P. CLIII / I ZNOWU NA KOMISARIACIE

Dazai i Nakahara mieli wielkie plany na to, co zrobią gdy dojadą do domu. Zaczęło się od wytrawnej kolacji i ciekawie spędzonej nocy, zdecydowanie nie na spaniu, ale Nakahara, upaprany od cudzej krwi i zmęczony jak diabli, praktycznie zaczął przysypiać już w aucie. Dazai widząc to jedynie sięgnął na tylne siedzenie, nie przestając prowadzić i jedną ręką przykrył ukochanego płaszczem, na co Chuuya zamruczał cicho podziękowanie, nawet się nie rozbudzając. Osamu na wszelki wypadek dodatkowo podkręcił ogrzewanie w aucie i nie trzeba było długo czekać aż na zaspaną twarz rudzielca wypłynie pełen zadowolenia uśmiech.

Osamu wybrał numer do knajpy serwującej kluski na wynos i zamówił cztery porcje. Dwie dla siebie, bo miał wrażenie, że burczenie w jego brzuchu osoba trzecia dałaby radę pomylić z rykiem godowym wieloryba i dwie dla Nakahary, bo brunet zakładał, że skoro on nie miał czasu na jakikolwiek posiłek to rudzielcowi pewnie też się o tym zapomniało. A nie miał ani siły, ani nie chciał ciągać na wpół żywego Chuuyi do jakiejś wytrawnej restauracji. Zmienił więc trasę tak, by zahaczyli o knajpę, skąd odebrał gotowe, ciepłe i niesamowicie pachnące jedzenie, które znalazło się na bezpiecznym tylnym fotelu, przypięte pasami. Nie budził Chuuyi. Nie widział w tym najmniejszego sensu i chciał zagwarantować ukochanemu najdłuższy wypoczynek, jak się tylko dało.

Jak na fantastycznego chłopaka przystało obudził rudzielca dopiero, gdy zapakował auto na podziemnym parkingu pod ich mieszkaniem. Nakahara zaczął jednak marudzić, że nie ma na to najmniejszej ochoty, więc Dazai najzwyczajniej w świecie wziął sobie chłopaka na plecy, torbę z kluskami w rękę i upewniwszy się, że zamknął dokładnie auto, ruszył w stronę wind, błogosławiąc ten banalnie prosty wynalazek, który aktualnie ratował mu życie. Osamu nie potrafił jednak powstrzymać uśmiechu, gdy poczuł, jak Nakahara delikatnie obejmuje go dodatkowo od tyłu i niezdarnie całuje w policzek w ramach podziękowania.

Wkrótce zaspany rudzielec wylądował na kanapie tuż obok równie zaspanego kota, a Dazai odstawił trzy pudełka na niski stolik i przygotował sztućce wraz z kubkami z sokiem. Osamu stanął za kanapą i oparł się łokciami o poduszki, pochylając nad ukochanym.

- Chuu, musisz wstać - oznajmił dźgając ukochanego delikatnie palcem w policzek i obserwując z rozczuleniem jego pełną niezadowolenia minę. - Naprawdę skarbie. Nic dzisiaj nie jadłeś. Zjedz jedne kluski i dam Ci spokój.

- A zaniesiesz mnie do łóżka? - zaczął negocjować zaspanym głosem rudzielec. - Tak jak się nosi pannę młodą?

Przez chwilę Dazai przeżył niewielki zawał, sądząc, że może zbyt słabo się krył, że może Nakahara czegoś się domyślił albo coś zauważył, albo że Sumawara zadziałała na dwa fronty i napisała do rudzielca, ale bardzo szybko przypomniał sobie, że tak się po prostu mówi. Dlatego tylko pocałował ukochanego w czoło i obszedł kanapę żeby usiąść obok niego, wciskając mu w dłoń widelec.

- Jak zjesz wszystko to tak - obiecał Dazai, a Nakahara jakoś tak nagle się obudził.

