P. CXXXVIII / DWA TYGODNIE
#Odautorskie
Hej Miśki! Jak sądzicie, na jakie studia poszedłby Nakahara, gdyby nie skończył w Mafii? Jestem ciekawa Waszych pomysłów! Miłego czytania ♥
#Luceusz_Out
- Nie sądziłem, że będzie w stanie kiedykolwiek powiedzieć mi coś takiego - oznajmił w końcu cicho Chuuya, gdy udało mu się zapanować nad łkaniem. - I to prosto w twarz. Bez zawahania.
Łzy dalej spływały po jego policzkach, a Dazai dalej przytulał go, jakby trzymał w ramionach najdelikatniejszą i najcudowniejszą istotę na świecie. Ba, nawet czas płynął dalej, co dobitnie podkreślał stojący na wyspie zegarek, zupełnie wbrew temu, jak poza Nakahary i Dazaia zdawała się nie zmieniać wcale.
- Wiesz, że nie miała tego na myśli - zauważył szeptem Osamu, delikatnie gładząc włosy ukochanego i starając się być dla niego podporą.
Ostatnią zresztą, przynajmniej w tej chwili. Osamu musiałby być skończonym idiotą żeby nie zauważyć, jak ogromną rolę w życiu jego ukochanego pełniła rodzina. Jak bliskie relacje miał z matką i bratem. Jak się wspierali i kochali, pokonując kolejne trudności w życiu. Ba, sam zdążył ich nawet polubić, a przecież spędził z nimi nawet nie ułamek tego, co Nakahara. Dlatego reakcja rudzielca wydawała mu się w pełni uzasadniona. No, przynajmniej do czasu.
- O nie. Wybitnie jasno przekazała, co miała na myśli - oznajmił głośno Chuuya, z cichym parsknięciem i odsunął się od bruneta.
Dazai obserwował poczynania rudzielca, począwszy od tego, że chłopak niezbyt dokładnym czy delikatnym ruchem przetarł twarz rąbkiem podkoszulka, przez to, że przegrzebał ich szafki by w końcu wyciągnąć z jednej z nich butelkę wódki klnąc przy tym jak szewc, a skończywszy na stwierdzeniu, że potrzebuje powietrza. Osamu stał jak wryty. No bo to nie tak, że w mieszkaniu nie było powietrza, nie? Nie skomentował jednak niczego i tylko patrzył, jak jego ukochany wychodzi na balkon, przez chwilę bojąc się, że rudzielec może zrobić coś głupiego, ale natychmiast się uspokajając. Przecież to on był nieporadnym samobójcą w tym związku, a nie Nakahara. Co nie zmienia faktu, że Chuuya ominął kilka ładnych butelek wina, które sam wybierał i dobrał się od razu do wyższego procentu, więc nie mogło się to skończyć dobrze. Zupełnie, jakby cokolwiek w ich życiach by mogło. No byłoby po prostu zbyt pięknie.
Osamu westchnął ciężko i wstawił tylko wodę na herbatę. Wątpił żeby w tym stanie jakkolwiek udało mu się dotrzeć do Nakahary. Może uda im się porozmawiać następnego dnia, trzy dni czy tydzień później. Niezależnie od tego, ile by to miało nie trwać, Dazai był pewien, że zrobi wszystko, co w jego mocy, byleby upewnić rudzielca w przekonaniu, że nie jest sam, że jest kochany i że świat się tak naprawdę nie kończy, nawet jeśli chwilowo wydaje mu się, że tak jest. Albo się odsunie i da mu poprzeżywać w spokoju, jeśli tego będzie chciał.
Niezależnie jednak od wyniku rozmyślań wiedział, że nie pozwoli chłopakowi przecież zamarznąć. Bo jakby nie patrzeć to pora roku była taka, że wieczorem to bez milionów warstw na sobie nie wychodź. A Nakahara właśnie wyszedł. Na boso, w dresach i podkoszulku. Brzmi jak świetny plan. Dlatego pierwszym przystankiem okazała się sypialnia, z której Dazai wyciągnął grubą parę skarpet, do których posiadania Chuuya w życiu by się nie przyznał, ale w których uwielbiał się ślizgać po panelach w rytm soundtracku z Pulp Fiction, kilka cieplejszych bluz i naręcze koców i kołder. Chłopak jakimś cudem wymanewrował tak, że stopą zdołał uchylić sobie balkon i jakoś przecisnąć przez drzwi żeby rzucić cały ładunek tuż obok Nakahary. Zrobił kilka dodatkowych rundek po poduszki i nieomal wyrżnął się jak długi, gdy usłyszał, że woda wreszcie się zagotowała.
