P. CL / TRZY, SZEŚĆ, JEDENAŚCIE, CZTERNAŚCIE

To oficjalne kochani. Dobiliśmy do 150 rozdziału. 3/4 opowiadania już za nami, zostało raptem 48 rozdziałów do napisania. Wyszło nam z tego niemałe tomiszcze. Z góry też uprzedzam, że prawdopodobnie ostatnie rozdziały będą nieco dłuższe, bo mam lekką obsuwę względem plan akcji, ale mam nadzieję, że Was to nie zniechęci! Miłego czytania! 
~ Luceusz_Out


Dazai nie pamiętał, kiedy ostatnio zarobił od pielęgniarek tak nieprzychylne spojrzenia. Z jednej strony to dobrze, bo oznaczało, że w sumie od dawna nie był na tyle poszkodowany, by musieć zjawić się na piętrze szpitalnym, a z drugiej, że jego pasmo szczęścia urwało się dość nagle. Zajęli jednak z Nakaharą jedną z sal i grzecznie poczekali, aż ktoś będzie wolny żeby ich opatrzyć. Jasne, pielęgniarki rzuciły się żeby im pomóc najpierw, bo jednak co szefostwo to szefostwo, ale obaj bardzo szybko i względnie grzecznie im wytłumaczyli, że przecież nie umierają i że dziewczyny powinny się zająć najpierw ciężej rannymi. Cóż, większość odpuściła, ale kilka upartych zostało i może lepiej, że tak się stało, bo gdy Nakahara zdjął z siebie koszulę, a raczej jej resztki, oczom zgromadzonych ukazał się naprawdę nieciekawy widok.

To Dazai zauważył, jak spięty w obecności obcych kobiet jest Chuuya i to on, stękając ciężko wstał z zajmowanego przez siebie łóżka i delikatnie, acz stanowczo zabrawszy im buteleczkę z płynem antyseptycznym i gazę, skinął im głowami, że mają opuścić pomieszczenie, po czym zamknął za nimi drzwi od środka.

- Nie bądź idiotą, Ciebie też muszą opatrzyć - zaprotestował Chuuya choć zrobił to wybitnie słabo i naprawdę nie trzeba było go znać od wieków żeby zauważyć, że wyraźnie się rozluźnił.

- Najpierw zajmijmy się Tobą - skomentował to jedynie Dazai, sadzając ukochanego na łóżku i sprawdzając, czy ten ma jakieś poważniejsze rany.

W absolutnej ciszy i skupieniu odkaził narzędzia, których potrzebował i delikatnie oczyścił po czym zaczął zszywać dwie nowe, na całe szczęście względnie płytkie, rany postrzałowe, których nabawił się Nakahara. Rudzielec zacisnął zęby i próbował udawać, że takie działanie wcale go nie rusza, ale syczał co jakiś czas, czy to z bólu, czy z zaskoczenia. Co rusz odwracał jednak głowę próbując nie patrzeć na igłę i skoncentrować się na zadziwiająco delikatnych palcach Dazaia.

- Dlaczego zagroziłeś Shuujiemu? - spytał po bardzo długiej chwili ciszy Nakahara.

Dazai spodziewał się znaleźć w jego tonie jakikolwiek wyrzut, złość czy irytację, ale głos rudzielca był absolutnie spokojny. Fakt, Chuuya wbijał wzrok w widok za oknem, ale nie wydawał się być rozemocjonowany.

- Trochę liczyłem, że jeśli zobaczy we mnie potwora i porówna nas ze sobą to Ty będziesz mu się wydawał bliższy ideału - przyznał szczerze Osamu, odkładając zakrwawiony wacik i przyklejając opatrunek na pierwszą z ran. - No i sądziłem, że jeśli nastraszę go wystarczająco mocno to się od nas odsunie na parę dni. Przemyśli wszystko. Że da radę zachowywać się bardziej racjonalnie i ukryć to, co naprawdę czuje. Jak widać nie wyszło.

- Wytłumaczył w ogóle dlaczego nas nagrywał? - kontynuował Nakahara tym samym, przybitym tonem.

