P. XXXV / TERAZ RÓBCIE Z TYM, CO CHCECIE
Zanim przejdziemy do kolejnego rozdzialiku chciałabym Was serdecznie zaprosić na moje inne opowiadanie z Więźnia Labiryntu. Chciałam też bardzo ładnie podziękować za tyle wyświetleń i gwiazdek. Zawsze miło je od Was dostać Miśki! Miłego czytania ~
Nakahara pochłonął całe lody w takim tempie, że Dazai przez chwilę martwił się, czy chłopak przypadkiem nie odmrozi sobie mózgu. Nie, żeby było co odmrażać, tak na dobrą sprawę. Zatrzymali się dosłownie na chwilę, tuż przed bramą prowadzącą na dziedziniec przy Domu Julii, by omówić plan na najbliższych kilka godzin. Osamu uświadomił rudzielca, ze mogą szwędać się bez najmniejszego celu, a i tak trafią na ciekawe zabytki, typowe włoskie uliczki i urocze, klimatyczne kawiarenki czy restauracje. Istniała jednakże prostsza droga zaczynająca się w okolicach Piazza Brá.
Rudzielec, będąc w pełni świadom tego, że Dazai wie więcej od niego w kwestii miejsca, w którym się znajdowali, postanowił mu zaufać. Niezmiernie podobało mu się podejście bruneta. Tyle starań. Trzeba byłoby być skończonym idiotą, by tego nie docenić. Może i Osamu nigdy nie miał tego usłyszeć, ale Nakahara uwielbiał, gdy tamten czasami się rządził i układał im plany. Owszem, Chuuya lubił mieć w tym jakiś swój udział, ale zdawał sobie sprawę z różnicy, jaka dzieliła ich mózgi. I nie przeszkadzało mu to, że był w tle. Po prostu chciał być obok Dazaia, gdy temu coś się udawało. Lub nie. Po prostu zawsze chciał tam być.
Plac, na którym wkrótce się znaleźli był po prostu przeolbrzymi. Nakaharze bardziej przypominał wybitnie szeroki pasaż, a nie plac, po którym spodziewał się, że będzie względnie mały i generalnie okrągły. Jego nieregularne kształty i cudowna brama Portoni della Bra wygrały serce rudzielca. Dazai zupełnie nie rozumiał, czym Chuuya się tak ekscytuje. Dla niego było to zwykłe, łukowe przejście z zegarem pośrodku i ewidentną różnicą w materiale budowlanym. Zupełnie, jakby w czasie budowy jednego po prostu zabrakło, więc użyli innego. I jeszcze te dziwne pipsztoki na samej górze. Dazai po prostu nie widział w tym niczego nadzwyczajnego. Był prostym człowiekiem. Skoro jednak Nakaharze się podobało to mógł się poświęcić.
Aż do wieczora pałętali się po niewielkim miasteczku zwiedzając wszystko, co się dało. Zamek Castelvcchio, wszystkie place, palazza. Między nimi przeplatały się niezliczone kawiarnie, piekarnie, cukiernie, a wreszcie knajpy.
Znaleźli Grób Julii w krypcie pod krużgankami kościoła San Francesco al Corso. Był on podobno rzadziej odwiedzany przez turystów, dlatego, że leżał około dwóch kilometrów od starego miasta i Dazai potrafił zrozumieć, że ludziom najzwyczajniej w świecie się nie chciało ruszać tak daleko od Domu Julii. Zgodnie z tym, co wyjawiła im kustoszka, według tradycji panny młode powinny złożyć tam bukiety ślubne, co miałoby przynieść im szczęście w małżeństwie i Dazai mógłby przysiąc, że w oczach Nakahary dostrzegł chęć kupienia niewielkiego, kolorowego bukietu i położenia go tam. Osamu nie mógł się nadziwić, jak wielkie pokłady romantyka kryły się pod powierzchniową, porywczą odsłoną Chuuyi.
