P. CLVII / STANY ZJEDNOCZONE - DOLINA ŚMIERCI

Krótkie odautorskie:
Ten rozdział prawdopodobnie wyznacza nam koniec fali rozdziałowej na ten weekend. Nie wiem, jak to będzie wyglądało w ciągu tygodnia, więc nie chcę Was okłamywać, więc po prostu załóżmy, że do przeczytania w najbliższy piątek!

PS. serdecznie zapraszam na moje Marcowe Wyzwanie prowadzone razem z Vexyni!
#Luceusz_Out


Gdy wieczorem cała ekipa wróciła do hotelu, zmęczona, brudna od piachu i kamieni, z paroma niewielkimi ranami, których nabawili się przypadkiem wywracając o kamienie, czy o własne stopy. No może w przypadku Dazaia nie były by same stopy, ale fakt, że Chuuya chciał mu się odpłacić za stres związany z wężem, więc zwiększył mu grawitację tak, by chłopak się wywalił. I gdy chłopak przez chwilę leżał na glebie, patrząc z mieszaniną załamania i niedowierzania na twarzy, Nakahara tylko wzruszył ramionami. No bo kto mógł mu cokolwiek udowodnić? Potem się oczywiście zlitował i podał ukochanemu dłoń, pomagając mu wstać, ale no liczy się sam gest.

Kolejki do łazienki były ogromne i gdy Dazai wreszcie wypełzł spod prysznica, mając wrażenie, że na wadze zgubiłby dobry kilogram z samego brudu, znalazł Nakaharę siedzącego na posadzce przy oknie w ich sypialni i wyglądającego za okno. Światła były zgaszone, więc praktycznie nic nie odbijało się w szkle, ale ze względu na późną porę na zewnątrz i tak niewiele co było widać.

- Czemu jeszcze nie śpisz Chuu? - spytał Dazai, sięgając po koc i otulając nim ukochanego nim usiadł obok niego choć tak, by plecami oprzeć się o szybę i móc patrzeć na rudzielca.

- Zacząłem się zastanawiać nad jedną rzeczą - przyznał szczerze Nakahara, a jego zmartwiona mina nie wróżyła zbyt dobrze.

- Nad czymś konkretnym? - próbował delikatnie podpytać Osamu, delikatnie chwytając dłoń Chuuyi.

- Nad całym tym wyjazdem - odparł po dłuższej chwili skupienia rudzielec. - W sensie jest fantastycznie i bawię się świetnie, nawet jeśli mamy obstawę. I fajnie jest pobyć po prostu dzieciakiem, który nie ma problemów połowy kontynentu na głowie, ale co za tym wszystkim stoi? Dlaczego wyjechaliśmy akurat teraz?

- Chuu absolutnie szczerze myślę, że jedne wakacje na pół roku to nam się po prostu należą - odparł z lekkim śmiechem Dazai. - A ostatnio mieliśmy bardziej stresujący czas, więc dlaczego nie teraz? Przecież poradzą sobie bez nas przez parę tygodni w Kobe. Możemy się wyluzować.

- Po prostu pojawiła mi się taka uporczywa myśl w głowie, że Ty wiesz, że zaraz stanie się coś złego. Tu, w Ameryce. I że Christie będzie brała w tym udział i że spróbujesz ją jakoś oszukać i że to nie skończy się dobrze - oświadczył cicho rudzielec.

- Hej skarbie - przerwał mu delikatnym tonem Dazai, delikatnie gładząc go po policzku. - Obiecuję, że jesteśmy tutaj tylko dla wypoczynku i narobienia sobie masy wspomnień. Nie załatwiamy w Ameryce żadnych działań Portówki. A z tego, co sprawdzałem przed wylotem to Christie grzecznie siedzi w Anglii. I tak, gdy wrócimy stąd będziemy mieć parę dni na wciągnięcie się w wir pracy, a potem trzeba będzie do tej Anglii lecieć i się z nią spotkać, ale to wszystko stanie się już po naszych wakacjach. Tu naprawdę nie ma ukrytego motywu. Po prostu ostatnio nie mieliśmy dla siebie za dużo czasu i chcę to zmienić. Czy to Cię uspokaja?

