P. CLXII / STANY ZJEDNOCZONE - ALCATRAZ

Sam budynek więzienia nie był z zewnątrz w żaden sposób okazały. Wewnątrz tak na dobrą sprawę prezentował się po prostu okropnie, ale przynajmniej z innych, niż estetyczne, powodów. Przeszli przez wspólną łazienkę na obrzeżach której znajdowały się szafki na rzeczy skazanych, a w centrum której znajdowało się kilkanaście niczym nieodgrodzonych pryszniców by dotrzeć do przewodników, którzy pytając o język, rozdawali nagrane audioprzewodniki wraz ze słuchawkami. I niby nie była to pierwsza wizyta chłopców w więzieniu, ale zdecydowanie była to ich pierwsza taka wizyta w zakładzie karnym, który został przebrażowany na muzeum. Do tego atmosfera tego miejsca niemal pulsowała historią, więc obaj poczuli się jacyś tacy malutcy w stosunku do tego, jak wielki potrafił być czasem świat. 

Początkowo trzymali się razem, ale bardzo szybko okazało się, że interesują ich nieco inne rzeczy, więc umówili się, że będą się po kolei na grupowej konwersacji odmeldowywać, gdy dotrą do ostatniego punktu wycieczki. A tak to przecież byli na wyspie. To nie tak, że mieli masę możliwości do ucieczki z tego miejsca, gdyby im się ono znudziło. W którymś momencie nawet Dazai uznał, że koniecznie musi zajrzeć do każdej celi, po czym ukradkiem włamał się na wyższe pięta żeby zobaczyć, jaki był stamtąd widok i czy cele tam wyżej czymkolwiek różniły się od tych, które znajdowały się na dole. I może konstrukcyjnie nie różniły się absolutnie niczym poza faktem, że miały barierki, a na środku pięter istniały ogromne dziury, przez które widać było absolutnie wszystko w dół i w górę, co sprawiało, że cele na wyższych piętrach wyglądały jakby miały balkony. Ale doświetlenie było o wiele lepsze im bliżej dachu się było, a to z pewnością miało jakiś wpływ na długotrwałych lokatorów. 

Dazai położył się w jednej z cel, wkładając sobie rękę pod głowę i próbując wczuć w to, jak mógł czuć się tutaj więzień. Niewielkie przestrzenie nijak mu nie przeszkadzały, a widok z góry na tych wszystkich ludzi kłębiących się na dole był na swój sposób piękny. Chłopak musiał jednak przyznać, że na górze nie było absolutnie nic ciekawego do robienia. Jasne, miał z tego poziomu o niebo lepszy widok na niebo, które widoczne było przez ogromny świetlik na górze, ale ileż można wpatrywać się w chmurki i błękit?  Na całe szczęście obecna miejscówka znudziła się Dazaiowi zanim wpadł w jakieś większe kłopoty za złamanie zakazu przejścia.

Chuuya, który do niewielkich przestrzeni podchodził raczej mocno sceptycznie ze względu na pewne przejścia w swoim życiu, przeszedł się jedynie po głównych korytarzach, ale większości historii odsłuchał siedząc w ogromnej bibliotece, której sufit znajdował się solidne trzy kondygnacje wyżej. Taki ogrom przestrzeni go uspokajał. Wybrał sobie jedną z książek stojących na półkach i nie skupiając się na niej, zaczął ją wertować, uważnie wsłuchując się w historię opowiadaną głosem więźniów. O warunkach, o powstaniach, o próbach ucieczki. O aktach agresji i pokoju. O życiu codziennym w takich warunkach i systemie, który sobie wypracowali.

Nakahara miał pewne wątpliwości co do wejścia do izolatek. Do ogólnych cel nie wszedł. Uznał, że widział ich wnętrze wystarczająco dobrze z zza krat. W izolatkach znajdowały się jednak listy napisane przez więźniów dokładnie omawiane przez przewodnika. I jakaś część Chuuyi chciała je zobaczyć. Mniejsza część, bo większa wciąż była przerażona na myśl o byciu uwięzionym na niewielkich przestrzeniach. Chłopak przekonał jednak siebie, że przecież drzwi się za nim nie zatrzasną i nie zostanie uwięziony, więc wszedł do izolatki.