Odnaleźli miejsce uznane za najbardziej malownicze miejsce całej Werony - Piazzę delle Erbę. Wykładany biało-różowymi marmurami plac to dawne rzymskie forum na skrzyżowaniu dwóch głównych arterii Werony. Znajdowała się tu świątynia Campidolium poświęcona Jowiszowi, Junonie i Minerwie. Plac Dantego i dziedziniec romańskiego Palazzo della Ragione zdecydowanie wygrały serce rudzielca swoim nieopisanym urokiem. Dziedziniec otaczały arkady, a do budynku przylegały pięknie rzeźbione schody z różowego marmuru. Chuuya uparł się, że nie chce zwiedzać tego za dnia, bo tylko świecące, wieczorne latarnie, potrafią wydobyć pełnię uroku tych miejsc. Dazai się nie kłócił. Nie miał ku temu najmniejszego powodu.
Do hotelu wrócili zmęczeni, jak diabli, gdy zegar praktycznie wybijał północ. Obaj padli na łóżko, przepełnieni szczęściem i z masą niesamowitych wspomnień. Nakahara zasnął od razu, nawet się nie przebierając, natomiast Dazai sięgnął po telefon. Pobieżnie przejrzał wykaz nieodebranych i uznał, że w sumie nic ciekawego go nie ominęło. Opieprz od Kunikidy, że wciąż nie daje znaku życia i nie wraca do pracy, a sterta jego papierów rosła, pełne zmartwienia słowa od Atsushiego, krótkie wiadomości od Szefa sprawdzającego, czy Dazai jeszcze żyje, kilkanaście telefonów, których nie miał zapisanych w telefonie, a w końcu połączenie od Moriego poprzedzone kilkoma nieodebranymi od Ozaki i innych Hersztów. Jednomyślnie uznał, że nic ważnego nie stracił. Przerzucił się na wiadomości tekstowe, ale tam też nie znalazł niczego ciekawego poza jedną wiadomością od Moriego i jedną od Daichiego.
"Spotkanie. Jutro."
Kolejna wiadomość okazała się jednak o wiele bardziej niepokojąca. Władze więzienia zdecydowały się wypuścić Kenichiego o kilka dni wcześniej i właśnie tego dnia wyszedł na wolność. Za wcześnie. O wiele lat za wcześnie. Dazai chciał z całego serca, by brat sczezł w więzieniu. Oczywiście mógł to załatwić swoimi sposobami i dopiąć tę sprawę do końca. Zauważył jednak, iż w sprawach rodzinnych staje się niezwykle nieostrożny i nieporadny. A nie chciał ściągać na siebie niepotrzebnej uwagi. Zwłaszcza, jeśli poważnie rozważał zajęcie stołka Szefa Portowej Mafii.
Dazai westchnął cicho. Najwidoczniej laba, którą zaplanował dla siebie i Nakahary miała skończyć się wcześniej niż to przewidział. Szkoda, bo naprawdę dobrze bawili się we Włoszech. Załatwili wszystko, co mieli. Co prawda wydali zdecydowanie za dużo kasy, ale przecież żadnemu z nich jej nie brakowało, więc co za różnica. Wysłał odpowiedź, że zrozumiał i prosi o szczegóły i wyciszywszy telefon, poszedł spać.
Osamu chyba najbardziej żałował tego, że nie zobaczy Nakahary w kąpielówkach. Wszakże planowali jutro jechać do Gardalandu. Jednego z największych parków rozrywki we Włoszech, położonego tuż nad jeziorem. Cóż, po prostu będą mieć wymówkę by przylecieć tu jeszcze raz w niedługiej przyszłości.
Dazai przekazał Nakaharze nieciekawe wieści od razu, gdy rudzielec obudził się następnego dnia. Zgodnie z jego przewidywaniami, nie był zadowolony i nawet nie próbował tego ukryć. Oczywiście, jego rozczarowanie w najmniejszym stopniu nie było skierowane w stronę Dazaia. Rudzielec wiedział, że brunet sam chciałby zostać we Włoszech najdłużej jak się tylko dało. Osamu rzucił telefon Chuuyi, by ten mógł wszystko sobie przeczytać. Również wiadomość o starszym Dazaiu.
