P. LXIV / ZACZYNAM ZAPOMINAĆ

Odautorskie: Cześć Miśki! Wybaczcie tak długi brak rozdziału, ale psychiczne zebranie się do życia po wyjeździe na Ukrainę okazało się większym wyzwaniem, niż zakładałam :D Króciutko i monotematycznie, ale muszę się rozpisać nim dostaniecie trochę akcji :D Miłego czytania! ~ 


Dazai przeczesał włosy palcami w geście poddenerwowania, stresu i bezsilności. Sytuacja, w której się znalazł nie napawała optymizmem. I, ku jego nieszczęściu, nie chodziło tylko o stan Nakahary, choć to pozostawało numerem jeden wśród jego myśli. Wpatrywał się jeszcze chwilkę w drzwi, za którymi zniknął jego ukochany, by w końcu z cichym westchnieniem ruszyć w stronę drzwi. Nie musiał długo czekać, oparty o framugę, by pojawiło się przed nim trzech ludzi niosących biurowe pudła. Drobnym ruchem głowy zaprosił ich do środka, prowadząc do salonu i wskazując nowe miejsce przechowywania akt. Na kolejne czekał tylko w przejściu, obserwując kątem oka, jak całe pomieszczenie zaczyna wypełniać się stosami pudeł.

Szósty zmysł Dazaia świecił na czerwono jaśniej niż lampki na choince. Brunet sam jeszcze nie wiedział, czemu konkretnie powinien to przypisać, ale gula w jego gardle i ucisk w piersiach, które powiększały się w miarę pojawiania się kolejnych pudeł, wskazywały dość dobitnie na jedną przyczynę. Stał jedna niewzruszony, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie może pokazać choćby cienia słabości przed własnymi podwładnymi. Co niestety nie sprawiło, że dał radę powstrzymać się przed nerwowym poruszaniem wzrokiem za wchodzącymi, którzy zmieniali się tak często, jak tylko nowych ludzi dowoziła na ich piętro winda.

Chwile zmieniły się w minuty, minuty w godzinę, gdy w końcu członek Portowej Mafii oświadczył mu, że wszystko zostało przetransportowane. Dazai skinął głową na znak, że zrozumiał i podziękował za wszystko, odprowadzając mężczyznę do drzwi. Jego podświadomość mówiła mu, że powinien go kojarzyć, ale nie potrafił przypomnieć sobie ani jego twarzy, ani nazwiska, ani rangi. Dosłownie niczego związanego z tym człowiekiem. I zaczynało go to coraz mocniej niepokoić. Wcześniej nigdy nie zdarzyło mu się zapomnieć ważnej informacji. A podwładni to definicja ważnej informacji. Jasne, mógł się okłamywać, że ten człowiek dołączył do Portówki już po jego odejściu, ale jaki byłby w tym sens? To nie byłoby logiczne posunięcie. Nawet jeśli prawda go przerażała.

Jego całe życie obracało się wokół jego mózgu. Planowanie, analiza, przewidywanie. Jego pozycja w Mafii, jego ucieczka policji, jego znajomości, jego relacje z ludźmi. Wszystko zaczynało się i w jakiś sposób kończyło na tym, w jaki sposób działał jego mózg. A ten ostatnimi czasy zaczynał zawodzić go coraz bardziej. Zupełnie, jakby coś mu się stało, czego do końca nie rozumiał. I jedyne, co zdołał wykombinować, to że ma to jakiś związek z jego niespodziewaną wizytą we Włoszech i pobudką w szpitalu, ale to wybitnie niewielki zasób informacji. A to, że miał na tyle taktu, by wiedzieć, że to wybitnie niewłaściwy moment na pytanie o szczegóły, zaczynało szczerze mu przeszkadzać.

Zawsze mógł zadzwonić do Adelaide, ale wtedy zrobiłby wokół wszystkiego większe zamieszanie niż zamierzał i sobie życzył. Do tego międzynarodowe. Do tego Włoszka mogła nie znać wszystkich szczegółów. Co było o tyle prawdopodobne, że jednak i Nakahara, i Yosano posiadali mózgi, więc prawdopodobnie nie wygadali wszystkim wszystkich szczegółów, a Adelaide sama z siebie z medycyny rozumiała tyle, co osiemdziesięcioletni staruszek z aplikacji na telefon. Zawsze zostawała też Akiko. Coś jednak powstrzymywało Dazaia od sięgnięcia po komórkę i wybrania jej numeru, choć sam nie do końca wiedział co. Może naprawdę się bał prawdy.

