P. LXXV / DZISIAJ JEDZIEMY CHEVROLETEM

Nakahara nie wiedział, czemu sądził, że ten dzień będzie znacząco różnił się od pozostałych. Jednocześnie na niego czekał i się bał, ale poza tym? Czy liczył, że Święty Mikołaj przyjedzie na jednorożcu na płonącej tęczy tuż po zakończeniu okresu wakacyjnego? Może oczekiwał pobudki na innej planecie? Trudno było stwierdzić, niemniej jednak wszystko zapowiadało się na kolejny, niezbyt nudny dzień w pracy. Cóż, nawet pisanie raportów w towarzystwie Dazaia zdawało się przygodą, więc nic dziwnego, że pomysł realnego, całkowitego powrotu do Mafii, brzmiał dość niewiarygodnie, a wręcz kosmicznie. 

Rudzielec przewrócił oczami z szerokim uśmiechem, gdy przesunął ręką po tej części łóżka, którą powinien zajmować Osamu. "Powinien" było tu najodpowiedniejszym słowem, bo Dazai nie miał w nawyku leżeć nie wiadomo, do której godziny i niczego nie robić. No i zawsze chciał witać rudzielca gotowym śniadaniem. Drobnostka, ale świadczyła o tym, jak rozwinął się ich związek. Wzajemne dbanie o siebie i okazywanie czułości głównie przez codzienne zachowania i spędzanie czasu, czy łapanie chwili w ich zakręconych życiach by zjeść wspólnie posiłek na dobry początek dnia.

Chuuya przywykł już do wstawania w pustym łóżku. Jasne, pościel po drugiej stronie zostawiona była tak, jak tylko w nocy zdołał ją Dazai rozkopać, ale samego bruneta, jak zwykle zresztą, już w okolicach łóżka nie było. W pierwszych dniach rudzielec naprawdę budził się ze strachem, że Osamu wyszedł w środku nocy, bez słowa, bez budzenia go, ot bez po prostu niczego i najzwyczajniej w świecie go zostawił tylko z sobie znanych powodów, których jemu nie dane byłoby poznać. Zazwyczaj potrzebował wtedy dłuższej chwili by uspokoić oddech i lekki atak paniki. Może i Nakahara otworzył się przed Ashidą, może i brał leki, ale wciąż miał ogromne problemy z zaufaniem, które uwidaczniały się właśnie najbardziej w momentach, gdy przypadkiem myślał, że został ponownie porzucony. Zazwyczaj też w takich sytuacjach łzy same napływały mu do oczu, a on prychał cicho, zdenerwowany na siebie, że mógł uwierzyć, w coś tak pięknego, mimo że sam się przed tym wzbraniał żeby nie cierpieć. Zakrywał wtedy twarz przedramieniem, jakby wstydząc się tego, że płacze, choć wiedział, że było to irracjonalne zachowanie, skoro nikt nie mógł go zobaczyć. 

Dazai złapał go trzykrotnie w takiej sytuacji i musiał bardzo długo uspokajać, że przecież nigdzie się nie wybiera i że nie jest tylko snem, który zniknie, gdy tylko pierwsze promienie słońca rozleją się po sypialni. Siedział wtedy na brzegu łóżka, blisko rudzielca, trzymając jego dłoń i delikatnie ją głaszcząc, drugą ręką opierając się o pościel i czekając, aż Nakahara ruszy rękę z twarzy i uspokoi się na tyle, by łzy same przestały mu lecieć. Osamu czasami nie potrafił się powstrzymać od myśli, jak bardzo Kenichi zniszczył Chuuyę. Głównie jego pewność siebie i wiarę w niezależność. Bo z resztą sobie radzili. Powoli, bo powoli, ale jednak. I choć sama myśl o jakimś większym zbliżeniu paraliżowała na razie ich obu, było po prostu dobrze i stabilnie. No i o dziwo Nakahara czuł się na siłach by oficjalnie wrócić w paszcze społeczeństwa, choć Dazai wciąż martwił się, że tak nagłe zderzenie z taką ilością nieznajomych może się źle skończyć. Atakiem paniki na przykład. Równocześnie wiedział jednak, że ze wszystkim sobie poradzą. Minuta po minucie. Zadziwiające, jak często ten tekst padał w ich mieszkaniu, a jak bardzo nie tracił na wartości. Uspokajał ich obu za każdym razem, choć czasami nie dało się powiedzieć, który potrzebował usłyszeć go bardziej, czy mówiący, czy słuchający.

