P. XXIII / TO... CZYM ONI TUTAJ PRZYJECHALI?

Dazai włączył tryb głośnomówiący i rzucił Chuuyi rozbawione spojrzenie. W głosie Moriego pobrzemiewała skrajna irytacja i zdenerwowanie.

~ Zabroniłem kontaktowania się z Shizuki Ren, Dazai. Jawnie przeciwstawiasz się Szefowi Mafii, myślisz, że jesteś taki ważny? Przekraczasz swoje uprawnienia dzieciaku.

Osamu musiał wysilić wszystkie komórki swojego ciała by nie odpowiedzieć sarkastycznie. Jeśli w niedalekiej przyszłości miał naprawdę wrócić do Mafii, nie mógł do końca podpaść szefowi, który chwilowo zdawał się go nie lubić. Co z kolei stawało na bakier z jego wcześniejszą chęcią przygarnięcia Dazaia i ciągłym oferowaniem miejsca, które zresztą mu się należało. Postanowił grać niewiedzę, jednak w takim stopniu, by przypadkiem nie zaszkodzić Nakaharze.

~ Zgodnie, z rozkazami, które otrzymaliśmy, aktywni agenci mieli zakaz zbliżania się do Alcatraz. Ani ja, ani Nakahara nie jesteśmy obecnie aktywnymi agentami. A nawet, pomijając tam. Na Shizuki Ren natknęliśmy się zupełnym przypadkiem. Zgodnie z moimi planami nie powinno być jej w więzieniu. Zresztą, jedynie zobaczyliśmy, że jest w celi. Nie nawiązaliśmy kontaktu. Może pan to sprawdzić panie Mori w oficjalnych rozpiskach więzienia.

~ Myślisz dzieciaku, że nie wiem, że dasz radę załatwić coś poza radarem? Na oficjalnej rozpisce i tak bym niczego nie znalazł. Uświadom mnie więc, jaki był powód Waszej wizyty na tym zadupiu ~ dodał z ironią, mieszającą się w jego głosie z kpiną.

~ Żeby móc załatwić coś takiego musiałbym mieć kogoś swojego w więzieniu. A, jak doskonale pan wie, zrezygnowałem ze wszystkich kontaktów w momencie, gdy odchodziłem z Portowej Mafii. Poza tym, może pan sprawdzić wszystkich moich ludzi ~ Dazai wzruszył ramionami, mimo że Mori nie miał najmniejszej szansy na zobaczenie tego gestu.

Leżący na kanapie rudzielec otworzył buzię ze zdziwienia i patrzył zaszokowany na Dazaia. Wiedział, że brunet potrafi zachować pokerową twarz, ale to przekraczało wszelkie normy. Osamu świadomie złamał rozkaz, a teraz brzmiał, jakby szczerze go nie zrozumiał. W tym właśnie momencie dotarło do Nakahary, w jaki sposób Hersztowie dawali radę niespostrzeżenie zmieniać szalone rozkazy Sato. Oparł się podbródkiem o oparcie kanapy i z rozbawieniem oglądał Dazaia, który robił najgłupsze możliwe miny i chodził w najdziwniejsze możliwe sposoby, a mimo to dawał radę utrzymać poważny ton. Chuuya był na granicy wybuchnięcia śmiechem.

~ Pojechałem na spotkanie z bratem ~ oznajmił w końcu Dazai, przybierając martwy ton głosu, który kontrastował z jego szerokim uśmiechem.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Ewidentnie udało mu się wprawić Moriego w stan zakłopotania. Mężczyzna żachnął się kilkukrotnie.

~ A więc udało Ci się go znaleźć. Cóż, mam nadzieję, że spotkanie nie było zbyt nieprzyjemne. Oczywiście, rozumiem, że nie będziesz miał mi za złe jeśli sprawdzę rozpiskę z więzienia.

~ Oczywiście, że nie. To logiczne posunięcie.

