P. XIII / KIEDY SEN NIE NADCHODZI, A MYŚLI ZRYWAJĄ SIĘ ZE SMYCZY
Gdy już obaj szczęśliwie siedzieli na kanapie, z parującą z gorąca pizzą i włączonym kolejnym odcinkiem, Dazai zaczął wygłaszać pogadankę o tym, jaki to Chuuya jest niepoważny, że nie zwrócił mu uwagi na swój stan wcześniej. Nakahara bronił się zaciekle, wyzywając bruneta od idiotów. No bo jak można nazwać kogoś, kto zapomina o wielkiej plamie krwi u przyjaciela? Ich kłótnia nie była jednak poważna. W sumie to obaj bardziej uczestniczyli w niej by podroczyć się z tym drugim. Zupełnie jak dzieci kłócące się o zabawkę w piaskownicy.
W pewnym momencie, gdy pizza już się skończyła, a odcinek dobiegł końca, Osamu przeciągnął się wstając z kanapy. Spojrzał na Nakaharę, który ledwo się trzymał, ale udawał, że wcale nie jest zmęczony. Mało brakowało a zacząłby wciskać Dazaiowi kit, że równie dobrze mogliby zrobić sobie nocny seans. Brunet spojrzał na przyjaciela z pewnym rozczuleniem. Szybko jednak skorygował się i przypomniał sobie, że miał nie przekraczać pewnych granic. Delikatnie poczochrał włosy Nakahary, na swojej drodze do sypialni na antresoli.
- Kolorowych snów Chuuya.
- Kolorowych koszmarków gnido.
Dazai zaśmiał się szczerze i tylko jeszcze pomachał przyjacielowi z wysokości antresoli i zniknął w czeluściach jednej z nieużywanych dotąd sypialni. Brunet próbował ułożyć się wygodnie, ale jakimś cudem mu to nie wychodziło. Czy to możliwe, że przez dwie noce tak bardzo przywykł do spania z kimś, że teraz nie da rady zasnąć, nie czując ciepła drugiej osoby? W sumie nie zdziwiłby się. W końcu jeżeli chodziło o emocje to był nieźle pochrzaniony. A Chuuya zapewniał mu niezły rollercoaster uczuć. Nigdy wcześniej nie dzielił z nikim łóżka. A już tym bardziej z nikim bliskim. Czy to naprawdę mogło okazać się tak ważne by spędzić mu sen z powiek? Cóż, najwidoczniej miał całą noc żeby się przekonać.
Nocą jednak, gdy sen nie nadchodzi, myśli mają nieprzyjemny zwyczaj zrywania się ze smyczy, a umysł analizuje wszystkie opcje, mimo że większość z nich nigdy nie znajdzie odnalezienia w rzeczywistości. Dlatego Dazai, którego umysł pracował na najwyższych obrotach, nawet gdy tego nie chciał, leżał w za dużym dla niego łóżku i gapił się tępo w sufit. Miał jeszcze opcje żeby gapić przez okno, ale uznał, że nocą od szyby bije za duży chłód, a on i tak cierpiał na niedobór ciepła.
Mężczyzna zastanawiał się, jakim cudem wszystko potoczyło się tak, jak się potoczyło. Najpierw pomyślał o Izakim i Eleven. Co jakiś czas sprawdzał czy żyją, ale na tym kończyły się ich kontakty. Oni zresztą raczej nie byli tego świadomi. Kojarzył, że zostali rozdzieleni do stanowisk, które powinni zajmować gdyby nie ingerencja Dazaia. Sądził, że nie żywią do niego zbyt ciepłych uczuć po tym, jak ich zostawił. Nie spodziewał się jednak, że na sam jego widok padną strzały. Bogom dziękować za brak celności Izakiego, bo tylko niej Osamu dalej mógł chodzić po tym świecie, a nie wąchał kwiatki od spodu. Chociaż myślał, że może kryje się pod tym coś jeszcze. Pamiętał umiejętności podwładnego. Nie cenił go przecież za umiejętności strzeleckie, tylko za to, co kryło się pod jego nad wyraz ulizaną czupryną. Izaki zdawał sobie sprawę z odbicia, że ręka minimalnie zejdzie mu na prawo. Mógł jednak celować w klatkę piersiową. Wtedy nawet przy odbiciu, trafiłby. Być może nawet śmiertelnie. Czyżby specjalnie celował w twarz żeby nie trafić? A może wręcz przeciwnie? Typowa mafijna metoda na upokorzenie rodziny, gdy kończysz w piachu za bycie kapusiem. Ale Dazai nie był kapusiem. Po prostu odszedł. Chociaż może to nie było takie proste.
