P. XCVIII / RAZ SIĘ ŻYJE

- Po co ja tu w ogóle siedzę? - rozległ się rozgoryczony głos, który zakłócił odbiór spokojnej, celtyckiej melodii puszczonej cicho z głośników.

To pytanie retoryczne padło tego dnia już wybitną ilość razy, a mimo widocznej niechęci do egzystencji i braku sensu w kontynuowaniu czynności, Akutagawa nie ruszył tyłka od biurka, po którego drugiej stronie siedział wybitnie zamyślony Atsushi, stukający leniwie o otwarty zeszyt końcówką ołówka. Tygrys na dobrą sprawę przestał już jakkolwiek próbować odpowiadać na tę bezsensowną zaczepkę. Doskonale rozumiał, że Akutagawa może się nudzić. W końcu byli umówieni, że pójdą razem trenować, bo obaj nie grzeszyli zbyt dużą aktualną siłą fizyczną, a czarnowłosy przypadkiem znalazł siłownię mieszczącą się praktycznie na przedmieściach, gdzie nikt by ich nie rozpoznał. Na dobrą sprawę żaden z nich nie pamiętał, jak do tego doszło, że umówili się na ćwiczenia fizyczne, które obaj absolutnie potępiali, głównie dlatego, że ich kondycje były praktycznie na ujemnym poziomie. 

Mieli jednak świadomość, że na pewno doprowadziła do tego jedna z licznych kłótni, które miały na celu udowodnienie, kto jest lepszy i dlaczego. Obaj doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że kłótnie te coraz rzadziej odbywały się na poważnie, a coraz częściej ot, pro forma, żeby przypadkiem nie zaczęli nudzić się w swoim towarzystwie. Te kłótnie zazwyczaj prowadziły również do ich rozwoju. Na przykład, gdy ostatnim razem Atsushi wpadł na pomysł garncarstwa, bo uznał, że w tym na przykład pokona Akutagawę. Albo kiedy Akutagawa zabrał Atsushiego do opuszczonego biurowca żeby przekonać się, kto lepiej rzuca nożami do celu. Nawet walki przy użyciu Zdolności zaczynały wykazywać ich pewną synchronizację, gdy przez bardzo długi czas żaden nie mógł dosięgnąć drugiego, bo tak dobrze zaczęli się już odczytywać i swoje zamiary. 

Gdy jednak tego dnia Akutagawa pojawił się w progu mieszkania Atsushiego z torbą z rzeczami powieszoną na ramieniu i wybitnie cierpiętniczą miną, plany uległy zmianie. Tygrys nie miał ochoty na najmniejszą rywalizację. Nie przespał całej nocy. Wiedział, że jego umiejętności analityczne leżą i kwiczą. Nigdy nie dorównywał Dazaiowi, Naomi czy Fukuzawie. Czy nawet Kunikidzie. Nie potrafił myśleć tak szybko, jak oni i z taką lekkością rozwiązywać problemów. A tym razem przecież musiał. 

Portowa Mafia dotrzymała umowy. Płacili połowę kwoty, która potrzebna była do utrzymania Zbrojnej Agencji Detektywistycznej. Gdy Atsushi przechadzał się ze swojego niewielkiego tymczasowego lokum, widział, jak systematycznie usuwane są gruzy, które powstały po przypadkowym wyburzeniu budynku, gdy ostatnio sprowokowali Mafię. Atsushi zastanawiał się, ile czasu minęło od tamtego momentu. Jak długo żyli już aż tak pokłóceni. I gdy uświadomił sobie, że nie minął nawet tydzień, ręce zwyczajnie mu opadały. Nawet on widział, że Agencja się po tym nie podniesie. Dazai może i dał im trzy miesiące, ale prawda była taka, że zniszczył ich już wtedy. Wszyscy potrafili rozpoznać Portową Mafię, nawet pięcioletnie dzieci. Nic więc dziwnego, że plotka o zderzeniu dwóch sił, Agencji i Mafii, rozeszły się szybciej niż ciepłe bułeczki. Z równą prędkością rozszerzała się jedynie wieść o zniszczeniu budynku Agencji.