- Twierdził, że ze strachu. I w sumie trochę potrafię go zrozumieć - odparł delikatnie i z pewną rezerwą Dazai, na co rudzielec spojrzał na niego, jakby ten postradał zmysły. - No wiesz, to nie tak, że nagle zamierzam gościa wybielić, bo odwalił manianę jakich mało. Ale trochę go rozumiem. Wrzuciliśmy go od razu na głęboką wodę. Mógł się przestraszyć. A ludzie w strachu robią nielogiczne rzeczy. Nie powinieneś go skreślać tak od razu. Mnie nie skreśliłeś, a też niejedno świństwo Ci w życiu zrobiłem.

- To co innego - zauważył Nakahara. - Ty nigdy nie traktowałeś mnie jakbym był potworem. Nie widziałeś go dzisiaj. Nie potrafił nawet na mnie spojrzeć. Nie dotknął mnie. Nawet durnego żółwika na przywitanie, a jestem pewien, że gdybym ja wyszedł z inicjatywą to pewnie nawet by się odsunął. I ta nienawiść w jego głosie. Może Ciebie głośno i oficjalnie nazwał potworem, ale o mnie myśli to samo. Tylko przez resztki miłości nie jest mi w stanie tego powiedzieć prosto w twarz. To zabolało.

- Wiem Chuu, wiem - odparł jedynie brunet, delikatnie zabierając się za oczyszczanie twarzy ukochanego, który dalej cierpliwie siedział na łóżku i dawał się opatrywać. Dazai nie pamiętał kiedy ostatnio Nakahara wydawał mu się tak bezbronny.

- Też źle postąpiłeś, wiesz? Jasne, rozumiem, że chciałeś pomóc, ale przez to, że pozwoliłeś mi wierzyć, że będzie dobrze to wszystko boli dwa razy bardziej. Bo zupełnie nie byłem na taką możliwość przygotowany - kontynuował Nakahara. - Tylko, że nie mam siły się z Tobą kłócić. A i to głównie dlatego, że bałbym się, że Cię stracę. Bo jesteś jedyną stałą rzeczą w moim życiu. Jesteś jedyną osobą, przy której mogę być w pełni sobą. Przy której nie muszę nosić masek, że wszystko ogarniam i jestem strasznym szefem Portówki. Że jestem zwykłym pracownikiem korpo, który w życiu nie widział trupa na oczy. Że jestem silny.

- Wiem Chuu. I mogę Cię przepraszać do końca życia. I pewnie będę - odparł Dazai z pokorną miną.

- Nie musisz. Wystarczy, że obiecasz, że więcej mnie nie okłamiesz. Dość mała prośba, biorąc pod uwagę, że wiesz jakie to dla mnie ważne i z jakich powodów - skontrował to Chuuya, a ręka Osamu dosłownie zamarła kilka centymetrów od jego twarzy.

- Obiecuję - powiedział z pewnym wahaniem, przyklejając ostatnie plastry. - I to nie tak, jak ostatnio. Tym razem na serio.

- To powiedz mi dlaczego zabrałeś monetę, którą zostawił Michizou - Nakahara spojrzał mu prosto w oczy z dziką zawziętością, stawiając wszystko na jedną kartę.

- Naprawdę chcesz to przerabiać dzisiaj? - spytał zmęczonym tonem Dazai.

- Tak - potwierdził rudzielec.

- Bo jeszcze tego nie rozpracowałem - przyznał się Osamu. - Ale wiem, że skoro Fyośka wcisnął mi swoją, identyczną, to ta moneta musi być ważna. A my musimy jakoś wkupić się w łaski Christie. I pierwszy raz w życiu boję się, że usiadłem do gry ze zbyt silnym przeciwnikiem. I że mogę z tego starcia nie wyjść żywy. I dlatego, nawet jeśli cały wszechświat miał mnie uznać za potwora to zrobię wszystko, co tylko mogę, żebyś w przypadku, w którym ja zginę, nie został sam. Nawet na krótką chwilę - dodał cicho, gestykulując lekko.

Nakahara w pierwszym momencie chciał się zaśmiać. Nie wyobrażał sobie, że Dazai mógłby realnie nie dać sobie z kimś czy z czymś rady. Tylko, że jego poważny ton zdecydowanie go od tego odwiódł. I pewna rezygnacja, którą usłyszał w jego głosie chyba pierwszy raz w życiu.