Dazai ukucnął przed stosem pudełek i pobieżnie przejrzał znajdujące się na nich naklejki. Urocze ze strony jego podwładnych, by opisywać wszystko z dokładnością, której nie mógł nie pochwalić. Szybko wybrał to, od którego chciał zacząć i postawił je obok szklanego stolika. Nim otworzył samo pudełko, spojrzał jeszcze w stronę antresoli, choć wiedział, że i tak nie znajdzie tam Nakahary. Ponownie ciężko wzdychając i będąc przepełnionym złymi przeczuciami zabrał się w końcu za robotę.

Wystarczyło raptem pół godziny i kilka teczek by jego niepokój osiągnął poziom maksymalny. Tknięty przeczuciem sprawdził pierwszą teczkę, ot, by upewnić się, że dobrze zapamiętał szczegóły. I okazało się, że nie. Gdy zobaczył, że to, co myślał, że jest prawidłowe zupełnie różni się od tego, co pokazują wydrukowane na kartce znaczki, zaczął minimalnie panikować. Pomylił wszystko. Łącznie z podstawowymi informacjami. Otworzył ponownie wszystkie teczki i to nieco go uspokoiło. Okazało się, że ilość teczek i informacji, które błędnie zapamiętał była marginalnie mała. Przeszkadzało mu jednak, że w ogóle była. Po raz pierwszy w jego życiu.

Dazai rzucił teczką, dając ujście swojej złości. Zupełnie nie obchodziło go to, że w ten sposób zrobił tylko bałagan. Ten bałagan pasował do tego, co chwilowo działo się w jego głowie, gdy musiał dostosować się do nowej rzeczywistości, w której najwidoczniej własny mózg postanowił go zdradzić. Zaklął cicho, gdy uświadomił sobie, że rzucona teczka trafiła w inne, rozłożone papiery i zupełnie je przemieszała. Gdyby był pewien, że doskonale zapamiętał szczegóły, mógłby je posegregować w kilka minut. Problem był jednak taki, że skoro pojawił się margines błędu, to nie mógł w pełni ufać samemu sobie i swoim myślom.

Zamiast więc natychmiast posprzątać, co zrobił, siedział po prostu na kanapie, uśmiechając się głupio i lekko kręcąc głową z niedowierzaniem, przeczesując palcami włosy i patrząc na widok rozciągający się za oknem. O dziwo, uznał go za uspokajający. Poczuł się jak malutki, nieznany trybik, którego działania zupełnie nie wpływają na to, w jaki sposób kręci się świat. Zaśmiał się jednak na samą taką myśl. Jego decyzje, choćby i w tym momencie, mogły zmienić zupełnie oblicze całego miasta. Choć niewiele osób o tym wiedziało, miał wpływ na wiele kwestii. A to dopiero początek.

Choć Dazai był człowiekiem logicznie myślącym czasami miał ochotę sprawdzić, do czego może się posunąć. Ile może zdobyć, ilu ludzi może pokonać i przechytrzyć. Zastanawiał się, jak chyba każdy w pewnym momencie swojego życia, czy może rzucić sobie świat do stóp. Albo, co ważniejsze, do stóp ukochanej osoby, bo równocześnie z takimi myślami, zawsze dochodził do wniosku, że mógłby żyć spokojnie, będąc świadomym, co dzieje się na świecie, a jednocześnie stroniąc od jakiegokolwiek udziału w istnieniu tego świata i jego zmianach.

