P. XCII / LUBIĘ KIEDY SIĘ ROZGADUJESZ

Krótkie odautorskie: Hej Miśki! Przepraszam Was za tak długi brak rozdziału, ale musiałam ogarnąć parę spraw w moim życiu. Teraz wracam jako nowy Luceusz, z nowym fryzem, w którym jestem absolutnie zakochana, z nowym podejściem do życia i nową chęcią do pisania! I z tego miejsca życzę Wam tylko miłego czytania Miśki ~ 



Atsushi naprawdę nie potrafił zrozumieć, co tak naprawdę zadziało się w Zbrojnej Agencji Detektywistycznej, choć trzeba było mu oddać, że starał się z całych sił. W pewnym momencie zaczął zauważać zniknięcia Yosano, która coraz rzadziej stawiała się w pracy, ale ponieważ nie wykonywali żadnych poważniejszych misji, nikt nie odnosił bardziej rozległych obrażeń, więc jej lekarska pomoc i tak byłaby zbędna. Zauważył również, że nawet gdy kobieta jest w budynku, mentalnie jest w sobie jedynie znanym miejscu, a zazwyczaj pojawiała się w wybitnie słabym humorze. Po jakimś czasie zaczęło ulegać to zmianie, ale też chłopak nie potrafił zrozumieć dlaczego. Cieszył się jedynie, że z Yosano było lepiej.

Gorzej było z całą resztą członków Agencji. Po Kunikidzie w pewnym momencie ślad zaginął, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że z jego stabilnością psychicznie nie było dobrze. Tylko jakoś nikt głośno o tym nie mówił. Nagle każdy miał ważniejsze sprawy, niż troszczenie się o kogoś, kto miał być ich przyjacielem. Szef Agencji wraz z Yosano i blondynką, która nawet nie raczyła się przedstawić, wytłumaczyli im dość dosadnie, co się stało z Doppo i zabronili jakkolwiek rozgrzebywać spraw, które ich przerastają. Wszyscy doskonale to zrozumieli, głównie dlatego, że nie chcieli robić sobie z Portówki większego wroga, niż obecnie w nim mieli. Zwłaszcza, że przecież Portowa Mafia mogłaby ich zdmuchnąć z powierzchni świata z równą łatwością, co dziecko zdmuchuje świeczki na torcie.

Niemniej jednak Atsushiego strasznie bolało to, co zaczęło dziać się między nimi. Początkowo dobry kontakt, który miał z Kyouką uległ niemal absolutnemu zatraceniu i teraz dziewczyna tylko patrzyła na niego wilkiem, przez jedno proste stwierdzenie. Że on chciał dać Dazaiowi chociaż szansę na obronę. Zresztą, jak mógłby postąpić inaczej? Przecież praktycznie zawdzięczał temu mężczyźnie życie. Tułałby się dalej, głodując i znajdując się na krawędzi śmierci, wciąż przeraźliwie bojąc się tygrysa, który jak mu się wtedy zdawało, go ścigał. To dzięki Dazaiowi miał pracę, przyjaciół i dom. Choć w to drugie powoli przestawał wierzyć. Atsushi czuł, że za wszystko, co zrobił dla niego Dazai jest mu winny chociaż to jedno. Szansę na opowiedzenie swojej wersji historii. Osobiście. Choć wersja przedstawiona przez Yosano też dawała sporo do myślenia.

Kyouka, na dobrą sprawę pierwsza dziewczyna, którą zaczął darzyć poważniejszym uczuciem i na której naprawdę mu zależało, zdawała się jednak posiadać odmienne poglądy. I obnosiła się z nimi w tak obscenicznie irytujący sposób, że zaczynało to powoli denerwować nawet spokojnego Atsushiego. Powoli chłopak przestawał martwić się o to, czy dziewczyna może spokojnie spać w nocy, czy nie ma przez Mafię koszmarów, czy nie boi się o życie. Nie chciał też wiedzieć, co robi, ani czy czuje się szczęśliwa. Wolał milczeć by nie doprowadzać do kolejnych kłótni, zwłaszcza po jednej, którą przypadkiem wywołał, zwracając jej zwięźle uwagę, ze może źle robi i że przecież każdy zasługuje na drugą szansę.