A potem cała ta sprawa z Nakaharą. Nie spodziewał się, że ich relacja się rozwinie, zupełnie jakby nigdy nie została przerwana. Mógłby okłamywać się, że potrafi sam siebie obiektywnie ocenić i zrozumieć własne uczucia, ale po co kłamać, gdy człowiek tylko bije się z myślami? Nigdy nie rozumiał emocji. Zawsze sądził, że to dlatego, że doświadczał głównie tych negatywnych. Pozytywnych zaczął doświadczać głównie przez rodzinę zastępczą, ale wtedy było to dla niego tak obce i niezręczne, że w tamtym czasie nie potrafił tego docenić. Później przez jakąś chwilę w jego świadomości zawitał pan Mori, ale niezwykle szybko stracił stanowisko, gdy tylko zaczął przejawiać pierwsze oznaki strachu przed Dazaiem. Na szczęście dla stabilności psychicznej Osamu bardzo szybko na horyzoncie pojawił się Oda i Eleven. Ale i tak z największym przytupem do życia Dazaia wkroczył Nakahara, który od samego początku wygrał serce chłopaka. Najpierw przyjaźnią, ale później?
Osamu doskonale pamiętał, jak bardzo złamane miał serce, gdy uświadomił sobie, że jego wspólne poranki, wspólne planowanie, wspólne mieszkanie i partnerstwo z Nakaharą należą już do przeszłości. To nie była tylko kwestia utraty przyjaciela. To było zdecydowanie coś więcej. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że choć tylko po rozdzieleniu, z Chuuyą wciąż żywym, Dazai cierpiał bardziej niż po śmierci Ody? No nie dało się. A jednak Osamu nie potrafił jednoznacznie i z całą pewnością przyznać się do tego, co czuł. Czy szczęście Chuuyi było dla niego ważne? No jak diabli. Czy oddałby wszystko żeby zapewnić mu bezpieczeństwo? Prawdopodobnie nawet z życiem by się nie zawahał. Czy w jego towarzystwie czuł się inaczej? Tylko idiota by tego nie zauważył. Przede wszystkim czuł się człowiekiem.
Był stuprocentowo pewien, że tylko przy Nakaharze się tak czuł. Pozwalał się sobie tak czuć. Wyciągnął ręce ku górze by móc spojrzeć na swój naturalny tatuaż. Teraz, gdy opowiedział już komuś całą prawdę i nie został całkowicie odrzucony, co swoją drogą wciąż wydawało mu się nierealne, już troszkę odpuścił sobie nienawiść do własnej skóry i umieszczonych na niej znaków. Teraz zamiast obrzydzenia zaczęły w nim budzić ciekawość. Nigdy wcześniej nie uświadomił sobie, że ktoś, kto nie znał kryjącej się za nimi historii, może uznać je za piękne. Cóż, zawsze musiał być ten pierwszy raz.
Chuuya nie odsunął się od niego, gdy dowiedział się prawdy. Uświadomił go, że każda z tych kresek to niewielki fragment jego historii. Unikalnej opowieści, która ukształtowała go jako człowieka, ale nie definiowała go i nie wyznaczała kierunku jego przyszłości. Dazai nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Zawsze uważał się za przegraną sprawę, nawet jeśli Oda próbował przemówić mu do rozumu.