Na szczęście wystarczyła krótka przerwa zwieńczona pstryknięciem czajnika i cudownym, rozchodzącym się aromatem świeżo zaparzonej herbaty i Dazaiowi udało się uspokoić. Wyszedł już z kuchni z parującym kubkiem oplecionym dłońmi, by po kilku krokach uświadomić sobie, że przecież woli nie ryzykować zalania masy ważnych dokumentów i na wstecznym wrócić do kuchni. Oparł się plecami o kuchenny blat i rozmyślnie przedłużył swoją przerwę, rozkoszując się napojem. Wolno popijając doszedł do wyjątkowo prostego wniosku - wszystko da się obejść. Wszystko da się rozpracować. Nie mógł tylko tracić stoickiej postawy. Bo koniec końców wszystko ułoży się tak, jak powinno. Nie musiał przecież pamiętać tych wszystkich szczegółów. Nie liczyło się to, że wiele wydarzeń z przeszłości zaczynało mu się mieszać lub zacierać. Co z tego, że nie pamiętał kilku twarzy czy nazwisk. Był szefem pieprzonej Portowej Mafii. Od wszystkiego mógł mieć ludzi. Zawsze mógł przygotowywać sobie notatki. Zawsze mógł poświęcić więcej czasu na przygotowania. Mógł działać, mógł dowiedzieć się, co się z nim stało, mógł to przeskoczyć i przekonać swój umysł by wrócił do dawnej sprawności. Najzwyczajniej w świecie mógł przecież wszystko.

Odstawił niedopitą herbatę na blat i usiadł z powrotem przy papierach. Pozbierał wszystko, co przypadkowo zrzucił na ziemię i wczytał się ponownie w setki linijek z życiorysami. Pamiętał większość, dał radę posegregować papiery i ułożyć je w odpowiedniej kolejności. Kiedyś też dałby radę to zrobić. To, że teraz musiał po sygnaturach sprawdzić, czy na pewno dopasował dobre kartki, było nic nie znaczącym szczegółem. Przynajmniej dopóki nikt postronny o tym nie wiedział. A kto dałby radę się domyślić, na co patrzy osoba czytająca dokument? Na którą linijkę? Dazai, słusznie zakładając dość wysoki poziom głupoty nawet wśród własnych ludzi, wiedział, że nie musi się o to martwić. Normalny człowiek nie zauważy różnicy. Z ludźmi nadprzeciętnymi pozostawał w zwięźlejszych relacjach, które przeważały, gdyby doszło do sytuacji, w której ktoś z nich dowiedziałby się czegoś, czego nie powinien i dawały mu granicę bezpieczeństwa.

Zamknięte teczki leżące w równych odległościach od siebie i od krawędzi stolika, nie wyglądały kusząco. Dazai, który powinien był je przeglądać, czytać czy odłożyć i wziąć kolejne, stukał tylko nerwowo końcówką długopisu o którąś z nich. Wiedział, że powinien się uspokoić. I, jeśli spojrzeć tylko powierzchownie, to naprawdę mu się udało. Pogodził się ze swoim obecnym stanem, ale w głębi duszy doskonale wiedział, że dopóki nie pozna przyczyny to będzie go to gryzło i będzie przez to wątpił w każdą informację, w swoją pamięć i w swoje decyzje. Może to jednak, jak z plastrem. Im szybciej tym lepiej?

Dazai, nie będąc do końca pewnym, czy Chuuyi przypadkiem nie udało się zasnąć, nie chciał drzeć się na całe mieszkanie, że wychodzi. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie może zasiać w sercu Nakahary paniki i zwątpienia, bo to rzuci długi cień na i tak długą psychiczną rehabilitację chłopaka. Musiał jednak uniknąć pytań. Nie chciał przecież dokładać rudzielcowi zmartwień i pokazywać, że nieświadomość tego, co działo się przez prawie ostatni miesiąc odbiera mu możliwość spokojnego funkcjonowania. I do tego te problemy. Może to tylko kwestia rozruchu. W końcu nie używał mózgu przez cały ten czas, kiedy był nieprzytomny. Mógł się okłamywać i zrzucać to na tę jedną kwestię, ale był zbyt mądry, by uwierzyć, że wszystko poszło w diabły tylko ze względu na jeden miesiąc.

Osamu nabazgrał więc szybko na jednej z teczek najkrótszą wiadomość życia. Pojedyncze słowo. Nie znalazł żadnego innego, którym mógłby je dopełnić, więc uznał, że to musi wystarczyć. "Wrócę". Później chwycił tylko telefon, płaszcz i buty i na boso przeszedł do windy, upewniając się, że odpowiednio zamknął mieszkanie. Nie pomyślał o tym, jak zastany widok nie do końca wypitej herbaty i wybitnie krótka wiadomość mogą zostać odebrane przez Nakaharę. Wyjście w pośpiechu. To jasne. Ale cokolwiek więcej? Dazai uznał, że najwyżej będzie się tłumaczył, gdy już wróci. Gdy odzyska spokój ducha. Bo jak mógł stanowić wsparcie dla Chuuyi, który tego wsparcia potrzebował teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, gdy samemu był w proszku? Przecież rudzielec doskonale to widział. Zbyt dobrze znał jego maski. Osamu, który nie do końca był Osamu nie był przydatny nikomu. Więc Dazai uznał, że to od tego trzeba zacząć

