P. CIV / NIEKTÓRYM LEGENDOM NAPRAWDĘ POWINNO SIĘ WIERZYĆ
Gdyby nie lata treningu i umiejętność zachowania absolutnie pokerowej twarzy, szczęka Dazaia prawdopodobnie leżałaby właśnie na podłodze. Spodziewał się dosłownie wszystkiego, poza tym właśnie jednym wyzwaniem. Przyjrzał się tej drobnej, krótko obciętej, czarnowłosej dziewczynie, która siedziała na kanapie tuż przed nim i wpatrywała w niego ze stoickim spokojem oraz lekkim uśmiechem. Zachowywała się jakby spotkała się z przyjaciółką na kawę, a nie siedziała w otoczeniu trzydziestu osób, które były w stanie rozstrzelać ją za samo niewłaściwe kichnięcie. Osamu zerknął kątem oka na stojącą niedaleko Kaguyę, jakby spodziewał się, że różowowłosa dziewczyna jakkolwiek da radę wyciągnąć go z tej iście patowej sytuacji, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej niezwykłą Zdolność do wykrywania kłamstw, jednak ta tylko pokręciła przecząco głową, dając mu znak, że tym razem niestety nie da rady mu pomóc. W pierwszym momencie Dazai nie zrozumiał dlaczego, ale wystarczyła chwila by przypomniał sobie o tym, że przecież Yakuza potrafi blokować ich Zdolności. A skoro mogli je blokować to może mogli także na nie wpływać i je zakłócać. Dlatego nie mieliby pewności, że Zdolność Kaguyi rzeczywiście jakkolwiek dałaby radę im pomóc.
- Zgaduję, że wiesz, kim jestem - zaczęła spokojnie. - Ale...
- Idiotyzmem byłoby zakładanie, że jest inaczej. Zwłaszcza, że jesteś dość znaną osobą - wtrącił się Hayato.
- Ale wypada się przedstawić. Zasady kultury. Nazywam się Isa Chiba, miło będzie mi z Wami współpracować. Nawet jeśli nasz wspólny czas będzie niezwykle krótki.
- Dazai Osamu. Olejmy grzeczności. Czy zamierzasz skrzywdzić kogokolwiek związanego z tym miastem czy z Portową Mafią? - spytał poważnie Dazai, dłonią dając sygnał wszystkim obecnym w pomieszczeniu do opuszczenia broni i wycofania się. Teraz, skoro już się pojawił, oni nie musieli już ryzykować. A jemu ogromny kamień spadł z serca, że nic im się nie stało.
Osamu nie czekał na odpowiedź zbyt długo, tak jak żaden z żołnierzy nie czekał na powtórne wydanie rozkazu. Nie dość, że sami nie chcieli ginąć, to jeszcze nie zamierzali sprzeciwiać się bezpośrednim poleceniom szefa. Po krótkiej chwili w pomieszczeniu został jedynie Dazai z dwójką wybitnie upartych ludzi i ich rozmówczyni, która nawet na sekundę nie spuściła wzroku z bruneta.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała Ise, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. - To całkowicie pokrzyżowałoby sens mojego przyjazdu tutaj.
- A jakiż to sens? - spytał Dazai, przyjmując swoją bardziej pogardliwą postawę, którą maskował absolutne niezrozumienie sytuacji, która działa się wokół niego. Wiedział jednak, że nie może dać niczego po sobie poznać, bo własny lęk to broń w rękach wroga.
- Jak już mówiłam - zaczęła dziewczyna z pokładami cierpliwości, których nikt się po niej nie spodziewał, jednak Osamu bardzo szybko jej przerwał.
