P. LXII / NIE POTRAFIŁBYM CIĘ ZNIENAWIDZIĆ

Jakimś cudem obyło się bez wyważania drzwi, taranowania wszystkiego po drodze i heroicznej akcji ratowniczej. Dazai, którego umysł zajęty był o wiele ważniejszymi rzeczami, jakimś cudem połączył wycie strażackich syren, rozlegające się za oknem, niedaleko mieszkania  Nakahary z faktem, że uruchomili przypadkiem czujnik dymu. Obliczył na szybko, ile czasu wóz potrzebuje na przyjechanie na miejsce i nie odsunął się od Chuuyi nawet o sekundę za wcześnie. Dopóki tylko mógł, stał, czując, jak rudzielec przywiera do niego całym ciałem, ignorując spadającą z sufitu wodę równie skutecznie, co Dazai. 

Koniec końców Osamu odsunął się nieco, łapiąc jedynie chłopaka delikatnie za rękę i ścisnąwszy ją na znak, że wszystko będzie dobrze i że zaraz wróci, przeszedł do przedpokoju i otworzył drzwi wejściowe dosłownie na sekundę przed tym, jak na piętrze zaległa cała jednostka strażacka. Musieli wymienić między sobą oczywiście podstawowe uprzejmości, jak na przykład pytanie, co się pali i groźby, że brunetowi przyjdzie zapłacić za bezsensowną akcję straży pożarnej, ale wreszcie uznali, że może czas wyłączyć zraszacze i opuścili mieszkanie z miną wahającą się pomiędzy stwierdzeniem, że dwójka chłopaków mieszkających tam to skończeni idioci, a zażartowaniem z dzisiejszej młodzieży, która nawet nie potrafi przygotować sobie porządnego obiadu bez zrywania na nogi służb ratowniczych.

Gdy ponownie zostali sami, wciąż mokrzy, Dazai otworzył drzwi na balkon, wyłączył piekarnik i chwyciwszy naczynie żaroodporne pobiegł w stronę balkonu szybciej niż sportowcy na sztafecie, modląc się, by przypadkiem ponownie nie uruchomić czujników. Odstawił wciąż dymiące się naczynie ze zdecydowanie zwęgloną zawartością na kafelki i wróciwszy do mieszkania upewnił się, że zamknął za sobą drzwi.

Nakahara nie chciał pozwolić Dazaiowi odejść nawet na sekundę. Wciąż tkwił w nim strach, który jego zdaniem był w pełni uzasadniony, że brunet zniknie z jego życia jeśli tylko na chwilę spuści go z oczu. Niemniej jednak, gdy zrozumiał, że w mieszkaniu za chwilę pojawi się kilku, jak nie kilkunastu obcych mężczyzn, całkowicie spanikował i zniknął w czeluściach łazienki nim tamci choćby przekroczyli próg jego mieszkania. Chuuya wypominał sobie, że przecież nie może teraz zacząć bać się wszystkich, zupełnie obcych ludzi i chować się przed nimi, zakładając powtórkę wydarzeń z Kenichim. I nawet jeśli był świadom, jak irracjonalne było jego zachowanie, nie potrafił zmusić się do opuszczenia łazienki, dopóki tamci nie zniknęli całkowicie z radaru.

Chuuya rozsiadł się mniej czy bardziej wygodnie w brodziku prysznicowym i oparł plecami o ścianę pokrytą ciemnymi kafelkami, tuż za nim. Przymknął oczy. Pamiętał doskonale, jak ostatnio siedział w ten sposób z Dazaiem, gdy tamten go pozszywał. Gdyby ktoś mu w tamtym momencie powiedział, że będzie z Osamu w związku i że przeżyje wszystko, co przeżył, zapewne wysłałby go do najbliższego psychiatryka. Wszystko, co było dobre, co kojarzyło się ze szczęściem wydawało mu się takie ulotne i nieprawdziwe, jak senne marzenie. Wszystko zaś, co wiązało się z działaniami Yakuzy, Salvatruchy i Kenichiego widział oczami wyobraźni aż nadto wyraźnie.

Rudzielec w życiu nie pamiętałby o Salvatruche, gdyby nie fakt, że to w nich widział swoją najprostszą szanse na wyzdrowienie. Ot, niewielki, nieliczący się, więzienny gang, który skontaktował Kenichiego z Yakuzą, niemal wmawiając mu, że sami do niej należą. Może gdyby Nakahara zemścił się na nich, odzyskałby chociaż część spokoju ducha, który miał przed tymi wszystkimi feralnymi zdarzeniami.

