P. XLIX / NAD PRAWYM RAMIENIEM DAZAIA UNOSIŁA SIĘ LICZBA
Autorskie: tak, wiem, miał być Akutagawa, który do tej pory został pominięty w historii, ale poza tym, że gościa nie lubię, to na razie nie miałby jak się do niej przyczynić. Mam jednak pomysł, jak go wprowadzić, być może nawet niedługo, więc nie zabijajcie autora :D Chociaż za ten rozdział pewnie i tak będziecie chcieli. No ale miłego czytania Miśki ~
Jak się zdecydowanie można było spodziewać, Nakahara zasnął nim minął czas, który wyznaczył Dazaiowi na pracę, więc brunet przełączył się po prostu na tryb większej czujności i kontynuował swoją robotę. W takich momentach uwielbiał swoją fotograficzną pamięć i wydajną mózgownicę. Mógł przejrzeć teczki ponad ośmiu tysięcy ludzi i zapamiętać o nich wszystko. A to mu się zdecydowanie przyda do rozmów z Hersztami.
Przejrzenie ludzkich akt miało jeszcze tę jedną zaletę, że pomagało wytworzyć rzeczywisty obraz działań Mafii. Jasne, raporty powinny być dokładne i rzetelne, ale nie raz i nie dwa zdarzyło się, że ktoś coś naciągnął albo zamiótł pod dywan. Takie drobne nieścisłości wychodziły właśnie na światło dzienne przy przeglądaniu teczek. I Dazai zamierzał osądzić, kto dostaje bilet pierwszą klasą, czyli zostaje bez najmniejszego przesłuchania, u tego samego Herszta, jedynie przy poinformowaniu o drobnych zmianach zachodzących w Portowej Mafii, a kto na niego nie zasługuje. To było pierwsze kryterium. Zerowym oczywiście byli martwi lub definitywnie nieaktywni członkowie Portówki, których teczki przeglądał w celach stricte informacyjnych.
Biletem drugiej klasy byli ludzie, którzy mieli zostać w Portówce bez przesłuchania, z poinformowaniem o drobnych zmianach i zmianą Herszta. Nie chodziło tu tylko o brak zaufania, ale też efektywność danego członka na danym miejscu i szczeblu. Mafia w Kobe od zawsze była tworem, który nie dyskryminował nikogo ze względu na pochodzenie, płeć czy cokolwiek innego. Tu każdy zaczynał od najniższego poziomu i w zależności od swojej użyteczności i umiejętności, mógł awansować.
Biletem trzeciej klasy było przesłuchanie i ponowne przydzielenie do któregoś Herszta. Być może do własnego, być może do innego. Biletem czwartej klasy było wydalenie z Mafii, chyba że osobnik weźmie udział w testach psychologicznych i przejdzie je wszystkie z pomyślnym wynikiem. Później oczywiście testy strzeleckie, sprawdzające logikę i siłę. Cały komplet. Osamu starał się nie wrzucać do tej grupy zbyt wielu ludzi, ale wiedział, że to niemożliwe. Jeśli ma ufać każdemu w tej organizacji, to na to zaufanie ludzie muszą sobie zapracować.
Biletem piątej klasy był wilczy bilet. Jednostronnie w piasek lub poza granice miasta z możliwością powrotu do Kobe za dekadę, zamazaniem tatuażu przynależności i brakiem możliwości powrotu do samej Mafii. Właśnie, tatuaż Mafii. Z tym też trzeba było coś zrobić. Obecny nie dość, że wyglądał po prostu żałośnie to był doskonale widoczny. Finanse Portowej Mafii chwilowo chwiały się w posadach, ale Dazai uznał, że to stosunkowo pilna sprawa. Raz, że dzięki zamazaniu będzie można poznać osoby, które z Mafii wyleciały na zbity pysk, a dwa, że choć chirurgiczne usunięcie tatuażu znad zgięcia łokcia może być drogie, będzie tańsze niż załatwianie ciągle spraw tak, by przypadkiem policja nie zorientowała się, że to coś więcej niż głupia moda, a symbol przynależności. Dosłownie w sekundzie, w którym do małych móżdżków policjantów by to dotarło, cała Mafia byłaby skazana na porażkę, bo tego tatuażu po prostu nie dało się ukryć.