- Tak, że masz tu zginąć z moich rąk. Tylko, że to nie ma najmniejszego sensu. Dlaczego Chiba miałby przysyłać mi własną córkę? Jeśli Yakuza nie zgodziłaby się na negocjacje pokojowe to nie odesłałaby żywego Matsumoto. To jest niemal zapisane w Waszym kodeksie. Skoro jednak chłopakowi włos z głowy nie spadł to rozumiem, że do negocjacji dojdzie na warunkach, które wysunie Portowa Mafia. Z tego, co jednak pamiętam, a uwierz mi, że znam na pamięć całą historię naszych obu mafii, sytuacja taka jak ta nigdy nie miała miejsca - oznajmił spokojnie Dazai. - Może sądzi, że zabiję Cię bez przeanalizowania całej sytuacji i dam mu powód do zaatakowania nas? Czyż to nie byłaby dla nich idealne rozwiązanie? Mieć powód i być na wygranej pozycji? Nigdy nie posądzałem Yakuzy o zbytnie myślenie, to fakt. Dlatego dziwi mnie przebiegłość tego planu.
- Oh nie, to zupełnie nie o to chodzi panie Dazai! - zaprzeczyła z miejsca dziewczyna, dość żywiołowo. - Ojciec wie, że zrobię wszystko w imię dobrobytu mojej rodzimej mafii - dziewczyna wstała, co wywołało dość ostrą reakcję Hayato, który natychmiast wyciągnął i odbezpieczył broń, jakby spodziewał się, że Chiba spróbuje zaatakować Osamu, za co został obdarzony pełnym niezrozumienia spojrzeniem Ise. Dziewczyna jednak odwróciła się i rozpięła powoli galową, białą koszulę, zdejmując ją i układając obok wcześniej zdjętej, czarnej marynarki. Całe jej plecy pokrywał ogromny, kolorowy i bardzo szczegółowy tatuaż. - Feniks - wyjaśniła, zakrywając rękoma piersi i nie odwracając się, przez cały czas pokazując im plecy. - Wierzę w to, że kiedyś powrócę. Modlę się by dane było mi powrócić w okolice, które teraz są mi drogie, ale nie to jest teraz ważne. Otrzymałam ten tatuaż ze względu na moją siłę i nieustraszoność w wykonywaniu powierzonego mi zadania. Dlatego mój ojciec wiedział, że nie ulęknę się tego, o co mnie poprosił. W tym naprawdę nie ma ukrytego żadnego podstępu. Mój ojciec jest świadom tego, co uczynili podlegający mu ludzie. Zwłaszcza panu Nakaharze. Ojciec jest też świadom potęgi Portowej Mafii, zwłaszcza z panem u władzy. Stąd ten nietypowy podarunek. Jest to forma upewnienia się, że nie będzie pan żywił żadnych złych uczuć względem mojej organizacji, gdy zaczną się negocjacje.
- Czyli mam rozumieć, że Morimasa przysłał Cię tutaj jako ofiarę, która ległaby u podstaw naszej przyszłej współpracy żebym nie żywił wobec niego żadnych złych uczuć? I że naprawdę zakładał, że wpakuję Ci kulkę między oczy- spytał Dazai, próbując ogarnąć umysłem to, co się właśnie działo. - Ubierz się proszę.
- Właśnie tak panie Dazai - potwierdziła dziewczyna i uczyniła tak, jak jej kazano.
Brunet westchnął ciężko. Przez ułamek sekundy nawet to rozważał. Miał już przecież opinię zimnego i bezwzględnego potwora i dzięki zabiciu tej dziewczyny mógł to podkreślić. Wiedział jednak, jak ważna jest dla Nakahary zemsta i ile może zyskać wykorzystując Isę jako kartę przetargową. I właśnie to uspokoiło jego mordercze zapędy, mimo że wiedział, że prawdopodobnie dziewczyna była dopuszczona do ważniejszych informacji i zabijając ją z użyciem Drugiego Źródła, mógłby je przyswoić i wykorzystać przeciw Yakuzie.
- Cofnijcie ewakuację niższych szczebli - zarządził, odsyłając Hayato, który natychmiast skłonił głowę i opuścił pomieszczenie. - Zostaniesz u nas przez pewien czas, mam nadzieję, że jesteś tego świadoma. Bądź również świadoma tego, że jeśli choć jedno słowo z całej Twojej wypowiedzi było kłamstwem, gorzko tego pożałujesz. Jeśli spróbujesz zrobić coś, co zagrozi moim ludziom lub nie daj cholera skrzywdzisz któregoś, wyrżnę wszystkich członków Yakuzy i podległych Wam gangów w pień. Nie zostanie nawet jeden. I jako ostatniego zabiję Twojego ojca żeby musiał oglądać upadek swojego imperium, czy to jasne? - oświadczył z echem lodowatej furii w głosie, która widocznie przeraziła jego rozmówczynię, bo ta jakoś tak zbyt energicznie pokiwała twierdząco głową.