Zrobił im po kubku gorącej herbaty z cytryną i taką ilością cukru, że równie dobrze mógł wrzucić fusy do cukierniczki i zalać wrzątkiem, a efekt wcale by się nie różnił i zaparzył też trochę na zapas, w termosie. Dość przydatne biorąc pod uwagę to, jak łatwo Nakahara marzł. Wyjął też z jednej z szafek ogromną miskę i szybko przeglądając lodówkę, wrzucił i wlał do środka to wszystko, co tylko zawierało cukier czy inne niezdrowe związki. Wetknął w swoje lodowo, żelkowo, karmelowo, bito-śmietanowo dzieło dwie łyżki stołowe i lawirując na granicy upuszczenia wszystkiego i upadku na twarz podszedł do balkonu.
Nakahara w życiu by nie przyznał, że zmarzł. Potrzebował się gdzieś wyrwać, liczył, że chłodne powietrze ostudzi jego myśli i uspokoi serce, ale nie czuł się na siłach żeby opuszczać mieszkanie. Dlatego swoim zdaniem wybrał najlogiczniejszą opcję. Przez chwilę nawet myślał, że Osamu zostawi go tam samemu żeby mógł się ze wszystkim uporać i sam nie potrafił stwierdzić, czy bardziej by się cieszył z takiego obrotu spraw, czy załamał. Co chwilę pojawiająca się w drzwiach Dazaia skutecznie zdołała rozproszyć jego wszelkie takie myśli.
Docenił skarpety i bluzy, zakładając je z miejsca i rozkoszując się otulającym go ciepłem. Ciepłem, które zaczynał czuć też wewnętrznie, bo jednak wódka pita z gwinta swoje robiła, zwłaszcza, gdy miało się słabą głowę. W końcu jednak Dazai stanął w drzwiach po raz ostatni, wychylając się lekko i trzymając jedynie za framugę i patrząc na ukochanego uważnie.
- Chcesz żebym został czy wolisz być sam? - spytał w końcu brunet, przerywając ciszę.
- Bycie samemu to ostatnie, czego teraz chcę - oznajmił pewnie Nakahara z krzywym uśmiechem. - Chociaż i tak będę, nie? Potwory zawsze kończą samotne.
Dazai początkowo nie skomentował tego w żaden sposób tylko postawił na chwilę rudzielca do pionu żeby rozłożyć na zimnych kafelkach dwie warstwy kołdry, a następnie posadził ukochanego w dokładnie tym samym miejscu, co wcześniej, jedynie otulając ciepłymi warstwami. Dopiero wtedy, usiadł obok niego, samemu otulając się kocem i obracając kubek z parującą herbatą w dłoniach.
- Potwory tak naprawdę nigdy nie są same - odparł spokojnie, z lekkim wzruszeniem ramion. - Czasem po prostu potrzebują znaleźć towarzystwo pełne potworów, które im odpowiada.
- Spadliśmy z księcia i księcia do potwora i potwora? - prychnął Nakahara.
- Chwilowa przeszkoda - stwierdził Dazai tym samym tonem. - Wiesz, z dołu jest już tylko jedna droga i zazwyczaj prowadzi ona w górę. I krok po kroku...
- Minuta po minucie - wtrącił się cicho Chuuya, a kącik jego ust powędrował nieznacznie w górę. Tak jak zresztą zrobiła to butelka, tylko z większym zamachem.
- Minuta po minucie - powtórzył za nim z lekkim uśmiechem brunet. - Damy sobie radę. Na pewno.
Nakahara, będąc w połowie butelki, chciał przekazać ją Dazaiowi, ale ten tylko grzecznie odmówił. Jeden z nich powinien pozostać choć minimalnie trzeźwy i ogarnąć tego drugiego. I Dazai nie miał zupełnie nic przeciwko przenoszeniu pijanego jak szpadel rudzielca do sypialni, gdy ten zacznie przysypiać. Minęło sporo czasu, nim Nakahara przysunął się nieco do Dazaia tak, by oprzeć policzek o ramię wyższego chłopaka i przerzucić mu swoje nogi ponad jego, otulając ich obu kołdrą. Osamu niemal machinalnie objął ukochanego i krótko pocałował go w czubek głowy. Przez bardzo długi czas nie mówili nic, a jedynym pobliskim dźwiękiem, który zdawał się głośniejszy, niż szmer uliczny kilkadziesiąt pięter w dół, były pluśnięcia wódki obijającej się o ścianki naczynia. I towarzyszące temu wykrzywione miny rudzielca.