Osamu wstał i w pierwszej kolejności najdelikatniej jak tylko mógł, poprawił koce na śpiących członkach jego rodziny. Bo właśnie za to uważał teraz również Yosano. Nakahara oczywiście o wiele wcześniej zasłużył sobie na to miejsce. I o ile Akiko spała względnie spokojnie i jej koc spadł jedynie drobny kawałek, pod wpływem złego ułożenia i niezłomnej sile grawitacji, o tyle Nakahara swój koc skopał niemalże całkowicie, co mogłoby wydawać się niemożliwym, bo przecież spał zwinięty w kulkę na fotelu, rozkoszując się niedawno zdjętym gipsem. A jednak.
Dazai nie chciał zapalać lampki, bo bał się, że w ten sposób obudzi którąś ze śpiących osób. Podszedł do stojaczka z kroplówką, który stał niedaleko wejścia, ot, na wszelki wypadek. Przesunął go w stronę aneksu kuchennego, obok którego znajdowało się ogromne przeszklenie i zostawił w bezpiecznym miejscu. Później przeniósł sobie kawę, koc i całą masę teczek, które swoje ważyły. Osamu był wściekły na siebie, że jeszcze nie odzyskał pełnej sprawności i nie wrócił do poprzedniego stanu. Wiedział, co sobie zafundował i że potrzebował czasu, ale po prostu go nie miał, a to powodowało uczucie bezsilności, które skutkowało gniewem.
Blady, zgrzany, spocony i ze zdecydowanie zbyt ciężkim oddechem usiadł w końcu przy szybie. Dzięki niej do pomieszczenia wpadało mnóstwo księżycowego światła, a i Dazai mógł ustawić sobie niewielką lampeczkę, która nie powinna przeszkodzić nikomu. Od kiedy zabrali się za robotę zdążyli przejrzeć trzysta teczek. Zdecydowanie zbyt mało, jak na sześć godzin pracy. Zdecydowanie poniżej zwyczajowego tempa Osamu. I zdecydowanie zbyt mało jeśli chce, by to, co zaplanował, miało szansę się stać. Dobrze, że chociaż tamte teczki leżały już grzecznie w stosikach, które wyznaczył Dazai.
Oparłszy się plecami o szafę i mając szybę po prawej stronie, brunet zauważył, choć siedzi wygodnie to trzęsie mu się dłoń. Miał nadzieję, że to tylko kwestia przemęczenia. Przemęczenie czy nie i tak zdecydował się to zignorować, ale przyjemniejszą opcją byłoby, gdyby to nie był zwiastun kolejnego pogorszenia się jego stanu. Uderzył się drugą ręką kilka razy o przedramię żeby opanować drżenie i gdy zdawało się zanikać, sięgnął po kolejne teczki. Jego wzrok nieubłaganie mknął po kolejnych linijkach przez kolejnych kilka godzin. Światło wstającego słońca zlała się z ciemnością, w jaką zbiły się wydrukowane słowa i pochłonęło Dazaia.
Nakahara obudził się jako pierwszy, zupełnie jakby wystarczyła jedna noc w tym mieszkaniu i wróciły stare nawyki. Z przerażeniem zauważył, że nie ma Dazaia, więc zerwał się na równe nogi, budząc przy tym nieco Yosano. Jego strach na chwilę ustąpił, gdy zauważył, że chłopak śpi spokojnie, oparty o szybę z włączoną lampką. Chuuya założył, że ten debil po prostu pracował do późna. Z cichym westchnięciem poszedł go obudzić żeby przenieść go na łóżko w sypialni żeby nie nadwyrężał zdrowia, ale serce podskoczyło mu niemal do gardła, gdy zobaczył, jak blady jest Dazai. Ruszył w jego stronę, taranując stojące po drodze krzesła i uklęknął przy chłopaku. W jednej chwili poczuł, że cały świat przestaje się kręcić.
- Yosano! - wydarł się Nakahara, klepiąc Osamu po policzkach i nie bawiąc się w delikatność. - Dazai nie oddycha.