Wystarczyły dwa tygodnie, by przywykł do trybu wstawania Dazaia, choć zdarzyło im się obudzić obok siebie. Czasami Osamu miał takie momenty, że choć czuł, że powinien wstać i zrobić śniadanie, nie mógł się napatrzeć na ten mały, rudy, a przede wszystkim jego prywatny cud. Wtedy też leżał, po prostu słuchając równomiernego oddechu Nakahary, patrząc na niego, jakby chciał zapamiętać każdy najmniejszy detal jego twarzy, zupełnie, jakby już nie znał każdego milimetra kwadratowego skóry Chuuyi na pamięć i delikatnie głaszcząc to po włosach, to po szyi czy ręce, czy też dowolnej części ciała, która leżała na kołdrze, ale tak, by nie przekraczać pewnych granic, które dosadnie omówili, gdzieś po piątej sesji z Ashidą. Dazai zgodził się na wszystkie warunki, które postawił Nakahara. Raz, że przecież i tak zamierzali spędzić razem całe życie, więc czasu mieli pod dostatkiem, co mogło być głupim założeniem biorąc pod uwagę ich zawód i wiążące się z tym ryzyko, ale Osamu obiecał sam sobie, że tym razem wypełni obietnicę i ochroni Chuuyę za wszelką cenę, więc czuł, że miał pełne prawo do wierzenia, że mają mnóstwo czasu. Dwa, że brał pod uwagę uczucia Chuuyi czasami bardziej, niż swoje własne i nigdy, przenigdy, nawet gdyby nie miał "wypadku", jak zaczęli określać sytuację z Kenichim, nie zrobiłby niczego, co rudzielcowi mogło się nie spodobać. Była też masa innych powodów, ale dwa najważniejsze pozostawały takie same.

Tak więc Nakahara przewrócił się na brzuch, przesuwając nieco bardziej na część, na której spał Dazai, zupełnie jakby naprawdę byli w stanie podzielić to łóżko na części. Prawda była taka, że spali w każdej pozycji, na każdym kawałku łóżka, w każdym możliwym ułożeniu, byleby byli blisko siebie. Nie raz, nie dwa zdarzyło się, że przesunęli się tak bardzo, że jeden czy drugi spadał z łóżka, ciągnąc za sobą tego drugiego, zdecydowanie niezadowolonego. Z racji, że Dazaiowi zdarzały się takie wypadki o wiele częściej, miał on już niemałą kolekcję siniaków na plecach. Chuuya zazwyczaj z westchnieniem po prostu zsuwał się z łóżka za nim, gdy Dazai oczywiście odmawiał powrotu na łóżko ze względu na zbyt zaawansowany stan rozespania, i ściągał za sobą kołdrę by nie zmarzli w nocy. Niby lato jest ciepłe, ale raz, że nie zawsze nocami, a dwa, że Nakahara wysoko trzymał klimatyzację ustawioną na bardzo niskie temperatury.

Niemniej jednak Nakahara zanurzył twarz w poduszce Dazaia, która wciąż nim pachniała i była nawet nieco ciepła, rozkoszując się tym, że za chwilę przybędzie jego książę w białych, puchowych kapciach, które dostał, gdy oficjalnie uznali, że dopóki nie kupią sobie czegoś nowego, będą mieszkać u Nakahary, bo to bliżej do Biurowca, a mieszkanie Dazaia zostanie, jako bezpieczna kryjówka, ot w razie potrzeby.

