośno nie komentowały.

A gdy tylko chłopcy wrócili do apartamentu, odstawili jedynie torby gdzieś na podłogę w swoim pokoju i padli bez sił na łóżko. Tak, to zdecydowanie był dobry dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top