Lekarka natychmiast poderwała się z kanapy, całkowicie rozbudzona. W biegu chwyciła swoją torbę, w której miała narzędzia i siłą odsunęła Nakaharę. Szybko przebadała bruneta.
- Kurwa - mruknęła, odsuwając wszystko, starając się jednak niczego nie pomieszać. Nie chciała zmarnować pracy chłopaka. - Pomóż mi go ułożyć na płasko i zapierdalaj do szpitala, potrzebuję defibrylatora, nie można go stąd ruszyć, bo może mieć krwotok wewnętrzny. Kurwa, to wszystko się źle skończy - dodała.
Chuuya pomógł jej tak, jak kobieta prosiła, dając dostęp do ciała nieprzytomnego chłopaka z każdej strony i zebrał się do biegu.
- Chuuya! - krzyknęła jeszcze lekarka, widząc postawę rudzielca. - Jesteś ranny, nie każ mi operować Was obu.
Nakahara skinął głową na znak, że rozumie i ruszył biegiem. Doskonale rozumiał własne ciało. Wiedział, do jakich limitów może się posunąć, ale musiał się spieszyć. Miał tylko nadzieję, że mimo cholernie wczesnej pory, któryś z lekarzy będzie czekał. Wbiegł do windy, klnąc cicho, że maszyna nie może jechać szybciej. Wydarł się na cały korytarz, zupełnie olewając to, że mogą mieć innych pacjentów, którzy powinni odpoczywać.
- Jest tu ktokolwiek? - Nakahara był na skraju załamania.
Z pokoju pielęgniarek niemal sprintem wybiegło osiem osób. Na ten widok Chuuya uśmiechnął się słabo. Wszyscy patrzyli na niego przerażeni i chcieli go zaciągnąć do którejś z sal.
- Dazai, apartamenty, brak oddechu, defibrylator - wydukał rudzielec, nie potrafiąc już nawet ze stresu sklecić jednego, porządnego zdania.
Najważniejsze jednak było to, że lekarze i pielęgniarki go zrozumieli. I choć jedna z nich uparła się, że go odprowadzi i przebada na miejscu, skoro chłopak tak się rwał do powrotu, ale mają to zrobić powoli. Grupa siedmiu osób wbiegła do windy i pojechała ratować Szefa.
Yosano nawet nie próbowała zastosować zwykłego sztucznego oddychania. Użyła swojej Zdolności i najzwyczajniej włożyła ręce w klatkę piersiową Dazaia. Jej Zdolność przerażała osoby trzecie, które miały szansę ją zobaczyć na własne oczy. Akiko mogła bez najmniejszego problemu przeniknąć przez każdą tkankę. Tak, jak na przykład teraz, gdy jej dłonie dosłownie zatopiły się w klatce Osamu, nie powodując u niego żadnego bólu, ale pozwalając jej bezpośrednio dostać się do najważniejszych miejsc.
Krwotok rzeczywiście był, choć na szczęście niewielki. Udało jej się go zaleczyć. Później sprawdziła, czy w sercu nie powstał żaden zator, czy inne narządy wyglądały prawidłowo, na razie pomijając mózg. Dosłownie kątem oka zauważyła tam coś, czego zdecydowanie nie powinno tam być i z czym na razie nie chciała się mierzyć. Nie była na to gotowa. I jeśli by to sprawdziła, nie wiedziałaby, jak ma o tym powiedzieć Nakaharze.
Zespół medyczny zastał ją, gdy stosowała pierwszą pomoc bezpośrednio na sercu, ściskając je i pozwalając mu się rozkurczyć, próbując przywrócić jego pracę. Gdy jednak zauważyła, że obok niej znajdują się ludzie z defibrylatorem i poważnymi narzędziami, odsunęła się, dając im pole do manewru. Oparła się plecami o którąś z szafek w aneksie, obserwując wszystko z boku z zakrwawionymi dłońmi. Łzy same cisnęły jej się do oczu.
Przez ciało Dazaia przeszła pierwsza fala. Potem kolejna. Wszystko z zastosowaniem się do odpowiednich reguł i wytycznych. Zupełnie, jakby to miało go uratować. Podciągnęła kolana do klatki piersiowej i ukryła twarz w dłoniach, zupełnie ignorując krew.