Rozumiał jednak, że w oczach Nakahary może być tylko odzyskanym przyjacielem i nikim więcej. Ostatnimi czasy już i tak za bardzo naginał swoje szczęście. Sam zresztą nie wiedział, co czuł i to zaczynało go frustrować. Dwa lata wcześniej nie miałby najmniejszych wątpliwości. Przyjaciele, partnerzy, członkowie Mafii. Dwa tygodnie temu też byłby święcie przekonany, jak się okazało mylnie, ale wtedy tego nie wiedział. Wrogowie, nieznajomi, niegdysiejsi przyjaciele, dawno zapomniane historie. Jednak to, co było między nimi teraz zdecydowanie mieszało w podniszczonym sercu Dazaia. Zachowywali się bardziej, niż jak zwykli przyjaciele. Wspólne mieszkanie, spacery, spanie razem, gotowanie, dbanie o siebie. To był wierzchołek góry lodowej. Lęk przed porzuceniem, martwienie się, o to, co się dzieje z drugim, taka dziwna, prawie magiczna atmosfera, gdy byli sami, niemal przy każdej, najprostszej okazji. To wszystko składało się na bardzo wyczuwalną, ale wciąż niewypowiedzianą akcję. A Dazai bał się, że źle odczytał znaki. Nie chciał naginać faktów do swoich teorii. Doskonale wiedział, że to nigdy nie kończy się dobrze. Dlatego bał się zrobić pierwszy krok. Bał się chociażby coś powiedzieć, czy nawet, o ironio, pomyśleć. Wolał być przyjacielem Nakahary niż stracić go ponownie. I tym razem już raczej permanentnie. Po takiej akcji, Dazai nawet nie miałby prawa mu się dziwić.
Mężczyzna westchnął cicho i zacisnął dłonie w pięści w wyrazie bezsilności, by po chwili bezwładnie opuścić je na pościel. Był niemalże pewien, że tej nocy nie zaśnie sam. Nie z takim mętlikiem w głowie i sercu. Morfeusz przybywa jednak i po najbardziej samotnych, szkoda jednak, że dopiero po tak długim czasie, że nocne, złe, spuszczone ze smyczy myśli zdążą się wryć w serce zasypiającego.
Jak na ironię, myśli Chuuyi podążały wybitnie podobnymi ścieżkami. Chłopak odmachał Dazaiowi, który wczłapywał się na antresolę, stwierdzając, że posiedzi jeszcze chwilkę, wyłączy telewizor i może w sumie nawet sprzątnie brudne naczynia. Koniec końców wyszło to tak, że Nakahara siedział sam na kanapie i ponownie oglądał ten sam odcinek, który włączyli jako ostatni. Właściwie, rudzielec nawet nie udawał, że śledzi wzrokiem to, co działo się na ekranie. Po prostu jeszcze przez chwilę chciał zostać w tym miejscu. Zatrzymać ten moment. Tak na wszelki wypadek, gdyby wszystko niedługo miało się skończyć. W całym pomieszczeniu utrzymywała się śladowa obecność Dazaia. Nakahara nie potrafił tego logicznie wytłumaczyć. Po prostu miał wrażenie, że dopóki nie wyjdzie z salonu, będzie czuł namiastkę przebywania z brunetem. A zajebiście bardzo tego potrzebował, choć nie do końca rozumiał dlaczego.
Uśmiechnął się na samą myśl o tym, że brunet spał w jego mieszkaniu i wciąż się o niego troszczył. Mina zrzedła mu jednak nieco, gdy przypomniał sobie, że nie będą dzielić już łóżka. W sumie nigdy wcześniej tego nie robili. Nawet w Mafii. A może zwłaszcza tam? Chuuya sam siebie nie rozumiał. Doskonale pamiętał, że ma dwie wolne sypialnie, a nawet gdyby nie, to pozostawała zawsze kanapa. Więc dlaczego odstawił te opcje na sam skraj świadomości i uznał, że spanie z Osamu to najlepsze wyjście? Dobrym pytaniem było także, czemu brunet się zgodził, bez najmniejszych oporów. Pewnie uznał, że jako przyjaciele, mogą sobie na to pozwolić.