Reszta próbowała zachowywać się, jakby nic się nie stało. Jakby wcale nie brakowało im dwóch, praktycznie najważniejszych członków, co powoli zaczęło doprowadzać Atsushiego do szału. Na szczęście Rampo nie wydawał się zainteresowany ich poglądami. Ani faktem, czy go lubią, czy nie. Dlatego to on też, gdy napięcie zaczynało wisieć w powietrzu, oświadczał, że zachowują się jak banda rozkapryszonych dzieci, choć przecież nic się w ich życiach nie zmieniło. Fakt, że chciał na własną rękę ocenić zachowanie Dazaia, o którym nie dawał zapomnieć reszcie, wbił ostateczny klin pomiędzy członków Agencji.

Pojawienie się Dazaia i jego ludzi w Zbrojnej Agencji Detektywistycznej też nie mogło przynieść niczego dobrego. Zwłaszcza biorąc pod uwagę radość i spokój bijące od Yosano, które nigdy wcześniej nie były tak wyraźne. Jakby naprawdę znalazła ludzi, z którymi zamierzała związać swoje życie. Jej oficjalne odejście nie było czymś, czego nie mogli się spodziewać. Podskórnie wszyscy to przeczuwali już od momentu, w którym wyszła od nich, trzaskając drzwiami i nazywając ich bandą dwulicowych kretynów. Późniejszych zniszczeń można było uniknąć. Tylko, że nikt tego nie chciał. Potrzebowali móc się na kimś wyżyć, zwłaszcza Kyouka. A Atsushi coraz mniej ich wszystkich rozumiał. Ale przecież bez nich byłby nikim. Nie miałby rodziny. Więc niezależnie od tego, jak bardzo mu to nie pasowało, oficjalnie stał za nimi murem.

Stał za nimi murem również wtedy, gdy przenieśli się o dwie dzielnice dalej, stosunkowo daleko od centrum, do którego przywykli i gdy wynajęli dwa, dość sporych rozmiarów pokoje, w których teraz mieściła się cała Zbrojówka. Nie trzeba było mówić, że po tym, co zrobili z poprzednim budynkiem ich finanse były praktycznie zerowe, a liczebność załogi, zwłaszcza pozbawionej Zdolności, znacząco zmalała. Ludzie w pewnym momencie mieli po prostu dosyć. Przywykli do walk z Portówką, z jakimiś jej małymi oddziałami. Zawsze wychodzili z takich starć zwycięsko, jedynie z dziurami po kulach w ścianach, których praktycznie nie dało się policzyć. Zawsze byli przekonani, że są w stanie ich pokonać. Tak więc gdy stanęło przed nimi tak niewielu członków Portówki, że dało się ich policzyć na palcach jednej ręki, uznali, że przecież dadzą radę, że są lepsi. Jak wielkie było ich zdziwienie, gdy tamci praktycznie bez szwanku odparli ich ataki, praktycznie samemu się na nie nie siląc. I nagle okazało się, że członkowie Zbrojeniówki nie są wszechmocni. A nie mieli już lekarza, który by ich wyleczył z ran, których było sporo. Zdecydowanie więcej niż można było się spodziewać, biorąc pod uwagę fakt, że psy Mafii praktycznie nie atakowały. 

A później wszystko poszło już tylko lawiną. Zbyt mała przestrzeń, zbyt wielu ludzi i zbyt wybuchowe charaktery. Gdy Akutagawa wrócił z zagranicznej misji, Atsushi był już praktycznie na skraju wyczerpania psychicznego i fizycznego. Nawet największa, znana Portowej Mafii wredota, darowała sobie uszczypliwe komentarze i nieprzyjemne teksty, i tylko wpuściła go do siebie do mieszkania, stając bokiem w drzwiach z założonymi rękoma i nieco morderczym wzrokiem, że jeśli ktoś dowie się o ich spotkaniach, wszyscy srogo tego pożałują. Nic nowego, Atsushi zdążył już do tego przywyknąć. Tak jak zdążył przywyknąć do faktu, że Akutagawa, który wiecznie jest wystrojony, gdy wychodzi z domu, w samym mieszkaniu lata w najzwyklejszych, czarnych dresowych spodniach i białej podkoszulce. A Akutagawy nie zdziwił fakt, że po pewnym czasie w jego szafie zrobiło się trochę miejsca na ubrania chłopaka, z którym rywalizował. Przecież rywalizacja wcale nie musiała oznaczać nienawiści. Nauczył się tego, gdy zmuszeni zostali do współpracy przy walce z Gildią i gdy Dazai w końcu uświadomił go, jak bardzo błędnie odbierał pewne rzeczy. I nawet jeśli coś w Akutagawie się wewnętrznie zmieniło. chłopak bał się, że pokazanie tego może ukazać jego słabość. Dlatego wierzchnia warstwa została taka sama, jak przedtem.

