P. CLIV / PINTERESTOWE INSPIRACJE

- Kto idzie o zakład, że wyleją naczelnika? - spytał Dazai, wpychając sobie do buzi kawałek pizzy pod wybitnie dziwnym kątem tylko dlatego, że nie chciał stracić nawet centymetra ciągnącego się za pizzą roztopionego sera.

- Dazai! - fuknęła na niego Ozaki z naganą w głosie.

- Nie wydaje mi się żeby go wylali. Będą chcieli zachować minimum pozorów, że wcale ich nie przejmujemy - odparł Nakahara względnie logicznie.

- Myślę, że stwierdzą, że jest za stary na swoje stanowisko i zmuszą go do dobrowolnego przejścia na wcześniejszą emeryturę - oznajmiła Ozaki, uznając, że równie dobrze może włączyć się w zakłady, skoro i tak nie miała na tyle siły przebicia żeby powstrzymać od nich własnych przełożonych.

Portowe kundle przedyskutowały możliwości, nie siląc się nawet na przyciszanie głosów czy udawanie, że wcale nie dyskutują o ludziach, którzy znajdowali się w pomieszczeniu obok. Cóż, policjanci nie zwracali na nich najmniejszej uwagi, co mogłoby być ich ostatnim błędem biorąc pod uwagę z jaką łatwością w tej sytuacji Portowa Mafia mogłaby sprzątnąć ich wszystkich, ale na ich szczęście Dazai miał akurat nie taki znowu najgorszy humor. Niemniej każdy oddał konkretny głos i na razie Nakahara był na przegranej pozycji, choć nie tracił wiary. 

Ostatecznie jednak policja podjęła jakąś decyzję i policjanci wytłoczyli się z niewielkiego gabinetu do głównej sali. Wszyscy rozejrzeli się zdziwieni, gdy zobaczyli jak pomieszczenie niemal powiewa pustkami. I przez chwilę naczelnik naprawdę wyglądał, jakby miał wybuchnąć. I na jego poczerwieniałą twarz zdecydowanie nie pomogła pełna luzu postawa Dazaia.

- Pozwoliliśmy sobie na odprawienie większości naszych do domów - oznajmił lekkim tonem Dazai, machając ręką, jakby to nie było nic wielkiego. - I tak nie potrzebujecie nas wszystkich, a im przyda się trochę odpoczynku. W sumie zasłużyli sobie po obronie całego miasta.

- Nie zostali przez nas zwolnieni - zauważył sucho jeden z policjantów, zarabiając tym sobie nieprzyjemne syki od towarzyszy.

- Uznaliśmy, że macie dwie szare komórki w mózgu i wybierzecie logiczniejszą opcję - przyznał się szczerze Nakahara. - Ale zawsze możecie nas wyprowadzić z rozczarowania. Znaczy z błędu - poprawił się natychmiast rudzielec widząc załamany wzrok Ozaki.

- Cóż, dzisiejsze rozmowy będą mocno nieoficjalne, bo musimy przejść pewną restrukturyzację - oznajmił jeden z policjantów, powoli, jakby dokładnie rozważał każde użyte słowo. - Ale jesteśmy skłonni do rozmów, a to już dobry początek. A skoro otwarcie przyznaliście się do Waszej pozycji to i tak wiedzieliście, że nie możemy zrobić niczego innego. Tak naprawdę toczyliście tę rozgrywkę bez naszej wiedzy już od dawna, a my nawet nie znamy reguł gry. Ani nie wiemy w co tak naprawdę gramy. Najlogiczniej będzie się do Was po prostu dopasować i zminimalizować straty.

Pięciu policjantów rozsiadło się wygodnie niedaleko przedstawicieli Portowej Mafii. Funkcjonariusze z chęcią rzucili się na pizzę, którą im zostawiono, a paru policjantów zostało siłą wyprowadzonych z budynku. Czarnych owiec była może trójka, więc zdecydowanie mniej, niż obawiał się Dazai.

- Wylani? - spytał Nakahara, ruchem podbródka wskazując wyprowadzanych policjantów.

- Nie wszyscy są skłonni do wprowadzania zmian - skomentował to jedynie jeden z funkcjonariuszy, wzruszając niemrawo ramionami.

- A z czystej ciekawości. Jak z naczelnikiem? - spytał Dazai z głosem absolutnie pełnym nadziei.