Dazai znalazł go bez najmniejszego problemu, tuż po tym, jak wyprosił strażaków, grzecznie i solennie obiecując im, że jak najszybciej uiści rachunek, a później przeżywając niewielki zawał serca, gdy okazało się, że Chuuya zniknął. Pierwszym pomysłem Osamu była oczywiście sypialnia na parterze, więc gdy okazało się, że jest pusta, zaczął nieco panikować. Po krótkiej analizie uznał jednak, że przecież są przemoczeni do suchej nitki, więc logicznym miejscem, w którym mógłby znaleźć ukochanego okazała się, słusznie zresztą, łazienka. Chwycił z szafy po suchym komplecie ubrań i kilka ręczników i oparł się leniwie o ścianę, tuż obok drzwi. Zapukał cicho, czekając na pozwolenie na wejście. Nie miał zielonego pojęcia, co powinien robić i jak powinien się zachowywać. Wiedział, że spędzi kilka najbliższych możliwych godzin na przeszukaniu wszystkiego, co mogło zawierać choć szczątki przydatnych dla niego informacji czy choćby wskazówek. Czuł jednak, że priorytetem jest zapewnienie Chuuyi bezpieczeństwa, atmosfery pełnej wsparcia i miłości, a także zwrócenie mu poczucia, że panuje nad sytuacją, choć w pewnym stopniu. Drobne gesty wydały się Dazaiowi odpowiednie na początek.

Gdy usłyszał ciche pozwolenie, uchylił drzwi i spróbował uśmiechnąć się lekko, choć marnie mu to wyszło. Wszedł do pomieszczenia, zamykając za sobą te właśnie drzwi i odłożywszy suche rzeczy na pralkę, chwycił dwa ręczniki i usiadł naprzeciw Chuuyi, opierając się o przeciwległą ściankę prysznica i wręczając mu jeden z nich. Nakahara natychmiast położył go sobie na głowie, próbując choć trochę wytrzeć mokre włosy w pierwszej kolejności.

- Wyglądamy jak postaci z debilnego horroru, co nie? - spróbował zażartować Chuuya, nawiązując do niegdysiejszej sytuacji, gdy cisza zaczęła się przedłużać, boleśnie raniąc jego serce.

Otworzył się. Choć obiecywał sobie, że tego nie zrobi, powiedział Dazaiowi wszystko. I teraz był o krok od stracenia go i zupełnie nie wiedział, co powinien robić, co powinien myśleć, jak powinien zareagować na następne słowa ukochanego. W Osamu było coś takiego, co sprawiało, że Chuuya czuł się bezpiecznie. Że wszystko będzie dobrze, że się ułoży, że o każdej przeszłości można zapomnieć. Kiedy jednak Dazai nie reagował w żaden sposób na drobne żarciki tylko siedział, wpatrzony w niego tym nieprzeniknionym, ciemnym spojrzeniem, przez które aż jego oczy zdawały się być niemal czarne, do serca Chuuyi zaczynał wkradać się niepokój.

- Chuuya, zrozumiem, jeśli mnie znienawidzisz - oznajmił w końcu cicho Dazai. Niby obiecywał sobie, że poczeka ze wszystkim aż Nakahara stanie na nogi, ale to, czego się dowiedział, przekroczyło wszystko, co potrafił sobie wyobrazić. To wszystko runęło na nich, jak lawina.

- Czemu miałbym Cię znienawidzić? - spytał autentycznie zdziwiony rudzielec. Spodziewał się wszystkiego. Złości, niechęci. I w sumie to dostał. Tylko, że z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu, uczucia te nie były wymierzone w niego, ale w Dazaia.

- A czemu miałbyś nie? To łatwe. Doskonale wiesz, że się spóźniłem. Powinienem był zareagować szybciej. Powinienem był szybciej zorientować się, że coś jest nie tak. Do tego wszystkiego, co Ci się przytrafiło, nie powinno w ogóle dojść. Może powinienem był zabić Kenichiego już wtedy, gdy byliśmy dziećmi. Wtedy w ogóle nie miałby nawet cienia szansy by Ci zagrozić, bo już zżerałyby go robaki. Ale nie zrobiłem tego i wydarzyło się to, co się wydarzyło. Powinienem być w stanie temu zapobiec. Ochronić Cię. Twoje bezpieczeństwo to mój priorytet i obowiązek, a zawiodłem. I stała Ci się krzywda, której nie zapomnisz prawdopodobnie do końca życia. I czuję się za to odpowiedzialny, więc dziwię się, że nie winisz mnie - wyjaśnił Dazai, siląc się na spokój, choć przychodziło mu to wyjątkowo  z ogromnym trudem.