Do pierwszej, drugiej. Ściskał palce na odtwarzaczu, ale dawał radę kontrolować swój oddech i strach i starał się skupiać na historii, którą słyszał. Tylko, że w którymś momencie coś poszło nie tak. Zapewne kwestia wadliwego mechanizmu, bo gdy strażniczka w więzieniu chciała pokazać, jak działa otwieranie i zamykanie konkretnych cel, przypadkiem zatrzasnęła za Chuuyą drzwi. Dazai, który absolutnym przypadkiem przechodził obok, zdążył tylko zauważyć przerażone spojrzenie ukochanego i podjąć decyzję by bez zastanowienia rzucić się w stronę izolatki biegiem. Użył Zdolności Naokiego i siłą otworzył drzwi na oścież, ale nawet te kilka chwil w zamknięciu dały radę wstrząsnąć rudzielcem.

Dazai ponownie aktywował swoje Drugie Źródło i wykorzystując Lekki Śnieżek sprawił, że cela wyglądała z zewnątrz na zamkniętą, kupując im w ten sposób trochę świętego spokoju i czasu. Na wszelki wypadek równocześnie zaczął korzystać ze Zdolności Nakahary, otaczając całe pomieszczenie lekką, czerwoną poświatą i w ten sposób je wygłuszając. Utrzymując dwie obce Zdolności na raz poczuł to nieprzyjemne mrowienie na karku, ale postanowił je zignorować.

- Hej, skarbie, jestem tutaj - oznajmił cicho i najspokojniej, jak tylko mógł, powoli podchodząc do rudzielca, który siedział skulony w rogu.

Chłopak nie był w stanie nawet nic powiedzieć. Miał wrażenie, że ściany zbliżają się do niego, że pomieszczenie się zmniejsza i że brakuje mu powietrza. Czuł, jak jego płuca paliły go domagając się tlenu, a on, mimo że niby oddychał, nie potrafił im go dać. Na przemian ściskał i rozluźniał dłonie próbując się uspokoić, ale nic to nie dawało. Dazai podszedł do niego i ukucnął tuż obok, chcąc ukochanego przytulić. Sam nie za bardzo znał się na atakach paniki, ale do tej pory zdawało się to działać. Tyle, że widząc drugą osobę tak blisko siebie, Nakahara zestresował się jedynie dwa razy bardziej. I jasne, logiczna część jego mózgu wiedziała, że tą osobą jest Dazai, któremu mógł przecież ufać nawet w najgorszych momentach, ale i tak poczuł się osaczony. Zamiast więc pozwolić się przytulić odepchnął ukochanego z całej siły, nieświadomie używając przy tym Zdolności.

Przestrzeń celi była niewielka, więc Osamu zbyt daleko nie odleciał, ale i tak zatrzymał się na ścianie, dość mocno uderzając w nią głową i przewróciwszy się, przesmarowawszy przedramieniem o niezbyt równą posadzkę. Na usta cisnęła mu się wiązanka przekleństw wywołana nagłym bólem, ale jakoś zebrał się w sobie i jedynie odetchnął ciężej. Chuuya spojrzał na niego przerażony, jakby dopiero po wszystkim zdał sobie sprawę z tego, że odepchnął bruneta, po czym z równie ogromnym strachem przeniósł wzrok na swoje trzęsące się dłonie i zacisnął je w pięści tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. O tyle dobrze, że chociaż supeł w jego żołądku nieco się rozluźnił i chłopak dał radę coś niewyraźnie wydukać.

- Przepraszam Dai, naprawdę przepraszam. Kurwa przepraszam, nie chciałem. Kurwa - zaczął całą cichą wiązankę rudzielec, czasami nie mówiąc wyraźnie, a czasami zlepiając ze sobą słowa.

- Ja też przepraszam - odparł ciepło Dazai, siadając po turecku po przeciwnej stronie celi, tuż przy otwartych drzwiach, w plamie światła, które wpadało do środka, wyciągając jedynie w stronę ukochanego rękę. - Nie powinienem się narzucać. Jestem tu dla Ciebie. Nie jesteś sam skarbie. Nie jesteśmy uwięzieni. Postaraj się skupić na tym. I gdy poczujesz się pewniej, po prostu złapiesz mnie za rękę, dobrze? A do tego momentu po prostu sobie posiedzimy. 