Dazai nie wiedział, czy bardziej zadziałała obietnica, czy fakt, że Chuuya naprawdę nic przez cały dzień nie zjadł, ale gdy tylko rudzielec zaczął jeść, to Osamu miał wrażenie, że nawet on nie chciałby wejść między Nakaharę a jego kluski, bo to po prostu mogło skończyć się śmiercią. Chłopak nijak tego jednak tego nie komentował. Zamiast tego patrzył z ukosa z rozczuleniem na ukochanego i kulturalnie zajął się własnymi kluskami. Po których notabene nie miał później nawet siły posprzątać, więc zostawił brudne, puste pudełka na stoliku z obietnicą złożoną samemu sobie, że przecież posprząta to rano.

Wypełnił też obietnicę złożoną Nakaharze i chwycił delikatnie ukochanego, czekając aż ten zawinie mu rękę na karku. Gdy uniósł go z kanapy, przez chwilę zamarł. Dazai przez krótki ułamek sekundy zaczął sobie wyobrażać, jakie to będzie uczucie, gdy będzie mógł tak oficjalnie podnieść Nakaharę, gdy ten zostanie jego mężem. Tudzież, przybrać jakąkolwiek pozę, którą sobie wybiorą, by uczynić zdjęcia z tego wybitnie ważnego dnia, wybitnie pamiętliwymi. Uśmiechnął się na tę myśl, jednak w miarę szybko powrócił myślami na ziemię i otwierając sobie drzwi stopą, przeszedł do sypialni, gdzie najdelikatniej, jak tylko potrafił, położył Nakaharę na łóżku.

Dazai nawet nie miał siły kłócić się z rudzielcem, że powinni się przebrać. Że zdjęcie butów i płaszczy to trochę za mało żeby uznać resztki ich strojów za piżamę, ale nie miał najmniejszej ochoty na jakiekolwiek przebranie się, więc po prostu położył się obok ukochanego. I wystarczyło, że Nakahara poczuł, że materac nieco ugiął się pod ciężarem drugiego ciała, by natychmiast przysunąć się bliżej Osamu i położył z głową na jego klatce piersiowej, niedbale obejmując go wolną ręką. Dazaiowi też wiele nie zajęło, by ułożyć się nieco wygodniej i objąć Nakaharę w dokładnie taki sam sposób, w jaki robił to zawsze. Jakby trzymał w ramionach cały swój świat.

Żaden z nich nie ustawił budzika. Uznali, że jeśli tylko będą potrzebni, ktoś z Portowej Mafii będzie dobijał się do nich na tyle skutecznie, że obudzi ich dzwoniąc. A jeśli przypadkiem udałoby im się wyspać wcześniej to mogli wstać o godzinie, która by im pasowała i spędzić razem miły poranek. Tak czy siak byli na wygranej sytuacji. Przynajmniej przez chwilę.

Jednak zgodnie z ich typowym fartem, bliższa rzeczywistości okazała się pierwsza sytuacja. I choć mieli wyrobioną pewną rutynę tak, że żaden drugiemu nie przeszkadzał w wyszykowaniu się, obaj zaczęli dzień mocno niechętnie i wciąż w stanie dość mocnego zmęczenia. Faktem było, że nawet, jeśli mieli spokojniejsze momenty, nawet jeśli świat nie walił się dwadzieścia cztery na siedem, to nie mieli wolnego od cholernie długiego czasu. Tak na dobrą sprawę to od ich wyjazdu do Włoch zanim jeszcze Dazai został Szefem Portowej Mafii. I niezależnie od tego, że czasami udało złapać im się chwilę wytchnienia i wyciszenia to wciąż chodzili zestresowani. A zmęczenie psychiczne miało ogromne przełożenie na zmęczenie fizyczne.

- To, co podejrzewałeś, ta mętna sprawa z Seiką i Yakuzą - zaczął Nakahara, gdy ponownie znaleźli się w aucie, popijając kawę z kubków termicznych i mentalnie przygotowując się na spędzenie najbliższych czterdziestu ośmiu godzin na komisariacie.

- Widzę, że od rana same dobre wiadomości - ironicznie skomentował jego słowa Dazai, włączając kierunkowskaz.

- Skarbie, kocham Cię i budzenie się obok Ciebie to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy na świecie - zmienił front Nakahara, całując Osamu w policzek, po czym delikatnie zaczął drapać go paznokciami po karku. - Tak lepiej?