Wsiadł na motor, uśmiechając się lekko na wspomnienie starych czasów, gdy go dostał. Cieszył się, że pamięta wszystko tak wyraźnie. Zaczynał się bać, że skoro pamięć zawodzi go już teraz, kwestią czasu będzie, jak zacznie zapominać ludzi i wydarzenia z dalekiej przeszłości. A nie chciał stracić tych wspomnień. Złych, dobrych, neutralnych. Każde stanowiło cząstkę jego jestestwa, każde w jakiś sposób przyczyniło się do jego rozwoju, by w końcu mógł stać się osobą, która tyle osiągnęła. Nie chciał by to wszystko zamazało się i odeszło w niepamięć, bo było dla niego zbyt ważne. Było też typowo ludzkie. Dazai, całe życie uważający się za potwora, również przez pryzmat swoich umiejętności, wyjątkowo nie cieszył się, że może się przybliżyć choć trochę do idei bycia typowym człowiekiem.

Brunet potrząsnął głową, jakby w ten sposób mógł pozbyć się z niej niechcianych myśli i wskoczył na motor, odpalając go już za pierwszym razem. Pamiętał, gdzie mieszkała Akiko i nie obchodziło go, która była godzina. Nie myślał o tym, że może jej w czymś przerwać. O nie. Liczyła się dla niego tylko i wyłącznie prawda, której mógł się od niej dowiedzieć.

Normalnie wariacka jazda dawała mu ukojenie i pozwalała zebrać myśli. Normalnie wolał też jeździć w nocy, gdy na drodze była może setna część aut, które pojawiały się w ciągu dnia. Nie chciał jechać po chodniku, bo zwróciłby na siebie zbyt dużą uwagę. No i mógłby kogoś potrącić. Inna sprawa, że przecież motocyklista jadący dwieście na godzinę sam w sobie musi zwracać uwagę, ale jeśli bogowie istnieli to najwyraźniej sprzyjali Dazaiowi, bo policja ani przez sekundę nie pojawiła się w zasięgu jego wzroku.

Z piskiem zaparkował maszynę w jednej z mniejszych alejek, w miarę blisko przy wieżowcu, w którym mieszkała lekarka. Osamu podszedł do drzwi wejściowych i zadzwonił domofonem pod odpowiedni adres. Z głośniczka rozległ się głos, który na pewno nie należał do Yosano, co kazało się Dazaiowi zastanowić, czy przypadkiem nie pomylił numerów i nie zadzwonił do którejś z jej sąsiadek. Byłoby to o tyle przerażające i prawdopodobne, że już przecież pamięć go zawiodła przy dokumentacji członków Portówki, ale równocześnie zadziwiająco rzeczywiste. Postanowił jednak spróbować, niezależnie od wyników i najwyżej przeprosić rozmówczynię za pomyłkę.

- Ja do Akiko Yosano - zaczął po wymienieniu początkowych uprzejmości, po czym uznał, że wypadałoby też dodać, kim się jest. - Ja w sensie Osamu Dazai.

- Oh, cześć Szefie! - rozległo się radośniejsze, ponowne powitanie. - Zaraz powiem Yosano.

Brwi Dazaia urządziły sobie pieszą wędrówkę w górę, bo za nic nie pamiętał głosu tej dziewczyny, ale skoro otworzyła mu drzwi, to nic więcej się dla niego nie liczyło. Poczekał chwilę, aż usłyszał brzęczenie, typowe dla tego typu zamków i pociągnął klamkę. Przez chwilę zdawało mu się nawet, że czas jakby zwolnił, a jego ruchy zaczęły przypominać ruchy muchy w smole. Z jednej strony bardzo chciał się znaleźć już w mieszkaniu Yosano, z drugiej jednak nie do końca potrafił przewidzieć własną reakcję na poznaną prawdę. Być może naprawdę się bał. Może naprawdę nie chciał stawać się nową osobą, której nie rozumiał tylko dlatego, że coś w nim się zmieniło.