Dazai zaczął cicho śpiewać piosenki z musicali, które Chuuya lubił. Nie wiedział, czy jakkolwiek rudzielcowi to pomoże, ale z pewnością pomogło jemu, kiedy rudzielec zrobił dokładnie to samo na pokładzie promu. W pewnym momencie Osamu zaczął się nudzić, więc zaczął używać manipulacji grawitacją żeby osoby, które brzmiały bądź wyglądały na dupków się przewróciły. Nakahara przyglądał się temu, nie potrafiąc powstrzymać niewielkiego uśmieszku. Chłopak wciąż miał wrażenie, jakby ktoś wyrywał mu serce z piersi, ale w pewnym momencie dał radę zebrać się w sobie na tyle żeby trochę się przesunąć i delikatnie chwycić Dazaia za dłoń, a po dłuższej chwili ponownie ruszyć na tyle, by mógł oprzeć policzek o ramię bruneta. Jego oddech wciąż był płytki, a całe ciało się trzęsło, ale dla Osamu i tak zrobili całkiem niezły progres. Chuuya przymknął oczy próbując skupić się na świetle dnia, a nie na ciemności izolatki.

- Przepraszam, że spanikowałem i Cię odepchnąłem - oznajmił cicho rudzielec.

- Nic się nie stało Chuu, nic się nie stało - zapewnił go spokojnie Dazai, krótko całując w czubek głowy. - Obiecuję, że dopóki znowu nie złamiesz mi którejś kości to nawet nie będę narzekać - dodał, a Nakahara dał radę nawet prychnąć na to krótko śmiechem. - Ale kiedy będziesz w stanie i będziesz chciał mi powiedzieć to chciałbym wiedzieć, co się stało. Jakby nie patrzeć nie miałeś poważniejszego ataku od dość dawna, nie licząc paru zarwanych nocek czy koszmarów. Myślałem, że powoli już sobie wszystko ułożyłeś w głowie tak żeby móc działać.

- Chyba ułożyłem. Tak na co dzień przynajmniej - odparł po dłuższej chwili namyślenia Chuuya. - I zazwyczaj nad sobą panuję. Po prostu czasem, gdy zdarzy się jakiś naprawdę silny bodziec to wpadam w panikę. I chyba będę w nią wpadać już do końca życia. Ależ to upierdliwe.

- Drzwi się zamknęły tak? - spytał Dazai, łącząc wątki, na co Nakahara skinął nieznacznie twierdząco głową.

- Po prostu miałem wrażenie, że to znowu tamta sytuacja. I że znowu nie jestem w stanie użyć swojej Zdolności. I że stanie się coś złego. Przepraszam Dai, naprawdę nie powinienem tak reagować - dodał rudzielec.

- Masz wszelkie prawo do nietypowych reakcji - powtórzył spokojnie Dazai. - I naprawdę nie musisz za nic przepraszać. Kocham Cię i jesteś na mnie skazany tak czy siak. Nawet jeśli rzucasz mną o ściany. Chociaż muszę przyznać, że czasami to trochę boli, ale czasami jest nawet seksowne, więc na dwoje babka wróżyła - dodał brunet, robiąc wszystko żeby rudzielca rozśmieszyć, po czym na chwilkę spoważniał. - Jak poczujesz się gotowy to wyjdziemy sobie na zewnątrz, dobrze? Widok przestrzeni pewnie Cię uspokoi.

- Aktywowałeś Lekki Śnieżek? - upewnił się rudzielec, gdy przesiedzieli kilkanaście minut w absolutnej ciszy, a on zebrał się w sobie na tyle, by wstać.

Dazai potwierdził i wstał, podając ukochanemu dłoń i podciągając go do góry. Niezauważeni przez nikogo przeszli aż do ogrodu, w który zamieniła się ruina po domu naczelnika. Przeszli przez barierki nie zauważeni przez nikogo i dopiero, gdy położyli się na niezbyt wygodnym betonie, otoczeni pozostałościami budynku i jedynie z niebem rozciągającym się nad nimi, dopiero wtedy Osamu zdezaktywował swoją Zdolność. Uspokojenie się zajęło rudzielcowi trochę czasu, z którego większość spędził przytulonym do ukochanego i z głową na jego klatce piersiowej, gdy Dazai delikatnie gładził go po plecach. Zanim jednak cokolwiek zrobił, zanim go objął, zanim zaczął go gładzić, zapytał o pozwolenie. Pierdoła, ale w tamtym momencie była dla Chuuyi na wagę złota.

- Chyba już się uspokoiłem - uznał w którymś momencie Chuuya, a gdy Dazai zerknął na zegarek ogarnął, że minęły prawie dwie godziny. - No i powoli zaczyna się robić zimno - dodał rudzielec wstając z chłodnego betonu.