- No to najwyżej zwiedzimy zaświaty razem. Ot, kolejna przygoda - odparł po dłuższej chwili milczenia Chuuya i uśmiechnął się pogodnie, delikatnie gładząc Dazaia po policzku. - Dlatego liczyłeś, że moje relacje z Shuujim się ułożą? Że w najgorszym wypadku mnie wesprze? Dlatego mu groziłeś żeby całą tę otoczkę potworowatości przypisał Tobie i potrafił być dalej moją rodziną?

- Yup - potwierdził Dazai. - A w razie czego załatwiłem Ci zapasową siostrę w postaci Rose - dodał, na co Nakahara musiał solidnie przygryźć wargę żeby szeroko i z rozczuleniem się nie uśmiechnąć.

- I dlatego tyle siedzisz sam i planujesz? W razie najgorszego? To po to są te wszystkie pudła? - dopytywał dalej, zadziwiająco spokojnie rudzielec.

- Yup - ponownie potwierdził Dazai. - Zakładam, że jednak trochę pożyjesz beze mnie i poprowadzisz tę organizację, gdy mnie zabraknie. Czy miałoby to się stać z rąk Christie, czy przez wypadek czy na misji. W tych papierach będziesz miał wszystko, czego będziesz potrzebował by samodzielnie stanąć na nogi i na spokojnie wdrążyć się w przewodzenie Portowej Mafii.

- Masz paranoję wiesz? - spytał Nakahara z lekkim śmiechem, choć słowa Dazaia ciążyły mu na sercu. 

Wiedział jednak, na co się pisze. Wiedział, że nie żyją prostych i bezpiecznych żywotów. Skupianie się na przyszłości, którą stresował się Dazai nie miało najmniejszego sensu, bo ta przyszłość mogła nigdy nie nadejść. A z pewnością zabrałaby całą radość z ich czasu teraźniejszego. Dlatego Nakahara zrobił to, co robił całe życie. Obrócił stresującą sytuację w żart.

- Kto Ci powiedział? - podjął żart Dazai uśmiechając się z ulgą, że Chuuya tak dobrze przyjął wiadomość, która tak go stresowała.

- A gdzieś się usłyszało na dzielni - skomentował Nakahara, zeskakując z łóżka. - A skoro o dzielni mowa to mamy przesrane - zauważył załamanym tonem rudzielec. - Sadzaj się szybko, musimy Cię opatrzyć, bo już jesteśmy spóźnieni.

- Na co jesteśmy spóźnieni? - spytał zaskoczony Dazai, posłusznie siadając i dając się rozebrać Nakaharze, choć w zdecydowanie innym celu, niż by chciał.

- Musimy się spotkać z Sumawarą. Nie wiem, co my jej powiemy. Jak ona to zatuszuje. I nie wiem, jak ona uratuje opinię publiczną o nas po tej rzezi. Yakuza w kilka godzin zniszczyła to, na co pracowaliśmy pół roku. Do tego ogarnięcie strat. To będzie tyle niepotrzebnej roboty - zaczął narzekać rudzielec, opatrując ukochanego.

- Przyznamy się do wszystkiego - odparł spokojnie Dazai, wzruszając lekko ramionami. - Ludzie nie są głupi. I tak wszyscy wiedzą, że Portowa Mafia nie jest i nigdy nie będzie zwykłym korpo, które ma za dużo pozwolenia na broń. Zrzucimy winę na Yakuzę oczywiście, przedstawimy ich jako agresorów, więc tak naprawdę nawet nie skłamiemy, a jedynie nieco podkręcimy prawdę. Powiemy, że próbowaliśmy jedynie bronić miasta i wytkniemy, co stałoby się, gdyby nas nie było na miejscu. Wyjdziemy z tego obronną ręką, jak z każdego innego bagna.

- Czasami jesteś niepoprawnym optymistą - zauważył Nakahara, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Ale czy Sumawara da radę wiarygodnie to przedstawić?

- Sumawara nie będzie musiała tego robić. Ja to zrobię - uznał Osamu. - Ona niech zostanie po jasnej stronie mocy. Całą nienawiść ściągnę na siebie ja.

- Jak zwykle robisz z siebie kozła ofiarnego - wytknął mu zmartwionym tonem rudzielec. - Jak długo dasz sobie radę?