Dazai rozłączył się i rzucił telefon na kanapę, podchodząc do Nakahary i opierając się o mebel tuż obok niego, zaczął się śmiać.

- Nie wierzę, że poszło tak gładko - oznajmił po chwili.

- Gdybym nie widział Twojej miny to też bym się nabrał. Kiedyś normalnie kupię Ci Oskara za rolę pierwszoplanową. Takiego z czekolady. To jakie mamy plany na dzisiaj?

- Najpierw zjemy normalne śniadanie, bo ta Twoja paćka to jest niebezpieczna dla życia i zdrowia. Później zapraszam Cię do wesołego miasteczka i do kina. Twój dzień skończy się w moim mieszkaniu.

- Zapraszasz mnie na naszą pierwszą randkę gnido?

- Nazwałbym to raczej miłym dniem. Pierwsza randka musi być wyjątkowa. Nasza będzie we Włoszech. Za trzy dni. Już zarezerwowałem nam dzisiaj bilety na piątek rano. Polecimy sobie na weekend. W piątek załatwimy sprawy z Berettą, sobota i niedziela to będzie randka. Mam już wszystko dokładnie zaplanowane, ale to ma być niespodzianka. Wrócimy w nocy z niedzieli na poniedziałek. Chyba, że masz lepsze plany Chuu.

- Ty jesteś jedynym pewnikiem moich planów gnido. Włochy brzmią świetnie, ale jak zamierzasz negocjować z Berettą? De Luca chwilowo zastrzeli nas w sekundzie, w której nas zauważy. Mori zerwał z nim umowę w najgorszy możliwy sposób. Uraził go. Jedynym sposobem, by de Luca nam wybaczył byłoby obiecanie mu głowy Moriego na talerzu.

- To akurat żaden problem - wtrącił Dazai. - Poza tym Ty się o nic nie martw. Polecimy na mocno wstępne rozmowy. Jutro musimy spotkać się z Mitsubasą i zobaczyć, czy da radę podbudować finanse Mafii. I trzeba raz na zawsze skończyć z bezpośrednimi narkotykami. De Luca w życiu nas nie wysłucha jeśli będziemy się babrać w tak jawnym głównie. Powinienem do nich zadzwonić. Ty też się łap za telefon. Załatw nam kogoś. Przejrzyj sobie notatki i rozłoż ludzi na razie do tego. Resztą zajmiemy się później. Do spotkania z Mitsubasą potrzebujemy kogoś, kto na wylot zna finanse Mafii oficjalnie i nieoficjalnie. Przydałyby się jeszcze dwie osoby, od tak, dla tłoku. Mitsubasie łatwo zaimponować, zaczniemy od najprostszych rzeczy. Zadzwonisz umówić z nim spotkanie? Sala konferencyjna na 9 będzie najlepsza.

Nakahara skinął twierdząco głową. Uwielbiał obserwować Dazaia w pracy. Czasami brunet wpadał w taki wir, że trudno go było z niego wyciągnąć. Teraz jednak Chuuya znalazł na to perfekcyjny środek. Niczego nieświadomy Dazai stał w pół drogi do kuchni, gdy Nakahara go zawołał, później rudzielec wziął rozbieg i rzucił się na bruneta. Osamu złapał go zaskoczony i cofnął się kilka kroków pod niespodziewanym ciężarem. Chuuya oplótł chłopaka nogami w pasie i spojrzał na niego z góry z zaczepnym uśmieszkiem.

- Zabrakło Ci czułości w życiu Chuu? - spytał Dazai, patrząc na rudzielca z niejakim rozczuleniem.

Nakahara twierdząco pokiwał głową.

- Uciekłeś mi z łóżka gnido, więc teraz musisz to nadrobić. No i za tę noc pełną stresu też mi się coś należy - oznajmił głosem rozpieszczonego przedszkolaka.