Na to drugie Dazai już nic nie powiedział tylko bez słowa ściągnął z siebie czarną bluzę i rzucił ją rudzielcowi, zostając w samym podkoszulku. W pierwszym momencie Chuuya chciał zaoponować, że przecież Osamu też zmarznie, ale stanowczy wzrok chłopaka zdecydowanie go od tego odwiódł. Dopiero, gdy rudzielec podciągnął rękawy do łokci, zauważył, że na jego prawym przedramieniu został nieznaczny ślad po krwi. Zaskoczyło go to, bo nie rzucał się w czasie ataku, więc nie mógł zrobić sobie krzywdy. I dopiero wtedy z podwójnym ciężarem na sercu uświadomił sobie, że rzucił Dazaiem.

- Chcesz kontynuować zwiedzanie? - spytał spokojnie Osamu, na chwilę wybijając rudzielca z rytmu.

- Czy co chcę? - odpowiedział pytaniem na pytanie Nakahara.

- No bo został Ci jeszcze ogrodzony spacerniak i kuchnia. To nie wiem, czy jakoś mocno zależy Ci na zobaczeniu ich czy wolisz od razu przejść do portu? - spytał Dazai, jakby to było w tej chwili najważniejsze.

- Pokaż mi swoją rękę - zażądał Chuuya, delikatnie obracając dłoń ukochanego tak żeby zobaczyć łokieć. - Kurwa Dai - mruknął cicho. - Dlaczego nic nie mówiłeś? Musimy Cię zaprowadzić do pielęgniarki.

- Nie wiedziałem, że to tak wygląda - przyznał zaskoczony Osamu. - Znaczy trochę zdrętwiała, ale nie za bardzo się tym przejąłem. No i wątpię żeby mieli tutaj pielęgniarkę Chuu. To muzeum, a nie prawdziwe więzienie.

- To trzeba Cię zabrać do strażników na dole przy porcie. Na pewno mają zestaw do pierwszej pomocy, a to nie wygląda tragicznie. Oby wystarczyło tylko przemyć i zabandażować. Kurwa, Dai, następnym razem nie zbliżaj się do mnie, jak mam atak, jasne? - spytał rudzielec, wbijając wzrok w zakrwawione ramię ukochanego i nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy.

- Cóż, tak jakby. Nie. Nie zgodzę się na to - odparł łagodnie Dazai z lekkim uśmiechem. - To tylko przecierka, nic poważnego. A nawet gdybyś zafundował mi wstrząs mózgu, złamane kości czy cokolwiek innego. I tak będę przy Tobie. Nigdy nie będziesz sam, rozumiesz? Zwłaszcza w momentach, w których się boisz.

- A co jeśli kiedyś przez przypadek Cię zabiję? Pomyślałeś o tym? - warknął rudzielec, zły na samego siebie.

- Nie zabijesz - odparł lekko Dazai ze wzruszeniem ramion.

- Niby skąd masz taką pewność? - kontynuował Nakahara, praktycznie kipiąc ze złości.

- Bo Ci ufam. Bo Ty potrafiłeś zaufać mnie kiedy ja straciłem kontrolę. To się niczym od tego nie różni. Nigdy nie będziesz sam. Rozumiesz? - odparł Dazai powtarzając te same słowa jakby chciał żeby dokładnie wyryły się w mózgu Nakahary.

- Jesteś idiotą - mruknął cicho Chuuya, choć musiał przyznać, że bez wsparcia Dazaia nie uspokoiłby się tak szybko. O ile w ogóle.

- Ale Twoim idiotą - poprawił go ze śmiechem Dazai.

Chuuya miał cały genialny pomysł, że będzie udawał załamanego zachowaniem ukochanego. I może nawet by mu wyszło, gdyby Osamu nie podszedł do niego tak blisko, że przez chwilę stykali się czołami. A rudzielec nie potrafił być na tę gnidę zły, tym bardziej, gdy widział radosne iskierki w jego oczach i ten przeuroczy, szeroki uśmiech.

- I to idiotą, który Cię kocha - dodał szeptem Osamu, delikatnie gładząc ukochanego po policzku i zanim Chuuya zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Dazai go pocałował. 

Czule, spokojnie, z wyczuciem. Dokładnie w ten sposób, którego potrzebował rudzielec żeby poczuć się kochanym, ale żeby nie naruszać jego świeżo odzyskanego poczucia bezpieczeństwa. Nie odrywali się od siebie przez dłuższą chwilę, a Chuuya nawet zaplótł dłonie na karku wyższego chłopaka, marząc o tym, żeby ten moment trwał wiecznie. Do rzeczywistości sprowadził go jednak fakt, że nawet jemu w dwóch bluzach było zimno, a co dopiero Dazaiowi, który stał w samej koszulce. No i uświadomił sobie, że brunet obejmuje go jedynie zdrową ręką, jakby chciał oszczędzać tę ranną, co też zmobilizowało go do przerwania pocałunku i zaciągnięcia ukochanego do sklepiku tuż przy promie.