- Tak długo jak będzie trzeba Chuu. I o dzień dłużej - uznał Dazai z nieszczerym uśmiechem. - Ale jeśli zrzucą winę na mnie to nie będą czepiać się Portówki. A Ozaki i tak znajdzie sposób żeby w najgorszym wypadku wydostać nas z więzienia. Legalnie czy też nie. Dowiedz się, kto stoi za całym tym pomysłem. Poza Michizou, bo to jasne jak słońce. Ale ktoś na ten debilny pomysł musiał wpaść. I jakie mamy straty w ludziach. Trzeba też przesłuchać złapanych ludzi Yakuzy, a ja nie dam rady tego zrobić.  Trzeba ich wypytać o powiązanie tych dwóch akcji. Tej, w której Seika została ranna i tej. Coś mi tu mocno nie gra. Ja ogarnę straty w cywilach i od bardziej ekonomicznej strony. Szybciej pójdzie jeśli się rozdzielimy - zauważył logicznie.

Chłopcy przebrali się dość szybko, choć Dazai zawahał się, gdy zauważył, jak bardzo wystające spod wywiniętych rękawów bandaże przypominają to, co robił kiedyś, z zupełnie niemedycznych powodów. Niby Chuuya przytulił Osamu od tyłu, kładąc mu podbródek na ramieniu i próbował wytłumaczyć, że to przecież zupełnie inna sytuacja. Niby Dazai nawet udawał, że mu uwierzył i pocałował go w policzek, ale wystarczyło, by się rozdzielili i na jego twarz powróciła marsowa mina.

Nakahara błyskawicznie uwinął się z pierwszą połową swojego zadania. Mieli piętnastu zabitych po swojej stronie i całe rzesze ciężko rannych.  Jak na zupełnie nieprzewidzianą akcję to i tak nie były złe statystyki. Fakt, że skrzydło szpitalne było tak przepełnione, że ludzie, których stan nie był aż tak tragiczny, grzecznie czekali, siedząc na podłodze w korytarzu, a po całym budynku chodziły mafjne psy z otarciami czy drobnymi ranami, które poopatrywali sami. Biorąc jednak pod uwagę, jak blisko wojny się znaleźli, Chuuya odetchnął z ulgą widząc takie raporty. Zwłaszcza, że zginęło raptem dwóch Uzdolnionych i żadnym z nich nie była osoba bliska Dazaiowi. Może pierdoła i faworyzowanie, ale ostatnim, czego Osamu potrzebował, było dodatkowe poczucie winy.

Pielęgniarki obiecały, że będą aktualizować raporty z każdym kolejnym opatrzonym i nawet w czasie trwania tej rozmowy Nakahara dostał dwa powiadomienia o kolejnych ludziach, których należało odprowadzić na piętra mieszkalne żeby odpoczęli po operacjach, bo na piętrze szpitalnym brakowało nie tylko przestrzeni, ale przede wszystkim wolnych łóżek. Biegające w tę i we w tę umorusane cudzą krwią pielęgniarki sprawiały wrażenie, że człowiek przeniósł się nagle do horroru klasy B albo że niskobudżetowe Halloween przyszło wcześniej, ale nie można im było odmówić, że bez narzekania harowały jak woły.

Ludzie w prosektorium też się nie opierdzielali, choć szefowa tamtejszego działu wyglądała jakby miała sama wyzionąć ducha, gdy przeprowadzała kolejną, uproszczoną symulację żeby sprawdzić, ot na wszelki wypadek, czy ofiara zginęła rzeczywiście w czasie uczciwych walk, a nie została zastrzelona od tyłu. Dodatkowo chłodnię zapełniły ciała cywilów, których naliczono w ostatecznym rozrachunku pięćdziesiąt sześć. Nakahara odhaczył sobie nazwiska ludzi, którzy zginęli w wymianie ognia i wpisał na listę rzeczy, które musiał ogarnąć później, że należy wyprawić im pogrzeby i finansowo wspomóc rodziny. Drobny gest, bo w obliczu śmierci członka rodziny pieniądze nie znaczyły wiele, ale to było najlepszym, co w takiej sytuacji mógł zrobić.