- Tak lepiej - potwierdził Osamu z lekkim uśmiechem. - To co z moją siostrą? Chociaż nie wiem, czy w ogóle powinienem ją tak nazywać. Przez kilkanaście lat w ogóle się nie znaliśmy, a teraz, gdy próbuję myśleć o niej, jak o rodzinie, czuję tylko nadciągającą dramę.

- Czasami z rodziną najlepiej na zdjęciu - próbował delikatnie pocieszyć go rudzielec.

- Ty już doskonale wiesz, że z Twoją rodziną wszystko się ułoży, tak jak powinno. Więzy, które Was łączą są zdecydowanie zbyt silne żeby dały się zerwać tak łatwo - odparł z wyczuciem Dazai, ale mordercze spojrzenie, które rzucił mu Chuuya skutecznie powstrzymało go od dalszych komentarzy w tym typie. - Nawet zdjęcia z nią nie chcę w tym momencie. No ale co tam?

- Myślę, że coś naprawdę może być na rzeczy. Nie wiem, na ile można ufać tym czubkom z Yakuzy, bo pierwszy złamał się dopiero po tym, jak już zrobiliśmy z niego kapusia, więc równie dobrze mogli gadać głupoty żeby uratować własne dupy - zaznaczył słabo Nakahara. - Co w sumie nie zadziałało, a my mamy kilka nowych trupów do wywozu.

- Wszystkich się pozbyłeś?

- Nie. Kilkunastu zostało jeszcze przy życiu, ale zadbałem o to żeby najbliższe warty pełniły najbardziej zaufane osoby, więc Seika jest bezpieczna. Uznałem, że niezależnie od Waszej obecnej relacji raczej nie będziesz chciał jej narażać - z miejsca uspokoił ukochanego rudzielec. - No ale wracając. Paru z nich potwierdziło, że Yakuza była cichaczem w Kobe. Nikt nie zna dokładnego składu ekspedycji ani liczby osób, bo wszystko było utrzymane jako tajne. Paru podało też przedział czasowy, który w miarę się ze sobą pokrywał, a co najważniejsze, pokrywał się z atakiem na Seikę.

- To wciąż nie rozjaśnia nam sytuacji - zauważył posępnie Dazai.

- Paru z nich wspomniało, że są dumni ze swojej Kukułki. Zgaduję, że tak ją nazywają w Yakuzie. Uśmiechali się, gdy o niej wspominali. Podobno była zdolnym kadetem. I podobno wysyłali ją wcześniej na różne misje i zawsze wracała zwycięsko. Jakby nie chcę dziewczyny skreślać, ale z mojej strony wszystko wygląda na to, że została im wierna - skończył swoją wypowiedź Chuuya patrząc ze współczuciem na ukochanego. - Aczkolwiek dalej sądzę, że po prostu powinieneś z nią porozmawiać. Tak szczerze. Może nawet wykorzystując urządzonko, które zmontował Izaki. Wiesz, że sam jestem nieco negatywnie nastawiony do tej dziewczyny, ale Ty w niej coś zobaczyłeś. A znasz się na ludziach, jak mało kto jeśli tylko odstawisz emocje na bok.

- Czy to przypadkiem nie jest główna cecha potworów? Zdolność do chłodnego spojrzenia na nawet najbardziej emocjonalne sprawy? - spytał jedynie Osamu.

- Niby tak, ale wiesz jak to mówią. Każda potwora znajdzie swojego amatora, nie? - odpowiedział pytaniem na pytanie Nakahara. - Czy my naprawdę musimy jechać na ten komisariat? Nie widzi mi się odbębniać tego dzisiaj. Ani nigdy tak w sumie.

- Doskonale wiesz, że tak łatwo nam nie odpuszczą. A z tego, co słyszałem to Ozaki nieźle przygotowała nam grunt. Trochę czasu za kratkami i będziemy mieć wolne - obiecał Dazai ze śmiechem, parkując pod komisariatem. - I niby moglibyśmy uciec gdzieś daleko, gdzie policja by nas nie znalazła. Albo moglibyśmy okopać się w Biurowcu i urządzić kolejną rzeź albo zacząć utrudniać policji życie, ale wtedy będziemy tylko pluć do własnej miski.