- Naczelnik jest jedną z tych osób - potwierdził jeden z podstawionych przez Portową Mafię policjantów.

- Czy możemy zacząć od początku? - spytała jedna z policjantek, absolutnie zmieniając temat i wstając i podchodząc do Dazaia z wyciągniętą ręką. - Nazywam się Kai Megumi. Jestem funkcjonariuszką tutejszego oddziału policji.

Osamu nie pozostał dłużny i zeskoczył z gracją z biurka, wycierając na wszelki wypadek dłoń w spodnie, jakby bał się, że na palcach zostały mu resztki pizzy. Chłopak uśmiechnął się delikatnie, nie chcąc z miejsca jej przestraszyć. No i jakby nie patrzeć wszystko szło zgodnie z jego planem, więc dlaczego miałby zaczynać nową relację na bazie terroru?

- Dazai Osamu. I skoro bawimy się w pełne oficjalne formułki, to jestem Czterdziestym Drugim Szefem Portowej Mafii - przedstawił się chłopak nim uścisnął rękę dziewczyny.

- Nakahara Chuuya, ViceSzef Portowej Mafii - podążył jego śladami rudzielec, gdy spojrzenia policjantów przeniosły się na niego.

- Ozaki Kouyou, Herszt Portowej Mafii - przedstawiła się dalej Ozaki, wzdychając ciężko i już w duszy wyobrażając sobie, jakie to wszystko ściągnie na nich kłopoty.

- Hajime Bou, ale nie jestem nikim ważnym - oznajmił chłopak siedzący z nimi, podnosząc dłonie w geście poddania, gdy przerażony wzrok wszystkich policjantów spoczął na nim.

Dazai parsknął na to śmiechem i dopiero ta wybitnie szczera reakcja zdołała nieco rozluźnić atmosferę. Reszta funkcjonariuszy poszła w ślady swojej koleżanki i również się przedstawiła, by dopełnić początkowych formalności.

- Skoro tak otwarcie pokazujecie nam wszystkie karty to zgaduję, że to koniec policji w Kobe - zauważył jeden z policjantów ze smutnym uśmiechem.

- Ależ nie - zapewnił ich Dazai, nie siląc się na sztuczną radość. - Znaczy jasne, czekają Was spore zmiany i nie zamierzam mówić, że nie. Od teraz będziecie działać, niby tak samo jak do tej pory, ale pod rządami Portowej Mafii. Więc Wasza codzienność niewiele się zmieni. Po prostu my nie będziemy musieli bawić się w tuszowanie czegoś przed Wami, a Wy będziecie w ramach większych akcji liczyć na nasze wsparcie. Oficjalnie oczywiście cała ta sytuacja nie ma miejsca. Opinia publiczna, przynajmniej oficjalnie, dalej ma wierzyć, że jesteśmy tylko bandą korposzczurów, które mają za dużo pozwolenia na broń i którym od czasu do czasu zdarza się zrobić coś dobrego.

- Nie staniecie się członkami Portowej Mafii, ale będziecie z nią pracować. Tylko, że nikt niepowołany ma o tym nie wiedzieć, a jeśli pojawią się na ten temat plotki to liczymy, że zdusicie je w zarodku - dodał Nakahara równie spokojnym tonem.

- Myślę, że zauważyliście, że Portowa Mafia zmieniła się ostatnimi dniami - delikatnie zauważyła Ozaki podejmując temat. - Z całych sił staramy się by nie było ofiar wśród cywilów, wspomagamy rozwój miasta. Staramy się oczyścić Kobe z narkotyków czy pomniejszych gangów. Generalnie może i nie jesteśmy tym, co ludzie uważają za dobre i prawe, ale nasze działania mają pozytywny wpływ na to miasto i myślę, że na tym powinniśmy się skupić.

Rozmowy swoje potrwały. Nie było innego wyjścia, choć Dazai i tak był przyjemnie zaskoczony tym, że policjanci tak naprawdę nie stawili mu oporu. Nie musieli o nic walczyć, nie musieli nawet podnosić głosów. Wszystko odbywało się w kulturalnych i spokojnych warunkach. Dopiero wiele godzin później Osamu, gdy już skończyli pertraktacje, odciągnął Megumi na stronę i spytał, dlaczego zdecydowali się zrobić to w ten sposób. Dziewczyna wyjaśniła mu, że przecież mają oczy. Że widzą, jak teraz działa Portówka i ile robią dla miasta. I że nie chciałaby skazywać swoich ludzi na rzeź, bo zdawała sobie przecież sprawę z tego, że w najgorszym przypadku, gdyby rozmowy poszły źle, Portówka mogłaby wybić ich w sekundę, a ona sama i wielu jej kolegów, mieli rodziny, do których chcieli móc wieczorami wrócić.