Nawet recepcja wyglądała jak azyl dla rannych uchodźców, bo portowe psy zgarnęły każdego rannego cywila i próbowały udzielić im pomocy medycznej. Tak więc wśród morza czarnych płaszczy kręciło się kilkanaście pielęgniarek, które rzucały kolejnymi rozkazami, które mafiozi biegli spełniać, chcąc pomóc jak tylko mogli. Od jednego z podwładnych Chuuya zabrał listę rannych cywili, dorzucając sobie kolejny problem na głowę.

I tak oto została mu do wykonania najprzyjemniejsza część dnia. Przesłuchiwanie członków Yakuzy. Chuuya nie zamierzał bawić się w długie rozmowy. Zobaczył tylko rząd zapełnionych cel na jednym z podziemnych pięter Biurowca i podszedł do pierwszej z nich.

- Zamierzasz coś powiedzieć? - spytał lodowatym tonem, za co człowiek po drugiej stronie krat jedynie splunął w jego stronę.

Nakahara zdjął marynarkę i złożoną wręczył jednemu z podwładnych, którzy pilnowali cel. Podwinął też rękawy koszuli do łokci. W końcu nie chciał upaprać się krwią tak od razu. Aktywował swoją Zdolność i leniwie opierając się o kraty, zmienił grawitację tak, by z głośnym trzaskiem złamać przesłuchiwanemu jedną z nóg. Polało się trochę krwi i kość była zdecydowanie widoczna, ale to przecież nic w porównaniu z tym, co te cztery ściany widziały. Chuuya skrzywił się ze zniesmaczeniem, gdy przesłuchiwany zaczął wrzeszczeć z bólu. Nie odrywając rąk od krat, odwrócił głowę w stronę podwładnych.

- Trzecia, szósta, jedenasta i czternasta cela - zarządził spokojnie, rzucając randomowymi liczbami. - Trójkę chcę w PFC, trzeba to w końcu wypróbować, nie? Szóstkę do zamurowania, jedenastkę do piasku a czternastkę do waterboardingu. Trzeba se jakoś urozmaicić dzień, nie? - spytał radosnym tonem. - No chyba, że któryś z Was zacznie coś mówić. To wtedy zabierzecie mi całą zabawę, ale skrócicie czas pracy, więc zadbam o Waszą szybką i w miarę bezbolesną śmierć. To chyba najlepsza umowa, jaką możecie tu zawrzeć, tak szczerze mówiąc. Nie? Nikogo chętnego? Szkoda - skomentował to jedynie Chuuya i zakręcił palcem w powietrzu.

Portowe psy otworzyły odpowiednie cele i parami wywlokły wierzgających się więźniów do wyjścia po drugiej stronie korytarza. Nakahara odprowadzał ich leniwym wzrokiem zanim wrócił do torturowanej przez siebie osoby. Tym razem zwiększył grawitację na tyle, by mężczyzna miał problemy z oddychaniem, a co dopiero w mówieniem czegokolwiek czy wrzeszczeniem. I w pomieszczeniu zrobiło się jakoś tak przyjemniej. Przynajmniej Nakaharze, którego przestała boleć głowa od krzyków, ale z pewnością gorzej było powoli czerwieniejącemu przesłuchiwanemu.

- Przepraszam za to, po prostu strasznie mi przeszkadza, jak krzyczysz - powiedział Chuuya rozbawionym tonem. - Ale wiesz co? Mam pomysł. Zostawimy Cię tak aż mi ładnie zsiniejesz, później złamię Ci drugą nogę. A potem ręce. I jeśli coś powiesz to przestanę robić Ci krzywdę. Słowo harcerza. Jeśli nie, to zostawię Cię w takim stanie i przejdę do kolejnej osoby, jasne? I wrócę później. W końcu masz w ciele ponad dwieście kości do złamania. Ale nie martw się. Jakbyś umarł za szybko to mamy jeszcze Nekromantę. Zero stresu - skomentował to radośnie z lekkim machnięciem ręki.