- Coś Ci się należy? - przedrzeźnił go Dazai z uśmiechem.

Skierował się w stronę kanapy i delikatnie odłożył na niej Chuuyę, który dopiero leżąc przestał wisieć na jego szyi. Zawisnął nad nim, podpierając się na łokciach i przedramionach, a na dole na kolanach. Pochylił się nad chłopakiem  i odchyliwszy rąbek jego koszulki, pocałował go delikatnie na odkrytym kawałku skóry. Później kawałek wyżej. I znów. Powoli, niespiesznie. W pewnym momencie zaczął się zasysać, naznaczając przebywaną ustami ścieżkę malinkami. Chuuya uśmiechał się szeroko, patrząc na poczynania bruneta. Gdy jednak przyłapywał go na spoglądaniu na niego znad jego szyi, układał usta w wyrazie niezadowolenia, pokazując, że nie może się doczekać, aż Osamu dotrze w końcu do celu.

- Takiego poziomu czułości oczekujesz? - szeptem wypowiedziane pytanie wprost do ucha sprawiło, że przez ciało rudzielca przebiegły ciarki.

- Mógłbyś się bardziej postarać - mruknął, udając niezadowolenie, sam zainteresowany.

Dazai zagłuszył końcówkę tej wypowiedzi pocałunkiem prosto w usta. Wsunął dłoń we włosy Nakahary. Nie sądził, że cokolwiek szybko się zmieni. Jakież było jego zdziwienie, kiedy Chuuya kopniakiem podciął go tak, że brunet wylądował centralnie na mniejszym chłopaku, a później został przeturlany na plecy. Nakahara usiadł na nim okrakiem i chwyciwszy obie ręce bruneta, przytrzymał je nad jego głową.

- To niezbyt grzeczne tak się mozolić gnido - oświadczył poważnie.

Pocałunek, który rozpoczął Chuuya był gwałtowniejszy, bardziej przepełniony pasją niż delikatnością. Skończył się też o wiele później, pozostawiając obu mężczyzn delikatnie zziajanych i zarumienionych. Na tak drobnych, acz pełnych uczuć, czułostkach minęło im trochę czasu i dopiero, gdy Dazai oderwał się od Chuuyi na dłuższą chwilę, by wstać i zrobić śniadanie, które jakimś cudem wciąż im umykało. Na szybko przygotował stosunkowo proste, w porównaniu do innych jego dzieł, kanapki i kawę, które pochłonęli w błyskawicznym tempie. Dazai ostatecznie wyrzucił ubrania, w których przyszedł, do kosza. Krwi nie dało się sprać i Osamu bardzo szybko przestał próbować. Teraz jednak, kiedy czekał aż Chuuya przygotuje sobie torbę i walizkę z rzeczami, przypomniał sobie o własnych ubraniach. Ogarnął trochę mieszkanie Nakahary. Koniec końców stał, opierając się nonszalancko o ścianę tuż obok drzwi do mieszkania. Podniósł wysoko brew w wyrazie niedowierzania, gdy zobaczył, jak Nakahara ciągnie za sobą elegancką, czarną walizkę na kółkach, a na niej dodatkowo stała sportowa torba. Wzrok Chuuyi jednak odwiódł go od komentowania tego w jakikolwiek sposób.

- Idziemy? - spytał tylko.

Droga do mieszkania Dazaia zajęła im pół godziny, a na koniec Nakahara zaczął narzekać, że przed kamienicą Osamu nie ma normalnego parkingu i musiał zaparkować równolegle, co wiązało się z największą i najbardziej soczystą wiązanką przekleństw, jaką Dazaiowi dane było w życiu usłyszeć. Chłopak próbował się nie śmiać, ale marnie mu to wychodziło, gdy obserwował, jak Chuuya piętnasty raz wywija kierownicą żeby tylko odpowiednio się ustawić. Koniec końców udało im się zaparkować i gdy wysiedli, rudzielec obdarzył bruneta zdenerwowanym spojrzeniem.