- Czasami nie znoszę gdy zachowujesz się logicznie - marudnym tonem oznajmił Nakahara, ale grzecznie wysiadł z auta. - I znowu na pieprzonym komisariacie.

Weszli na komisariat idąc ramię w ramię, z lekkimi uśmiechami i z kubkami z resztkami ciepłej kawy w dłoniach. Żaden z nich nie wyglądał na zbyt przytłoczonego aurą miejsca, w którym się znaleźli. Wydawało się wręcz, że obaj czują się jakby wchodzili do siebie. Policja w pierwszym miejscu ich zignorowała. W końcu mieli masę własnej roboty i nie potrzebowali kolejnych problemów. Katalogowanie trupów, które im przysłali wciąż trwało. Dazai względnie ocenił ich tempo pracy i wydawało mu się, że policjanci są pewnie na etapie kończenia jednej z trzech podstawionych im ciężarówek. I tak niezłe tempo, biorąc pod uwagę, jak wielu członków Yakuzy miało wypalone palce tak żeby nie można było zebrać ich odcisków i jak dokładnie Yakuza zacierała swoje ślady.

Bo Dazai byłby skończonym idiotą gdyby choć przez chwilę sądził, że ludzie biorący udział w ataku wciąż oficjalnie byli członkami Yakuzy. Wiedział, że w momencie, w którym zostali wysłani na tę misję, na wszelki wypadek pozbyto się wszystkich informacji, których tylko dało się pozbyć żeby przypadkiem ich nie powiązać z mafią. Dobra metoda na zabezpieczenie się w razie porażki czy pochwycenia, a w momencie zwycięstwa mocno przydatna na kolejne akcje. To nie było coś, co dało się cofnąć. Raz wypalone opuszki pozostawały takie już do końca życia i tylko status członka Yakuzy ulegał zmianie. Ale każdy, kto chociaż myślał o dołączeniu do jakiejkolwiek mafii na świecie był tego absolutnie świadom.

Ozaki spojrzała na wchodzącą na komisariat dwójkę idiotów. Siedziała otoczona trzema policjantami i pomagała w rozpoznaniu atakujących na tyle, na ile mogła, by jednocześnie nie wkopać przy tym Portowej Mafii. Tłumaczyła, jak działały konkretne metody i dlaczego typowe metody badawcze nie miały prawa zadziałać. Początkowo policjanci ignorowali jej dobre rady, przez co poziom jej irytacji wzrósł bardziej, niż była chętna to przyznać. Gdy jednak okazało się, że sami niczego nie są w stanie określić, ładnie poprosili o pomoc, więc Ozaki odłożyła irytację na dalszy plan i robiła, co tylko mogła, usprawniając ich pracę.

Cele były otwarte. Nie było sensu ich zamykać. W każdej celi siedziało minimum sześć portowych kundli, a i tak było to za mało miejsca na pomieszczenie wszystkich, którzy brali udział w rzezi. Tak więc mafiozi grzecznie siedzieli pod ścianami, na wolnych ławkach, przy biurkach policjantów. Dosłownie wszędzie, gdzie się tylko dało. I tylko czarne płaszcze wisiały tak gęsto, że wyglądało to raczej na wizytę policji w budynku Portowej Mafii, a nie Portowej Mafii na komisariacie. Mieli zdecydowaną przewagę liczebną, nawet nie licząc policjantów, których sami przecież podstawili. Mogliby zabić wszystkich i pójść do domów, ale zamiast tego bawili się w biurokrację, bo sami sobie chcieli udowodnić, że mogą być lepsi.

Wszyscy policjanci mieli zawał jak jeden mąż, gdy wszystkie znajdujące się w głównym pomieszczeniu portowe psy nagle wstały i stanęły niemal na baczność z nieco pochylonymi w wyrazie szacunku głowami. Na chwilę zapadła absolutna cisza, a policjanci, bojąc się o własne życia, z nawyku sięgnęli po broń. Tyle, że mafiozi nie zrobili nic poza tym. Dosłownie tylko wstali, odsunęli się o krok od krzeseł, przekazując w ten sposób informację, że są w stanie ustąpić miejsca nowo przybyłym i stali w milczeniu.