Niemniej jednak stopy złośliwie zaniosły go wprost do windy, ręka podniosła się, a palec wcisnął guzik. Na odpowiednim piętrze, tuż przed windą czekała już drobna, uśmiechnięta blondynka.

- Polecę po zakupy żebyście mieli całe mieszkanie dla siebie. Chyba wiem, o co chodzi, więc myślę, że trochę prywatności dobrze Wam zrobi - oznajmiła spokojnie, stojąc w wybitnie wyluzowanej pozie.

Dazai skinął głową na znak, że rozumie. Podziękował i wyszedł z windy, by nie blokować dłużej dziewczyny i słysząc echo własnych kroków na korytarzu przeszedł do odpowiedniego mieszkania. Wszystko dookoła wydawało mu się tak surrealistyczne, jakby był w trakcie wybitnie dziwnego snu, a nie żył w odpowiednim wymiarze. Przez chwilę tak skupił się na zamknięciu drzwi, że całkowicie odciął się od wszystkiego innego i dopiero delikatny dotyk drobnej dłoni na jego ramieniu przywrócił go do rzeczywistości. Osamu spojrzał przez ramię na kobietę stojącą za nim. Uśmiechała się. To był dobry znak. Brunet nie chciał dopuścić do siebie świadomości, że uśmiech ten był przepełniony smutkiem i poczuciem winy, jakby Akiko już wiedziała, że zniszczy Dazaiowi życie i jakby czuła się za to częściowo odpowiedzialna. Urocze z jej strony, że zawsze brała wszystko tak do siebie, ale Osamu z doświadczenia wiedział, że zazwyczaj robiła to niesłusznie. Nie wiedział tylko, jak jej przekazać, że za nic nie będzie jej winił, że tylko chce poznać prawdę.

- Zaparzę nam herbaty. Przydałoby się coś mocniejszego, ale pewnie będziesz jeszcze dzisiaj wracał do Chuuyi, więc nie wcisnę Ci niczego z procentami. Czuj się jak u siebie - oznajmiła spokojnie i zniknęła w odmętach mieszkania, leniwie szurając szarymi, puchatymi kapciami.

Dazai zostawił płaszcz i buty w przedpokoju, pamiętając o tym, by wziąć z kieszeni telefon, na wypadek gdyby Nakahara zaczął się martwić i do niego zadzwonił. Przełykając cicho ślinę, wyszedł niepewnie z przedpokoju i usiadł zestresowany na kanapie, czekając aż Yosano zajmie miejsce obok niego. Na swoje szczęście lub nie, długo czekać nie musiał. Lekarka odstawiła kubki na specjalnych, drewnianych podstawkach na szklany stolik, tak by mieli swoje herbaty w zasięgu rąk i usiadła na kanapie, krzyżując nogi i nerwowo ściskając własne dłonie. Nie przestawała się jednak uśmiechać w ten smutny sposób, który tylko potęgował gulę, którą Dazai miał w gardle. Chłopak miał wrażenie, że będzie musiał kilkukrotnie odkrztusić nim wreszcie da radę coś powiedzieć, ale poszło mu to wyjątkowo sprawnie, co zaskoczyło nawet jego.

- Yosano, mogłabyś mi proszę opowiedzieć, co wydarzyło się we Włoszech? - spytał w końcu, wbijając świdrujące spojrzenie w lekarkę.

- Włochy nie były początkiem - zauważyła słabo kobieta. - Nie były też końcem. Tak przynajmniej zakładam, skoro tu jesteś. Medyczne komplikacje, które zacząłeś dostrzegać i które przywiodły Cię do mnie. Gdyby nic się nie działo siedziałbyś przy Chuuyi, a mnie spytał dopiero po jego pełnym powrocie do zdrowia. Powiedz mi najpierw, jakie zaobserwowałeś objawy Dazai.

- Pamięć zaczyna mi szwankować - oznajmił cicho Dazai, doskonale wiedząc, że przyznaje się do utraty swojego największego atutu. A jeśli straci go doszczętnie? Komu wtedy będzie przydatny? Na pewno nie Mafii, w Agencji go nie przyjmą, a siły i cierpliwości do normalnej pracy nie miał. A ludzie? Będzie tylko ciężarem. - Zaczynam zapominać. Twarze, głosy, informacje. Wszystko zaczyna mi się mieszać

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top