- Trochę - przyznał Chuuya, wysilając się na lekki uśmiech.

- To chodź do łóżka, jutro wyjeżdżamy z samego rana - oświadczył brunet wstając i wyciągając do ukochanego rękę by pomóc również jemu, mimo że tej nocy obaj nie za dużo pospali.

Cały następny dzień był dla nich po prostu splotem niewyjaśnionych zdarzeń. Dazai pił praktycznie energetyka za energetykiem i sam już w pewnym momencie nie wiedział, czy robi to dla smaku napoju, czy rzeczywiście mu on coś daje jeśli chodzi o kopa na pobudzenie. Był jedynie pewien tego, że zdecydowanie zbyt szybko zabrakło mu picia, którego przecież kupił całe opakowanie. Na tamie Hoovera nie spędzili zbyt dużo czasu. Jedynie Nakahara zafascynował się tym, że gdy znad krawędzi tamy wyleje się wodę z butelki to ta woda poleci do góry i podchodził do tej krawędzi dobre piętnaście razy, próbując zrozumieć, dlaczego grawitacja w tym miejscu jakoś tak przestała działać. W pewnym momencie wylał wodę, jednak ta ku jego zaskoczeniu poleciała w dół, więc wychylił się tylko po to, by ta sama woda nagle ochlapała jego twarz i podkoszulek. Rudzielec był jednak daleki od narzekania. Odrobina ochłody była czymś niezwykle miło widzianym.

Całą ekipę zaskoczył sznur aut czekających na wjazd na parking przy tamie. Niestety bardzo szybko okazało się, że to kwestia kontroli bezpieczeństwa i choć ekipa nie miała żadnej broni do ukrycia, czuli się dziwnie ze świadomością, że ich auta mogą być przetrzepywane przez policjantów. Dazai zgodnie z poleceniem granicznika opuścił szybę i spodziewał się dosłownie wszystkiego tylko nie tego, co aktualnie się stało. Mężczyzna z ciepłym uśmiechem najzwyczajniej w świecie spytał ich, czy wwożą ze sobą jakąkolwiek broń lub niebezpieczne materiały, na co Osamu, wyjątkowo szczerze, odpowiedział, że nie. I tyle. Przepuścili ich. Nawet nie prześwietlili im auta. Po prostu grzecznie spytali. Cała sytuacja była tak kuriozalna, że Nakahara aż zadzwonił do Ozaki z włączonym wideo tylko po to żeby jej o tym opowiedzieć.

Do wnętrza samej tamy jednak nie weszli. Uznali, że na szczęście nikogo nie interesują takie mechanizmy, a najbardziej zafiksowany na punkcie architektury Chuuya uznał, że wystarczy mu wygląd zewnętrzny obiektu. I zaczął zasypywać wszystkich ciekawostkami, zaczynając od tej, że pierwszą osobą, która umarła przy budowie był jakiś gościu, którego imienia nikt nie zapamiętał, a ostatnią jego rodzony syn. Później sam rudzielec uznał, że mógł zacząć swoją wypowiedź od nieco pozytywniejszych faktów, ale koniec końców wzbudziło to jedynie salwę śmiechu wśród ekipy i wszyscy dalej słuchali go jak zaczarowani.

To Nakahara pokazał Dazaiowi dwie wieże, które Osamu uznał za mocno przeciętne i zwrócił uwagę na fakt, że obie mają tarcze zegarowe, które pokazywały nieznacznie inny czas. Chuuya wytłumaczył ukochanemu, że tama łączy dwa stany i dlatego urzędowo wymagane było zastosowanie takiego triku.