Megumi wytknęła mu, że czasami prawo bywa krepujące. Że nie zawsze mogą zrobić to, co należy, bo przekroczyliby uprawnienia. Ale że ulice Kobe są spokojniejsze od kiedy gangi przestały szaleć. Że pojedyncze przypadki przestępstw, włamań czy kradzieży zmalały praktycznie do zera, bo ludzie nie chcą ryzykować, że zaatakują budynek, w który kasę wpompowuje Portowa Mafia, bo nie chcą im podpaść. Megumi przyznała się też do tego, że wydawać by się mogło wieki temu, ale że dwa portowe kundle odprowadziły jej młodszego brata z Marszu Równości i obroniły przed bandą homofobów, która życzyła mu śmierci.

- Wiesz, czasami nie musimy rozumieć zmian, które zachodzą. Ani nie musimy do końca wiedzieć, czym zajmują się instytucje potężniejsze od nas - oznajmiła podsumowując swoją wypowiedź. - Rozumiem, że zamierzacie rozszerzać swoje wpływy. Że macie jakieś swoje porachunki jako mafia. I nie twierdzę, że kiedykolwiek byłabym w stanie to zrozumieć. Rozumiem jednak, że próbujecie zbudować sobie bezpieczną bazę wypadową, do której zawsze możecie wrócić. I dlatego nigdy nie będziecie temu miastu życzyć źle. I dlatego ja, jako policjantka, mogę odłożyć na bok swoją dumę i skupić się na tym, co jest dla wszystkich najlepsze i co tak naprawdę jest ważne.

Dazai docenił tę szczerość. Tak, jak docenił koniec rozmów, które mimo że prowadzone w tak spokojnej atmosferze, były cholernie męczące. Doszli do wielu porozumień, w paru sprawach musieli oczywiście pójść na pewne ustępstwa, choć nie było to nic, co znacząco godziłoby w interesy Portowej Mafii. Niemniej Osamu przeciągnął się ze szczęściem wymalowanym na twarzy, gdy drzwi komisariatu się za nimi zamknęły, choć światło lamp nieprzyjemnie raziło wszystkich w oczy.

- Ja pierdolę ile to trwało - mruknął zirytowany Nakahara, strzelając chyba wszystkimi kośćmi, którymi tylko dał radę.

- Chuuya! - zganiła go Ozaki, choć sama wyglądała na równie zmęczoną.

- No co? - rudzielec zaczął się bronić takim tonem, jakby miał dosłownie pięć lat. - Ja po prostu dopominam się o jakieś wakacje, okay?

- A gdzie byś chciał lecieć? - spytał Dazai z lekkim uśmiechem, otaczając ukochanego ramieniem.

- A bo ja wiem? Daleko stąd - oznajmił Chuuya, podnosząc rękę by spleść swoje palce z palcami ukochanego. - I daleko od ludzi. Mam zdecydowanie dość ludzi. Chciałbym odpocząć.

- No to tylko kontynent sobie wybierz i możemy lecieć nawet jutro - zaproponował Osamu.

- Do Ameryki. Z wylotem jutro - zarządził ze śmiechem, biorąc postawę Dazaia za żarty. Wystarczyło jednak by spojrzał na ukochanego i dosłownie stanął jak wyryty. - Ty nie żartujesz, prawda?

- Nope. Ani trochę - przyznał brunet, czule całując ukochanego w skroń i kierując się powoli w stronę auta.

- Bez obstawy to i tak nigdzie nie polecicie - zauważyła Ozaki niszcząc im całą początkową radochę, nim życzyła im dobranoc i oddaliła się ku swojemu domowi.

- I w sumie to Kags nas zabije, że ominęła ją taka atrakcja - zauważył z lekkim smutkiem Chuuya. - Ale to kupimy jej jakąś fajną pamiątkę i jej przejdzie.