A przez to ludzie stracili do nich zaufanie. Jasne, kiedyś, kiedy bez najmniejszego problemu pokonywali małe oddziały czy jednostki, które bywały na nich wysyłane. Lub tak im się przynajmniej wydawało, z perspektywy czasu trudno było ocenić, czy tamte oddziały po prostu nie udawały słabszych. Atsushi nie widział w tym najmniejszego sensu, ale sam przyznawał, że przecież i tak niewiele rozumiał z życia. Wtedy, gdy wszystkim wydawało się, że mogą postawić się Portówce, wtedy mieli szacunek. Wtedy były zlecenia. Wtedy były pieniądze potrzebne na opłacenie firmy i jej pracowników. Teraz tego nie mieli. Gdy zostali doszczętnie zniszczeni, ludzie przejrzeli na oczy. I może tylko niektórzy członkowie Zbrojnej Agencji chcieli się jeszcze oszukiwać, że może jednak coś znaczą. Ludzie, bojąc się zemsty Portówki za skorzystanie z usług Zbrojnej Agencji Detektywistycznej, po prostu omijali ją szerokim łukiem. Znalezienie dla nich lokalu operacyjnego było nie lada wyzwaniem, bo wszyscy traktowali ich jak trędowatych. Przynajmniej jako organizację. Atsushi chyba jeszcze nie doświadczył sytuacji, w której ktoś byłby dla niego niemiły tylko i wyłącznie dlatego, że pracuje w Zbrojeniówce. No może z wyjątkiem Akutagawy, ale on akurat uwielbiał być wredny nawet dla powietrza tylko dlatego, że było przezroczyste.

Dlatego, gdy tym razem Akutagawa pojawił się w drzwiach jego niewielkiego mieszkanka, chłopak otworzył mu półprzytomny, siedzący nad rozrzuconymi gazetami, przy otworzonym laptopie i zeszycie. Pies Mafii spojrzał na to wszystko krytycznie i uniósł brew w wyrazie zdziwienia, bez słowa oznajmiając, że oczekuje wyjaśnień.

- Od kiedy Portówka nas zniszczyła nie mamy zleceń - wyjaśnił Atsushi, nawet nie kłopocząc się by powiedzieć Akutagawie, żeby czuł się jak w domu, skoro chłopak i tak zamierzał to zrobić. - I ja wiem, że to dopiero tydzień. Naprawdę to wiem. Tylko, że zostało nam niewiele czasu żeby się z tego podnieść, a nic tego nie zapowiada.

- Straciliście zaufanie, to jasne - oznajmił Akutagawa, odkładając płaszcz i torbę z rzeczami w przedpokoju. - Nie żebym coś o tym wiedział, w końcu moja organizacja nigdy nie zawodzi.

- Tak, zacznij się jeszcze przechwalać. Tego właśnie potrzebuję - warknął Atsushi, ale natychmiast przeprosił, tłumacząc się stresem i brakiem snu. - Po prostu się martwię, to nic osobistego.

- Oczywiście, że to nic osobistego, skoro sami żeście się rozwalili - prychnął Akutagawa i zajął szturmem kuchnię, przygotowując sobie i Atsushiemu po herbacie, tylko po to by usiąść naprzeciw niego z nieco lekceważącą miną. - Co wymyśliłeś?

- Jak to? Co? Czekaj. Jak to się sami rozwaliliśmy? - mózg Atsushiego nie nadążał i było to ewidentnie widoczne. Do tej pory staranie się o utrzymanie Zbrojnej Agencji było jego podporą. Wierzył, że tak naprawdę nie ma wroga. Jest tylko polityka, której nie rozumiał, a według której oni akurat musieli przegrać. Nic osobistego, po prostu Portówka była silniejsza. Co prawda, liczył, że przez wzgląd na stare czasy Dazai chociaż spróbuje powstrzymać swoich ludzi, ale najwidoczniej się przeliczył.

- Nie było mnie tam, a wiem więcej niż Ty? - spytał ze złośliwym uśmieszkiem Akutagawa, ale widząc zmęczoną minę Atsushiego postanowił nieco odpuścić i dodał o wiele milszym tonem. Nie miłym. Co to, to nie. Milszym, neutralnym. Pozbawionym pogardy. - Znam Dazaia. Na pewno poprosił swoich ludzi żeby wstrzymali się z walką. Abstrahując od jego przywiązania do Zbrojeniówki, to po prostu ważny budynek z dobrą lokalizacją. Szkoda go niszczyć. Pewnie sterczeli w jednym miejscu i kompletnie Was ignorowali, gdy Dazai poszedł załatwiać swoje sprawy z Waszym Szefem.

- Cóż, rzeczywiście tak było - z olbrzymią niechęcią przyznał Atsushi, drapiąc się w tył głowy w wyrazie zakłopotania. - Nawet się do nas nie odezwali. Chyba się nawet nie przywitali.

- No widzisz - przytaknął mu Akutagawa i kontynuował swoją historię. - I pewnie któreś z Was zaczęło walkę? O jakąś pierdołę? I to eskalowało, używaliście coraz więcej siły. I Zdolności. A oni pewnie głównie się bronili, co?