Z tamy Hoovera przejechali przez Red Rock Canyon, który na tle wcześniejszych atrakcji wydał im się po prostu nudny, więc nawet nie zatrzymali się tam na dłuższą chwilkę, dojeżdżając bez większego postoju aż do Doliny Śmierci. Po drodze Chuuya uparł się na otworzenie słoika z nutellą, dopiero po czym zorientował się, że sztućce mają w walizkach, w bagażniku, więc najzwyczajniej w świecie urywał kawałki bagietki, maczał ją w nutellowym sosie i albo wcinał, albo mniej czy bardziej niezdarnie wpychał ukochanemu do ust, co w pewnym momencie absolutnej nieuwagi skończyło się tym, że obaj byli cali upaprani czekoladowopodobną paćką.

Sama trasa minęła im zadziwiająco przyjemnie. Praktycznie non stop trzymali się za ręce i Dazai rozdzielał ich palce tylko i wyłącznie wtedy, gdy naprawdę musiał skupić się na drodze, a takich momentów było na szczęście mało. W końcu większość dróg w Ameryce naprawdę prowadziła prosto i daleko przed siebie, bez większych skrzyżowań, a jazda przez kilka godzin po autostradzie naprawdę nie wymagała jakichś wielkich umiejętności. Trochę pośpiewali, trochę porozmawiali, w pewnym momencie Chuuya wyciągnął książkę i uznał, że zacznie robić Dazaiowi za lektora, więc czytał na głos i jedynie od oglądania seriali się powstrzymał, nie chcąc rozpraszać ukochanego kierowcy. W pewnym momencie Dazai uznał, że nie spojrzy z powrotem na drogę dopóki Chuuya nie da mu buziaka, więc wystraszony rudzielec natychmiast się podniósł i pocałował ukochanego, wyrzucając mu później, jak wielkim debilem jest, ale nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu.

W Dolinie Śmierci mieli do odhaczenia dwa punkty widokowe i zarezerwowany pokój w hotelu. W prawdopodobnie jedynym budynku w najbliższej okolicy, tak zupełnie swoją drogą. Pierwszy z nich nie okazał się jakiś wybitny. Jasne, Chuuya krzyknął, że kto ostatni ten debil, po czym rzucił się biegiem pod górę żeby być na tarasie jako pierwszy, a wszyscy pomknęli tuż za nim, naprawdę walcząc o to, by nie być ostatnimi. Z tarasu widać było ogromne góry różnorodnego kolorystycznie piasku, które układały się w niesamowite meandry i zawinięcia z ogromną ilością zieleni i całość robiła ogromne wrażenie, ale to drugi z punktów, które odwiedzili, okazał się ważniejszym.

- Wiesz, że latem temperatura dochodzi tutaj do pięćdziesięciu stopni celsjusza? - spytał Nakahara nie potrafiąc sobie wyobrazić takiego żaru. - Wszystko wtedy umiera. Ziemia staje się pusta i popękana, a na jej powierzchni gromadzą się takie solne skamieliny. Niesamowite jak to miejsce potrafi zmienić się w przeciągu raptem roku i tak od zarania dziejów.

- Coraz bardziej się cieszę, że nie przyjechaliśmy tu latem - odparł na to jedynie Dazai, uśmiechając się lekko. Temperatury, które mieli i tak były ledwie znośne.

Pozostała część ekipy wystrzeliła z biegu parkingiem, chcąc zobaczyć jak najwięcej zieleni nim słońce do końca zajdzie. Dazai i Chuuya wybrali nieco spokojniejszą i cichszą opcję. Woleli przejść się na spokojnie, z dala od ludzi, objęci. Rozmawiając o ciekawostkach, które o kolejnym miejscu wyszukał Nakahara i zupełnie nie zrażając się, gdy Osamu nazwał rudzielca chodzącą encyklopedią po czym czule ucałował w czubek głowy. Nakahara uznał jednak, że taki poziom czułości nijak mu nie wystarcza, więc zatrzymał się pośród tego nieziemskiego widoku i stanął przed ukochanym, niezbyt delikatnie przyciągając go do siebie i całując łapczywie. Dazai chętnie poddał się pocałunkowi i delikatnie wplótł palce we włosy rudzielca, wyjątkowo związane w warkocz, dając mu tym samym znak, że nie zamierza mu pozwolić na odsunięcie się. I trwali tak w tej swojej magicznej chwili, to stykając się czołami, to zahaczając nosami czy całując.

