P. XXXIX / SUŃ SIĘ GNIDO

Nakahara łaskawie stwierdził, że może wybaczyć brunetowi te łzy, ale tylko i wyłącznie dlatego, że jakimś cudem przeżył. Oczywiście bruneta nie ominęła wybitnie długa pogadanka o tym, jak głupio się zachował, że poświęcenie siebie to najgorsza możliwa opcja i że kolejnego takiego odpału do mu nie wybaczy. Dazai mu nie przerywał. Chuuya sam nie do końca wiedział, czy to dlatego, że Osamu wciąż miał spore problemy z głosem i ogólnym zmęczeniem, czy dlatego, że wreszcie w czymś się z nim zgadzał.

Pielęgniarki bardzo szybko dały sobie spokój z próbą przekonania Nakahary do powrócenia do swojego pokoju. Kilku pielęgniarzy nawet próbowało odstawić łóżko rudzielca do poprzedniego pomieszczenia. Z jakiegoś, niezrozumiałego dla Chuuyi, powodu wszyscy uznali, że teraz, gdy stan Osamu był stabilny, chłopak grzecznie wróci do siebie. Gdy go o tym uświadomili po raz pierwszy, tylko spojrzał na nich zaskoczony.

Owszem, był w niezbyt ciekawym stanie, ale czuł, że da radę istnieć bez całodobowej opieki lekarskiej, natomiast Dazai wciąż wyglądał tak, jakby znajdował się nad samą granicą, nie będąc jeszcze pewnym, czy zamierza przeżyć, czy nie. Nakahara automatycznie uznał, że nie można zostawiać tak bardzo rannego człowieka samemu sobie i że go przypilnuje, a w razie pogorszenia się stanu bruneta, zaalarmuje personel. Jakaś młoda pielęgniarka chciała go uświadomić, że od tego mają całą masę sprzętu, która natychmiast zerwie na nogi wszystkich lekarzy i pielęgniarki, ale siostra Chinatsu, niezbyt młoda acz wciąż ulubiona pielęgniarka Dazaia, przerwała jej nim ta w ogóle zdążyła wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. Siostra Chinatsu podziękowała Nakaharze, sprawiając wrażenie, że jego siedzenie przy brunecie jest niezwykle ważnym obiektywnie zadaniem, a później niezbyt subtelnym gestem wygoniła wszystkich z pomieszczenia.

- Mógłbyś odprawić tych knypków stojących przed wejściem? Zwężają mi tylko korytarz i napędzają stracha innym pacjentom. I zazdrości - zaznaczyła siostra Chinatsu z lekkim uśmiechem, stając przy obu chłopcach i biorąc się pod boki.

- Jakich knypków? - spytał z zaskoczeniem Nakahara w imieniu swoim i Dazaia.

- Stoi dwóch takich, pod bronią, udając ważniaków. Jeszcze gdyby to chociaż były same pistolety, a nie olbrzymi, widoczny automat.

- Oni nie udają ważniaków - rozległ się kobiecy głos z okolicy wejścia do pokoju. - Oni są ważniakami.

Wzrok wszystkich spoczął na nowo przybyłej. Pani Ozaki splotła ramiona na piersi i podeszła do szpitalnego łóżka, na którym leżał Dazai. Tuż obok niego stało drugie, identyczne, aczkolwiek chwilowo puste. Nakahara natychmiast ustąpił miejsce swojej przełożonej i wrócił na swoje łóżko. Usiadł na nim i opuścił nogi tak, że dyndały kilkanaście centymetrów nad ziemią.

- Pilnują swojego Szefa - przypomniała im pani Ozaki, zajmując zwolnione dla niej miejsce.

Oczy wszystkich rozszerzyły się nieznacznie ze zdziwienia. Pielęgniarka uznała, że to już najwyższy czas na nią i wyszła, zostawiając tę trójkę samym sobie. Nakahara klepnął się otwartą dłonią w czoło. Przez całą sytuację to wszystko zupełnie wyleciało mu z głowy. Niezły się z tym wszystkim zrobił bajzel. Dazai spojrzał na Ozaki oczekując wyjaśnienia, bo mruczący pod nosem Nakahara, używający zamiast przecinków stwierdzenia "o boże, jaki ja jestem głupi" chwilowo nie stanowił zbyt wiarygodnego i chętnego do udzielenia źródła informacji.