- Pan Nakahara zaczął - zaprzeczył początkowo Atsushi, ale pod wpływem niedowierzającego i zaskoczonego spojrzenia rozmówcy, zmiękł. - Znaczy pierwszy uderzył, ale nie z własnego widzimisię. Kyouka go podpuściła, on inaczej użył na niej Zdolności. I reszta uznała to za sygnał do walki i bezpośredni atak.

- Uwielbiam mówić "a nie mówiłem" - skomentował to Akutagawa z miną sugerującą, że chwilowo uważa, że jest boski. - Idę o zakład, że uśmiechała się, gdy zobaczyła, że się rzucacie żeby jej pomóc. Atak Nakahary tylko podbudował jej bajeczkę o tym, jak zła jest Portowa Mafia i jak bardzo cieszy się, że z niej uciekła.

- Zastanawiam się dlaczego robi wokół siebie tyle szumu - odpowiedział na to po chwili Atsushi, zamyślając się. - W sensie, myślę, że rozumiem dlaczego tworzy tę bajeczkę, którą mi ostatnio wytłumaczyłeś. Po prostu. Nie wiem jak to wytłumaczyć. W sensie, ja na przykład, nie jestem zbyt silny. Jasne, pod wpływem odpowiedniej sytuacji zrobię coś głupiego, co przypadkiem uratuje pół miasta, czasem, gdy Tygrys mnie zaakceptuje mogę coś osiągnąć. Ale poza tym to jestem praktycznie nikim. W sensie, z moją Zdolnością nie stanowię zagrożenia dla Pana Nakahary czy Pana Dazaia. Przez większość czasu nawet dla Ciebie. I jestem tego świadomy, więc po prostu siedzę cicho. A Kyouka nie jest jakimś wybitnym mocarzem. Po prostu jest głośna, ale ona też nie stanowi realnego zagrożenia dla większości Uzdolnionych. Wystarczy spojrzeć, z jaką łatwością Pan Dazai wyeliminował jej Zdolność za sprawą jednego dotknięcia. Więc skoro nie jest silna, dlaczego uwielbia kreować i zaogniać konflikty, w których środku może polać się krew, nawet jej?

- Mówiłem Ci już. Niektórzy nie radzą sobie z własną rządzą krwi. I czasami, w najgorszych momentach, gdy ludzie uświadamiają sobie, co zrobili, pękają. W najróżniejsze sposoby, ale nigdy z dobrym skutkiem dla samych siebie - odparł Akutagawa, niewzruszony, w jednej ręce trzymając kubek z herbatą, a drugą przeglądając gazety, które rozrzucił Atsushi.

- Tobie się zdarzyło? - spytał cicho Atsushi, koncentrując całą uwagę na siedzącym przed nim chłopaku.

- Hm? - spytał Akutagawa, do którego nie dotarł sens pytania Tygrysa.

- Pęknąć. Załamać się - kontynuował Atsushi, równie spokojnie, z uwagą obserwując Akutagawę.

Czarnowłosy przez chwilę się zawahał. Był to dosłownie ułamek sekundy, ale Atsushi zdecydowanie zbyt dobrze zdołał go poznać, by tego nie wychwycić i automatycznie zacząć żałować, że w ogóle spytał. Ręka zamarła chłopakowi w powietrzu, a gazety nagle przestały być takie interesujące. 

- Nie. To co znalazłeś? - odpowiedział oschle Akutagawa, nie podnosząc wzroku.

Atsushi może i nie był najmądrzejszym człowiekiem świata, ale wiedział aż nad wyraz dobrze, że nie powinien kontynuować tego tematu. Dlatego wprowadził pokrótce Akutagawę w to, co już znalazł. Zlecenia, prace dorywcze. Wszystko, czego mogliby się podjąć żeby tylko podbudować finanse Zbrojeniówki. Tygrys nauczył się, że jeśli za bardzo wejdzie się w tematy tabu przy Akutagawie, należy się po prostu wycofać i udawać, że nic się nie stało. Jeśli chłopak będzie chciał podzielić się z nim jakąś historią to po prostu to zrobi i naciskanie na niego nie miało żadnego sensu, a nawet mogło przynieść odwrotny skutek. I tę lekcję Atsushi stosował w życiu codziennym nadzwyczaj często.

Dazai westchnął ciężko. Mógł przewidzieć, że będzie musiał oddać tej ciapie swój płaszcz. Mógł też po prostu wziąć płaszcz rudzielca, ale jakoś na to nie wpadł. Zamiast tego to on teraz stał, kilkanaście pięter niżej na balkonie, bawiąc się zapalniczką, tuż przed zapaleniem papierosa i wpatrując się w wybrany na telefonie numer.