- Wiesz, nie oczekiwałem, że to pójdzie ani trochę lepiej - oznajmił w końcu Chuuya, bawiąc się niemal pustą butelką i nawet nie patrząc na Dazaia, ale utkwiwszy wzrok w jednym punkcie, gdzieś wysoko ponad dachami budynków. - I byłem świadomy, że w którymś momencie będę się jej musiał do wszystkiego przyznać. Albo że sama połączy wątki. Albo że stanie się jakiś wypadek. Wydawało mi się, że dopóki o niczym nie wiedzą to jestem w stanie choć trochę ich ochronić. Nie ściągam na nich aż takiego zagrożenia.
- Sam się przyznałeś Chuu - przypomniał mu spokojnie Osamu, kreśląc delikatnie wzorki na ramieniu chłopaka.
- Nie dlatego, że chciałem - odparł rudzielec. - Znam moją mamę. Naprawdę ją znam. Połączyła wątki jeszcze zanim przekroczyła próg naszego mieszkania i potrzebowała jedynie potwierdzenia. A ja nie potrafię tej kobiety okłamać, zwłaszcza, gdy przyłapuje mnie na wykrętach. Dlatego mogłem tylko mieć nadzieję, że przestanie pytać. Ale nie przestała. I teraz uważa mnie za potwora. Trudno jej się dziwić. W końcu dowiedziała się, że jej syn jest mordercą. Niecodzienna informacja dla typowego rodzica.
- A Ty? - przerwał mu Dazai.
- Co ja? - spytał Nakahara zdając się nie rozumieć, dlaczego ta rozmowa poszła w takim kierunku.
- Uważasz się teraz za potwora? - kontynuował Osamu tym samym pełnym ciepła i spokoju tonem.
- Nie wiem - przyznał rudzielec po dłuższej chwili milczenia i Dazai nie był w stanie stwierdzić, czy to przez ilość alkoholu, czy przez to, że chłopak musiał zebrać myśli. - Naprawdę nie wiem. Nigdy nie wiedziałem. Z jednej strony tak, jasne, mam krew na rękach ergo jestem potworem. Prosta matematyka. Ale nigdy nie zabiłem niewinnego. Może to niewiele, ale zawsze trzymało mnie to w ryzach. Z drugiej strony nie widzę siebie poza Mafią. Jasne, zostałem w to wciągnięty nie mając o niczym pojęcia, ale zostałem z własnej woli, bo chciałem się rozwijać, bo wreszcie nie kazano mi się ukrywać. Bo znalazłem przyjaciół i drugą rodzinę. I nie jest mi na co dzień źle ze sobą. Śpię spokojnie. Tylko może to czyni ze mnie jeszcze gorszego potwora - zauważył na koniec, a po jego policzkach znów zaczęły spływać cicho łzy.
- Chciałbyś mieć normalne życie? - dalej dopytywał Dazai, doskonale wiedząc, w jakie punkty Nakahary uderzyć by ten uświadomił sobie to, co powinien sobie uświadomić. - Chciałbyś aplikować na studia, chodzić na wykłady, umawiać się na randki i pracować w kawiarni? Wiesz, ja sobie to potrafię wyobrazić. Ty z całą Twoją elegancją, spóźniający się na zajęcia i robiący dwa kierunki na raz. Administracja i zarządzanie albo prawo. Albo coś związanego z kryminalistyką, bo potrzebowałbyś poczucia adrenaliny podobnego do Portówki. A może jakaś filologia? Albo kulturoznawstwo? Nie mógłbyś się opędzić od adoratorów, śmiesznie bawiłbyś się plakietką z imieniem w kawiarni. Umawiał na randki, na wspólną naukę, na wypady ze znajomymi, które kończyłyby się w jakiejś opuszczonej ruderze byciem naprutym jak szpadle. Miałbyś rodzinne obiadki minimum raz w tygodniu i nie bałbyś się, że rodzina odkryje, kim naprawdę jesteś. Na swój sposób to piękna wizja, co?
- A gdzie w tym wszystkim jesteś Ty? - spytał Nakahara, ocierając policzki i uśmiechając się lekko. - Wiesz, mój świat nie mógłby być idealny bez Ciebie.