- Poughi, ja, Harada i Fujimoto odbyliśmy zebranie. Muszę przyznać, że trochę nam zeszło, mimo iż wszyscy od samego początku byliśmy tego samego zdania. Sam rozumiesz, musimy zapobiec powtórzeniu się historii. Mori zasiadł na stanowisku Szefa w dość nieostrych okolicznościach i nikt tego nigdy nie podważył, choć wielokrotnie myśleliśmy, że powinniśmy. Początkowo jeszcze się sprawdzał, ale Szefa nie może wytrącić z równowagi odejście jednego człowieka. A tym bardziej skłonić do idiotycznych, pogrążających Mafię decyzji.

- W takim wypadku musicie jeszcze rozważyć moją kandydaturę jeszcze raz - oznajmił z lekko kpiącym uśmiechem Dazai.

Nakahara zrobił zaskoczoną minę. To było dość bezpośrednie stwierdzenie i nawet, jeśli podejrzewał, że chodziło o niego, nie spodziewał się, że Osamu od tak, zwyczajnie się do tego przyzna. Nie żeby dotąd coś ukrywali. Po prostu jakoś nie robili z tego zbytniej szopki. Ozaki tylko westchnęła teatralnie i spojrzała na tę dwójkę z uśmiechem.

- Och nie, zupełnie nie przewidzieliśmy Twojej relacji z Chuuyą - oznajmiła z udawanym przerażeniem. Po chwili jednak spoważniała. - To doprowadza nas do drugiej kwestii - spojrzała z lekkim smutkiem na Nakaharę. - Już wszystko pozałatwiałam chłopcy, Chuuya oficjalnie nie jest już członkiem mojego Oddziału.

Nakahara po prostu nie mógł zrobić już bardziej zaskoczonej miny. Przez chwilę przez jego głowę przeleciały same negatywne myśli. Zostanie zdegradowany, to na pewno. W końcu był Pierwszym Zastępcą. Czy zrobił coś źle? Czy zawiódł Ozaki? Czy jakoś ją obraził? Czy zbyt dużo czasu spędzał ostatnio z Dazaiem, który był innym Hersztem? Nie, żeby zamierzał ograniczać spędzany z chłopakiem czas. Wszystko byle nie to. A później do niego dotarło. Dazai. No tak. Został Szefem. Wrócił do Mafii. Wróci do bycia jego partnerem. A będąc partnerem Herszta nie możesz służyć w Oddziale innego. Rudzielec czuł, że w końcu w Portowej Mafii wróci na swoje pierwotne, właściwe miejsce. No prawie pierwotne.

- Domyśliłam się, że będziesz chciał wrócić do swojego ulubionego partnera Chuuya - Ozaki potwierdziła jego rozmyślania. - Trochę będzie mi Ciebie brakować, ale no niestety. Rozumiem, że nie jestem dla Ciebie najważniejsza.

- Bycie Twoim Zastępcą było dla mnie zaszczytem - odpowiedział jej Nakahara nie wiedząc, czy oczekuje się od niego przeprosin.

- Od pierwszego dnia, kiedy Cię przyjęłam, wiedziałam, że jeśli Dazai wróci to podążysz za nim. Nie jestem zaskoczona. Ani zła. Jedynie nieco smutna, ale to dlatego, że naprawdę dobrze sprawdziłeś się w swojej roli.

Nakahara skinął głową w wyrazie podziękowania.

 - Czyli znowu będziesz na mnie skazany - zaśmiał się Dazai, po chwili przechodząc w kaszel ze względu na swój wciąż słaby stan. - Już sobie wyobrażam poziom Twojej frustracji, gdy zostaniesz Pierwszym Zastępcą Szefa.

- Jakoś to przeżyję - skomentował Chuuya z lekkim uśmiechem.

- Jaka jest oficjalna wersja śmierci Moriego? - spytał zadziwiająco przytomnie Dazai.