- Już, już panowie, spocznij - zarządził Dazai, lekko gestykulując ręką i uśmiechając się z niejakim rozczuleniem.

Portowe psy jednak nie drgnęły, więc Osamu z cichym westchnięciem przeszedł przez komisariat, a ludzie rozstępowali się przed nim, jak morze przed Mojżeszem i dotarł do biurka, przy którym siedziała Ozaki, która cały czas patrzyła na nich jak na skończonych idiotów, na co Nakahara tylko lekko wzruszył ramionami. Dopiero, gdy Dazai wygodnie rozsiadł się na biurku dostawionym do biurka przy którym urzędowała Herszt, a Nakahara zajął kulturalnie miejsce na krześle do niego dostawionym, dopiero wtedy portowe psy wróciły na swoje pierwotne miejsce, ponownie powodując drobną falę hałasu i nagle wszyscy wrócili do rozmów. Gwar zapanował na nowo, choć wstrząśnięci policjanci jeszcze przez chwilę nie mówili niczego.

- Czy obecność Waszego szefostwa jest tu absolutnie konieczna? - spytał dość nieprzyjemnie jeden z policjantów. - Wprowadzają dość spore zamieszanie.

- Znaczy no możemy sobie pójść - oznajmił ze sztucznym uśmiechem Dazai, palcem wskazując drzwi. - Ale raz, że powinniście nas zatrzymać ze względu na nasz udział w całej akcji. A dwa, że bez nas nie ruszycie z niczym. Więc macie dwie opcje. Albo zaczniemy współpracować i wtedy komisariat opuszczą wszyscy, którzy nie są potrzebni, więc odzyskacie trochę spokoju. Tylko to trochę poświęci Wasz prestiż i zaufanie publiczne. Albo wystarczy, że pstryknę palcami i wszyscy tutaj, a także kolejne zastępy ludzi, których tu nie ma, zaczną składać albo wykluczające się zeznania, albo odmówią komentarza, albo będą zapewniać, że nie było ich nigdy na ulicach, a Yakuza wymordowała sama siebie. I jasne, mieszkańcy dalej będą mieć resztki wiary w policję, ale no nie oszukujmy się. I tak nie macie za dobrego wizerunku, więc nie wiem, czy jest sens żebyście sami sobie kłody rzucali pod nogi.

- Czy to jest groźba? - spytał jeden z policjantów, a Ozaki westchnęła ciężko.

- To tylko ostrzeżenie od kolegi prawie po fachu - uspokoił go Nakahara, choć na jego twarzy gościł nieprzyjemny uśmiech.

- Rozumiemy, że może Wam to zająć chwilę. Może potrzebujecie to przedyskutować. Poczekamy, ale macie pół godziny i ani minuty więcej - oświadczył Dazai. - Wybaczcie te nagłe terminy, ale mamy trochę papierologii do ogarnięcia, rannych i absolutną niechęć do bycia tutaj - dodał, wyliczając wszystko na palcach.

Policjanci stłoczyli się w gabinecie naczelnika i nawet z daleka widać było, że dyskusja rozgorzała na maksymalnym poziomie. Co rusz ktoś patrzył czy wskazywał na siedzących w głównym pomieszczeniu mafiozów. Dopiero po dłuższej chwili policjanci zorientowali się, że przez szklane szyby widać ich jak na dłoni, więc opuścili żaluzje, odcinając się od portowych kundi.

- Ozaki wyślij większość naszych do Biurowca. Niech na wszelki wypadek się odmeldują na piętrze szpitalnym, a potem niech zwiewają do domów. Każdy, kto brał udział w starciu z Yakuzą ma trzy dni wolnego. Raczej im się to przyda i zdecydowanie się im to należy - oznajmił Dazai spokojnie.

- Raczej w rzezi - mruknęła kobieta, ale posłusznie wstała i odprawiła wszystkich niższych szczeblem, więc w niecały kwadrans komisariat zaczął świecić dosłownymi pustkami.

