P. CII / NO PRZYBYŁAM LESZCZE
Króciutka odautorska: bardzo Was przepraszam za tak długi brak rozdziału! Mam nadzieję, że za bardzo nie tęskniliście ♥ ♥ Miłego czytania i szczęśliwego przesilenia zimowego!
Trzeba było przyznać Chuuyi, że towarzystwa potrafił dotrzymać jak mało kto, ale jego wkład w wykonywanie jakichkolwiek domowych obowiązków zbliżał się raczej ku przeciwnemu końcowi skali. Zwłaszcza w mieszkaniu, które jak twierdził, nie należało przecież do niego. Tak więc, gdy wieczorem zawitali do apartamentu Dazaia, by jako tako przygotować je na przybycie małego włoskiego blond diabła, Nakahara skupił się raczej na kluskach, które trzymał w papierowym pojemniku, niż na brunecie, który dosłownie znikąd wytrzasnął dwa dość sporej wielkości pudła i wzruszając ramionami, widząc zdziwioną minę rudzielca oznajmił, że nie zamierza dać Adsy żadnego haka na siebie, a z doświadczenia wiedział, że dziewczyna uwielbia szperać po kątach i zdarza się jej mieć lepkie rączki. Chuuya nie śmiał w to wątpić, więc tylko obserwował z uśmiechem, jak brunet znosi w jego okolice coraz to dziwniejsze rzeczy, łącznie z elektroniką i zawartością sejfu. Ot, na wszelki wypadek. Niekiedy brew rudzielca wędrowała znacząco w górę, ale sam rudzielec nauczył się, że czasami naprawdę warto odpuścić sobie uszczypliwe komentarze.
- Właśnie - przypomniał sobie Dazai, podchodząc na chwilę do wiszącego przy drzwiach płaszcza i grzebiąc w jednej z wewnętrznych kieszeni, a wreszcie podchodząc do ukochanego z dość sporej grubości listem w dłoni. - Julie Ci odpisały. Ciekawi mnie jak diabli, co Ty tam naskrobałeś i czemu ta odpowiedź jest tak obszerna, ale jednak szanuję pewne granice, więc po prostu Ci to dam. Choć początkowo zamierzałem się z Ciebie pośmiać, to fakt - przyznał się szczerze, za co zarobił ciężkie spojrzenie od Nakahary, które wyrażało się jednym, bardzo prostym słowem. "Idiota".
- Jesteś pewien, że umieszczanie tu Adelaide jest dobrym pomysłem? - spytał Nakahara spokojnie, obracając nowy nabytek w dłoniach i odpuszczając wypominanie Dazaiowi. - W sensie wiesz. Kenichi nawet z więzienia wiedział doskonale, gdzie mieszkasz. Nawet wiedział, jak to wszystko dokładnie wygląda. Czepiał się wyglądu kuchni, co nie? Ta miejscówka może być już spalona i ostro ryzykujesz, a to przecież dość ważna osoba.
Nakahara z lekkim uśmiechem zauważył, że wymówienie imienia starszego brata ukochanego sprawia mu coraz mniejszą trudność. Był świadom tego, że to wszystko będzie w nim tkwiło aż po ostatnie dni, ale małymi kroczkami pozwalał sobie na zapomnienie. A zamierzał pozwolić na jeszcze więcej i to w dość niedalekiej przyszłości. Dazai spojrzał na niego z rozczuleniem. Brunet uwielbiał, gdy w Chuuyi włączała się ta żyłka typowego mafioza, który musi wszystko przemyśleć. Był z niego cholernie dumny, bo to on prawdopodobnie najlepiej widział, jak bardzo rozwinął się chłopak. I nie chodziło tu o samą Zdolność czy nawet o psychikę, choć temu też nie można było zaprzeczyć, ale o jego dojrzałość w sprawach Portówki.
- Za Kenem stała Yakuza, którą tak jakby zmasakrowałem. Myślę, że nie zaryzykują, zwłaszcza, że wysłałem im gońca z wiadomością, że przybędziemy na dniach w celu spotkania się. Zobaczymy, czy goniec wróci żywy - wzruszył ramionami Osamu.
- Nie pospieszyłeś się za bardzo? Nie jesteśmy jeszcze w ogóle gotowi - zaoponował Chuuya, któremu ze zdziwienia nieomal wypadło z rąk pudełko z jedzeniem, co zdecydowanie wykorzystał Dazai, podchodząc do chłopaka i podkradając mu pałeczki i trochę klusek.