- Tu zaczynają się Twoje schody. Oficjalnie Mori jeszcze nie umarł - przyznała się Ozaki z lekkim zakłopotaniem. - Oficjalnie wyszedłeś od niego, a później on zwołał zebranie z Hersztami. Można powiedzieć, że poniekąd to prawda, bo przecież Mori tam był. Inna sprawa, że tylko dlatego, że nie mogliśmy go wtedy po cichu wynieść z Biurowca. No i nie był zbyt żywy. Mimo swojego szaleństwa Mori miał w Portowej Mafii wielu popleczników, którzy nie zaakceptowaliby Cię, gdyby dowiedzieli się, że to Ty go zabiłeś. Pamiętaj, że w umysłach wielu wciąż jesteś tylko zdrajcą. Choć trzeba Ci przyznać, że budzisz dawny respekt. Niewielu o Tobie nie wie.

Dazai skłonił się teatralnie na tyle, na ile pozwalały mu wszelkie medyczne urządzenia i kabelki.

- Myślę, że dobrze będzie utrzymać ten stan rzeczy - oznajmił cicho Osamu, rozważając wszelkie opcje w tej kwestii.

Teraz do ogólnego zdziwienia Nakahary dołączyła pani Ozaki.

- Nie chcesz być Szefem? - spytała zdziwiona.

- To nie tak - od razu uspokoił ich brunet. - Ale pomyślcie. Cała Portowa Mafia ma mnie na razie za naczelnego zdrajcę. Jeśli ogłosimy nagle, że zostaję Szefem, część z nich może zechcieć odejść, zdradzić lub donieść na nas na policję. Jeśli informacja o śmierci Moriego dostanie się do publicznej świadomości, będę martwy w przeciągu dwóch - trzech dni od powrotu. A trochę jednak lubię swoje życie. Co ze strażnikami z tamtego dnia?

- Uwielbiają Cię - uświadomiła go Ozaki, zauważając, że w słowach Dazaia jak zwykle jest zdecydowanie zbyt duża ilość rozwagi i sensu. - Cała czwórka. Nie musieliśmy nawet nikogo zabijać. Wymieniają się przy pilnowaniu Cię.

- Przecież to szpital Mafii, kto mógłby chcieć go tutaj skrzywdzić? - spytał Nakahara.

- Ostatnio nie powitali mnie zbyt miło - przyznał Dazai, lekko wzruszając ramionami. - Ale to była trochę inna sytuacja. Trochę wątpię w nich Ozaki. Skoro pozwolili mnie na zabicie Moriego, skąd mam mieć pewność, że nie pozwolą komuś zabić mnie?

- Daj główce czasem odpocząć Dazai - uśmiechnęła się Ozaki. - Sprawdziliśmy ich. Dokładnie. Nie musisz się martwić. To zresztą byli członkowie Twojego oddziału. Stęsknili się za Tobą.

Ozaki znała Dazaia już prawie dziesięć lat. Od samego początku miała co do niego mieszane uczucia. Z jednej strony obudził w niej jakieś echo instynktu macierzyńskiego i chęć opieki, ale z drugiej przerażał ją od momentu poznania. Coś było nawet takiego w jego aurze. Terwz wydawało się, że widać tylko dalekie echa tamtej otoczki, zupełnie jakby Osamu wyrósł z bycia małym demonem. Ozaki potrafiła sobie wyobrazić jaką rolę w tym wszystkim odegrał Chuuya. Kobieta rozumiała także, że delikatny powrót do tamtego charakteru dobrze Dazaiowi zrobi jako nowemu Szefowi. Inna sprawa, że jego umiejętność przewidzenia wszystkiego przekraczała nieustannie jej pojmowanie.

Ozaki nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że Dazai to przewidział. Może i zabicie Szefa było dziełem bardziej przypadku niż planów, ale od tamtego dnia minęło naprawdę sporo czasu. Przez te kilka dni przed walką na pewno przemyślał wszystkie możliwe opcje. Nie liczba zabitych i przeszłość Osamu przerażały Ozaki najbardziej, ale jego mózg.

- Raczej się mnie po prostu bali - zauważył z lekkim uśmiechem Dazai, jakby zupełnie go to nie obchodziło.