- Nie potrafiłbym Cię znienawidzić gnido - odparł Nakahara, uśmiechając się słabo. - Zresztą, nie miałeś z tym nic wspólnego. No i zrobiłeś wszystko, co w Twojej mocy, by mnie uratować. I obaj żyjemy, więc myślę, że odniosłeś sukces. Nie miałeś jak tego przewidzieć. Zresztą nawet nie wiemy, co się dokładnie stało. Dlaczego potrafili zablokować moją Zdolność. Nie winię Cię o nic, bo najzwyczajniej w świecie nie mam o co. A tym bardziej znienawidzić. Miałbym Cię znienawidzić tylko i wyłącznie dlatego, że Twój brat to psychol? Rodziny się nie wybiera. Nie nienawidzę Cię Dazai. Ze mną to już inna sprawa.

- Nie możesz zacząć nienawidzić siebie - uświadomił go Osamu, wyciągając do niego rękę i chcąc spleść ich dłonie razem, ale nie będąc do końca pewnym, czy mu wolno. - Jesteś na to zbyt inteligentny. I sprytny. I niesamowity. Nie odrzucaj tego wszystkiego.

Nakahara zignorował dłoń chłopaka i wbił w niego zestresowane spojrzenie.

- Czemu jesteś dla mnie taki miły? - spytał, a gdy Dazai spojrzał na niego z niezrozumieniem, rozwinął swoją wypowiedź. - Nie musisz być. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem popsuty. Zniszczony bezpowrotnie. Nie wiem, czy kiedykolwiek moja psychika wróci na normalne tory, nie wiem, czy przestanę bać się dotyku czy obcych ludzi. Nie przeżyję z Tobą swojego pierwszego razu, mimo że zakładałem, że tak przecież będzie. Nie oszukuję się. Jesteśmy dorośli. Seks to ważny element każdego dojrzałego związku. I ta otoczka tego całego pierwszego razu. My już tego nie mamy.

- Jestem dla Ciebie miły, bo Cię kocham - oświadczył po prostu Dazai, z rozbrajającą wręcz szczerością. - Jesteś dla mnie najważniejszą osobą na całym świecie. I wiem, że to teraz być może zabrzmi okrutnie Chuuya, ale nie umiem tego inaczej powiedzieć. Nie postrzegam Cię jako uszkodzonego w jakikolwiek sposób. Przeszedłeś traumę, masz mnie, masz lekarkę, pomożemy Ci przez to przejść i pogodzić się z tym i mam szczerą nadzieję, że ruszyć dalej. I jeśli dalej będziesz mnie chciał w swoim życiu, to zostanę. Jeśli mam Ci tylko przypominać o traumie, to od razu mogę stąd wyjść. Jasne, będę mieć złamane serce, ale Twoje szczęście liczy się dla mnie o niebo bardziej niż moje. Nikt nie wie, co przyniesie przyszłość. I to nie tak, że uważam, że seks nie jest ważny, bo masz rację. Jest. Ale nie jest najważniejszy. Najważniejszy jest człowiek, charakter, emocje. Dusza. Dopóki jesteś przy mnie, wiem, że wszystko się ułoży, ale powiedz tylko słowo, a zrezygnuję z tego, jeśli to sprawi, że będziesz szczęśliwszy. I cholernie mi przykro, że Kenichi zniszczył coś, co uwzględniłeś w swoich planach i marzeniach, ale to tylko jednorazowa akcja. To się nie powtórzy. Zadbam o to. W żaden sposób nie uczyniło to z Ciebie mniej wartościowego człowieka w moich oczach. To, co Ci się przytrafiło było potworne. Nie umniejszam tego, ani nie zaprzeczam. Ale Twoja wartość Chuuya, to coś zdecydowanie bardziej skomplikowanego niż jedna, stosunkowo prosta zmienna.

- Nie uważasz, że jestem popsuty? - spytał Nakahara, potrzebując kolejnego potwierdzenia, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszał. Nie przypuszczał, że ktokolwiek kiedykolwiek pokocha go tak bardzo, by przekładać jego wygodę, szczęście czy potrzeby i lęki nad własne. Nie sądził, że Dazai będzie potrafił patrzeć na niego tak, jak zwykle, przez pryzmat miłości, a nie faktu, że został zgwałcony.

- A czy Ty uważałeś, że ja jestem, gdy nienawidziłem siebie? - odpowiedział Dazai pytaniem na pytanie i wiedząc, że to wystarczy, by Chuuya zrozumiał, co miał na myśli.

