P. LX / MINUTA PO MINUCIE?
Hej Miśki! Kilka sprawusiek przed czytaniem.
Po pierwsze, najważniejsze oczywiście, wszyscy widzimy główną zmianę w przypadku tej "książki". Pojawiła się okładka! I to nie byle jaka okładka. Najcudowniejsza, najśliczniejsza i ogółem najlepsza okładka ever. I tu chciałabym z całą miłością, jaką mam w serduszku, podziękować dwóm osóbkom - _MargaretO_ oraz fortepianchopina Jesteście cudowne Miśki!
Po drugie, przepraszam za tak długą przerwę w nadawaniu. Teraz mogą się takie pojawiać, bo sesja to suka. Więc pamiętajcie o mnie, gdzieś tam, w trakcie wolnego :D I z góry uprzedzam też, że między 08.07 a 26.07 nie pojawi się żaden rozdział, bo nie będę mieć dostępu do cywilizacji :c
Po trzecie, ofc, że musiałam to zrobić. Patrząc na główną parę tego opowiadania. Dodajemy nowy hasztag #WattPride.
Po czwarte, obiecuję, że ostatnie - co sądzicie o charakterach Nakahary i Dazaia ostatnio? Jakie Wam się wydają? Za bardzo je zmieniłam? Proszę o wszelkie komentarze i rady, postaram się poprawić! <3
A teraz, nie przeciągam. Enjoy, Miśki!
Stwierdzenie, że Dazai nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić, byłoby niedopowiedzeniem roku. Jednocześnie chciał i nie chciał wracać do Nakahary, więc ostatecznie łaził po sypialni w tę i z powrotem, jakby zamierzał odbić się od ścian, jak kauczukowa piłeczka, przykładając telefon w zamyśleniu do podbródka i rozważając wszystkie wady i zalety. Gdyby wrócił do salonu mógłby przypadkowo obudzić Chuuyę, co było zdecydowaną wadą, zwłaszcza, że chłopak i tak wyglądał, jak cień samego siebie. Osamu zastanawiał się, jakim cudem mógł tego nie zauważyć wcześniej. Sam nie wiedział, czemu nie jest na siebie wściekły. Bo próbował być. Naprawdę. Jego racjonalny umysł zbyt dobrze jednak wiedział, że był przecież nieprzytomny przez ostatni czas i wciąż nieco ospały po lekach. Co jednak nie tłumaczyło go, że nie dostrzegł wszystkiego jeszcze zanim wylądował w szpitalu. Spędzali wtedy przecież całe dnie razem.
Dazai westchnął ciężko i rzucił telefon na łóżko, przecierając twarz dłońmi. Naprawdę nie wiedział, co powinien zrobić. Logika mówiła mu jedno, serce mówiło mu coś zupełnie innego. Serce upierało się, by trwać przy Chuuyi dopóki tylko będzie mógł. Niezależnie od tego, czy to będzie krwawy, typowo mafijny koniec, spokojna, wspólna starość, czy fakt, że rudzielec po prostu oznajmi, że ma dość i go zostawi. Brunet chciał go chronić, doceniać, rozpieszczać i robić wszystko, co tylko mógł, by spędzili razem, jak najciekawsze życie przepełnione szczęściem. Ale im bardziej tego chciał, tym bardziej wszystko szło w diabły. Jasne, zafundował Nakaharze wycieczkę życia, ale tuż po tym zafundował mu również najgorsze tortury i cierpienie. Może nie bezpośrednio, ale Dazai i tak brał na siebie za to winę. A to tylko dokładało do pieca jeśli chodziło o jego wyrzuty sumienia, że nie zauważył niczego wcześniej.
Bo przecież doskonale widział symptomy. Czuł się, jak dziecko, które dostało kartkę z zadaniem do wykonania - połącz kropki, by otrzymać rysunek. Kropki były wydrukowane i ponumerowane i widział je doskonale, ale nie potrafił stworzyć z nich całości, która niczym zimny prysznic wcześniej uświadomiłaby go, że powinien zareagować. A to wszystko tylko i wyłącznie dlatego, że nie zareagował na czas. Że był w pieprzonej Agencji zamiast przy nim.