- Czy to oznacza, że mnie nie zabijesz? - spytała dość cicho i niepewnie.
- Nie. Na pewno nie dziś. Chiba popełnił jeden podstawowy błąd. To nie w mojej kwestii leży, kto z Waszych szeregów umrze. To Nakahara musi być zadowolony z tej decyzji, bo to on najbardziej ucierpiał. I dlatego to on ją podejmie. I dopiero wtedy będziemy mogli zacząć negocjacje. Lepiej uświadom o tym ojca, nim będzie za późno - ostrzegł ją Dazai tym samym, chłodnym tonem. - Kaguya odprowadzi Cię do apartamentów na górze. Skontaktuj się z radą Yakuzy. Oczekuję spotkania w przeciągu najbliższego tygodnia. Skoro jesteście skłonni do ustępstw, odbędzie się ono na granicy miasta. Nie chcę widzieć nikogo z Yakuzy w moim mieście. Kaguya poda Ci konkretny adres fabryki, w której ma dojść do tego spotkania. Czy wszystko jest jasne?
- Jak słońce - odparła dziewczyna, a coś w aurze bruneta zaczęło poważnie ją przerażać, mimo że w jej duszy powoli zaczęła kiełkować nadzieja, na którą wcześniej próbowała sobie nie pozwolić. Nadzieja, że może jednak jakimś cudem uda jej się z tego wyjść obronną ręką. I z życiem.
Brunet opuścił pomieszczenie, upewniając się krótkim spojrzeniem, że Kaguya da sobie radę i odebrawszy od niej swoje rzeczy, zadzwonił do Nakahary. Uśmiechnął się lekko żeby dodać otuchy czekającym przed budynkiem trzydziestu żołnierzom, ale tak na prawdę był cholernie zmęczony. Odprawił ich szybkim gestem, dając znać, że mają wolne do końca dnia za to, że narażali wcześniej swoje życia.
- Sytuacja w Biurze chyba opanowana - oznajmił spokojnie. - Cofnąłem częściowo ewaku...
- To zajebiście gnido, ale mamy spory problem. Wyjebiście wielki problem. Gangi jednak nie łyknęły notki prasowej i śledziły Adelaide od samego lotniska. Wymordowali te dwie drużyny, które przysłała nam Kaguya. Ciała walają dalej w okolicy Twojego mieszkania. Ewakuowaliśmy się, ale z Shizuki psychicznie nie jest dobrze. Nie mogłem użyć Drugiego Źródła bez Ciebie w pobliżu, więc Ren została zmuszona do wykorzystania swoich Zdolności i naoglądała się znowu troszkę zbyt dużo trupów. Myślę, że przyda jej się parę dni wolnego. I dobry psychiatra. Sayori została trafiona, mówi, że to nic, ale krew na jej ciuchach mówi coś troszkę innego. Adsy jest w szoku, ale trzyma się w miarę dobrze. Jesteśmy na dachu, niedaleko Twojego budynku.
- Zaraz będę - obiecał Dazai i się rozłączył, biorąc jedno z firmowych aut i ponownie ruszając, jakby gonił go sam diabeł. Bo na dobrą sprawę tak właśnie było, za każdym razem, gdy życie jego ukochanego znajdowało się w niebezpieczeństwie. Czyli dość często biorąc pod uwagę ich profesję.