Gdy jednak siedzieli z kubkami gorącej herbaty i termosem, owinięci kocami, na dachu wieżowca, w którym mieszkał Akutagawa, żaden z nich nie miał ochoty na sprzeczki. Zwłaszcza, że stan Atsushiego naprawdę miał wiele do zarzucenia. Był tak tragiczny, że Akutagawa zgodził się nawet na wysłuchiwanie historyjek białowłosego o jego nieszczęśliwej miłości i niepewności w związku. A to, że nieco za bardzo bolało go przy tym serce, miało pozostać tajemnicą jeszcze przez bardzo długi czas.

- Zupełnie jej nie rozumiem - oświadczył Atsushi, gestykulując tak mocno, że gdyby nie refleks Akutagawy, chłopak strąciłby kubek z dachu. - Przecież była w Portowej Mafii i nikt jej tego nie wypomina. Nikt na dobrą sprawę praktycznie o tym nie myśli. A zachowuje się, jakby próbowała udowodnić, że jest lepsza od nich, że była tylko ofiarą i że wszyscy członkowie Portówki to nic nie warte śmieci. Przecież zna pana Dazaia o wiele dłużej, niż my. Krócej niż Ty czy pan Nakahara, ale jednak zna. Logiczniejsze byłoby, gdyby próbowała go bronić, a nie atakowała już na wejściu.

Akutagawa musiał przyznać, że już niejednokrotnie złapał się na tym, że uważa, że to na swój sposób urocze, że Atsushi nie potrafi mówić o ludziach bez szacunku i nawet opowiadając o nich używa grzecznościowych zwrotów typu "pan" czy "pani". Zawsze jednak orientował się w czas i nie dawał tego po sobie poznać. Taką przynajmniej miał nadzieję. Teraz jednak na spokojnie odstawił kubek i westchnął ciężko.

- Kyouka jest gorsza ode mnie - zaczął chłopak spokojnie, wpatrując się w cudowne niebo nad nimi i zrazu obruszając się, gdy zauważył zaskoczony wzrok wpatrzonego w niego chłopaka. - Jeśli ktokolwiek dowie się o jakimkolwiek fragmencie tej rozmowy to możesz być pewien, że wszystkiego się wyprę i sprawię, ze Twoja śmierć będzie wyglądała na wypadek - obiecał, absolutnie poważnie, a mimo to i tak wywołał na twarzy Atsushiego uśmiech. - W sensie, ja całe życie poszukiwałem człowieka, którego aprobaty potrzebowałbym bardziej niż tlenu. I znalazłem Dazaia. I nie liczyło się dla mnie zdanie nikogo innego. I zobacz, jak agresywny i nieobliczalny potrafiłem przez to być. Nie żeby teraz było jakoś lepiej, ale teraz po prostu czuję, że sam w sobie czuję się pełnowartościowym człowiekiem. I jasne, aprobata jest miła, ale mam wrażenie, że obejdę się bez niej. A Kyouka potrzebuje aprobaty wszystkich dookoła niej, bo wierzy, że to jedyny sposób, by przestała pragnąć krwi. Ma nadzieję, że jeśli wystarczająco mocno wciśnie ludziom te bajeczki, sama zacznie wierzyć, w fałszywą fasadę, którą tworzy.

- Chyba się zgubiłem - przyznał Atsushi, drapiąc się w wyrazie zakłopotania po głowie.

- Nie znam bardziej żądnego krwi potwora niż Kyouka. Jasne, jest Dazai, ale w jego przypadku spory wpływ miała na to historia i widać teraz po nim, że gdy rozwija skrzydła w Portówce, leje się znacznie mniej krwi, bo on tego sobie po prostu nie życzy.

- Biorąc pod uwagę masakrę na nadbrzeżu to rzeczywiście tak mało krwi - przerwał mu Atsushi, nieco sarkastycznym tonem.