Osamu doskonale wiedział, jak bardzo takie myślenie jest idiotyczne - nie mógł przecież sterczeć nad Nakaharą przez całe życie. Powinien dać mu przestrzeń i możliwość wiedzenia własnego życia. Nie chciał go ograniczać. Wiedział, że Chuuya nie byłby szczęśliwy, gdyby ktoś go ograniczał. A przecież na tym Dazaiowi zależało. Na bezpieczeństwu i na szczęściu rudzielca. Czemu nie potrafił mu tego zapewnić? A może potrafił? W głowie Dazaia zaczynał tworzyć się plan. Skoro pozbył się jedynego zagrożenia ze strony rodziny i miał pewność, że nikt z jego bliskich już nie skrzywdzi Chuuyi, pozostawało tylko jedno źródło niebezpieczeństwa - praca. Wszystko, co wiązało się z Mafią, mogło źle skończyć się dla nich obu. Zwłaszcza teraz, gdy jej przewodzili i kochali się, więc mogli być wykorzystani jako karta przetargowa, by zniszczyć tego drugiego. I to nie przerażało Dazaia. Brunet, gdyby tylko kazano mu, gwarantując bezpieczeństwo porwanego Chuuyi, wszedłby do Biurowca Mafii i zastrzelił wszystkich po kolei. Nawet Shizuki, nawet Hersztów. Wszystkich. Przy niektórych miałby wyrzuty sumienia, ale dla Nakahary zrobiłby wszystko. I gdyby inne plany zawiodły, byłby w stanie poświęcić nawet cały świat. Bo dla niego świat bez Nakahary nie miał sensu.
Ponownie ciężko wzdychając, zdecydował, że wróci do salonu. Nie chciał, by Chuuya choć przez chwilę myślał, że został znów porzucony. Niemal zaśmiał się na tę myśl. Sam przed chwilą rozważał zostawienie go. Dla jego własnego dobra, ale to wciąż niewiele zmieniało. Zadziwiające, ile w człowieku może być sprzeczności. Rozumiał jednak, że na razie miał niewielkie pole manewru. Przynajmniej przez najbliższe kilka miesięcy. Dopóki Nakahara nie stanie o własnych siłach na nogach i nie wróci do bycia sobą sprzed tego nieszczęsnego wypadku, dopóty nie miał prawa poruszać tego tematu. Więc zamęczanie się tym, zamiast bycia dla Nakahary i wspierania go byłoby po prostu chamskie i nieodpowiedzialne. Dazai miał więc tylko nadzieję, że da radę odsunąć te myśli na sam skraj świadomości.
Dazai wpadł na najgłupszy pomysł w swoim życiu i na chwilę podszedł do łóżka. Odnalazł telefon i szybko napisał wiadomość do jednego z członków Porowej Mafii, by przetransportował do mieszkania Nakahary jego kota. W każdej terapii wspominano, o wręcz zbawiennym wpływie wykreowania spokojnego i bezpiecznego otoczenia, w którym osoba poddana terapii mogłaby się bezproblemowo odnaleźć. Dla Chuuyi takim miejscem był dom i wszystko, co z nim związane. Osamu doskonale zdawał sobie sprawę, że dobrze byłoby sprowadzić matkę i brata rudzielca, ale równie dobrze wiedział, że nie jest to możliwe. Nie mogli wprowadzić rodziny Chuuyi w świat, w którym żyli. Zresztą, Dazai rozumiał, że sam Nakahara po prostu nie chciał ich w to wszystko wprowadzać. Niewiedza bywała czasami bezpieczniejsza i to był jeden z takich przypadków.
Ponownie odłożył telefon i zamknął za sobą drzwi najciszej, jak się tylko dało. Wsunął się na swoje poprzednie miejsce, zabierając poduszkę i dziękując wszelkim istniejącym bogom, że Chuuya się nie obudził tylko pomruczał coś z niezadowoleniem. Zaczął delikatnie głaskać go po włosach i już po chwili rudzielec się uspokoił. Zgodnie z planem Osamu mieli tak siedzieć aż do momentu pojawienia się psychiatry. Ostatnimi czasy jednak plany Dazaia miały tendencję do nagłych wypadków, których nie uwzględniał. Wybitnie irytujące. Jednak nie tym razem. Na szczęście.