Nie widział sensu udawać, że było inaczej. Doskonale wiedział, jakie uczucia budził w ludziach i jak niewielu było, którzy realnie go szanowali, z szacunkiem niepodpartym strachem. Wtedy było mu to mocno na rękę. Co prawda, było to równie nudne, ale przecież nie ma rzeczy idealnych. No, chociaż w sumie to jest Chuuya, ale to tylko wyjątek potwierdzający regułę. Ozaki nie zaprzeczyła. Niektóre rzeczy są tak oczywiste, że próba zaprzeczenia im jest potwarzą dla obojga rozmówców.

- Próbujemy jakoś utrzymać Mafię do Twojego wyjścia ze szpitala. I jeśli tak zarządzisz to na razie będziemy udawać, że Mori żyje. Tylko jak Ty chcesz to konkretnie odegrać? Wiesz, jaki bajzel masz już do ogarnięcia? A dodatkowo chcesz sobie dołożyć grę aktorską. Oskara chcesz zdobyć, czy jaki masz plan - spytała ironicznie, zupełnie zmieniając temat. - Już nie wspominając o tym, co zgotowałeś w samym centrum miasta - westchnęła ciężko.

Dazai natychmiast spojrzał na swoje ręce. Zupełnie o tym zapomniał. Był świadom, że zabił bardzo dużo osób. Cały oddział Yakuzy wysłany do Kobe. Zapewne czterdzieści osób, biorąc pod uwagę ich przywiązanie do konkretnych liczb. Do tego Kenichi i Mori. Osamu żył ze swoim przekleństwem tak długo, że potrafił określić ile miejsca zajęłaby właśnie taka ilość kresek za odebrane życia. Chciał sprawdzić, czy przypadkiem nie zabił kogoś jeszcze. W jakiś sposób nagle go to zestresowało. Nie chciał zabić niewinnych, którzy przypadkiem by się tam znaleźli. Niestety, bandaże założone przez pielęgniarki szczelnie opatulały jego ręce. 

Nakahara od razu wychwycił ten drobny ruch i winę malującą się w oczach bruneta, więc złapał go delikatnie za rękę i uśmiechnął się ciepło. Nie musiał niczego mówić, Dazai zrozumiał. To, że nie potrafił odwzajemnić uśmiechu to była już zupełnie inna para kaloszy.

- Jak poszło z ewakuacją? - spytał Dazai cicho.

Ozaki spojrzała na niego zmartwiona, ale zdobyła się na lekki uśmiech.

- Zdążyliśmy. Choć musieliśmy zaangażować całą Mafię. Zniszczyłeś wszystko w obrębie czterech przecznic w każdą stronę. Zamiast budynków jest tam teraz jeden wielki plac i gruzowisko.

- Kiedy wyjdę, zaczniemy od odbudowy tego miejsca. Zapewniliście schronienia poszkodowanym?

Ozaki skinęła twierdząco głową. Nie potrafiła nadziwić się, jaka zmiana zaszła w Dazaiu. Pamiętała tego spokojnego, odizolowanego gówniarza, który ofiary poboczne traktował jak dodatkowe zadania, a nie jak środek ostateczny. Pamiętała, z jakim wynikiem dołączył do Mafii, gdy był jeszcze młodziutki. Mężczyzna, który siedział przed nią na szpitalnym łóżku w ogóle nie przypominał tamtego dzieciaka. Był rozważny, spokojny i myślał o innych. Niewielu poprzednich Szefów Portówki potrafiło się na to zdobyć. Być może naprawdę dla Mafii nastanie nowy rozdział, w którym ich rozwój i dobrobyt osiągną szczyty? To z pewnością była piękna wizja. A Dazai martwiący się o przypadkowych ludzi tylko kładł pod nią doskonałe fundamenty.

- Posprzątaliście już tam?

- Niestety nie Szefie - odparła Ozaki, kręcąc lekko głową. - Jest takie gruzowisko, że policja odgrodziła cały teren i nie wpuszcza nikogo.

- Nie mów tak do mnie Ozaki, to dziwne - poprosił Dazai, cicho wzdychając. - Te trupy wciąż tam leżą. I mogą ściągnąć niechcianą uwagę. Trzeba się tym zająć, tylko po cichu. Odciągnąć stamtąd policję i posprzątać mój bajzel. Jaką bajeczkę mamy tym razem?

- Trzęsienie ziemi - odpowiedziała Ozaki.

- Oklepane, ale ważne, że skuteczne - skomentował Osamu.