- Skarbie muszę coś jeszcze załatwić z Sumawarą - zaczął Dazai, wciskając rudzielcowi kluczyki do auta i uśmiechając się, jakby gwiazdka przyszła wcześniej. - Ale nie ma sensu żebym Cię ciągał ze sobą. Leć do domu, zacznij się pakować albo sprawdź nam bilety. Albo pójdź spać, bo wyglądasz jakbyś padał z nóg. Tak czy siak ja pewnie wrócę trochę później, muszę parę spraw przemyśleć.

- Tylko niech Ci nie zejdzie za długo - poprosił Chuuya, nawet nie próbując wejść w jakąkolwiek polemikę i tylko pocałował ukochanego na pożegnanie.

Nakahara spytał, czy ma gdzieś Dazaia podwieźć, ale ten grzecznie odmówił. A potem tylko rudzielec obserwował, jak machająca mu postać Osamu maleje w jego wstecznym lusterku, by wreszcie całkowicie zniknąć za zakrętem. Dazai odczekał jeszcze chwilkę, upewniając się, że dookoła niego nie ma nikogo, kto mógłby podsłuchiwać i wybrał numer do Sumawary.

- Hej, widziałem wiadomość z wcześniej. Jesteś pewna, że wszystko jest gotowe? Wyrobili się w ciągu jednego dnia? - spytał, lekko powątpiewającym tonem.

~ Cóż, tak będąc absolutnie szczerą to muszę przyznać, że prawdopodobnie więcej nas do tego jubilera nie wpuszczą, bo tak jakby użyłam trochę za dużo perswazji na sprzedawcy - przyznała się szczerze Sumawara, a w jej głosie pobrzmiewała skrucha. ~ Ale sam mówiłeś, że trzeba to załatwić na już, więc się nie patyczkowałam.

- I bardzo dobrze - pochwalił ją Dazai. - Tym lepiej się wszystko składa, bo Chuuya chce wyjechać na wakacje. To jakby sam wszechświat mówił mi, że to właściwa decyzja i odpowiedni moment. Spotkamy się u jubilera?

~ Jasne, będę tam za pół godziny - obiecała Sumawara i rozłączyła się.

Dazai z wyrazem szczęścia absolutnego ruszył niemal tanecznym krokiem w stronę sklepu, którego adres wysłała mu koleżanka. Naprawdę miał wrażenie, że wszystko toczy się w dobrą stronę. Pierścionek na żywo okazał się jeszcze idealniejszy, niż mógł przypuszczać po widoku, który miał na niewielkim ekranie telefonu. Zapłacił gotówką, żeby płatność przypadkiem nie wyskoczyła mu w historii przelewów i żeby Chuuya nie dowiedział się przed czasem. Niby paranoja, ale Dazai chciał zobaczyć minę rudzielca na żywo. Zobaczyć jego zaskoczenie.

O dziwo, mimo wcześniejszych ostrzeżeń Sumawary, wszyscy u jubilera byli niezwykle mili i życzyli Dazaiowi jak najlepiej. Ekspedientka powiedziała, że trzyma za niego kciuki i że osoba obdarowana takim pierścionkiem na pewno nie odmówi. Osamu podziękował za torebkę, w którą pracownicy chcieli zapakować pudełko z największym dazaiowym skarbem. Uznał, że byłby to jawny znak, który zdradziłby jego plany, więc ku przerażeniu Sumawary chłopak wrzucił pudełko do wewnętrznej kieszeni płaszcza, przez co wracając, co rusz klepał się po klatce piersiowej, sprawdzając, czy pudełeczko dalej bezpiecznie się tam znajduje.

Dazai sam za wiele nie pamiętał z reszty tego wieczoru, bo w jego głowie niczym neonowy napis, świeciła świadomość, że ma w swoim posiadaniu coś tak wartościowego i że jest o krok od najważniejszej chwili swojego dotychczasowego życia. Głównie dlatego nie potrafił przestać się uśmiechać. Tak, jak nie potrafił powstrzymać pełnego rozczulenia uśmiechu, gdy zauważył śpiącego na kanapie Nakaharę tuż przed włączonym telewizorem i leżącą niedaleko niego otwartą i niemal w połowie pełną walizkę. Najdelikatniej jak tylko mógł podniósł Chuuyę i przeniósł go do łóżka, szczelnie okrywając kołdrą po czym sam położył się obok.