Chuuya spojrzał na bruneta ze smutkiem i zmartwieniem. Wiedział, że chłopak nie przyjął na spokojnie tej wiadomości i tylko na razie tłumił to w sobie, bo nie chciał psuć ich wyjazdu. Pamiętał jednakże, jak wyglądały relacje braci, więc postanowił nie drążyć tematu i tylko przytulił Dazaia, okazując mu w ten sposób swoje wsparcie. Czasami czyjaś obecność naprawdę wystarczała, by móc poczuć, że wszystko w końcu ułoży się tak, jak powinno.
Dazai zarezerwował im lot i zniósł swoje walizki do samochodu, czekając aż Nakahara skończy się pakować. Żadnego z nich nie zdziwiło to, że ledwo dali radę zapakować się do auta. Ilość rzeczy, które kupili była po prostu tragiczna. Osamu rzucił Nakaharze kluczyki od auta ponad jego dachem. Rudzielec złapał je bez najmniejszego problemu i z szerokim uśmiechem, wygodnie rozsiadł się za kierownicą. Mógłby przywyknąć do takiego cacka. Może nawet rozważy kupienie go sobie. Czuł, że zdradziłby w ten sposób Chevroleta, ale przecież mógłby kochać oba samochody.
Podróż do Japonii okazała się o wiele bardziej uciążliwa niż podróż do Włoch. Głównie dlatego, że teraz ich nastroje były naprawdę średnie. Można było nawet zaryzykować stwierdzenie, że nieco podłe. Zwłaszcza dazaiowy. Nakahara nie próbował go pocieszać. Wiedział, że słowa i tak niczego nie zmienią. Zamiast tego tylko trzymał dłoń chłopaka i delikatnie kręcił kciukiem kółeczka na jego skórze.
Pojechali od razu w stronę mieszkania Dazaia. Osamu jeszcze nie zaproponował tego Nakaharze, ale bardzo by chciał, by rudzielec się do niego wprowadził. Lokalizacja była naprawdę świetna i choć nieco brakowało tu widoku typowego dla trzynastego piętra wieżowca, to dało się lubić to miejsce. Brunet miał nadzieję, że Chuuyi to wystarczy. A jak nie to zawsze mogli kupić mieszkanie gdzieś indziej. Albo zamieszkać razem u Nakahary. O ile oczywiście rudzielec będzie chciał poczynić ten krok. Bo w sumie dopóki nie spyta to się nie dowie, nie? A co jeśli odmówi? Dazai potrząsnął lekko głową. Nie mógł zakładać najgorszej możliwej opcji od tak. To się przecież mijało z celem. Choć rzeczywiście Chuuya mógł uznać, że to wszystko dzieje się za szybko.
- Ne, Chuu - zaczął, zanim w ogóle zorientował się, że otwiera jadaczkę. - Chciałbyś ze mną zamieszkać, tak na stałe?
Dopiero zaskoczona mina chłopaka skłoniła go do potoku wyjaśnień i nagle zapragnął cofnąć czas by jednak tego nie powiedzieć.
- Znaczy, nie musisz nic mówić Chuu. To tylko taka luźna propozycja. Wiem, że mogłem się pospieszyć, ale po prostu wydawało mi się, że może spodobać Ci się taka opcja - zaczął się gorączkowo tłumaczyć, dynamicznie gestykulując.
- Przymknij się gnido - oznajmił cicho Nakahara, wciąż z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. - Oczywiście, że z chęcią z Tobą zamieszkam. To jak spełnienie marzeń.