I tak tę chwilę przerwał wrzask dochodzący z dość daleka, który absolutnie zrujnował atmosferę. Obaj, w stanie maksymalnego ostrzeżenia i skupienia ruszyli biegiem w stronę, z której usłyszeli krzyk. Stanęli jednak jak wyryci, gdy dopadła ich zmachana grupka spanikowanych powładnych, która natychmiast stanęła za nimi.

- Jedźmy stąd proszę. I to jak najdalej - oznajmiła jedna z dziewczyn, z paniką wpatrując się w niewidoczną ze względu na brak dziennego światła przestrzeń, z kierunku której przybiegli.

- I jak najszybciej - poparł ją jeden z chłopaków, nie racząc nawet powiedzieć niczego więcej, a jedynie pomachał kluczykami i puścił się biegiem w stronę auta, gdzie natychmiast zatrzasnął się w środku, gdy tylko cała ich czwórka odmeldowała się na siedzeniach.

- Co się stało? - spytał oszołomiony Dazai, nie rozumiejąc absolutnie niczego.

- Lengh coś widział. Na początku mu nie uwierzyliśmy, bo to brzmiało absolutnie irracjonalnie - zaczął się tłumaczyć jeden z mężczyzn. - Ale to jest prawdziwe. Tam jest coś złego. Jakaś postać. Czarna postać, dwukrotnie większa od człowieka. I zaczęła się do nas zbliżać. Ale nie tak normalnie. Jakby rozpływała się w powietrzu i pojawiała po chwili kilka metrów bliżej nas.

- I cały czas jak się na nią spoglądało, nieważne, jak szybko się biegło, miało się wrażenie, że nie jest się od niej ani o centymetr dalej - dodała kolejna z dziewczyn.

- Po prostu się stąd zwijajmy. Od tego czegoś aż cuchnie śmiercią - podsumował milczący dotąd chłopak.

I jakoś tak, mimo pierwotnego zawahania i chęci wyśmiania towarzyszy, nastroje Dazaia i Chuuyi się zmieniły. Poczuli zimne dreszcze na kręgosłupach i panika, w którą zaczęli wpadać ich podwładni, po prostu zaczęła im się udzielać. Tak więc wszyscy rzucili się biegiem w stronę aut, ze współczuciem patrząc na parę, która rozkładała sobie na parkingu namiot, mimo że było to absolutnie zakazane i odjeżdżając z piskiem.

Dazai nawet nie pomyślał o tym, że mogliby zatrzymać się na noc w hotelu, w którym mieli wykupione miejsca. Niemal fizycznie czuł, jak strach ściska mu serce i nie ustępuje, a w oczach Nakahary widział dokładnie te same uczucia. Więc zdecydowali, że nie będą ryzykować. Jeśli coś złego i niezmierzonego naprawdę czaiło się w tej dolinie to oni nie zamierzali spędzić tam ani minuty dłużej. A już na pewno nie gdzieś na dziko, bez żadnej ochrony, ani tym bardziej w jedynym oficjalnym skupisku ludzi w okolicy. Dolina Śmierci skądś musiała wziąć swoją nazwę i być może wcale nie chodziło o wypalaną słońcem florę. Ruszyli więc przed siebie, wciskając gaz do dechy i niemal potrójnie łamiąc ograniczenia prędkości, a im więcej przejechanych mil na liczniku im pokazywało, tym spokojniejsi się stawali, choć Nakahara co rusz patrzył we wsteczne lusterko, jakby spodziewał się, że potwora tak naprawdę siedzi sobie kulturalnie na ich tylnych siedzeniach.