Brunet nie zamierzał wpadać na dach niczym książę na białym koniu, który stracił białego konia i musiał zapieprzać na pieszo i dlatego się spóźnił. Wiedział, że jego nagłe pojawienie się przy Nakaharze nikomu nie pomoże. Musieli zrobić przestrzeń medykom, których wezwał jeszcze prowadząc auto. Zamiast tego zamierzał oczyścić sobie i im drogę. Ponownie zaparkował, blokując przy tym celowo ulicę żeby tylko przypadkowi ludzie nie wpadli na genialny pomysł pojawienia się w tej okolicy. Nie żeby ktoś zamierzał, w końcu huk wystrzałów odstraszał większość logicznie myślących ludzi. Nawet wyświetlenia pod filmikami na YouTubie nie były przecież warte utraty życia. Pierwszym, co zobaczył Dazai były stosy trupów złożone z jego ludzi, co podniosło jego poziom wściekłości na niewyobrażalny poziom. Brunet niemal czuł, jak czarne wstęgi owinięte dookoła jego ramion świerzbią go, gotowe do bycia wykorzystanymi by siać zniszczenie. Porozrzucani ludzie dosłownie po całym skrzyżowaniu, z ciałami powykrzywianymi pod różnymi kątami i zdecydowanie zbyt dużą ilością straconej krwi. W Dazaiu obudził się potwór oparty na jego lodowatym gniewie i chłopak absolutnie mu na to pozwolił. Nie chciał stracić ludzi. Nienawidził tego uczucia. Zawsze robił, co w jego mocy, by tego uniknąć. Tym razem mu się nie udało. A na pewno nie chciał stracić ich w tak głupi i bezsensowny sposób. Bo te maluczkie gangi nie były warte choćby jednego życia członka Portówki. Choć i tak Osamu dziękował w duchu Kaguyi, że ich przysłała, bo nawet nie chciał myśleć, co stałoby się z Nakaharą, gdyby tego nie zrobiła. I ze wszystkimi ważnymi dla niego ludźmi, którzy znajdowali się wtedy w jego mieszkaniu.
- Kochanie wróciłem - wydarł się z chłodnym uśmiechem, zdejmując płaszcz i wrzucając go do auta, zwracając tym samym na siebie uwagę wszystkich jeszcze żyjących przeciwników. I tak w diabły poszedł ich plan przejęcia tych gangów. A był tak dobry. Mieliby tylu nowych pachołków i mięsa armatniego. Ale oczywiście, jeśli plan zawiera pierwiastek ludzki to coś musi pójść po prostu nie tak. Dazai zaczął również rozważać przerzucenie się na czarny, oficjalny płaszcz Portówki, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że z jasnobrązowego plamy z krwi raczej nie zejdą. I własnie przez to, że cenił sobie akurat ten płaszcz, pozostawił go w bezpiecznym miejscu. Względnie przynajmniej,
- Spóźniłeś się gnido! - odpowiedział krzykiem Chuuya, udając obrażonego i pojawiając się na krawędzi jednego z pobliskich budynków w otoczeniu delikatnej, czerwonej poświaty.
- Wybacz, korki były koszmarne - odkrzyknął brunet, wzruszając ramionami i robiąc najbardziej niewinną minę, na jaką było go stać, na co Nakahara zareagował pokręceniem z niedowierzaniem głową.
Cała ta sytuacja musiała wyglądać karykaturalnie. Na tyle, że zbiry, które pojawiły się na placu, widząc dwójkę tak zrelaksowanych ludzi, na chwilę się zawahały. Mieli przewagę liczebną i zbrojną. W końcu to oni dzierżyli karabiny. Tamci dwaj wydawali się bezbronni. Ale czy ktoś bezbronny zachowywałby się tak lekkomyślnie na polu walki?
Inna sprawa, że wszyscy znali legendy krążące o Czarnym Duecie tylko jakoś tak nie chcieli chwilowo w nie wierzyć. Lodowaty uśmiech Dazaia zmroził wszystkim krew w żyłach, gdy Chuuya z hukiem i dość sporej wielkości wgnieceniem w jezdni pojawił się tuż obok niego, z aktywowanym Drugim Źródłem i czerwonymi wstęgami oplatającymi jego ręce, szyję i kończące się na twarzy. Zabawa miała się dopiero zacząć, a Osamu, który chciał pomścić podwładnych, pragnął rozlewu krwi. Aktywował więc również swoje Drugie Źródło. Niektórym legendom naprawdę powinno się wierzyć. Sprawdzanie ich czasami kończyło się dość krwawo i sztywno. Zwłaszcza, gdy dotyczyły Portowej Mafii. Zwłaszcza w przypadku Czarnego Duetu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top