- Ta sytuacja to też coś innego. I nie próbuję go usprawiedliwiać - oświadczył czarnowłosy. - I wiem, że wiele będzie jeszcze takich, gdzie trupy pościelą się gęsto. W końcu na miłość boską jesteśmy członkami Mafii, a nie szkolnego teatrzyku. Ale jest coś takiego w sposobie, w który Dazai chce przewodzić, że wiesz, że on chce jak najlepiej dla wszystkich. I że jeśli da się uniknąć trupów to właśnie to zrobi. Z Kyouką jest inaczej. Ona chwilowo tłumi w sobie chęć mordu. Zrobiła z siebie ofiarę żebyście ją przyjęli i ciągnie tę bajeczkę. Tylko, że sama przestaje w nią wierzyć, więc boi się, że Wy też. Dlatego tak zaciekle próbuje dopiec Portówce. Kyouka może mówić, że była kontrolowana, że się bała i że walczyła każdego dnia o życie, ale to ona sama przymocowała do swojego ciała ładunek wybuchowy wtedy w pociągu. Mimo absolutnej niewiedzy jej przełożonej. Nie uratowałeś jej wtedy przed nami. Nie uratowałeś jej nawet wtedy przed samą sobą. Pomogłeś jej jedynie w udoskonaleniu bajeczki, którą chciała sprzedać, gdyby coś nie poszło po jej myśli i Portówka miałaby przegrać tamto starcie.

- To niemożliwe - zauważył Atsushi, śmiejąc się lekko nerwowo i spoglądając na towarzysza z lekkim niedowierzaniem. - To nie miałoby żadnego sensu.

- Ma więcej sensu niż myślisz - skomentował to Akutagawa z lekkim wzruszeniem ramion. - I sam się przekonasz, kiedy zaczniesz zwracać na to uwagę. - Eh, znowu się przez Ciebie rozgadałem debilu - zauważył chłopak, ponownie ciężko wzdychając.

- Lubię kiedy się rozgadujesz - skomentował to Atsushi, odrywając wzrok od chłopaka i wpatrując się w gwiazdy, ogrzewając zmarznięte dłonie o ścianki trzymanego w nich kubka i zupełnie przez to wszystko nie zauważając, jak Akutagawa nagle się spina tak bardzo, że nieomal podskakuje, a na jego twarz wypływa ogromny rumieniec. - Lubię słuchać Twojego głosu. No i wiesz więcej ode mnie, więc to zawsze szansa dla mnie, by czegoś się dowiedzieć. Ale mógłbyś naprawdę mówić o tym, dlaczego czarny kolor jest czarny, a ja i tak słuchałbym jak urzeczony.

Akutagawa nie skomentował tego, bojąc się jednak, że cisza, która na krótką chwilę między nimi zapadła, będzie odpowiedzią samą w sobie i to nie taką, jakiej chciałby udzielić. Jednak Atsushi sam żachnął się, że tym razem to on powiedział o dwa słowa za dużo, przeprosił i poprosił, by wrócili do normalnych tematów. Chłopcy spędzili więc resztę nocy rozmawiając o mniej czy bardziej poważnych sprawach, słuchając muzyki, którą odkryli od ostatniego spotkania i wymieniając się spostrzeżeniami na najróżniejsze tematy. I choć Akutagawa starał się nie dać po sobie tego poznać, ostatnie słowa Atsushiego o jego głosie wyryły mu się na zawsze w pamięci. A gdyby ktoś mógł obserwować ich w tak intymnym momencie, w życiu nie zgadłby, że za dnia tworzą fałszywą fasadę, w której są największymi wrogami. Chłopcy też absolutnie nie mieli szans na posiadanie świadomości, że tej właśnie nocy, wiele ulic dalej, bezsenna noc mijała Dazaiowi i Nakaharze na oglądaniu filmu, który Osamu widział po raz pierwszy w życiu.

Dazai naprawdę nie mógł się napatrzeć na radość w oczach Nakahary i w pewnym sensie na jego dziecinnie naiwną beztroskę, gdy ten przeżywał film i śpiewał wszystko, co tylko się dało. Osamu nie robił tego świadomie, ale w takich momentach starał się zauważać jak najwięcej i jak najwięcej zapamiętać. Te drobne gesty, nieco inaczej podniesiony kącik ust w czasie uśmiechu czy nieco niezdarne skrzywienie się, gdy oberwał lekkiego pstryczka w nos. Wszystkie te detale zdawały się ryć w sercu bruneta permanentnie. Dazaiowi udało się przeleżeć pierwszy film w spokoju, ale gdy Nakahara puścił, jako kolejny film Pulp Fiction i porwał go do tańca, nie potrafił mu się oprzeć, mimo że przecież nie znał kroków. I jakoś nawet nie przyszło mu do głowy, by zwrócić rudzielcowi uwagę, że mieli oglądać przecież serial. Zamiast tego stał, z jedną nogawką od dresów podwiniętą do kolana, a drugą opuszczoną do ziemi tak bardzo, że przydeptywał ją chodząc, wykonując niezidentyfikowane ruchy, próbując naśladować Travoltę w jego wygibasach, na co Nakahara reagował najpiękniejszym śmiechem, jaki Dazaiowi dane było słyszeć w życiu. I nic, że się błaźnił. Przy ukochanym przecież mógł.