Z tym ostatnim stwierdzeniem Dazai nie mógł się kłócić. Oczywiście, całą drogę z lotniska do jego domu spędzili na rozważaniu plusów i minusów obu mieszkań. Które ma lepszą lokalizację, które jest bezpieczniejsze, które jest przytulniejsze i wiele innych kryteriów. Oba mieszkania toczyły naprawdę zaciętą walkę, choć Nakahara w głębi duszy czuł, że jedyne, czego będzie mu brakować z jego mieszkania to nieziemski widok. Oddanie całej reszty zupełnie go nie ruszało.
Odstawili wszystkie rzeczy, odświeżyli się i ruszyli w stronę budynku Mafii. Strażnicy powitali Dazaia niechętnym spojrzeniem, jednak nie odważyli się zrobić niczego innego. Dazai w sumie im się nie dziwił. Nie po tym, co wywinął im tu jakiś czas temu. Nakahara szedł dumnie obok niego, poły jego płaszcza powiewały minimalnie za nim. Wjechali windą na najwyższe piętro i gdy tylko drzwi się otworzyły, ujrzeli Moriego w pełnej klasie, siedzącego za biurkiem, na przeciwko wejścia, w towarzystwie dwóch stojących strażników obok siebie i dwóch tuż przy wejściu do windy.
- Mori! - oznajmił Dazai, siląc się na sztuczną radość z tego spotkania.
Wyszedł z windy jako pierwszy i kątem oka zauważył, że strażnicy skinęli mu głowami, niemal niezauważalnie, ale zdecydowanie w wyrazie szacunku. Dość ryzykowne, biorąc pod uwagę, że Mori nie zezwolił jeszcze na przywitanie, a to on powinien decydować o hierarchii. Nawet w tak błahej sprawie. Inna sprawa, że witasz się wpierw z ludźmi, których darzysz szacunkiem, a tego Dazaiowi w Portówce nie brakowało.
Nahakara grzecznie odczekał sekundę i ruszył dosłownie dwa kroki za brunetem. Tak bardzo przywykł do myśli, że będzie jego zastępcą, a nie partnerem, że już w nawyk weszły mu konkretne schematy zachowań.
- Dazai, Nakahara - przywódca Mafii skinął lekko, szybko głową.
Chuuya odwzajemnił gest, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zrobił to zdecydowanie zbyt szybko i zdecydowanie zbyt krótko. Byłoby to prawdopodobnie uznane za największą zniewagę dotychczasowego spotkania, gdyby nie to, że Dazai, stojąc z dłońmi w kieszeniach jasnobeżowego płaszcza, nie raczył w ogóle się przywitać. Nie robił tego już od dłuższego czasu. Przestał, gdy jeszcze był w szeregach Mafii. Mori doskonale wiedział, że Osamu skinąłby głową na przywitanie, gdyby odzyskał choć trochę szacunku do niego. Cóż, na razie się na to najwidoczniej nie zapowiadało.
- Chciałbym się dowiedzieć, czemu działacie na niekorzyść Mafii - orzekł, poważnym tonem.
Dopiero teraz Dazai mógł mu się dokładniej przyjrzeć. Nie widział go od kiedy ustalali rozejm ze Zbrojną Agencją Detektywistyczną, gdy zaatakowała ich Gildia. Wyglądało jednak na to, że stan mężczyzny nawet się pogorszył. Z tego, co szybko omiótł wzrokiem pomieszczenie, mógł jasno stwierdzić, że nie było w nim tej małej, wkurzającej blond dziewczynki, która zawsze towarzyszyła Moriemu. Niebezpiecznie. Głupia decyzja. Mori najwidoczniej zapomniał, że Dazai wie, że jego Zdolność opiera się na posiadaniu tego dzieciaka w pobliżu. Gdyby go zaatakowali teraz, byłby całkowicie bezbronny. Może i to jest okazja. Choć, czy nawet nie wiadomo jak szalony Mori, pozwoliłby sobie na tak jawną głupotę? A może gdzieś tam, bardzo głęboko, chciał, by Dazai go zabił. Jednak śmierć w pewnym momencie zaczynała kojarzyć się człowiekowi z wolnością.