- Nie zaparkowałbyś lepiej gnido, przyznaj to.

Dazai tylko podniósł ręce w geście poddania i uznał, że lepiej nie wciągać się w te kłótnię. Gdy Nakahara po raz pierwszy przekroczył mieszkanie Osamu, stanął jak wyryty. Otworzyła się przed nim ogromna przestrzeń, przeszklona w większej części. Salon był ogromny i połączony z aneksem kuchennym. Na prawo od wejścia znajdowały się czarne, metalowe schody prowadzące na otwartą antresolę, gdzie znajdowała się sypialnia Dazaia. Brak ściany oddzielającej sypialnię i salon dodatkowo potęgował wrażenie ogromu miejsca. Pod sypialnią znajdowało się zabudowane pomieszczenie, które Nakahara uznał za łazienkę oraz oddzielony ścianą wykonaną ze szklanych kwadratów oddzielonych czarnymi obramówkami prywatny gabinet. Wszystko utrzymane było w industrialnym stylu. Na ścianie za łóżkiem znajdowała się ściana w całości pokryta cegłą. W dodatkach przewijały się drobne kolory, które ocieplały wnętrze.

Nakahara był zaskoczony. Mieszkanie było tych samych rozmiarów, co jego, a wydawało się znacznie większe. I o wiele przytulniejsze. Cóż, jego było utrzymane w odcieniach szarości, czerni i bieli, bez najmniejszego dodatku koloru. Coś w sercu Chuuyi podpowiadało mu, że tak wygląda dom. Że mógłby zostać w tym mieszkaniu do końca życia. A później jedno spojrzenie uświadomiło mu, się pomylił. Wystarczyło, że spojrzał na Dazaia. To brunet był jego domem. Bo to ludzie stanowią o tym, czy coś jest domem, czy nie. A nie miejsce.

Osamu rozłożył szeroko ramiona, obracając się wokół własnej osi.

- Zapraszam - oznajmił, kłaniając się lekko, z przesadną teatralnością.

- Przyznam, gnido, że masz niezłe poczucie stylu - oznajmił z uznaniem.

- Walizkę możesz zostawić w salonie, przecież i tak niedługo wyjeżdżamy, a z torby rozpakuj się w szafie. Jest przestronna, więc bez problemu znajdziesz sobie wystarczająco dużo miejsca.

Dazai rozłożył papiery, które zabrał od Nakahary na biurku u siebie w gabinecie i po chwili kręcenia się na obrotowym fotelu wybrał numer do dyrektora włoskiej, produkującej broń firmy.

~ Don de Luca! ~ niemalże wykrzyknął Dazai, płynnie przestawiając się na język włoski, by uszanować rozmówcę. ~ Biję się w pierś, stary przyjacielu, zaiste wiele okazji przegapiłem, by podtrzymać naszą przyjaźń i mam szczerą nadzieję, że przyjmiesz me najszczersze przeprosiny i pozwolisz, by lata znajomości nie odeszły w cień drobnych nieporozumień.

Osamu wysłuchał spokojnie odpowiedzi, stukając długopisem w powierzchnię biurka. Słyszał również stukot i szuranie, gdy Nakahara rozkładał swoje rzeczy. Uśmiechał się lekko, próbując w głowie ułożyć sobie, co ma powiedzieć Luce.

~ Dazai! Mój przyjacielu ~ rozległo się po drugiej stronie. Osamu nie wyczuł w głosie rozmówcy niczego negatywnego. ~ Ileż to czasu minęło od naszej ostatniej rozmowy! A od spotkania? To już ponad dwa lata. Coś przeczuwam jednak, iż nie dzwonisz jedynie, by nadrobić stare dzieje.