Nakahara zauważył, jak jedna z kobiet zamierza zacząć panikować widząc stan Dazaia, więc pstryknął jej parę razy palcami przed twarzą i skupił jej uwagę na sobie. Zadziwiająco grzecznie poprosił o apteczkę, ręcznik i możliwość wejścia do pomieszczenia, w którym nie roiło się od ludzi. Zdezorientowana kobieta wpuściła ich do stróżówki, co zdaniem Osamu było absolutnym idiotyzmem, bo gdyby chcieli, mogliby wtedy zrobić wszystko. Zamiast jednak się nad tym zastanawiać, usiadł grzecznie na biurku i dał się opatrzyć ukochanemu, lekko się krzywiąc, gdy woda utleniona dotknęła ran.

- Staram się to zrobić delikatnie - oznajmił Chuuya przepraszającym tonem.

- Nah, po prostu jestem dzieciakiem jeśli chodzi o niewielkie rany - odparł z uśmiechem Dazai.

Więc Nakahara wpadł na najlepszy jego zdaniem pomysł. Zaczął czule całować ukochanego, sprawiając, że ten skupił się tylko na tym i praktycznie nie zauważył, gdy rudzielec wylał mu resztkę wody utlenionej na ostatnie fragmenty ran, gdzie nieprzyjemnie się spieniła. Na szczęście brunet był zbyt zajęty żeby myśleć o tym, że coś go boli czy piecze.

- Mądre - skomentował to tylko z uśmiechem, gdy Chuuya odsunął się żeby wytrzeć mu rękę ręcznikiem i owinąć ją bandażem.

- Uczę się od najlepszych - odparł jedynie rudzielec.

Grzecznie po sobie posprzątali i przeprosili za kłopot, a zdezorientowana strażniczka jedynie wcisnęła im po pamiątkowej bluzie, nie chcąc żeby Dazai paradował po obiekcie z tak jawnym opatrunkiem. Chłopcy przyjęli podarki i zniknęli w sklepie z pierdółkami żeby kupić sobie pocztówki czy magnesy, a Osamu wyciągnął telefon żeby odmeldować się, że nastąpiła mała zmiana planów i że tak w sumie to czekają na dziewczyny przy promie. I rzeczywiście, gdy wydali zdecydowanie zbyt dużo pieniędzy w sklepiku, rozsiedli się wygodnie z torbami na ławeczce, z której rozciągał się widok na wodę i miasto w oddali.

A Dazai nie potrafił powstrzymać się od myślenia, jak bardzo podobne były ich lęki. Bo tak naprawdę Nakahara nie bał się małych przestrzeni. Bał się utraty kontroli, która kojarzyła mu się obecnie głównie z małymi przestrzeniami, dlatego te tak łatwo wywoływały w nim panikę. Dazai tak naprawdę nie bał się wody. Bał się utraty kontroli, która sprawiła, że nie dość, że on sam w trakcie obrony miasta przed falą stracił przytomność to jeszcze nie starczyło mu sił żeby zadbać o ukochanego. Tylko, że Dazai przyzwyczajony do życia w strachu dał radę kontrolować swoje emocje. Jasne, było to po nim widać, ale potrafił funkcjonować. Poruszał się trochę wolniej, jego umysł nie działał na pełnych obrotach, ale ostatecznie dawał radę jeśli musiał. Nakahara natomiast całkowicie znikał pod powierzchnią, nie potrafiąc wrócić i tonąc we własnym strachu.

Osamu cieszył się jednak, że mogą na siebie nawzajem liczyć. Bo tak naprawdę ludzie idealni nie istnieli. Istnieli natomiast ludzie, którzy dla konkretnych, innych ludzi, byli idealni, mimo swoich wad, traum czy historii z przeszłości. I Dazai był pewien jak niczego w życiu, że on i Nakahara pasowali do siebie jak dwie nierozerwalnie złączone ze sobą cząsteczki. Dlatego doceniał to, że obaj potrafili dotrzeć do siebie nawet w tych najgorszych momentach i wesprzeć na tyle, by znów wrócić do rzeczywistości. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top