Pół godziny zamieniło się w godzinę, godzina w dwie, a dwie w siedem. W pewnym momencie Dazai wszedł tylko do gabinetu, grzecznie przed tym pukając, żeby spytać, czy ktoś życzy sobie jakieś konkretne smaki pizzy, bo oni trochę zgłodnieli i sobie zamawiają. W pierwszym momencie paru policjantów zamierzało odpowiedzieć, jednak szybko zostali uciszeni przez naczelnika, który kazał Dazaiowi wyjść, choć w o wiele mniej miłych słowach. Osamu nijak się tym jednak nie przejął i zebrał zamówienia od swoich ludzi, zakładając, że zamówi kilka zupełnie przypadkowych pizz, na wszelki wypadek, gdyby policjanci zmienili zdanie. Rozmowa z dostawcą była krótka, a gdy przyjechał na komisariat ponad godzinę później, nieco spodziewając się, że cała sytuacja była tylko żartem, portowe psy nieomal na rękach wniosły jego i zapas jedzenia. Cóż tego mężczyzna nie spodziewał się na pewno, ale głód swoje robi. Ozaki grzecznie mu podziękowała, a Nakahara uiścił opłatę.

W sali głównej zrobiło się gwarnie. Banda dwudziestoparolatków i kilkunastu bardziej dojrzałych wiekiem rozmawiająca o najróżniejszych tematach. Część z nich przysypiała przy jednym z dalszych biurek, okryta kocem bądź czyimś płaszczem po nocce spędzonej na komisariacie. Część pizz została odstawiona kawałek dalej, żeby nikt przypadkiem się nie połasił na posiłek policjantów. Tę lekką atmosferę Portowa Mafia zawdzięczała trzem czynnikom. 

Po pierwsze mieli wśród policjantów swoich ludzi. I to ludzi na tak różnych stanowiskach, że nawet przez sekundę nie musieli martwić się wynikiem głosowania. No bo jasne, naczelnik mógł robić im kłopoty, ale kiedy zastępca naczelnika jest portowym kundlem to nietrudno o obalenie jednego gościa szczebelek wyżej.

Po drugie mieli Ozaki. I nieważne, jak bardzo kobieta na nich narzekała, potrafiła wykaraskać ich z takich problemów, że czasami nie mieściło się to ludziom w głowach. A Portowa Mafia miała konkretny tryb działań. Wiedzieli, kiedy należy jak zareagować, co mówić i jakie zeznania składać. Gdyby przyszło do najgorszego, policjanci musieliby przesłuchać całą Portową Mafię, co samo w sobie na spokojnie zajęłoby im koło roku przy obecnej liczebności policji w Kobe, nawet przy ściągniętych wszystkich jednostkach na jeden komisariat, a i tak nie byliby to wszyscy. Pewnych kart nie odkrywa się tak łatwo. I zanim ktokolwiek mógłby postawić jakiekolwiek zarzuty, musieliby przez te zeznania przebrnąć, a przecież każde kolejne wykluczałoby poprzednie. Więc na koniec roku ciężkiej pracy policja nie miałaby dosłownie nic w rękach. No i zdecydowanie nie miałaby już zdrowia psychicznego.

A po trzecie mieli silnych przywódców, którzy doskonale wiedzieli, jak pewne gry trzeba rozegrać. I skoro Dazai z uśmiechem siadał do kolejnej partii to wszyscy wiedzieli, że taki był plan. Bo prędzej czy później Portowa Mafia musiała przejąć policję w Kobe. I może rzeczywiście atak Yakuzy całą sprawę przyspieszył, ale przy miesięcznym planowym wyprzedzeniu Dazaia to nie było nic, na co nie byli przygotowani.

Więc członkowie Portowej Mafii zachowywali się, jakby byli u siebie. Albo na przyjacielskim spotkaniu. Nakahara tylko upewnił się, że nikt nie jest ranny i ukradł apteczkę z policyjnej kuchni żeby obandażować podwładnym płytsze rany, ale poza tym, nikt nie wykazywał najmniejszego stresu. No bo jak mogliby, skoro spokojnie wcinali sobie pizzę?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top