Nakahara, gdy tylko ją zobaczył, rzucił się w jej stronę, zupełnie ignorując pielęgniarkę. Mina Yosano mówiła mu, że nie jest dobrze. Że jest bardzo daleko od bycia dobrze. Siedzieli więc razem, przytuleni do siebie, próbując się wspierać w nadziei, że najważniejsza dla nich osoba nie umrze, oparci o kuchenne szafki. Sekundy zdawały się ciągnąć w nieskończoność.
Koniec końców udało się uratować bruneta. Zespół medyczny chciał go zabrać na piętro szpitalne, ale tu wtrąciła się Yosano.
- On by tego nie chciał. Przenieście go do sypialni, podłączcie pod tlen i kroplówkę. Jak znów będzie w stanie krytycznym, odezwiemy się do Was - zarządziła, a ton jej głosu wskazywał, że lepiej się jej nie sprzeciwiać.
Zrobili tak, jak im kazała. Niezwykle blady Dazai spoczął na ogromnym łóżku, znów otoczony przez aparaturę. Wyglądał jakby spał, ale co najważniejsze dla pozostałej dwójki, jego klatka piersiowa nieznacznie się unosiła i opadała. Kryzys został zażegnany. Przynajmniej chwilowo. Nakahara opuścił pomieszczenie, gdy tylko upewnił się, że Osamu jest wygodnie i nic nie zagraża jego życiu. Zaskoczona Yosano ruszyła za nim.
- Nie chcesz z nim posiedzieć? - spytała, wskazując drzwi za nimi.
Rudzielec pokręcił przecząco głową.
- Chciałbym. Ale nie mogę. Ty musisz. Zadzwoń do Shizuki Ren, jest wciąż na piętrze szpitalnym, ale nie ma żadnych obrażeń. Dazai trzymał ją tam dla bezpieczeństwa. Jest sprytna, zrozumie system. Od teraz robimy tak. Jedno śpi, jedno pilnuje Dazaia, jedno kontynuuje pracę. Byłby rozczarowany gdybyśmy nic nie zrobili tylko dlatego, że on zasłabł.
- Nie martwisz się o niego? Ostatnio warowałeś przy nim jak pies - oznajmiła zaskoczona lekarka.
- Martwię się o niego jak cholera - warknął rudzielec. - To jest najważniejszy człowiek w moim życiu. Ale go znam. Wiem, czego by chciał. Praca jest lepsza niż bezczynne czekanie, chyba, że możesz go magicznie uzdrowić.
- Nie mogę. Jest zbyt daleko od śmierci, a nie chcę ryzykować - przyznała lekarka. - Zadzwonię po Shizuki.
Nakahara wziął pierwszą wartę na segregowanie teczek, nie mieszając ich z tymi, które posegregował Dazai. Chciał zrobić tylko wstępny podział, żeby ułatwić brunetowi pracę, gdy ten się obudzi. Bo się obudzi. Musi. Nie zostawiłby przecież Chuuyi samego. Nie po tym, co przeszli i nie po tym, co obiecali sobie, że razem przejdą. Shizuki dołączyła do nich, od razu rozumiejąc krytyczną sytuację w pokoju. Usiadła przy Nakaharze i przejrzała kilka teczek by zrozumieć system, którym kierował się Dazai.
- Tylko nie gap się na mnie, jasne? - oznajmił rudzielec, nie wiedząc, czy bardziej ma ochotę prosić czy warczeć na dziewczynę. Cóż, stres swoje robił.
Shizuki zamknęła oczy, gdy odwróciła twarz w kierunku Nakahary.
- Nie spojrzę, obiecuję - oświadczyła, nie chcąc dokładać rudzielcowi stresu.
Chuuya nie miał nic przeciwko dziewczynie. Jej Zdolność była przerażająca, ale użytkowniczka naprawdę szanowała ludzi. Rudzielec po prostu nie potrafił wyobrazić sobie świata, w którym wolałby być ślepy, niż widzieć wszystko dookoła. Bo Ren widziała. A dokładniej widziała wszystko w liczbach. Pierdoły typu wagę, wzrost, głęboko ukryte wady dziedziczne, a co najgorsze, przewidywany czas do zgonu. A nikt nie chce wiedzieć, ile mu zostało.