Wyłączył odcinek w przypadkowym momencie i zignorowawszy naczynia, które tak solennie obiecał sobie posprzątać, ruszył w stronę sypialni. Mała, czarna kulka podążyła za nim bezgłośnie.
- Jednak śpisz ze mną zdrajco? Dazai jest piętro wyżej. To by było znacznie mniej dziwne, gdybyś ty tam poszedł, a nie ja. A nawet sobie nie wyobrażasz, jaką mam na to ochotę.
Kot spojrzał na niego rozumnymi, niebieskimi oczami. Nieco zbyt rozumnymi, jak na chwilowe samopoczucie Chuuyi. Rudzielec westchnął ciężko i położył się na zbyt chłodnej pościeli, której tej nocy nie miały ogrzać dwa ciała. Bubel z gracją wskoczył na łóżko i umościł się tuż pod poniżej poduszki, uroczo zawijając ogon. Nakahara z niejakim zaskoczeniem zauważył, że gdy desperacko potrzebuje się czyjejś obecności, ale bez możliwości wypełnienia jej, kot perfekcyjnie zdaje egzamin jako bufor. Chociaż nie odpowiada, nie pociesza. Pewnie nawet nie słucha. Po prostu jest. A to zawsze jakaś obecność w pustym pomieszczeniu.
Rudzielec miał nadzieję, że szybkie zapadnięcie w sen wybawi go od niechcianych myśli. Ten jednak najwidoczniej bardzo długo nie zamierzał nadejść. Zastanawiał się, czy da radę otworzyć się przed Dazaiem. Osamu, zgodnie z obietnicą, nie pominął żadnego szczegółu. Nie powiedział co prawda wszystkiego. Pominął spore epizody w Mafii. Ogólne jednak wyobrażenie o jego życiu Nakahara miał. Jako jeden z dwóch prawdopodobnie. Historia Dazaia wypełniona była samotnością, bólem, problemami i brakiem miłości czy akceptacji. I dosłownymi hektolitrami krwi. To ostatnie najmniej przeszkadzało Nakaharze. Przecież gdyby miał problem z zabijaniem ludzi, nigdy nie trafiłby do Mafii i nie został Egzekutorem. To, że ktoś inny lepiej wykonywał swoją pracę, robił większy bajzel, który jakimś cudem nie szkodził interesom Mafii, a do tego uwielbiał to, co robił, to kim był Chuuya żeby potępiać taką osobę? Zresztą rudzielec był pewien, że gdyby jako Drugie Źródło trafiła mu się Absorpcja to pewnie robiłby wszystko niezwykle podobnie do Dazaia. W sumie sam, nawet z obecną mocą, nie był o wiele gorszy. W momencie, w którym używał Drugiego Źródła czuł tylko radość z niszczenia, zabijania i ogólnie pojętej destrukcji. Ale jego Zdolność była obusiecznym mieczem. Pokonywała jego bariery fizyczne. Zatracał się zupełnie i nawet nie zwracał uwagi na to, że największe szkody wyrządzona samemu sobie. Byle tylko niszczyć. Dlatego w naprawdę dużej części potrafił zrozumieć Dazaia. Problem polegał jednak na tym, że nie wiedział, jak mu to wszystko powiedzieć, by Osamu nie odebrał tego jako słabego żartu.