- Może teraz Ty chciałbyś wybrać film? Gdy skończymy ten? - spytał rudzielec, kładąc się na kanapie z głową ułożoną wygodnie na udach Dazaia i patrząc na niego z dołu z delikatnym rumieńcem od chwilowego wysiłku fizycznego, delikatnie bawiąc się przy tym kosmykami jego włosów.

Osamu nie przestawał wodzić palcami po obrysie twarzy rudzielca, po jego policzkach, kciukiem zahaczając raz po raz o dolną wargę i z uśmiechem obserwując, jak Chuuya tylko przewraca oczami i oczekuje pocałunku.

- Nie mam zbyt dużego doświadczenia z kulturą popularną, przecież wiesz - przypomniał mu spokojnie, zupełnie bez żalu. - Rodzice jak już znajdowali czas żeby iść do kina to zabierali Kenichiego. I pewnie tę małą później też. Sam zazwyczaj tego nie oglądałem, bo wszystko wydawało mi się takie nudne i przewidywalne. W sierocińcu nie fundowali nam takich rozrywek, bo uważali, że to jedynie sprowadza człowieka na złą drogę. Później w Mafii byłem zbyt pochłonięty rozlewem krwi, w Zbrojeniówce tym, żeby przypadkiem jej nie rozlać. Nigdy nie spodziewałem się, że oglądanie czegoś z kimś może być tak przyjemne, bo po prostu nigdy wcześniej nie dane było mi czegoś takiego doświadczyć - oświadczył chłopak, nie zaprzestając drobnych czułości okazywanych leżącemu na jego nogach rudzielcowi. - Oj, rozgadałem się, wybacz - dodał, uśmiechając się lekko.

- Lubię kiedy się rozgadujesz - oznajmił Chuuya nieco ciszej i poważniej. - Jest coś w tym, co powiedziałeś wcześniej, że powinniśmy się lepiej poznać. Jasne, pracujemy ze sobą, znamy swoje wzajemne najgorsze sekrety, kochamy się i akceptujemy, ale na dobrą sprawę nie znamy o sobie tych wszystkich ważnych pierdół. A bardzo zależy mi na tym, żeby je poznać. Wtedy, gdy poszliśmy do kina po śmierci Moriego. Byłeś wtedy po raz pierwszy w kinie? - spytał Chuuya uśmiechając się lekko i nie przestając zawijać sobie włosów Dazaia wokół palców, na tyle jednak delikatnie, by uniknąć pociągnięcia za nie chłopaka.

Dazai skinął twierdząco głową, nieco zbyt płytko i zbyt szybko, odwracając wzrok w bok. Sam nie potrafił wytłumaczyć dlaczego, ale poczuł się w tym momencie jak skończony idiota. Przecież to takie naturalne chodzić z kimś do kina. Czy przez poznanie takich pierdół o nim, Nakahara zacznie myśleć o nim jako o wybrakowanej jednostce? Brunet powoli zaczynał się tego obawiać, jednak gdy spojrzał w pełne szczęścia oczy Chuuyi, natychmiast zmienił zdanie, choć tego też zupełnie nie rozumiał. Może po prostu musiał nauczyć się akceptować taki stan rzeczy. Może pewnych rzeczy nie trzeba rozumieć, może czasem wystarczy dać z siebie wszystko i uwierzyć.

- Bardzo mnie to cieszy - oświadczył Nakahara, delikatnie łapiąc Dazaia za podbródek i pociągając go w dół tak, że ich twarze dzieliły od siebie dosłownie centymetry. W całej tej sytuacji, pozycji, a przede wszystkim w nieco przyciszonym, poważnym głosie Chuuyi było coś takiego, że po plecach bruneta przebiegły ciarki, a niewielki rumieniec ukryła jedynie ciemność pomieszczenia. - Mówiłem Ci to już wcześniej, ale powiem jeszcze raz. Chcę być Twoim pierwszym we wszystkim. Czy chodzi o pójście do kina, otrzymanie kwiatów, pieczenie razem ciastek na święta, czy o seks, o wspólne mieszkanie czy małżeństwo. Pierwszym i jedynym. No, niektóre czynności można będzie powtarzać - dodał z lekkim śmiechem, który ugrzązł gdzieś między nimi, bo zawstydzony przemową ukochanego Dazai najzwyczajniej w świecie uciszył go pocałunkiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top