Shizuki kiedyś uważała, że jej Wzrok to dar. Dopóki nie zobaczyła człowieka z zerem latającym nad jego prawym ramieniem. Z racji tego, że do tamtego czasu widziała tylko duże liczby, dla ośmiolatki piętnaście lat to dużo, a taki był najmniejszy wynik, jaki odczytała, była najzwyczajniej w świecie ciekawa, co może się stać. Wtedy też nie do końca wiedziała, co te wszystkie cyferki oznaczają. Po prostu zawsze unosiły się w powietrzu, tuż obok ludzi. Gdy zobaczyła jak ten mężczyzna z zerem podszedł na stację, patrzyła na to z dziecięcą ciekawością. Z mniejsza ciekawością, a większym przerażeniem zobaczyła, jak ten nieznajomy wskakuje pod pociąg. Gdy poczuła, jak krew, która rozchlapała się dosłownie wszędzie, dosięgnęła również jej twarzy, ledwie kilkoma kroplami, ale zawsze, zamknęła oczy. I postanowiła, że otworzy je tylko wtedy, gdy będzie to konieczne.
Oczywiście, pojawiło się sporo kłopotów. Wszyscy uznali, że to tylko durny wymysł dziecka i zaczęto ją ciągać po szpitalach i psychologach, jednak bez skutku. Wyrywała się, walczyła. Gdy siłą otwierali jej powieki, płakała żeby liczby były niewyraźne. W końcu rodzice ustąpili. W szkole wcisnęli jakiś kit, że uległa wypadkowi w niewyjaśnionych okolicznościach i kwas przeżarł jej oczy na tyle, że nie mogła już z nich zrobić żadnego pożytku. Wszyscy to kupili, bo na wszelki wypadek Shizuki zaczęła chodzić do szkoły z głową owiniętą bandażem na wysokości oczu, by nawet, jeśli otworzy oczy, nie zobaczyć niczego.
Oczywistym było również, że nie spotkało się to z pełną akceptacją. Nawet dzieci nie lubią, gdy są traktowane inaczej. A Ren musiała być traktowana inaczej. Nie była w stanie pisać testów dopóki ich nie widziała. Więc albo musiała być odpytywana ustnie, albo mieć test wydrukowany Braillem. Nie trzeba było długo czekać, aż szkolne urwisy zedrą bandaż z twarzy dziewczynki i nagle okaże się, że nic nie wygląda na uszkodzone. Późniejsze próby wytłumaczenia, że wypadkowi uległy same oczy dziecka, więc to oczywiste, że nie ma żadnych śladów dookoła na niewiele się zdały. Skończyła się taryfa ulgowa, zaczęło się wpatrywanie w kartki papieru, ściany i niebo. Byleby nie w ludzi.
Ren nauczyła się, jak chodzić, ubierać się, myć, jeść i po prostu żyć z zamkniętymi oczami. Dzięki temu minimalizowała szanse. Otwierała oczy tylko wtedy, gdy jej kazano. Tak więc, gdy Mori, Szef Mafii obiecał jej, że nie będzie musiała patrzeć na żadnego człowieka, odetchnęła z ulgą. W końcu mogła zaznać spokoju.
Shizuki naprawdę przydała się Nakaharze i praca poszła im wyjątkowo sprawnie, choć w niemal zabójczej ciszy. Później, Chuuya skierował się w stronę łóżka, a Ren w stronę sypialni Dazaia. Była o wiele bardziej wypoczęta niż rudzielec i oboje to wiedzieli. Gdy weszła do pomieszczenia, dosłownie ją zamurowało. Może i nie miała wzroku, ale dzięki temu jej pozostałe zmysły wyostrzyły się jak cholera. Zamknęła spokojnie za sobą drzwi i podeszła do płaczącej lekarki. Położyła jej dłoń na ramieniu, chcąc dodać otuchy. Czasami każdy jej potrzebował.