Zatrzymali się na stacji już poza granicami parku, by zalać baki do pełna i ustawić kurs na park narodowy znajdujący się niedaleko Los Angeles, a potem nie patrzyli już za siebie. Jedna z dziewczyn zastąpiła Dazaia za kierownicą, bo mieli trochę zaoszczędzonego czasu i nie musieli polegać na wariackiej jeździe Osamu, więc brunet z cichym podziękowaniem przeniósł się na tylne siedzenia, gdzie od razu dołączył do niego Nakahara i upchawszy karimaty wyrównali przestrzeń na tyle, że obaj mogli się położyć, ze zgiętymi nogami i przytuleni do siebie tak blisko, że nie dałoby się między nich wcisnąć nawet łyżeczki.

Ostatecznie zatrzymali się w parku, zgodnie uznając, że prześpią się w aucie ze względu na bezpieczeństwo, więc zaparkowali auta najbliżej siebie, jak się tylko dało i zgasiwszy silniki poszli spać na pierwszym lepszym parkingu. Spanie w aucie nie okazało się najprzyjemniejszą rzeczą, ale zdecydowanie nie należało też do najgorszych. I nawet ogarnięcie się przy wykorzystaniu baniaków z zimną wodą wydało się jakieś takie znośne. Choć może po prostu przyświecał im fakt, że zostało im raptem pół godziny drogi do najbliższego miasteczka, z którego mieli wyruszyć żeby pójść na największy w tej okolicy park linowy.

Oczywiście zajęli całą wycieczkę, wciskając przewodnikowi, że żaden z nich nigdy wcześniej na niczym takim nie był i że dodatkowo to boją się wysokości. Chłopak wyglądał na absolutnie przerażonego słysząc to i próbował ich odwieść od tak idiotycznego pomysłu, ale ci szli w zaparte, że muszą to zrobić wszyscy razem. Grzecznie posłuchali tego wszystkiego, co ich opiekun miał im do powiedzenia na temat zabezpieczeń i jak należy się przepinać i że nie należy stwarzać niebezpiecznych sytuacji. I większość z nich naprawdę zamierzała go posłuchać. Ale gdy tylko, będąc już wśród drzew, nadarzyła się pierwsza możliwa okazja, a Dazai dał Nakaharze sekretny znak, Chuuya zepchnął ukochanego z drewnianego podestu po czym sam odwrócił się plecami do pustki za nim, rozłożył ręce i przechylił się poza krawędź.

Oczywiście obaj miękko wylądowali i poczekali na całą resztę, która musiała zejść w bardziej konwencjonalny sposób, ale opiekun patrzył na nich, jakby trafiła mu się praca z samobójcami, którzy dadzą mu traumę do końca życia. I to nawet nie jedną. Chłopcy nie potrafili się jednak opanować i przy każdej możliwości wydurniali się jak tylko mogli zarabiając sobie tym pełne niedowierzania spojrzenia u swoich towarzyszy. Gdy jednak okazało się, że muszą się ścigać, założyli się o paczkę żelków, kto będzie na dole pierwszy, po czym obaj zaczęli oszukiwać korzystając z własnych Zdolności. A biedny, niczego nie rozumiejący opiekun tylko stał i patrzył na nich skołowany. W pewnym momencie jedynie Lengh poklepał go po ramieniu w pocieszającym geście.

- My tak mamy z nimi na co dzień - oznajmił, jakby to miało chłopakowi w czymkolwiek pomóc, po czym sam skoczył, próbując złapać jak największy rozpęd i wygrać ze swoim konkurentem.

Spędzili w mieście trochę czasu. Przede wszystkim zjedli porządny obiad, co każde z nich przyjęło z ogromnym uśmiechem. W pobliskim hotelu wynajęli sobie parę pokoi tylko po to żeby się odświeżyć w cywilizowanych warunkach i przygotować na resztę drogi. I nie mogli się doczekać aż w nią ruszą, bo jakby nie patrzeć, czekała ich wizyta w drugim dużym mieście tego stanu.

W samym Mieście Aniołów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top