- Typowe w tych rejonach i bezpieczne - skorygował jego wypowiedź Nakahara.

- Jak sobie wyobrażam bajzel, który zostawił po sobie Mori to robi mi się słabo - przyznał się Dazai, wyglądając przez okno.

To zaskakujące, jak wiele rzeczy pozostaje niezmiennych. Wschody i zachody słońca, ludzie gnający w swoich kierunkach. Dazai miał solidne deja vu kiedy tak siedzieli. Przypominało mu się, od czego to wszystko się zaczęło. Pamiętał, jak szalał z niepokoju o Chuuyę i przywlókł swój tyłek do szpitala. Czy gdyby wtedy wiedział, jak to się skończy, że wpadnie w szaleństwo, że zabije znowu tylu ludzi powiększając swój rachunek w czerwonej księdze diabła, że praktycznie da się zabić, czy gdyby wiedział to wszystko już wtedy, gdy czuwał przy Nakaharze, czy wyszedłby z pomieszczenia tuż po tym, jak rudzielec się obudził, zamiast zostać, tak jak został o to poproszony? Osamu z całą pewnością mógł stwierdzić, że tak.  Że mógłby znieść o wiele więcej dla Chuuyi.

- A jeszcze muszę podokańczać sprawy w Zbrojnej Agencji - dodał rozżalonym tonem, jakby próbował obrazić się na cały świat.

Jego podejście do całej sytuacji było tak karykaturalne, że cała trójka zaczęła się śmiać.

- Ozaki, mam pewną prośbę - oznajmił poważnie. - Musisz wyciągnąć Shizuki Ren z Alcatraz.

- Żaden problem, ale co w niej takiego szczególnego?

- Odpracowała swoje - powiedział brunet z lekkim uśmiechem. - I obiecałem jej, że jeśli zostanę Szefem to ją wyciągnę. Chciałbym żeby zastąpiła mnie na miejscu Herszta, gdy już oficjalnie obejmę stołek Moriego.

- To dość dalekosiężne plany - zauważyła Ozaki, martwiąc się, czy aby przez pryzmat ostatnich wydarzeń Dazai na pewno myśli logicznie.

- Jestem tego świadom. Wyznacz kogoś by znalazł jej mieszkanie poza Biurowcem, ale na początku przyślij ją tutaj. Chciałbym żeby mogła się już oficjalnie pożegnać z więzieniem, ale na razie nie można jeszcze zwrócić jej światu. Gdy wyjdziemy stąd, cała nasza trójka, wtedy wszystko się porozkłada. Tak sobie myślałem, że w niedalekiej przyszłości chciałbym też powiększyć szereg Hersztów. Gdy już uporam się z bałaganem Moriego zamierzam rozszerzyć wpływy Mafii Portowej, więc skoro będzie więcej ludzi, chciałbym adekwatnie powiększyć szereg Hersztów. Niech każde z Was wstępnie wyznaczy piątkę najbardziej zaufanych ludzi, o których myślicie, że się sprawdzą, ale nie osłabią Waszych Oddziałów aż tak. Sam później będę spośród nich wybierał.

Zapadła chwila milczenia. Nakahara nie mógłby być bardziej dumny ze swojego chłopaka. Nie istniały słowa, które mogłyby opisać to, jak szczęśliwy był, że spełniły się jego najskrytsze marzenia, a Dazai dopiero co zaczął być Szefem, a już mówił z sensem, którego brakowało Moriemu. Ozaki chyba czuła się względnie podobnie.

- Nawet nie wyobrażasz sobie, jak to dobrze słyszeć, że Szef potrafi logicznie myśleć - westchnęła z szerokim uśmiechem. - Miła odmiana po Morim. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak trudno było obchodzić plany Moriego. Było o wiele gorzej niż w przypadku poprzedniego Szefa, bo Mori doskonale wiedział, co robimy. Nie potrafił nad tym w pełni zapanować, ale głowa każdego z nas kilkukrotnie znalazła się niemal na katowskim pieńku za zmianę jego rozkazów.

- To przeszłość. Zamknięty rozdział - oznajmił spokojnie Dazai. - Najważniejsze, że udało Wam się utrzymać Mafię w całości. Naprawą szkód zajmiemy się, gdy tylko będziemy w stanie. Nie ma takiego bagna, z którego nie da się wyleźć.