Ren założyła, że to dlatego, że lekarka martwi się o Dazaia. Że być może nie była w stanie wystarczająco mu pomóc. Coś jednak, zupełnie niezrozumiałego, kazało jej spojrzeć na leżącego na łóżku chłopaka. Łez było zbyt dużo, jak na zwykłe poczucie winy. Na wszelki wypadek członkini Mafii zaczęła od stóp. Przeczuwała, że nie jest na to gotowa i spodziewała się najgorszego. A i tak zobaczyła coś, co przekroczyło jej wszelkie obawy.
Nad prawym ramieniem Dazaia unosiła się liczba.
Czterdzieści trzy.
Osamu Dazaiowi zostały do przeżycia tylko czterdzieści trzy dni, a chłopak był nieprzytomny. A w pokoju obok znajdował się mężczyzna, który nie potrafił żyć bez niego. A w tym samym pokoju znajdowała się kobieta, która również teraz tego nie potrafiła. Tak to już jest, jak oddasz komuś serce.
- Co do chuja - wyszeptała, przerażona dziewczyna i pamiętając o zamknięciu oczu, przeniosła wzrok na lekarkę.
Yosano ukryła twarz w dłoniach. Dazai, jeszcze gdy leżał na piętrze szpitalnym, opowiedział jej o Ren i o jej umiejętności. Bała się jej przyjścia tutaj. Nie chciała słyszeć czegoś, co potwierdziłoby jej obawy, bo marzyła, by to okazała się jedna wielka nieprawda.
- Ile? - spytała cicho, chwytając Dazaia delikatnie za rękę, jakby to miało wydłużyć jego życie.
- Czterdzieści trzy - odpowiedziała równie cicho Shizuki, mimowolnie zaciskając palce na barku rozmówczyni. - Co się stało?
- Dazai się przepracował w nocy. Mieliśmy z nim siedzieć z Chuuyą, ale pozasypialiśmy, więc się przeniósł żeby nas nie obudzić. Gdy Chuuya rano go znalazł. Dazai nie oddychał. Próbowaliśmy o ratować, potem przybiegła pomoc z piętra szpitalnego i myślałam, że wszystko będzie w porządku - zaczęła Yosano, bojąc się wypowiedzieć na głos tego, co wieńczyło tę historię. - Ale spojrzałam na jego mózg. Dazai był nieprzytomny cholera wie jak długo. Nie oddychał przez jakieś dwadzieścia minut. Całe jego ciało jest niedotlenione, dlatego musi leżeć z tym durnym ustrojstwem przy twarzy. To niedotlenienie. To ono uwydatniło zmianę w mózgu. Chciałam poczekać aż się obudzi i przeprowadzić kilka badań kontrolnych żeby upewnić się, że się nie przewidziałam albo nie pomyliłam, bo nie chciałam zakładać najgorszego i wydawać na niego wyroku śmierci, ale po Twojej reakcji i liczbie, którą mi podałaś mogę stwierdzić, że mamy do czynienia z najgorszym możliwym przypadkiem.
- Co mu jest? - spytała cicho Shizuki, bojąc się, że jeśli powie cokolwiek normalnie, głos jej się załamie.
Szanowała Dazaia. Lubiła go. Zawsze ją akceptował i rozumiał jej podejście. Nigdy nie przekraczał granic, które ona narzuciła. Był idealnym przełożonym i Shizuki uwielbiała pracować pod nim dla Mafii. Świat wydawał jej się bardziej ułożony, ale bez liczb zwiastujących śmierć. Przemyślany, konkretny, spokojny. Było coś takiego w Osamu, że potrafił uspokoić nawet najbardziej porywcze i przeżarte strachem serca. Czasami nawet samą obecnością. Może i Shizuki nie kochała go tak, jak kochała go pozostała dwójka, ale nie mogła pogodzić się od tak z jego stratą.
-Niedotlenienie uwydatniło guza mózgu. Jest niewielki, ale nieoperowalny. To tylko moje wstępne przypuszczenia, ale boję się, że to czterdzieści trzy to liczba jego dni, jeśli pozostanie w takim stanie, w jakim jest teraz. Jeśli się obudzi i zacznie korzystać z mózgu na podstawowym poziomie, sądzę, że skróci to jego czas o połowę. Jeśli będzie próbował pracować, zwłaszcza w takim trybie, do jakiego przywykł, nie przeżyje tygodnia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top