~ Zaiste, nie to jest mym jedynym celem. Szczegóły oraz przeszłość z wielką przyjemnością omówię w trakcie przyjacielskiej rozmowy przy szklaneczce Campari, jeśli byłbyś skłonny przyjąć moją propozycję oczywiście.

~ Wyjaśnij mi jednak, przyjacielu, czemuż miałbym ją przyjąć. Nie okazywałeś żadnej oznaki naszej przyjaźni od wielu lat.

~ Tu akurat mogę zaspokoić Twoją ciekawość. Uznałem, iż nasza przyjaźń stać może na drodze przyjaźni Twojej oraz Portowej Mafii, która wszakże okazać mogłaby się ważniejsza ze względu na korzyści płynące z tej przyjaźni. Ostatnim, czego bym pragnął, byłoby narażenie Twojej przyjaźni.

~ Szanuję przyjaciół takich, jak Ty, Dazai. Potrafiących przyznać się do błędu. Nie szukających wymówek. Prości ludzie stanowią najlepszych przyjaciół. Również nie chciałbym stracić naszej przyjaźni. Zwłaszcza teraz, gdy Portowa Mafia, zerwała naszą przyjaźń w tak, niehonorowy sposób. Nie dzwonisz w sprawie Portowej Mafii, nieprawdaż?

~ To skomplikowana sprawa, przyjacielu. Obiecuję wszakże wszystko Ci wytłumaczyć, gdy tylko się spotkamy. Czy udałoby Ci się może przeznaczyć chwilę lub dwie na spotkanie, w zbliżający się piątek? Oczywiście zrozumiem odmowę, wszakże dzwonię niezwykle późno.

~ Przełożę inne spotkania. Przez wzgląd na stare czasy. Nie ma rzeczy, których nie robi się dla starych przyjaciół, nieprawdaż?

~ Oczywiście, Don de Luca, oczywiście ~ przyznał mu rację Dazai.

~ Zatem przyjacielu do zobaczenia. Szalom, mój drogi.

~ Również i z Wami pokój, Don de Luca. Przekaż proszę moje pozdrowienia żonie oraz obu córkom.

Dazai poczekał aż de Luca się rozłączył i odłożył telefon na biurko. Przetarł oczy. Nie był zmęczony. Rozmowa z de Lucą była czystą przyjemnością. Kiedyś, gdy Portówka pozostawała jeszcze w dobrych relacjach z Berettą, Osamu był częstym gościem w prywatnym domu Włocha. Zastanawiał się, jak szybko teraz dostaną kulkę. Miał nadzieję, że w ogóle, bo naprawdę zaplanował sobie miły weekend z Nakaharą.

Chuuya chrząknął, ściągając na siebie uwagę bruneta, który leniwie otworzył oczy.

- Zmieniamy plany? Chcesz zostać w domu? - spytał zmartwiony rudzielec.

- Jeśli po każdym telefonie do względnie przyjaźnie nastawionych nam ludzi będę musiał odwoływać randkę z chłopakiem to nasz związek długo nie przetrwa, wiesz? - zażartował Dazai.

- Jesteś na mnie skazany do końca życia - jawnie wyraził swój sprzeciw Nakahara, choć jego szeroki uśmiech zaprzeczał powadze jego słów.

- Rozpakowałeś się?

Nakahara skinął twierdząco głową. Dazai podszedł do niego i zmierzwił mu włosy.

- Teraz ja prowadzę - oznajmił, chwytając dwa kaski leżące na niskiej szafeczce tuż obok wejścia.

- Nie potrzebujemy tego w aucie - Nakahara niepewnie wskazał na trzymane przez Dazaia przedmioty.

- A kto mówił, że jedziemy autem? - odparł zaskoczony Osamu. - Poznasz Fat Boba - dodał ze zbyt szerokim, jak dla Chuuyi, uśmiechem.

Chuuya spojrzał na niego przerażony, dzięki czemu zarobił pocieszającego buziaka w czoło i po chwili stali już obok pięknego, nowiutkiego motocykla. Osamu podał rudzielcowi jeden z kasków.