Dwóch strażników, którzy wcześniej stali przy windzie, stanęło teraz tuż za plecami odwiedzających. Szybko rzucone spojrzenie wystarczyło Osamu by stwierdzić, że bez problemu mógłby obezwładnić jednego i ukraść mu pistolet. Beretkę z tego co widział. Nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Chociaż tu zostały strzępki dobrej broni.
- Działamy? - spytał, udając zaskoczenie Dazai.
Nakahara na razie postanowił się nie odzywać. Nie do końca wiedział, co planował Dazai, a nie chciał pokrzyżować mu planów. Plus, skoro wszystkie dotychczasowe akcje zostały zaplanowane przez chłopaka, wiedział on o wiele więcej niż rudzielec mógłby powiedzieć, nawet gdyby chciał.
- Nie udawaj głupiego - warknął Mori, zmarszczki na jego twarzy uwydatniły się. Wyglądał na starego, chorego i zmęczonego. - Najpierw zrywacie układy z dealerami, później pożyczacie zdecydowanie zbyt dużo pieniędzy, potem cała ta wyprawa do Włoch. Niby z czego chcesz sfinansować Berettę? Tych zdrajców? - ostatnie słowa zostały wypowiedziane z czystą nienawiścią.
Dazai westchnął cicho. Mógł potoczyć tę rozmowę na dwa sposoby. Z jednej strony mógł zgadzać się ze wszystkim, co mówił Mori, a potem zrobić, co będzie chciał i co sobie zaplanował, albo mógł się z nim kłócić tu i teraz. Osamu uznał, że druga opcja będzie chwilowo o wiele wiarygodniejsza. Sprawdzi, w jaki stanie ostatecznie znajduje się Mori nim podejmie ostateczną decyzję.
- Mori, działałeś na niekorzyść tej organizacji wystarczająco długo. Jesteście w długach, pozrywaliście kontakty z wartościowymi ludźmi, poobrażaliście ich i nawet nie zauważyłeś, kiedy praktycznie pod nosem w mieście pojawiła się inna mafia. Ale Tobie to wisi.
Rozmowy powoli zaczynały przybierać nieprzyjemny obrót. Choć Mori praktycznie krzyczał, ledwo powstrzymując się od wstania z fotela i mocno gestykulował, w oczach wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu wyglądał jak dziecko, któremu odmówiono zabawki.
Chłodny, rzeczowy ton Dazaia, kiedy wymieniał mu po kolei fakty i bez najmniejszego problemu odpowiadał na pytania i obalał argumenty Moriego wydawała się dojrzała. Ba, więcej. Wydawała się przerażająca. Całą wiedzę o Mafii Osamu miał w jednym palcu i w takich sytuacjach było to doskonale widoczne.
Gdy Mori zaczął powracać do tematów, które już przemaglowali, Dazai tylko na niego patrzył. Raz oznajmił, że nie zamierza się powtarzać i tego się trzymał. Nawet ślepy zauważyłby, kto jest bardziej rzetelny i opanowany w tej sytuacji. A to chyba tylko jeszcze bardziej nakręcało Moriego.
Strażnicy starali się nie podrywać wzroku z paneli na podłodze. Wszyscy doskonale znali Dazaia i Nakaharę. Pamiętali ich akcje. Pamiętali, jak wyglądała Portowa Mafia, gdy brunet wciąż w niej był. A teraz byli po prostu zmęczeni powolnym osuwaniem się Moriego w szaleństwo. Oczywiście, że to zauważyli. Jak mogliby nie? W końcu widzieli tego mężczyznę codziennie. Słyszeli jego rozkazy. Nic nie trzymało się kupy.
Mori uznał, że pora podjąć ostateczne środki. W jego głowie wszystko, co mówił, brzmiało jak logiczna prawda objawiona, zaś argumenty bruneta nijak nie zdawały się znajdować drogi do jego mózgownicy. Zaniepokoił go także wybitnie milczący Nakahara. Szef Mafii nie miał najmniejszego pojęcia, co zaszło między tymi dwoma, ale bardzo, ale to bardzo nie podobało mu się to, jak pełna zaufania atmosfera panowała między nimi. Takie zaufanie może prowadzić do zdrady, a takie akcje trzeba zabijać w zarodku.