- Raz się żyje - mruknął cicho i nacisnął zieloną słuchawkę, przesłuchując kilka sygnałów. - De Luca! Witaj przyjacielu - zaczął, gdy tylko połączyło go z osobą, do której dzwonił.

~ Dazai, jakże miło, że się odezwałeś. Prawdę powiem, że spodziewałem się, iż uczynisz to szybciej, martwiąc się o nasze relacje. Moja najmłodsza córka powiedziała mi jednak o Twojej niefortunnej wizycie w moim państwie, więc składam wyrazy współczucia i mam nadzieję, że wszystko już dobrze z Twoim zdrowiem ~ odpowiedział de Luca spokojnie, stosunkowo neutralnym acz nieco przyjaznym tonem.

- De Luca, dzwonię w pewnej sprawie właśnie z naszymi interesami związanej - kontynuował rozmowę Dazai, wiedząc, że wpierw musi uzyskać zgodę ojca, dopiero potem córki. Pewnych schematów nie powinno się omijać. - Chciałbym jeszcze dziś zaprosić Adelaide do Kobe. Oczywiście zostanie odebrana przez moich najznamienitszych ludzi oraz przeze mnie. Rozumiem również, że może być zajęta i opóźnić swoje przybycie, ale oficjalnie wysuwam już zaproszenie - Osamu zapatrzył się, jak płomień zapalniczki tańczy na lekkim wietrze.

~ Stare tradycje winno się cenić - skomentował to de Luca, o wiele przyjaźniej. - I cieszę się, że to robisz. Oczywiście, moja córka otrzyma pozwolenie na wyruszenie na spotkanie. Nie muszę Ci przypominać, co się stanie jeśli spadnie jej choć włos z głowy, prawda?

Dazaia naprawdę korciło żeby odpowiedzieć, że sam jej ten włos z głowy zerwie. On sam dałby radę powstrzymać większość grupy atakującej de Luki. A gdyby jeszcze połączył siły z Nakaharą, daliby im radę absolutnie. Może użyliby jakiejś Zdolności defensywnej żeby zablokować pociski żeby Chuuya mógł się skupić na ataku, nie na obronie i też mieć z tego trochę zabawy. Istniało tyle możliwości. Przecież wśród Cosa Nostry nie było ani jednego człowieka ze Zdolnościami. Tym bardziej pomiędzy ludźmi właściciela Beretty. De Luca nie miał tu aktualnie nic do powiedzenia. Mogliby go zmiażdżyć w mniej niż jeden dzień, a i to tylko dlatego, że sama podróż do Włoch zajęłaby jego połowę.

I Dazai był świadomy, że kiedyś by tak zrobił. Kiedyś po prostu chłodno by się zaśmiał, słysząc ostrzeżenie w ostatnich słowach rozmówcy. I powiedział wszystko, co o nim sądził. Jego wewnętrzny potwór już cieszyłby się na jatkę. Potem pewnie Mori próbowałby mu coś powiedzieć, że może jednak nie powinien tak robić, ale za bardzo by się bał żeby zrobić to skutecznie. Tylko, że Dazai nie był już tym samym człowiekiem, co kilka lat temu. Wydoroślał. I wiedział, że miał na głowie teraz zdecydowanie zbyt dużo. Restrukturyzację, Zbrojną Agencję Detektywistyczną, Salvatruchę, Yakuzę. W niedalekiej przyszłości powinien też zająć się Gildią, bo przecież nie pokonali ich w czasie ostatniego starcia. To byłoby zbyt proste. No i było zbyt mało ciał. Później zamierzali zacząć przejmować inne Mafie. Do tego wszystkiego potrzebowali broni. Może nie tyle potrzebowali, co po prostu bym im ona ułatwiła znacząco życia, bo nie musieliby polegać tylko na Zdolnościach. A Osamu wiedział, że jeśli teraz wyśmieje de Lukę, przekreśli szanse na ich układy. Tego chciał uniknąć. Może oni wszyscy mieli rację. Może naprawdę zaczynał dopasowywać się do tempa świata? Albo przynajmniej sprawiał takie wrażenie, jak to zaczął mawiać Harada.