Już wkrótce Chuuya usłyszał szuranie pewnych kapci na panelach, ale nie zamierzał podnosić głowy. Dazai, choć wiedział, że rudzielec już nie śpi, nijak nie dał tego po sobie poznać. Zamiast jednak, jak już sobie to wyrobili w zwyczaju, usiąść na łóżku i obudzić ukochanego miłymi słowami i pocałunkiem na "dzień dobry", który zazwyczaj kończył się tym, że Dazai zostawał ponownie wciągnięty do łóżka, bo na jednym pocałunku nie kończyło się nigdy, a jedynym, co ochraniało jedzenie od przypalenia był fakt, że żadnego jedzenia na patelniach czy w piekarniku nie było, zamiast tego Dazai postawił tackę, na brzegu łóżka, w bezpiecznej odległości od Nakahary, a już wkrótce rudzielec poczuł, jak łóżko ugina się pod ciężarem drugiego ciała, więc leniwie przekrzywił głowę, by spojrzeć na debila, z którym chciał spędzić życie.

Coś jednak leżało na drodze, centralnie między ich głowami, co uniemożliwiało im dokładne zobaczenie siebie. Nakahara podniósł się nieco, przecierając zaspane oczy ręką, na drugiej się podpierając, a później spojrzał zaskoczony na Dazaia. Między nimi leżał ogromny bukiet ciemnofioletowych róż z drobnymi błękitnymi obramówkami na końcach płatków. Osamu pochylił się nad nimi i wkrótce jego usta znalazły swoją drogę do ust rudzielca.

- Dzień dobry kochanie - wyszeptał, uśmiechając się radośnie, z żywiołowymi iskierkami w oczach i opierając czoło o czoło Nakahary, Dazai.

- Z jakiej okazji dostałem bukiet? - spytał konspiracyjnym szeptem Chuuya, nie odsuwając się ani na kawałek od bruneta.

- Uznałem, że to miły gest na nasz powrót do Mafii - wzruszył ramionami Dazai, wciąż szczerząc się, jak głupi.

- No debil - skomentował to Nakahara, lekko kręcąc z niedowierzaniem głową, ale nie na tyle, by ten ruch zmusił go do odsunięcia się.

Rudzielec uznał jednak, że co za dużo to nie zdrowo, więc odsunął się nagle, pozbawiając Dazaia oparcia, przez co brunet praktycznie poleciał do przodu nim udało mu się odzyskać równowagę. Przełożył kwiaty z najwyższą czułością na szafkę nocną, na krótką jedynie chwilę praktycznie wkładając w nie twarz, próbując jedynie wsadzić nos, by powąchać najnowszy prezent. Chuuya musiał przyznać, że nie tylko wyglądały, ale i pachniały niesamowicie. No i były w jego ulubionym kolorze. Dość nietypowym, ale jakich kwiatów kwiaciarnia nie zabarwi za dodatkową opłatą? No i nie były jedyną ślicznie pachnącą rzeczą w pomieszczeniu. Wystarczył szybki rzut oka w stronę drewnianej, olbrzymiej wręcz tacy z jedzeniem, na której znajdowała się parująca, pobudzająca samym zapachem kawa i cudownie wyglądające, grube naleśniki, zapewne z truskawkami i nutellą w środku, oblane trzema rodzajami sosów. Na sam widok i zapach ciekła ślinka, ale na łóżku znajdowało się coś zdecydowanie ważniejszego od jedzenia i na tym właśnie rudzielec zamierzał skupić swoją uwagę.

Upewniwszy się, że wszystkie delikatne przedmioty są bezpieczne, Nakahara wrócił na swoje pierwotne miejsce, tuż przy Dazaiu, który w międzyczasie zdążył położyć się na łóżku, podpierając głowę ręką. Chuuya delikatnie przesunął opuszkami palców po obrysie szczęki Dazaia i gdy dotarł do podbródka, uniósł go nieznacznie, idealnie ustawiając do czułego pocałunku.

- Dziękuję, są piękne - powiedział cicho Nakahara, w krótkich przerwach pomiędzy kolejnymi pocałunkami.

Nie musiał długo czekać, by po tych słowach poczuć na własnych ustach, jak Dazai się uśmiecha. Osamu z pełną świadomością przewrócił się na plecy i pociągnął za sobą niczego nie spodziewającego się rudzielca, który wylądował na nim ze śmiechem.

- Cieszę się, że Ci się podobają - mruknął Dazai, korzystając z momentu, w którym rudzielec układał się wygodniej.