Pranek był zdecydowanie jedną z najprzyjemniejszych rzeczy, jakie im się ostatnio zdarzyły. Wspólna pobudka, później wspólny, wreszcie zjedzony w spokoju posiłek, a ostatecznie próby spakowania, które w pewnym momencie skończyły się tym, że jeden drugiemu próbował przeszkadzać, więc zaczęli rzucać w siebie ubraniami, a po paru chwilach poduszkami. O tyle dobrze, że Bubel zdążył ukryć się w kuchni i nie został w tym starciu ranny. 

Zamówienie biletów na ostatnią chwilę może nie było najmądrzejszym pomysłem, tak jak do Nakahary w ogóle jeszcze nie docierało to, że naprawdę lecą do Stanów tylko dlatego, że on oznajmił, że chce wakacji. Niemniej było pomysłem, który jakimś cudem zadziałał. I przez chwilę Dazaia korciło żeby zrobić wszystko za plecami Ozaki i pozostałych, żeby wylądowali z Chuuyą sami na innym kontynencie i odcięli się na trzy tygodnie od wszystkich i wszystkiego, ale zdrowy rozsądek na jego nieszczęście wygrał. Tak więc ostatecznie skończyło się na tym, że mieli mieć dwunastoosobową obstawę, która na całe szczęście miała podróżować trzema wypożyczonymi dla nich samochodami, a Dazai i Chuuya mieli własne autko. Chociaż na drodze mogli liczyć na odrobinę prywatności i samotności, choć w głębi duszy obaj cieszyli się, że jadą nieco większą grupą. W ten sposób mieli pewność, że będzie nieco zabawniej.

Jakimś cudem zdążyli się spakować, Dazai wcisnął w Nakaharę leki na chorobę awiacyjną i wszyscy grzecznie odprawili się na lotnisku, odprowadzani przez Ozaki, która narzekała, że tak nagły i pozbawiony planu wyjazd jest idiotycznym pomysłem i że jak zwykle zostawiają wszystko na jej głowie. Sumawara stojąca obok tylko jednoznacznie puściła w stronę Osamu oczko i nieznacznie uniosła w górę kciuki na znak, że wspiera Dazaia i naprawdę liczy, że chłopak nie stchórzy.

W pełnej śmiechu, biegu i nerwowości atmosferze, którą wprowadził zapewne fakt, że nieomal spóźnili się na samolot, który tym razem nie należał do Portówki, więc raczej by na nich nie poczekał, dotarli do końca odprawy, komentując po drodze cały jej proces i to, jak dobrze było być członkiem Portowej Mafii. W końcu, gdy inni byli przeszukiwani, a ich rzeczy prześwietlane, im po prostu otworzono dodatkowe wejście, gdzie nikt nie ośmielił się nawet na nich spojrzeć.

Dazai wyciągnął z bagażu podręcznego poduszkę, którą położył sobie na kolanach i poczekał, aż Nakahara się położy, korzystając z trzech siedzeń, które zarezerwowali dla swojej dwójki, co też rudzielec zrobił niemal z automatu. Osamu przykrył go tylko kocem i zaczął delikatnie i uspokajająco gładzić po ramieniu i fragmencie pleców, gdy drugą dłonią chwycił dłoń Nakahary.

- Spróbuj zasnąć skarbie - oznajmił cicho Dazai, patrząc na rudzielca ze współczuciem. - Może obudzisz się już w Ameryce?

- Oby. Pieprzona choroba - mruknął niezadowolony Chuuya, wiercąc się przez chwilę żeby na pewno znaleźć idealną pozycję.

- Chuu, daj mi proszę swój telefon - poprosił z lekkim uśmiechem Dazai, na co rudzielec podał mu urządzenie bez chwili zawahania, choć z pytaniem wymalowanym na twarzy. - Przejrzę w czasie lotu, co zaznaczyłeś na Pintereście jako konieczne do zwiedzania i ułożę nam plan wycieczki - wytłumaczył się chłopak, składając krótki pocałunek na czubku głowy ukochanego.

Dazai przez chwilę patrzył z rozczuleniem, jak Chuuya zakłada słuchawki i włącza sobie muzykę, a po niecałym kwadransie śpi, cicho pochrapując, by wreszcie wyjąć z plecaka notebooke'a i sprawdziwszy ulubioną stronę Nakahary, rzeczywiście zacząć układać im plan, który byliby zdolni zrealizować w trzy tygodnie wolnego, które wzięli sobie od Portowej Mafii.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top