- Dazai, odbieram Ci prawo do mieszania się w sprawy Mafii. Już nie będziesz konsultantem, a każde Twoje pojawienie się tutaj zakończy się dla Ciebie kulką w czoło.
Osamu nie skomentował tego. Uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami, jakby zupełnie mu na tym nie zależało. Czekał tylko, jak dalej rozwiną się wydarzenia.
- Tobie zaś Chuuya daję wybór. Albo odetniesz się całkowicie od tego zdrajcy i Twoja kara skończy się na utracie pozycji. Nie będziesz już dłużej Egzekutorem i nigdy nie będziesz mógł odzyskać tego stanowiska. Zaczniesz od podstawowych, najniższych szczebli i powoli odbudujesz swoją karierę w Portowej Mafii. Jeśli jednakże zdecydujesz się na utrzymanie kontaktów z tym zdrajcą, zostaniesz wyrzucony z szeregów Portówki dożywotnio. Mam nadzieję, że podejmiesz słuszną decyzję. Logiczną - oznajmił spokojnie Mori, wbijając spojrzenie w zaskoczonego Nakaharę.
Cóż, tego się z pewnością nie spodziewali. Dazai rozumiał, że Mori mógł być zły, że działali rzeczywiście trochę za jego plecami, nie spodziewał się jednak, że zechce się pozbyć jednego z najważniejszych członków Mafii. W końcu Chuuya sam zapracował na swoje miejsce. Jego ekipa była godna zaufania, a wszystkie przeprowadzane akcje - udane. Nie wyrzuca się kogoś takiego. Zwłaszcza, gdy cała Mafia jest w kłopotach.
- Odetnę się od człowieka, który zdradził Mafię - zdecydował Nakahara pewnym głosem.
W powietrzu dało się wyczuć ulgę, która objęła Moriego i lekkie zaskoczenie Dazaia. Trochę złamało mu serce to, jak łatwo rudzielec rezygnował z ich miłości, która miała trwać wiecznie. Jednakże Nakahara nie wyglądał, jakby skończył się wypowiadać.
- To gdzie idziemy Dazai?
Zaskoczenie Osamu sięgnęło zenitu. Tego się już naprawdę nie spodziewał. Nie sądził, by Nakahara realnie mógł dla niego zrezygnować z Mafii. A tu proszę. Takie zdziwienie.
- Kino może być - oznajmił z szerokim uśmiechem brunet, odwracając się w stronę wyjścia.
Strażnicy stali osłupiali, a Mori zaczął wygrażać się rudzielcowi, że pożałuje. W tym momencie wszystko stało się, jak w zwolnionym tempie. Dazai rzucił się na jednego ze strażników z bara i wyrwał mu z pistolet z kabury. Nim ktokolwiek zdołał go powstrzymać lub choćby zrozumieć, co się właśnie działo, Osamu wycelował i oddał trzy strzały. Nagle w pomieszczeniu zapadła cisza, a martwe ciało Moriego opadło bezwładnie na fotel, a koszula na klatce piersiowej zaczynała przesiąkać krwią. Były Szef nie miał szans. Dazai nigdy nie chybiał. Przez chwilę brunet martwił się, że oszaleje, że wchłonie wspomnienia mężczyzny. Że zadziała jego Drugie Źródło. Nic takiego się jednak nie stało. Był zadziwiająco odprężony.
- Teraz róbcie z tym, co chcecie - oznajmił Dazai spokojnie, zabezpieczając broń i oddając ją strażnikowi. - Obyś nie miał siniaka - dodał też po chwili, niejako przepraszając strażnika.
Później wyciągnął rękę w stronę Chuuyi i razem opuścili najpierw pomieszczenie, a później budynek. I naprawdę poszli do kina.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top