Po godzinie usłyszał cichy i krótki dzwonek do drzwi, który zgodnie z oczekiwaniami obudził Nakaharę. Dazai szybko wyjaśnił mu, co się dzieje, bo chłopak poderwał się, jakby oczekiwał trzeciej wojny światowej, a nie wizyty kogoś, kogo znał. Rudzielec zebrał się w sobie, zeskoczył z kanapy i poszedł przebrać się w świeże ubrania i ogólnie sprawić, że wyglądałby trochę lepiej niż jak siedem nieszczęść, które właśnie wróciło do domu. Tak więc w czasie, gdy Dazai otworzył drzwi, zaprosił kobietę do środka i przygotował dla nich wszystkich po kubku herbaty, Nakahara zdążył przywrócić się do stanu względnej normalności i, w oczach Osamu oczywiście, wyglądając jak największy cud świata, nieco chwilowo jedynie podupadły, wrócił do salonu ubrany w szare dresy i białą koszulkę. Szedł po cichu, na boso, starając nie zwracać na siebie uwagi. Przywitał się na spokojnie, unikając jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z kobietą i usiadł wygodnie na kanapie tuż obok Dazaia, chwytając swój kubek w obie dłonie.
Początkowo atmosfera była tak gęsta i napięta, że Osamu miał ochotę iść po nóż i zacząć ją kroić, byleby tylko rozluźnić ją na tyle, by ktokolwiek cokolwiek powiedział. Bo siedzieli w ciszy. Całkowitej. Nakahara opierał się lekko o Dazaia, a kobieta naprzeciw nich siedziała, z nogą założoną na nogę i ciepłym uśmiechem, nic nie mówiąc, poza kilkoma wstępnymi regułkami.
- Panie Nakahara, gdy tylko będzie pan gotów, proszę zacząć mówić, co się stało. Przypominam, że rozpoznanie i przyznanie się do przeżytej traumy to pierwszy krok w kierunku leczenia. Dopóki nie poznam faktów, nie będę mogła postawić diagnozy, a bez tego donikąd nie dojdziemy.
Kubki z herbatami pustoszały i zostawały ponownie napełniane przez Dazaia, który zupełnie nie wiedział, co ma robić. Nie sądził, by tak miało to wyglądać. Rudzielec powinien zacząć coś mówić. Brunet martwił się tak bardzo, że zaczął się zastanawiać, czy gdyby w mieszkaniu był Bubel, to czy Nakahara otworzyłby się szybciej. Całkowicie irracjonalna myśl, ale Dazaiowi w tamtym momencie wydawała się logiczna. Już planował, jak bardzo rozgniecie idiotę, który nie podołał tak prostemu zadaniu, jak przeniesienie kota z mieszkania do mieszkania.
- Może powinienem wyjść? - spytał w końcu, po prawie godzinie milczenia Dazai, przenosząc wzrok z Nakahary na Kamiko. - Jeśli moja obecność Cię krępuje i chcesz porozmawiać w cztery oczy, mogę wyjść - powiedział spokojnie, koncentrując się już tylko na ukochanym i całkowicie ignorując lekarkę.
Nakahara spojrzał na niego z mieszaniną lekkiego strachu i całkowitego braku wiary w istnienie mózgu Osamu. Wyciągnął rękę i chwycił dłoń bruneta, ściskając ją lekko, dając mu w ten sposób znać, że powinien zostać. Że przy nim czuje się bezpiecznie. Lekarka, o dziwo, nie skomentowała tego w żaden sposób, więc Dazai uznał, że nie wyrządza nikomu krzywdy siedzeniem w salonie i próbą wspierania chłopaka.
- Ostatnio coś się stało - zaczął Nakahara i Dazai minimalnie się spiął, wiedząc, co zaraz usłyszy. Niby już to wiedział, ale załamany głos Chuuyi, jego spojrzenie, które usilnie wbijał w ich splecione dłonie, byleby nie patrzeć na kogoś bezpośrednio i tak sprawiało, że jego serce rozpadało się na miliony małych kawałeczków. - Zostałem porwany praktycznie spod Biurowca. Wiązałem to miejsce raczej z bezpieczeństwem, w końcu to siedziba Portowej Mafii i nie ma takiej sekundy w ciągu dnia, żeby wewnątrz nie było minimum tych dwustu, czy trzystu osób. I do tego wszyscy są uzbrojeni. Abstrahując od zabezpieczeń, monitoringu i wszystkiego, co tylko potęgowało to uczucie. Zresztą, ogólnie czułem się bezpieczny. Nawet na ulicach, nawet gdy wcześniej byłem porywany to było w porządku. Jasne, zdarzało się, że obrywałem w głowę, traciłem przytomność i budziłem się po dłuższej chwili. Nic nowego. Ale wcześniej zawsze mogłem użyć mojej zdolności, by się wywinąć. Lub ratunek przybywał natychmiast.