- Mój najnowszy nabytek. Harley Davidson, Fat Bob, tegoroczny model. Cudowne, stylizowane na mosiężne rury, matowe elementy. Prawie trzysta kilogramów żelastwa tworzące tę niesamowitą bestię.

- Mam jechać na tym? - spytał z jawnym przerażeniem Chuuya, już wyobrażając sobie, jak zostaje dawcą organów w tak młodym wieku.

- Owszem - przytaknął Dazai.

- Cóż, może chociaż moje nerki posłużą komuś innemu. I serce. I płuca. Mózgu chyba nie da się przeszczepić. A może zostanie ze mnie paćka? - zastanawiał się.

Dazai roześmiał się szczerze i przytulił rudzielca. Pocałował go. Krótko i mocno. Przez chwilę Nakahara zapomniał nawet, jak się nazywa.

- Zaufaj mi. Nic Ci nie będzie.

Osamu założył Chuuyi kask i zapiął go dokładnie. Usiadł wygodnie na siodełku i poklepał miejsce za sobą.

- Kochanie, nie mamy całego dnia - delikatnie pospieszył go brunet.

To skłoniło Nakaharę do ruszenia tyłkiem. Usiadł tuż za Osamu i przytulił się do niego z całej siły.  Zaciągnął się ulubionym zapachem. Oparł policzek o plecy chłopaka.

- Lubię sposób, w jaki to brzmi. Możesz tak mówić częściej - mruknął mu w plecy, zaciskając z całej siły oczy jeszcze zanim Dazai odpalił silnik.

Odpowiedziała mu tylko drobna wibracja klatki piersiowej przyjaciela, gdy ten zaczął się śmiać. Później wszystko zagłuszył ryk silnika i Nakahara jeszcze mocniej zacisnął wszystko, co mógł, wokół Dazaia. Osamu oczywiście nie miał najmniejszego zamiaru jechać przepisowo. Wiatr świszczał im w uszach i rozwiewał włosy skryte pod kaskami, tak, jak szarpał ich płaszczami, które zdawały się unosić tuż za Nakaharą. W końcu Dazai się zatrzymał i Chuuya z ulgą stwierdził, że wyłącza silnik. Przejażdżka nie była tak tragiczna, jak się spodziewał. Towarzystwo z pewnością dopisało. Supeł zamiast żołądka nie był fajną opcją, ale poza tym mógłby się przyzwyczaić do takiej formy podróży. Na krótkich dystansach oczywiście. Obaj zdjęli kaski i powiesili je po obu stronach kierownicy.

- Dojechaliśmy - oznajmił Dazai, zsiadając z motoru i pochylając się nad Chuuyą. - Naprawdę przez całą drogę miałeś zamknięte oczy?

Nakahara odparł, że tak i już zamierzał je otworzyć i powyżywać się, jak debilnym środkiem transportu jest motor, gdy został uciszony pocałunkiem. To, że wargi Dazaia były zajebiście miękkie i rudzielec chciał je całować do końca życia w żaden sposób nie zmieniało faktu, że chciał skrytykować motocykle. Ten pocałunek wcale nie był aż tak cudowny. I wcale nie lubił, gdy Dazai przyciskał go do siebie, gdy go całował. Nic z tych rzeczy. To na pewno nie zniszczy jego planów o wygarnięcia mu... Dłoń Osamu wsunięta w jego włosy, która uniemożliwiałaby mu odsunięcie się, nawet gdyby chciał. A przecież i tak nie chciał. Ale to i tak potęgowało siłę tego pocałunku. Krótki, urywany oddech, gdy odrywali się od siebie na chwilę by zaczerpnąć tchu i wrócić do przerwanej czynności. Błyszczące oczy Dazaia pełne miłości do niego. To... czym oni tutaj przyjechali?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top