- Fakt, że mieliśmy mieć więcej czasu, ale jeśli zamierzamy zająć się czyszczeniem ulic w Kobe to musimy wiedzieć, na czym stoimy z Yakuzą. Zwłaszcza, że z nimi na jednym spotkaniu się nie skończy. Zresztą, tam i tak idzie głównie stara gwardia, więc przecież wiecie, jak macie się zachować, prawda? - spytał chłopak, znikając na antresoli żeby wymienić pościel na świeżą.
- No a co jeśli Yakuza uzna, że jednak się nas nie boi? Co jeśli zmasakrują posłańca? Co jeśli pójdą dalej i uznają, że młoda de Luka może być ważna i się na nią zasadzą? Zaraz utkniemy w bagnie Dazai. W cholernym bagnie. A Ty jeszcze rozgrzebałeś teraz Pretty Redundant, nie wspominając nawet o tej cholernej restrukturyzacji i zajęciu się mniejszymi gangami - zaczął wyliczać rudzielec, sugestywnie machając pałeczkami w stronę sypialni.
- Myślę, że nie będzie Ci smutno jeśli posłaniec zginie - zaznaczył Dazai, wychylając się na krótką chwilę przez barierkę żeby pokazać rudzielcowi język.
- Wysłałeś Matsumoto? - spytał z niedowierzaniem, ale i wyraźnym rozbawieniem Chuuya. - Powiedz, że wysłałeś tego gnojka - w jego głosie dało się usłyszeć wyraźną prośbę.
- Tak, wysłałem - przyznał Dazai, ponownie na chwilę pojawiając się w zasięgu wzroku ukochanego i teatralnie się ukłonił. - Ale myślę, że po tej akcji, jeśli ją przeżyje, trzeba będzie mu odpuścić. Trochę za długo się na chłopaka wylewa wiadro pomyj. Chociaż wiem, że diabelnie Cię to cieszy.
- Czy ja wiem? Jeśli zacznie z czystym kontem to nie będę miał nic przeciwko. Jak ponownie zasłuży na swoją obecną pozycję to może nawet przestanę traktować go jak śmiecia - oznajmił chłopak spokojnie.
- Cóż za progres - ironicznie odparł Dazai, za co na pewno dostałby pałeczkami przez łeb, gdyby tylko znalazł się w zasięgu rzutu Chuuyi. Jednakże jak to powiadają, głupi ma zawsze szczęście.
- Yakuza przysyła głowę, co nie? - spytał zamiast tego rudzielec, zmieniając temat i brzmiąc dość zabawnie z ustami pełnymi klusek.
- Yep, w kartonowym pudełku, ale tylko jeśli odrzucą ofertę. Palca jeśli ich obrazi. A jak wróci cały znaczy, że czekają na nas - przypomniał mu brunet.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale naprawdę mam nadzieję, że ten gnojek wróci cały i zdrowy. Brzmi tak dziwnie, że prawie mam po tym posmak w ustach - Chuuya zaczął robić wybitnie dziwne miny, jakby zjadł na raz całą cytrynę nim zmienił temat. - Mamy jakiekolwiek szanse na przygotowanie się na ich ewentualny atak? Cokolwiek? Jeśli nie pójdziemy w rozmowę?
- Bezproblemowo ze Zdolnościami na naszym terenie. Na ich terenie może być ciężej. A bez Zdolności poleci trochę trupów, choć mam nadzieję, że nikt z wyższych rang - skomentował to Dazai wracając na parter i rozkładając coś przy framudze wejściowej i wszystkich oknach.
Nakahara chciał zażartować, że "i tyle z udawania wielkiej rodziny", ale doskonale wiedział, że nie byłby to najmądrzejszy pomysł. Rozumiał, że Dazai przejmował się ludźmi na tyle, na ile mógł. Mógł stworzyć plan, jego opcje zapasowe. Mógł zadbać o odpowiednie przeszkolenie. Za niektórych był w stanie nawet sam zginąć. Jednak będąc szefem tak ogromnej organizacji doskonale wiedział, że nie jest w stanie ochronić wszystkich. I męczyło go to wystarczająco bardzo, więc ostatnim czego potrzebował, był docinający mu z tego powodu Nakahara.
- A wracając do bezpieczeństwa Adsy? - Chuuya postanowił wrócić z tematem na bezpieczniejsze tory.