Nakahara zamilkł na chwilę, potrzebując momentu, by zastanowić się, co powinien powiedzieć dalej. Nie czuł się na siłach, by powiedzieć wszystko od razu. Może jeśli dostanie odpowiednio dużo czasu, może wtedy tak. Ale nie przy okazji pierwszego spotkania. Choć do tej pory jedno czy maksymalnie dwa mu wystarczały. Teraz jednak nie czuł, by to miało minąć tak szybko. Tym razem został za bardzo zniszczony. I to nieodwracalnie. Wszystko co miał, cała godność, umiejętności, marzenia i to, jak widział swoją przyszłość zostało mu odebrane w przeciągu jednej chwili. Teraz już nie miał wszystkiego do zaoferowania. Teraz był po prostu zepsuty. A najgorsze było w tym wszystkim to, że martwił się, że w obecnym stanie nie będzie dla Dazaia wystarczająco dobry. Że jeśli teraz, czy nawet później, powie wszystko, to ukochany będzie powoli odsuwał się od niego. Że zacznie się od skrywanych, pełnych obrzydzenia spojrzeń, a skończy na tym, że Nakahara zostanie sam. Tym razem permanentnie.
Dazai natomiast poświęcał w tym momencie całą swoją uwagę Chuuyi. Delikatnie kreślił kółka kciukiem na dłoni rudzielca, próbując mu przekazać, że jest tu dla niego i że go wspiera, tak samo, jak robił to Nakahara, gdy opuścili Alcatraz Fidelsky i Osamu był bliski rozpieprzenia w drobny mak połowy wszechświata. Brunet byłby w stanie oddać naprawdę wszystko byleby wiedzieć, co dzieje się w głowie ukochanego. Tak bardzo chciał mu pomóc i wspierać. Ale im bardziej starał się to okazywać, tym bardziej Chuuya zdawał się odsuwać. Zupełnie, jakby był przekonany, że uczucia i wsparcie, które otrzymuje, mają datę ważności. Dazai nie rozumiał tego, ale Nakahara owszem. Bo rudzielec widział starania Osamu. I chciał je doceniać. Naprawdę chciał. Bał się jednak, że przywyknie do tego i wtedy odejście Dazaia tylko bardziej go zaboli. Że bardziej zaboli go wzrok, w którym nie dostrzeże już wsparcia i miłości, ale obrzydzenie i niechęć. Nie chciał dobrowolnie wystawiać się na jeszcze większe cierpienie.
Gdy tylko Chuuya wspomniał o ratunku, Dazai spiął się, jak rażony prądem. Sam dopowiedział sobie to, czego nie powiedział Nakahara, z powodów, których Osamu jeszcze nie rozumiał. Ratunek zawsze przybywał natychmiast. Ratunek zawsze przybywał na czas. Czego zdecydowanie nie można było powiedzieć o próbie ratowniczej, której podjął się Dazai. Przynajmniej w mniemaniu bruneta. Nakahara natomiast musiał zrobić krótką przerwę. Jak miał powiedzieć, że wolałby by Osamu przyszedł później? Jak miał powiedzieć, że wolałby umrzeć w tamtym magazynie po tym, co przeszedł, po tym, jakie myśli i uczucia nim zawładnęły? Jak miał mu powiedzieć, że nie chciał zostać uratowanym? A w końcu, jak miał powiedzieć, że nie chciał, by Dazai znalazł się przez niego niemal na skraju śmierci? Rudzielec doskonale wiedział, że Osamu ma wyrzuty sumienia w związku ze swoim wybuchem. Nawet w związku z Yakuzą, którą zabił. A zwłaszcza, że miał wyrzuty sumienia, że nie zdążył. Porównując te dwie świadomości, jak miał powiedzieć cokolwiek, co leżało mu na sercu?