Chuuya zastanawiał się nad własną historią. Obiecał Dazaiowi, że opowie mu wszystko, na tych samych zasadach. Ale w jego życiu przed Mafią nie było krwi. Nie było wielkich wybuchów, pamiętnych akcji czy zemsty na rodzinie. Rodzinny dramat? Tak, tego miał sporo. Samotność? Odhaczone. Brak akceptacji? Jak wyżej. Nakahara zdziwił sam siebie, gdy uświadomił sobie, że choć ich historie są od siebie diametralnie różne, to odczucia i emocje, które im towarzyszyły są niemal identyczne. Może właśnie dlatego udało im się tak szybko nawiązać taką głęboką relację już za czasów Mafii. Nie znali wtedy co prawda swoich historii, ale może podświadomie już wtedy rozumieli się i akceptowali wzajemnie. Obaj rozpaczliwie tego pragnęli, choć żaden nigdy nie przyznał się do tego na głos.
A jednak pasowali do siebie idealnie. Uzupełniali się. Byli jak dwie części jednej, perfekcyjnej całości. I Nakahara nigdy wcześniej nie czuł się tak bardzo we właściwym miejscu, jak wtedy, kiedy był obok Dazaia. Nawet, gdy ich relacja wyglądała tak, jak za czasów Mafii, kiedy nie było tygodnia, by ktoś proponował mu współpracę czy partnerstwo. Zawsze z tekstem, że wiedzą, że są na niższym szczeblu niż herszt, ale chociaż nie będzie z nimi takich problemów i zgrzytów. Że współpraca z nimi to będzie dla Nakahary czysta przyjemność, święty spokój i poprawnie wykonane akcje. Że będą słuchać rozkazów. Chuuya zawsze gapił się na nich w takich momentach, zaskoczony jak diabli. Święty spokój? Inny partner? A czemu dobrowolnie miałby zrzekać się czegoś, co raduje jego serce? Odmawiał im, tłumacząc, że wytrzyma kłótnie. Że liczy się dla niego pozycja. Mafia to nie jest dobre miejsce, by przyznawać, że w czyimś towarzystwie po prostu dobrze się czujesz. Takie wyznania to słabość. A słabość można wykorzystać przeciw komuś. No chyba, że jesteś takim Dazaiem na przykład i wszyscy boją się ciebie bardziej niż samego diabła w piekle. Taki gość może pozwolić sobie na wszystko, a i tak nikt złego słowa o nim nie powie.
Za czasów Mafii byli przyjaciółmi. Tak przynajmniej odbierał to Chuuya. Najlepszymi partnerami. Pełnia zaufania. Nakahara czuł już wtedy, że być może źle określa swój stosunek do Osamu. Swoje uczucia. Że tak naprawdę to było coś więcej. Ze gdyby mógł, uchyliłby mu nieba. Odpędził wszystkie smutki. Że mogliby wiecznie siedzieć nad jakimiś planami, w środku nocy, tylko oni dwaj. I byłby szczęśliwy. No bo jak inaczej mógł wytłumaczyć to, jak się czuł, gdy dowiedział się o odejściu Dazaia? Był zdewastowany. Przerażony. Samotność, którą myślał, że pokonał, powróciła do niego że zdwojoną siłą. Na początku nie potrafił nawet funkcjonować. Pamiętał, jak swoim szczeniackim zachowaniem praktycznie zamroził działania ćwierci Mafii, bo przeraził panią Ozaki, która odmówiła kontynuacji pracy dopóki Chuuya nie poczuje się lepiej. Kouyou zawsze była dla niego jak druga matka. Kojarzyła mu się z ciepłem, miłością i opieką. Głównie dlatego, oraz ze względu na ogólnie budzony przez nią respekt, Chuuya był jej tak lojalny. Nie tak, jak Dazaiowi, ale wciąż. Nie żywiła do niego negatywnych uczuć tylko dlatego, że porzucił ją dla innego herszta. Cieszyła się, że odnalazł swoje miejsce w życiu i była zrozpaczona, gdy je stracił. Nigdy jednak nie wypominała mu jego eskapady do innego herszta. Było jej tylko przykro, że sprawy nie potoczyły się tak, jak Chuuya sobie tego życzył. Cóż, chyba naprawdę traktowała go jak syna. Ona wiedziała, co Nakahara czuł. Chłopak opowiadał jej wszystko, bez żadnych problemów. Czy to zdawał raport, czy musiał ponarzekać, pani Ozaki zawsze czekała na niego z otwartymi ramionami.