- A co do bezpieczeństwa naszego małego diabła - Dazai rzucił jeden z trzymanych w dłoniach okrągłych, metalowych przedmiotów. - Kags i zespół Izakiego dostosowali słuchawki Przeciwantyzdolnościowe tak że wytwarzają pole, przez które nie może przejść nikt o złych zamiarach. Ich autorski pomysł, naprawdę niezły trzeba im to przyznać. No i jednak jest w takiej formie, że nawet jeśli szlag to strzeli to jednak nikogo przypadkiem nie zabije, więc same plusy. Poza tym dziewczyna dostanie oficjalną obstawę i zespół działający z ukrycia. Myślę, że będzie drugą najbezpieczniejszą osobą w tym mieście - oświadczył chłopak z absolutną pewnością.
- Drugą? - spytał Nakahara, odkładając kluski na bok i przyglądając się z bliska urządzonku skonstruowanemu przez jego kolegów.
- No tak. Ty masz mnie - zauważył brunet z szerokim uśmiechem, obiecując tym samym, że obroni rudzielca przed całym złem calutkiego świata.
Dojedli swoje kluski i ruszyli w stronę domu Nakahary, próbując nacieszyć się kilkoma ostatnimi godzinami świętego spokoju. Spokój ten mógłby bardzo łatwo zostać zakłócony, zwłaszcza, że pudła z tajemnicami Dazaia grzecznie spoczywały na tylnym siedzeniu Chevroleta i wystarczyłoby, że Chuuya by się zatrzymał gdzieś na chodniku, na parkingu czy dosłownie na przystanku autobusowym i sięgnął ręką, a wszystkie największe sekrety ukochanego stanęłyby przed nim otworem. Tę możliwość rudzielec skomentował jedynie uśmiechem, bo przecież doskonale wiedział, że Dazai odpowiedziałby mu na wszystkie pytania, jakie byłby w stanie dla niego wymyślić. Nie mieli przed sobą tajemnic i skoro Osamu mu o czymś nie mówił to znaczyło, że po prostu kwestia nie była warta wspominania. A dla czegoś takiego, dla kilkuminutowej możliwości poszperania wśród prywatnych rzeczy, nie warto tracić zaufania ukochanego. Dazai natomiast, pełen szczęścia, założył jedynie słuchawkę z niewielkim mikrofonem pod kask i z piskiem opon ruszył na swoim cudownym motocyklu tuż za rudzielcem. Osamu doskonale wiedział, że jeśli zostawi swoją sprezentowaną, jednostkową maszynę pod domem to Adsy zapewne spróbuje odpalić ją zupełnie bez kluczyków, a to mogło się źle dla motocykla skończyć. Brunet wolał więc zabrać swoją dziecinkę w bezpieczniejsze miejsce. Na parking pod domem Nakahary na przykład. A to, że w międzyczasie, trzymając telefon praktycznie na kierownicy, podzwonił do ponad dwudziestu osób z rozkazami dotyczącymi rozmieszczenia snajperów czy ochrony to już zupełnie inna kwestia. Upewnił się, że każdy zna swoje rozkazy dotyczące zapewnienia młodej de Luce ochrony i rozłączył się, wyłączając słuchawkę i rozkoszując samą jazdą.
Trzeba było jednak przyznać, że spokojem nie mogła nacieszyć się zbytnio również sama Adelaide, która jeszcze przed wejściem na pokład samolotu została dokładnie przemaglowana przez własnego ojca, który przy okazji próbował podrzucić jej kilka skrzynek broni dla Dazaia, ot w ramach przeprosin. Mężczyzna dość szybko, głównie dzięki stosunkowo oschłemu głosowi bruneta, zrozumiał, że popełnił spory błąd i nie chciał by ta jedna, nieszczęsna rozmowa telefoniczna położyła się długim cieniem na ich współpracy. Przeprosił więc w sposób, który obaj mężczyźni doskonale rozumieli. Adelaide tylko ukryła twarz w dłoniach, nie szczędząc ojcu słów wyrażających jej absolutne załamanie. Pozwoliła jednak by pracownicy wnieśli towar na pokład prywatnego samolotu, którym miała lecieć.
Ojciec próbował przygotować ją na wszystko. Na złe warunki pogodowe, na drobne niedogodności w czasie lotu, na próbę porwania na wplątanie się w walkę gangów. Dosłownie na wszystko. Ona zaś tylko stała i grzecznie udawała, że słucha. Mimo, że de Luka doskonale wiedział, że jego córka nie będzie nigdzie bezpieczniejsza, jak pod opieką Dazaia, martwił się tak czy siak. Może to już taka typowa dla ojców rzecz, że po prostu muszą się martwić. Na pokład z młodą de Luką wsiadło kilku współpracowników Dona, głównie ci z bliższego kręgu, którzy wiedzieli, kiedy zamknąć jadaczkę i dlaczego nie powinno się rozmawiać z policją bez przełożonego. Ot, rozszerzenie Dazaiowego prezentu. Drugą połowę świty stanowili natomiast ochroniarze. Trzy potężnej postury osobistości, wśród których znalazła się również kobieta, jak i czwarta, drobnej postury, która jedynie skinęła głową widząc wszystkich i bez słowa zajęła swoje miejsce.