Ponieważ Nakahara nie wyciągnął ręki, by chwycić dłoń Dazaia, brunet cofnął swoją rękę. Miał wrażenie, że między nimi zaczęła tworzyć się niewidzialna ściana, której tak bardzo nie chciał i której tak bardzo się obawiał. Wrażenie to jednak zniknęło, kiedy Nakahara wstał i nie mówiąc ani słowa przesiadł się na drugą stronę prysznica. Skorzystał z nóg bruneta, który grzecznie siedział sobie po turecku i usiadł na nich, prostopadle do Dazaia tak, by móc się oprzeć o jego klatkę piersiową. Osamu o nic nie pytał tylko objął ukochanego rękoma i oparł podbródek o czubek głowy rudzielca. Pasowali do siebie idealnie i obaj doskonale to czuli. Wpasowani w siebie, siedząc wygodnie nawet w tak pospolitym miejscu, jakim była łazienka.

- Co my teraz zrobimy Dazai? - spytał w końcu cicho Nakahara, wpatrując się w drzwiczki od szafki umieszczonej obok pralki. - Nie możesz mieć całej Mafii w dupie za każdym razem, gdy będę się źle czuł. To nie zadziała.

- Mogę. I zamierzam. A Mafię jakoś podniosę nawet z popiołów, więc nie masz się czym martwić. Na razie zostaniemy w domu - oświadczył Dazai z całkowitą pewnością siebie i wiarą w to, co mówił.

- Musisz zrobić cokolwiek dla nich - bronił się rudzielec, czując wyrzuty sumienia, że może zachwiać tak potężną instytucją, jaką była Portowa Mafia. Choć musiał też przyznać, że było to niezwykle przyjemne uczucie.

- Czy jeśli każę im przywieźć papiery tutaj żebym je przejrzał, a później umówię spotkanie z Hersztami, to odpuścisz mi prace społeczne na rzecz Mafii? - spytał Dazai z lekkim uśmieszkiem. - Oczywiście, jeśli obecność osób trzecich ma Cię krępować, nie zrobię niczego, co miałoby Cię narazić na niechciany kontakt.

- Poradzę sobie z Hersztami gnido - oświadczył Chuuya, prychając i przewracając oczami. Jak Osamu mógł w niego aż tak wątpić? Przecież nie był ze szkła. Choć w głębi duszy doskonale wiedział, że właśnie tak postrzega go Dazai. I to nie zmieniło się po ostatnich wydarzeniach. Dazai zawsze postrzegał go jako najcenniejszy kryształ świata, o który trzeba się było nieustannie troszczyć. Tylko czasami miał różne metody na okazywanie tego. - Pomysł z papierami jest dobry. Nie stracisz czasu.

Ustalali jeszcze pewne szczegóły dotyczące ich najbliższego tygodnia czy dwóch, takie jak konkretne hasła bezpieczeństwa, obietnice otwartości i wszystko, co tylko mogło usprawnić komunikację między nimi tak, by nikt obcy tego nie zrozumiał. Dzięki konkretnym znakom Dazai mógł dowiedzieć się, że Chuuya może mieć napad paniki albo że czuje potrzebę bycia samemu. I Osamu obiecał, że jeśli tylko Nakahara pokaże mu ten znak, natychmiast wyrzuci wszystkich Hersztów za drzwi, nawet nie zamierzając ich za to przepraszać. Priorytety. Tak to skomentował brunet, a Chuuya coś czuł, że to słowo będzie się dość często przewijać w ich przyszłych rozmowach.

Gdy ustalili już wszystko, co tylko mogli ustalić, ponownie zapadła między nimi cisza, ale ta pozbawiona była już wszelkiej krępacji. Po pewnym czasie Dazai zauważył, że klatka piersiowa Chuuyi powoli opada i unosi się w stałym, spokojnym rytmie. Rudzielec zasnął mu na kolanach, gdy siedzieli w prysznicowym brodziku, ale Dazai ani myślał o tym żeby się ruszyć. Nawet, jeśli było mu cholernie niewygodnie. Nawet, jeśli przeniesienie rudzielca nie stanowiło dla niego fizycznie najmniejszego problemu. Bał się, że go obudzi i nie zamierzał tego ryzykować. Siedział więc w wybitnie niewygodnym brodziku, opierając się plecami o ścianę i leniwie gładząc plecy osoby, bez której nie wyobrażał sobie życia. Z uśmiechem zaprawionym smutkiem Dazai zauważył, jak spokojnie wygląda Chuuya, gdy śpi. Jakby zapominał o wszystkich zmartwieniach, które czekały na niego na jawie. Jakby przeszłość przestawała się liczyć. Zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy u niego taką minę, tyle że na jawie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top