Teraz jednak, gdy przebywał z Dazaiem i w końcu widział jego emocje w pełnej krasie, czuł się onieśmielony. Wcześniej dostawał jakieś ochłapy, dzięki którym rozumiał bruneta, ale w Mafii nawet Dazai utrzymywał maski przed ludźmi. Nawet własnymi. I Nakahara doskonale o nich wiedział, ale skoro Osamu uznał, że tak woli, to kim on był by się temu przeciwstawiać? Dazai miał maski, które nosił przy innych członkach Mafii. Miał też te, które nosił przy hersztach. Oraz przy Eleven. No i przy Chuuyi oczywiście. Głównie ukrywał wszystko pod wyrazem znudzenia lub śmiechu. Czasami może powagi. I tyle. Ale czasami starał się pokazać ludziom prawdziwego siebie, choć w malutkiej części, by poczuć, że ktoś go akceptuje. Teraz ta bariera zniknęła i za każdym razem, gdy Nakahara patrzył w oczy Dazaia, miał wrażenie, że utonie w tej ilości emocji. Taki ich natłok, najmniejszego problemu z wyrażaniem ich. To wszystko było dla Chuuyi nowe, ale nie potrzebował dużo czasu, by uświadomić sobie, że potrzebuje widoku tych pełnych uczuć oczu na codzień, tak jak ogień potrzebuje tlenu. By po prostu istnieć. Serce Chuuyi zdradziło go po całości. On nie umiał zakładać masek, więc dopóki nie uświadomił sobie, co czuje, mógł udawać przed Osamu. Teraz jednak, gdy siedział sam na kanapie, w pokoju skąpanym światłem księżyca, rozumiał wszystko doskonale.
Wstał i podszedł do ogromnego przeszklenia. Usiadł, opierając plecy o słup i policzek o chłodną szybę. To zawsze go uspokajało, gdy nie miał przy sobie Dazaia, by ten go uspokoił. Skupiał się wtedy tylko na jednej rzeczy. Na przenikliwym chłodzie, który wbrew pozorom nie był nieprzyjemny. Wydawał się ostudzać rozszalałe myśli i podsuwać racjonalniejsze rozwiązania. Do tego Nakaharę uspokajał widok, który rozciągał się za oknem. Jednak trzynaste piętro swoje robi. Wszystkie budynki w okolicy były o kilka pięter niższe. W kilku oknach wciąż paliło się światło, mimo tak późnej pory. Chuuya uśmiechnął się. Najwidoczniej nie tylko on nie mógł zasnąć.
Tuż ponad dachami budynków zaczynało się bezkresne, ciemne niebo, które w pewnym momencie zbiegało się z linią wody, bardzo, bardzo daleko od miejsca, w którym siedział rudzielec. Drobne światła miasta wyznaczały swoim blaskiem kierunek i kształt ulic, a co jakiś czas towarzyszyło im światło przebijające się z wnętrza mieszkań prosto w bezmiar ciemności. Każdy z tych niewielkich prostokątów opowiadał inną historię. Szczęśliwe pary, rodziny, samotnicy z wyboru. Kłótnie, większe czy mniejsze dramaty. Wariantów było sporo, a na przestrzeni całego miasta na pewno wszystkie były prawdziwe. Bałagan w pokoju czy wszystko sprzątnięte na błysk? Świadomość, że pod jednym niebem istnieje tak różnorodna przestrzeń i życie, skłaniały do myślenia, jak nieznacznym trybikiem się jest w machinie świata. Ogrom uspokaja ogromnie przejęte serca.
Chuuya nawet nie zauważył, kiedy zapadł w sen, z policzkiem opartym o szybę, tak jak nie zauważył kiedy jego serce przestało darzyć Dazaia przyjaźnią, a zaczęło miłością.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top