- Zawsze kończyło się tak samo. Powrót, kilka dni w szpitalu, wizyta u Ciebie i powrót do normalnego życia. Przywykłem do takiego trybu. Wiem, jak działa Mafia. Wiem, jakie niebezpieczeństwa wiążą się z byciem w niej i pracowaniem tam. Nigdy nie spodziewałem się, że może stać mi się jakakolwiek krzywda przez coś nijak nie powiązanego z Portówką. Nie chcę wyjść na buca, ale jednak całe miasto jest doskonale świadome istnienia Portowej Mafii. Tak samo, jak ludzie są świadomi kilkunastu członków. Ozaki, Dazaia, Moriego. Hersztów. Zarządu. Bardziej lubiących krew mafijnych psów. Kilku skutecznych pracowników. W tej ostatniej kategorii mieszczę się też ja. O samej Portówce można usłyszeć niestworzone rzeczy, gdy posłucha się zwykłych obywateli. Że przysłano nas prosto z piekła na przykład. Większość ludzi w tym mieście nie posiada Zdolności. Nie rozumieją ich i boją się ich. Dlatego nigdy nie spodziewałem się ataku ze strony takiego zwykłego człowieka. Zarówno Portówka, jak i ja, budziliśmy zbyt duży respekt i strach. Dlatego też czułem się bezpiecznie. Jeśli wykluczyć zagrożenia związane z Mafią, nic złego nie mogło mi się stać. Ostatnia sytuacja zmieniła moje podejście. Wiem, że na taką skalę była jednorazowa, ale i tak otworzyła we mnie furtkę, przez którą wlała się kolejna porcja strachu.
Dazai się nie odzywał. Przestał też patrzeć na Nakaharę. Czuł, że nie powinien. Że nie ma prawa. Że to on mu to zrobił i że przez niego to się wszystko stało. Już wcześniej zdawało mu się, że jego wyrzuty sumienia osiągnęły poziom maksymalny, ale teraz odkrył, że dotarł tylko do sufitu mieszkania mieszczącego się na parterze kilkunastopiętrowego wieżowca, a nad głową miał jeszcze niebo. Lekarka natomiast okazała się, przynajmniej w mniemaniu Dazaia, zadziwiająco profesjonalna. Nie pospieszała Nakahary, ale też zdawała się poświęcać mu całą uwagę. Drobnymi gestami zachęcała go do mówienia dalej, w krytycznych przypadkach dodając krótkie pytania, które miały na celu zmuszenie Chuuyi do rozwinięcia wypowiedzi. O dziwo też, nic nie zapisywała ani nie notowała, co jednak nieco zmartwiło Dazaia. Uznał jednak, że to ona w tym pomieszczeniu zna się najlepiej i odpuścił sobie wszelkie komentarze.
- Czy jesteś w stanie dziś powiedzieć, co Ci się stało? Ogólnie choćby? Lub jakieś szczegóły? Cokolwiek? Pamiętaj, że zmuszanie się na siłę nie przyniesie pozytywnych skutków, więc zastanów się porządnie - zaznaczyła Ashida, tonem stanowczym, spokojnym i jakimś cudem ciepłym. Była tak profesjonalna na wskroś, że nawet jej głos dało się konkretnie sklasyfikować.
Nakahara potrzebował dłuższej chwili, by się zastanowić. Z jednej strony chciał powiedzieć o wszystkim teraz. No, może nie o wszystkim, ale o tej najlżejszej części tortur. Gdy jednak choćby myślał o tym, co się stało i próbował ogarnąć, gdzie powinien zacząć, obrazy tamtych zdarzeń zalewały jego myśli i sprawiały, że nie miał nawet siły otworzyć ust. Pokręcił przecząco głową. Miał czas. A przynajmniej w to chciał wierzyć. No i w jego głowie pojawiła się irracjonalna myśl. Dopóki nie przyzna się do wszystkiego, dopóki całkowicie się nie otworzy, Dazai pozostanie nieświadomym stopnia zepsucia Nakahary, więc nie zostawi go aż do końca. Więc, im dłużej Chuuya będzie przeciągał wizyty lekarki, tym więcej czasu spędzi z chłopakiem. Bo w rudzielcu tkwiła pewność, że gdy Dazai się dowie, zostawi go. I cholernie się tego bał.