To nie tak, że Osamu zaczął żywić jakąś niechęć w stosunku do de Luki, co to, to nie. Uwielbiał tego człowieka i jego całą rodzinę. Szanował jego umiejętności i firmę, którą zbudował od zera w takim czasie i o takiej renomie. Brunet potrafił nawet znosić fochy de Luki, naprawdę. Jednak jedną z nielicznych rzeczy, których Dazai ścierpieć po prostu nie mógł było wywyższanie zajmowanej przez siebie pozycji. Tak więc dopóki Don nie zaczął mu półjawnie grozić, rozmowa przebiegała przyjaźnie i korzystnie, ot zwykła rozmowa pomiędzy ludźmi, którzy praktycznie uważali się za rodzinę. Jednak, gdy padło to drobne ostrzeżenie, postawa Osamu zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Po prostu nienawidził, gdy ktoś uważał się za lepszego, gdy ktoś sprawiał wrażenie, że jest w stanie zrobić więcej, niż był w stanie realnie tego dokonać. Dlatego przechwałki de Luki w sprawie ewentualnych konsekwencji zirytowały Dazaia równie mocno, co puste pieprzenie Kenichiego o jego potędze, bo miał za sobą Yakuzę. A Osamu doskonale pamiętał, jak w tamtym przypadku wyrżnął wszystkich w pień. W jego mniemaniu po prostu powinno zachować się pewną pokorę i nie poruszać tematów, które są oczywiste. Ani tym bardziej z próśb robić gróźb, gdy zajmowało się z góry przegraną pozycję, udając, że jest inaczej.

- Zapewnienie jej absolutnego bezpieczeństwa nie podlega najmniejszej wątpliwości - zapewnił Dazai spokojnie, kryjąc wszystkie swoje przemyślenia pod przyjaznym tonem.

Wymienili się jeszcze podstawowymi uprzejmościami, porozmawiali chwilkę, Dazai zdążył nawet odpalić w końcu tego nieszczęsnego papierosa. Gdy jednak tylko de Luca się rozłączył, brunet nie potrafił powstrzymać się od przewrócenia oczami i krótkiej, cichej litanii dotyczącej jego własnej cierpliwości. Zaciągnął się jednak papierosem i wybrał kolejny numer, tym razem do samej zainteresowanej.

- Cześć smarku - zaczął z uśmiechem, który sam cisnął mu się na usta, gdy przypomniał sobie historię Nakahary o reakcji Adelaide na jego znajomość z ludźmi z Harleya. - Co tam u Willy'ego Petrali? - dodał, nie potrafiąc powstrzymać się od drobnej złośliwości.

~ Oj zamknij się ~ warknęła zamiast przywitania Adelaide, a Dazai, mimo że jej nie widział, mógłby przysiąc, że w tym momencie zrobiła się calutka czerwona. ~ Czego chcesz chwalipięto?

- Chciałem zaprosić Cię do Kobe, ale skoro jesteś na mnie zła, bo mam lepsze umiejętności w kontakty międzyludzkie to chyba będę musiał odwołać swoje zaproszenie - oświadczył z udawanym smutkiem Dazai.

~ Na kiedy i na jak długo? ~ spytała dziewczyna, resztką sił powstrzymując zarówno westchnienie pełne niedowierzania i załamania, jak i chęć okazania niesamowitej radości.

- Kiedy tylko chcesz, napisz mi tylko wiadomość, kiedy wylatuje i ląduje Twój samolot, zaraz prześlę Ci dokładną lokalizację naszego prywatnego lotniska, bo zakładam, że z motłochem lecieć nie będziesz - skomentował to Dazai, karykaturalnie naśladując głos rozmówczyni.

~ No oczywiście, że nie ~ potwierdziła to Adelaide, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie i roześmiała się szczerze.

- Zostać możesz na prawie jak długo chcesz - kontynuował brunet, ignorując jej kontynuację jego żartu. - Wolałbym żebyś zamknęła się w dwóch miesiącach. Taka mała prośba ode mnie. Jeśli zostaniesz dłużej, po prostu będziesz zwiedzać Kobe na własną rękę, bez mnie, bo mam kilka spraw do załatwienia. Zatrzymasz się u mnie w mieszkaniu, będziesz je miała na wyłączność, ale proszę nie rób mi przemeblowania jak ostatnio. Ani remontu. Ten oliwkowy zielony w sypialni to było przegięcie.

~ Ja tam uważam, że było zabawne ~ oświadczyła Adelaide, udając zaskoczoną.

- Nie było - uciął temat Dazai, ale nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Ta dziewczyna naprawdę była dla niego jak młodsza siostra. - Jakbyś miała pytania to pisz. I do zobaczenia wkrótce - Osamu skończył tę rozmowę w o wiele lepszym humorze, niż tę z de Luką. 

Chłopak spojrzał jednak na zegarek i zaklął cicho. Było później, niż się spodziewał. Prawie czas na spotkanie z Pretty Redundant, a on nie zdążył sprawdzić, czy Izaki poprawił odbicie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top