- Codziennie mógłbym mieć takie poranki - odparł Chuuya, lekko się przeciągając i obserwując kolejne ruchy Osamu.

- Myślę, że nie ma dookoła aż tylu kwiaciarni żebyś dostawał je codziennie - zaczął Osamu, udając, że szuka logicznych stron tego pomysłu, co wywołało u Nakahary jedynie krótki śmiech.

- Oj zamknij się - westchnął rudzielec z niedowierzaniem i uznając, że najlepiej dopilnować pewnych kwestii, po prostu zagłuszył kolejne słowa bruneta pocałunkiem.

Ich dłonie, początkowo delikatnie obrysowujące rysy twarzy i delikatnie drapiące karki, wymieszane zdyszane oddechy, gdy odrywali się od siebie po zdecydowanie zbyt długich momentach bez tlenu, choć wciąż wydającymi się zbyt krótkimi, ich oczy, gdy otwarte, utkwione tylko w tym drugim. I te niesamowite motyle w brzuchu, które obaj doskonale czuli, tak jak drobne napięcia przechodzące między nimi za każdym razem, gdy się nawzajem dotykali. Takie chwile były magiczne i zdawały się mieć moc do zatrzymania całego świata. Zupełnie nic się wtedy nie liczyło poza tą drugą osobą, którą trzymało się w ramionach, jak najbliżej siebie, jakby chcąc stać się z nią jednością.

Kawa zdążyła już absolutnie wystygnąć, gdy Nakahara, trzymając dłonie na karku Dazaia, czując ręce Osamu splecione tuż za swoimi plecami i drapiące go delikatnie po plecach, tuż pod koszulką od piżamy, minimalnie się odsunął. Chwilę mu zajęło dostosowanie się do rzeczywistości, w której istniał, jak i zebranie myśli. O kilkukrotnym odchrząknięciu przed rozpoczęciem mówienia nie zapominając.

- Myślę, że powinniśmy się zbierać - oznajmił szeptem, co spotkało się z ogromnym jękiem niezadowolenia Dazaia. Nakahara nie potrafił powstrzymać uśmiechu. - Kochanie, nie zaczną bez Ciebie. Jesteś teraz odpowiedzialny i wszystko. I ważny nie tylko dla mnie.

- A może Mafia poczeka? Tak do jutra? - spytał z nadzieją Osamu. - Coś czuję, że bierze mnie przeziębienie. Mam gorączkę i muszę zostać z Tobą w łóżku aż do jutra - oznajmił z absolutną pewnością.

Nakahara tylko się na to zaśmiał i czule pocałował chłopaka w czoło. Odsunął się od niego i sięgnął po tacę z jedzeniem, którą postawił między nimi.

- Sam jeść nie będę - oświadczył, widząc, że Dazai nie wyciąga ręki po naleśniki. - I zdecydowanie widzę, która kawa jest dla Ciebie - dodał, bez problemu rozróżniając napoje po kolorze. - Chociaż czarny nie pasuje nijak do Twojej duszy. 

Gdy już zjedli i przygotowali się do zachowywania i wyglądania jak dorośli ludzie, Chuuya upewnił się tylko osiem razy, że kwiaty na pewno są włożone do wazonu i nie braknie im wody przez cały dzień, ewentualnie dwa, gdyby coś się przeciągnęło. Później sprawdził czy Bublowi nie zabraknie karmy ani picia i dopiero wtedy, chowając ukochany pistolet do kabury ukrytej przy jego lewym boku, dołączył do Osamu, który od dłuższego czasu sterczał jak kołek przy drzwiach, trzymając ich płaszcze.

- Dzisiaj jedziemy chevroletem - zadecydował Nakahara, wypowiadając się zdecydowanie zbyt szybko, gdy zobaczył, że Dazai już sięga po kluczyki od jednego ze swoich dwóch śmiercionośnych maszyn.

- Pierwszy dzień to Twój dzień - oznajmił Dazai. - Zrobimy po Twojemu - dodał, wręczając Nakaharze płaszcz i przewieszając sobie prostą, czarną, męską torbę przez ramię.

Chuuya tylko uśmiechnął się szeroko słysząc to i poprawiając kapelusz, wreszcie przekręcił klucz w zamku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top