Lekarka uśmiechnęła się lekko. Wstała i podziękowawszy za herbatę, pożegnała się z Nakaharą. Wygładziła spódnicę i rzucając Osamu wybitnie jednoznaczne spojrzenie ruszyła w stronę przedpokoju. Założyła buty i wyszła na klatkę schodową, a Dazai podążył za nią, delikatnie zamykając za sobą drzwi wejściowe. Nim to zrobił, rzucił spojrzenie w kierunku Chuuyi, który wciąż siedział tak, jak przez całą sesję, wpatrując się w kubek z zimną już herbatą. Martwił się. Cholera, tak się o niego martwił.
Dazai spojrzał na lekarkę z mieszaniną strachu i oczekiwania. Musiał wiedzieć, na czym stali. Musiał wiedzieć, czy było dobrze, czy Nakahara dobrze rokuje. Jakiekolwiek informacje albo oszaleje.
- Nie będę pana oszukiwać. Jest źle. Jest bardzo źle. Niechęć do kontaktu fizycznego z wyłączeniem, zakładam, że paru osób. Strach. Niechęć do opowiedzenia o sytuacji, ze względu na przywoływane przez to wybitnie żywe obrazy. To będzie bardzo długa terapia, po kolejnej wizycie przekonamy się, czy wspomagana lekami. Proponuję dwie wizyty w tygodniu. Wstępnie. W takich przypadkach zaleca się do dwunastu wizyt, więc chwilowo sugeruję dziesięć. Wtorki i czwartki, o stałych godzinach. Prosiłabym o pańską obecność na nich, wydaje się przy panu bardziej rozluźniony. Niewiele, ale zawsze. W końcu coś powiedział.
Osamu grzecznie podziękował i pożegnał się z lekarką, stanowczo odmawiając mózgowi analizy właśnie usłyszanych informacji. Odprowadził kobietę wzrokiem aż do windy i gdy jej drzwi się zamknęły, wrócił do mieszkania. Skierował się w stronę salonu i uśmiechnął lekko i ciepło. Usiadł obok Nakahary i delikatnie objął go ramieniem, co po chwili zaowocowało tym, że rudzielec wtulił się w niego. Wciąż jednak unikał jego wzroku, co niebywale Dazaia martwiło, ale nie wiedział, co powinien zrobić, by to naprawić. A nie chciał niczego pogorszyć. Zaczął delikatnie głaskać go po plecach.
- Bardzo dobrze Ci poszło kochanie. Świetnie dałeś sobie rade - powiedział cicho, uznając, że pochwała prób Nakahary do zmierzenia się z tym, co przeżył, nie spowoduje żadnej krzywdy.
- Wcale nie - mruknął Chuuya z goryczą w głosie. - Nie potrafiłem prawie niczego powiedzieć. To jest zbyt żywe...
- Ważne, że zacząłeś. Drobne kroczki. Dzień po dniu. A jeśli to za dużo to godzina po godzinie. Jeśli to wciąż za dużo, to minuta po minucie. Poradzimy sobie ze wszystkim. Będę tu dla Ciebie dopóki będziesz tego chciał. Nawet do końca samego świata - zapewnił go Dazai cicho.
- Obiecujesz? Minuta po minucie? - spytał w końcu Nakahara, patrząc w oczy Osamu po raz pierwszy od początku wizyty lekarki.
Dazaiowi niemal pękło serce, gdy widział zbierające się w cudownie niebieskich oczach rudzielca łzy.
- Obiecuję. Minuta po minucie - zarzekł się, z całą pewnością jaką tylko w sobie miał.
I Nakahara uwierzył mu, spychając wcześniejsze myśli o przedłużeniu terapii na skraj świadomości. Może naprawdę nie zostanie sam? Bał się uwierzyć w tę opcję, a jednocześnie tak rozpaczliwie tego pragnął. Cóż, kolejny przykład na to, że umysł nie może wygrać z sercem. Niezależnie od tego, jak logiczne argumenty się posiada. Niezależnie od różnych wersji przyszłości, które się zanalizuje. Człowiek ma tendencję do posiadania nadziei. Do wybierania nawet najmniej prawdopodobnych wersji, jakie tylko da się wymyślić, byleby tylko nie ciągnąć ludzkich serc w jeszcze większą otchłań rozpaczy.
Więc Nakahara uwierzył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top