Adelaide próbowała odwieść ich wszystkich od chodzenia za nią. Próbowała przetłumaczyć ludziom, że z taką obstawą na pewno będzie rzucać się w oczy, jak diabli. Przecież łącznie z nią, ich tłum liczyłby dziewięć osób. Udało jej się wynegocjować, że podwładni ojca zajmą się swoimi sprawami w Biurowcu i dadzą jej święty spokój. Udało jej się nawet zmniejszyć ochronę do dwóch osób, z czego była dumna dopóki nie usłyszała, że te dwie osoby będą blisko, a reszta będzie włóczyć się za nimi niczym ogon. Blondynka wiedziała jednak, że więcej nie ugra, więc przestała się kłócić i uznała, że tak już po prostu musi być.
Sama podróż samolotem również nie była jakoś wybitnie nieprzyjemna. Stewardesa trzykrotnie spytała ją, czy aby na pewno niczego nie potrzebuje, ale Adsy na dobrą sprawę i tak większość drogi przespała. Ku swojemu zdziwieniu, bo przecież próbowała ojca przez dwa dni przekonać żeby pozwolił jej jechać autem, bo tak bardzo bała się podróży drogą powietrzną. Siedząca obok niej szczupła dziewczyna z ochrony obudziła ją godzinę przed lądowaniem. Włoszka poprawiła swój wygląd i przeglądając się w łazienkowym lustrze, uśmiechnęła szeroko. Prawie nie było po niej widać zmęczenia podróżą, co uznała za dobry znak.
Dazai chciał pozwolić Adsy wylądować na prywatnym lotnisku Mafii, jednak Ozaki szybko wybiła mu ten pomysł z głowy. Przypomniała mu, że po pierwsze zwróciłby na dziewczynę zbyt dużo uwagi, a po drugie, że z wykorzystywaniem mafijnych placówek wiązała się ogromna ilość papierkowej roboty, na którą zupełnie nie mieli teraz czasu. Zamiast więc kłócić się z Herszt, Nakahara zapłacił dość sporej wielkości łapówkę ochronie głównego lotniska. W zamian za ten pieniężny, nieopodatkowany dar, pracownicy wyłączyli część przybytku z użytku, tłumacząc to problemami technicznymi tak, że samolot Adsy mógł wylądować dosłownie w każdej minucie i nikomu nie sprawiłoby to problemu. Cały teren bardzo szybko został obstawiony przez kilkanaście wozów sprawdzonych ludzi z Portówki. Po całym terenie lotniska kręciło się jakoś tak zdecydowanie zbyt dużo ludzi odzianych w czarne, typowe dla mafii stroje, a sam Szef i Vice siedzieli grzecznie w hali przylotów, załamując swoim beztroskim zachowaniem przydzieloną im ochronę.
Wszystko zmieniło się dopiero gdy ten jeden, wyjątkowy samolot wylądował. Wszyscy jakby tak nagle bardziej się spięli, co musiało przyciągnąć uwagę mieszkańców. Prawda była jednak taka, że mogli patrzeć dopóki nie przekazywali informacji dalej i każdy, kto choć przez tydzień mieszkał w Kobe, doskonale to wiedział. Tym bardziej, że naprawdę było na co popatrzeć, gdy Nakahara i Dazai stanęli przed opuszczonymi z pokładu schodami, na których szczycie bardzo szybko pojawiła się Adelaide, rozkładając ręce i stając w takiej pozycji, w jakiej stanęłaby typowa gwiazda oczekująca fleszy aparatów, paparazzi i ogólnego poklasku.
- No przybyłam leszcze! - oznajmiła radośnie, rozbawiając tym wszystkich obecnych, choć też sprawiając, że kilku członków Portówki wycelowało w nią broń.
Dziewczyna spojrzała na nich z mieszaniną pogardy, lekceważenia i niezrozumienia, ale zbyła ich spięte postawy machnięciem dłoni, tak jak Dazai machnięciem dłoni przekonał wszystkich, by spoczęli i że nie trzeba zabijać drobnej blondynki za obrazę szefostwa już w jej pierwszym kwadransie pobytu. Ta dziwna mieszanka na twarzy Adsy gościła aż do momentu, w którym bezproblemowo przekroczyła próg mieszkania Osamu, które oczywiście musiała skomentować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top