Nakahara nucąc cicho przeszedł do pomieszczenia kontrolnego umieszczonego za kilkoma grubymi warstwami szkła i krat, by szybko spojrzeć na ekrany pokazujące na bieżąco, co się działo w pomniejszych pomieszczeniach tortur. Trójkę wrzucono już do niewielkiego, czarnego pudła, które jeszcze było w środku puste, ale powoli zaczęli wypełniać je perfluorokarbonem. Ciecz tak bardzo przypominająca wodę dała przesłuchiwanemu mały zawał i nawet z cichych głośniczków dało się słyszeć wrzaski przerażonego mężczyzny, który bał się, że utonie. Skulony na niewielkiej powierzchni, bez możliwości ucieczki i z uciekającym powietrzem. Nakahara uśmiechnął się na myśl, że jak zna życie to pewnie mężczyzna będzie żałował, że nie utonął. Oni wszyscy żałowali, że nie zginęli w pierwszej fazie tortur. Bo każdy, kto trafił do podziemnego piętra Portówki, dosłownie każdy sądził, że da radę. Że się jakoś oprze. Że wytrzyma tortury i nie sprzeda skóry tanio. A później, po wielu godzinach cierpień okazywało się, że to wszystko było na marne, bo i tak śpiewali jak z nut. Ból potrafił złamać każdego, a portowe kundle wiedziały, jak skutecznie go zadawać.

Babeczkę z szóstki wrzucili do niewielkiej, drewnianej trumny, którą po zamknięciu umieścili w płytko wykopanym grobie i zaczęli powoli zasypywać. Ot, dodatkowa dramaturgia, bo na koniec i tak musieli wszystko obłożyć ciężkimi kamieniami, ale Nakahara potrafił zrozumieć, że na wyrównanym, piaszczystym podłożu, łatwiej się układało posadzkę, niż na trumnie i otaczającym ją powietrzu. Powietrzu, które przecież chcieli odciąć od przesłuchiwanej. 

Gość z jedenastki na razie myślał, że ma farta. Trafił to zbyt jasno oświetlonego pokoju wyłożonego piaskiem, na którego ścianach znajdowały się najróżniejsze ostrza, ale poza tym to pomieszczenie wydawało się puste. Przez chwilę mężczyzna uśmiechał się, jakby wygrał los na loterii. Nie sądził, że trafił źle. Bo jak mógłby? Jego zdaniem wystarczyło zamknąć oczy, położyć się albo usiąść i tylko przypadkiem nie wpaść na ścianę. Jego wyobrażenia bardzo mocno zderzyły się z rzeczywistością, gdy jeden z kundli wcisnął odpowiedni przycisk i mechanizm umieszczony pod podłogą zaczął działać. Podłoga powoli zaczęła się ruszać, nieubłaganie zbliżając go do jednej ze ścian. Na tyle, że po krótkiej już chwili musiał wstać i zacząć iść równomiernym krokiem. Przez chwilę nie stanowiło to żadnego wyzwania. Przez parę godzin? Już nieco tak. Przez parę dni? Do tej pory piasek złamał każdą osobę, która została do niego wrzucona i Nakahara nie miał podstaw by wierzyć, że akurat ten człowiek przełamie tę dobrą passę.

- Co godzinę zmieniaj mu tempo - zarządził Chuuya. - Tak żeby się chłop nie przyzwyczaił. I zrób chociaż raz tak żeby musiał biec i włącz nagle najniższe obroty. Jestem ciekaw, czy wyrobi, czy jego buźka zderzy się ze ścianą i jego nieuwaga go rozbebeszy.

Na widok ostatniego przygotowanego przesłuchiwanego Chuuya nieomal się rozczulił. Najdawniejsza metoda, jaką pamiętał. Pierwsza, której go nauczono. Wystarczyło tylko związanego człowieka przytwierdzić do stołu, który był nachylony tak, by ów człowiek leżał pod stosunkowo niewielkim kątem, ale jednak głową w dół. Głowę przesłuchiwanego unieruchamiano, a na jego twarz kładziono mokrą szmatę, która zakrywała ją całkowicie. A z rury nad całym stołem, centralnie na twarz i usta mężczyzny, na początku powoli, później wedle uznania przesłuchującego, leciała podtapiająca go woda.

Nakahara uśmiechnął się lekko widząc to. Wiedział, że będzie skuteczny. Zawsze był. I jeśli Dazai na niego liczył to choćby miał powyrywać im wszystkim każdą kończynę to dowie się, jaki był związek między tymi dwoma atakami. Nie zawiedzie przecież swojego ukochanego.

Ukochanego, który z chęcią zamieniłby się z nim miejscami, bo chyba pierwszy raz w życiu nie radził sobie w świetle jupiterów. A Sumawara tylko przerażona stała tuż obok niego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top