Ozaki już zamierzała coś odpowiedzieć, gdy do pomieszczenia weszła siostra Chinatsu. Podeszła najpierw do Dazaia i sprawdziwszy kilka rzeczy na wszelkich ekranikach i sprzętach, a następnie zawiesiwszy nową kroplówkę na stojaczku obok łóżka, oznajmiła, że czas odwiedzin skończył się ponad godzinę temu i Osamu może sobie być nawet nie Szefem, a cholernym papieżem, ale jego gość i tak będzie musiał opuścić pomieszczenie.

Ozaki wstała więc grzecznie i pożegnawszy się z głębokim ukłonem w stronę Chuuyi i Dazaia, wyszła i zapewne skierowała się do domu. To zadziwiające, ale Hersztowie i spora część Egzekutorów wolała mieszkać poza Biurowcem. Oczywiście, mieli tam pokoje przeznaczone tylko i wyłącznie dla nich, ale tak na co dzień mieli też własne mieszkania, z których korzystali o wiele chętniej. Zupełne przeciwieństwo członków na niższych szczeblach, którzy mogliby zabić niekiedy i własną matkę byleby otrzymać możliwość wynajęcia mieszkania w Biurowcu. Bo to była rzecz, którą ktoś z odpowiednim stopniem musiał Ci zaoferować.

Siostra Chinatsu podetknęła Nakaharze i Dazaiowi tacki z lekami oraz kubeczkami z wodą do popicia, a następnie sprawdziła stan Chuuyi. Wychodząc obiecała, że ich tajemnica jest bezpieczna u szpitalnego personelu. Skoro sam Szef życzył sobie pozostać nierozpoznanym to kim byli jego podwładni, by niszczyć jego plany. Osamu przyjął tę obietnicę z szerokim uśmiechem i podziękował lekkim skinieniem głowy.

Gdy tylko drzwi zamknęły się za siostrą Chinatsu, odezwał się rudzielec.

- Suń się gnido - oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Dazai grzecznie zrobił to, co mu kazano i z uśmiechem obserwował Nakaharę kładącego się na jego szpitalnym łóżku. We dwóch było im nieco ciasno na jednym łóżku, ale żaden nie zamierzał na to narzekać. Nie, kiedy w końcu mógł być tak blisko tego drugiego. I całkowicie zignorowali niebezpiecznie brzmiące skrzypienie łóżka oraz fakt, że przypadkowo mogli porozłączać aparaturę, przyprawiając tym samym cały szpitalny personel o zawał. Zwłaszcza teraz, gdy wiedzieli, kogo mieli pod opieką.

- Kocham Cię Chuu - powiedział cicho Dazai, całując wtulającego się w niego rudzielca w czoło.

- Ja Ciebie też gnido. I bardzo się cieszę, że nie umarłeś. I że zostałeś Szefem - odpowiedział Nakahara, a jego słowa zostały nieco przytłumione przez klatkę piersiową Osamu, w której rudzielec zatopił twarz.

- Mógłbym oddać to wszystko byleby znów móc być Twoim partnerem. Czy to w Mafii, czy w Zbrojnej Agencji. Byle byś był szczęśliwy. Niczego więcej nie potrzebowałem - uświadomił go brunet.

- Niby nie - odparł tamten. - Ale teraz masz większe poczucie obowiązku. Teraz nie opuścisz Mafii Portowej tak łatwo. Teraz nie byłbyś już zdrajcą. Nawet nie wiem, kim byś był.

- Teraz opuszczę Portową Mafię tylko i wyłącznie na Twoje życzenie. Albo na życzenie Hersztów, którzy uświadomią mi, że mój analizujący wszystko umysł przestał działać. Nie chcę zaszkodzić Mafii, ale Ty jesteś i będziesz moim głównym priorytetem.

Nakahara uśmiechnął się lekko, a Osamu oparł podbródek o czubek głowy niższego chłopaka. Obaj zasnęli niezwykle szybko. Najwidoczniej ludzie, którzy dopiero co otarli się o śmierć żądni są uwagi i wszelkiego snu, który są w stanie zdobyć. No ale czy można im się dziwić?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top