- A ja studiowałbym zupełnie coś innego. Jakąś analitykę prawdopodobnie. I przytoczyłbym mój zaspany, nieogarnięty tyłek któregoś dnia do kawiarni, w której byś pracował. I zacząłbym przychodzić częściej. Na początku udawałbyś, że mnie nie znosisz, ale lubiłbyś moje wizyty i w końcu dał się wyciągnąć do kina. A w którymś momencie zaśpiewałbym Ci serenadę pod oknem i któryś z Twoich sąsiadów rzuciłby we mnie klapkiem, bo mam głos zdychającego kota. No i wtedy zrobiłoby Ci się mnie żal, więc zaprosiłbyś mnie do siebie żeby mnie opatrzyć - dodał Dazai, krzywiąc się lekko, ale nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu.
- To w ogóle nie brzmi jak Ty gnido - wytknął mu Nakahara z krótkim śmiechem. - Nie byłbyś szczęśliwy wiodąc takie życie?
- Ani trochę - przyznał Osamu, kapitulując z miejsca. - Wiesz, nie znam takiego życia. Nigdy nie miałem na nie możliwości, więc nawet go nie rozważałem tak naprawdę. Kto wie, może okazałoby się, że byłbym całkiem szczęśliwy? Tak długo jak mam Cię u swojego boku to chyba nic nie może pójść źle. No jest też wersja, że nigdy byśmy się nie spotkali i po prostu wiódłbyś szczęśliwe życie. To też opcja.
- Zanudzilibyśmy się na śmierć, co? - spytał w końcu Chuuya, wreszcie spoglądając na ukochanego, który niemrawo przytaknął skinieniem głowy. - Lubię nasze życia. Pełne akcji, adrenaliny i domowego spokoju. Nie zamieniłbym tego na żadną inną rzeczywistość. A już na pewno nie ryzykowałbym takiej, w której być może nigdy bym Cię nie poznał.
- Czujesz się potworem myśląc o naszym życiu? - kontynuował spokojnie Dazai, kątem oka dostrzegając, że pokrętnymi ścieżkami dotarł do zamroczonego alkoholem umysłu rudzielca.
- Nie. Chyba nie. Raczej nie. Nie - odparł w końcu Chuuya, nie potrafiąc się zdecydować na jedną z przeczących odpowiedzi.
- Więc nie jesteś potworem. A nawet gdybyś był to pamiętaj, że zawsze będzie na świecie przynajmniej jeden gorszy od Ciebie potwór, który będzie zawsze Cię kochał - oznajmił Osamu, delikatnie odgarniając włosy z czoła Nakahary.
- Akutagawa? - spytał z udawanym przekąsem rudzielec za co zarobił wybitnie ciężkie spojrzenie od Dazaia.
- Ja wiem, że jesteś pijany, ale zaraz Ci jebnę - odgroził się brunet ciężko wzdychając.
- I tak mnie kochasz - odparł tylko Nakahara i odwrócił się tak, by móc wygodniej wtulić w ukochanego.
Nie rozmawiali za wiele przez resztę wieczora, choć Chuuya dał jakimś sposobem radę wchlonąć całą miskę słodkiego miksu i wychylić cały termos herbaty, gdy Osamu wmówił mu, że to whiskey. Podprogowe zagranie, ale najważniejsze żeby zadbać coby jedna, ruda główka miała względnie małego kaca. Dazai poczekał aż Nakahara zaśnie na balkonie i najdelikatniej, jak tylko potrafił, przeniósł go do sypialni. Gdzieś po drodze tylko przyplątał się Bubel, który może nie rozumiał, o czym rozmawiali, ale jak na kota miał zadziwiającą zdolność czytania z ludzi, więc tylko wskoczył na łóżko i ułożył się obok twarzy rudzielca. Dazai wyciągnął czystą kołdrę z szafy i natychmiast przykrył Chuuyę, który trząsł się z zimna. Względnie ogarnął balkon żeby przypadkiem nie zaśmiecić albo nie stracić kołdry i samemu wczłapał się do łóżka. Półleżąc, z Nakaharą, który śpiąc przeturlał się na niego, gładząc go delikatnie po plecach i co rusz poprawiając spadającą kołdrę, nie potrafił zasnąć. Zamiast tego obserwował ukochanego z ogromną dawką niepewności.
Następnego ranka Dazai jedynie wyciagnął telefon i napisał do kilku osób, że on i Nakahara biorą sobie kilka dni wolnego i w sumie to nie ma pojęcia kiedy wrócą, ale że woleliby nie wrócić do ruiny. Wszyscy zgodnie zapewnili go, że dadzą radę pod jego nieobecność, więc Osamu uznał tę kwestię za zamkniętą i w pełni skupił się na ukochanym. Nie wychodzili za bardzo z domu przez parę dni. Oglądali filmy, seriale, grali w planszówki i na konsolach, razem gotowali, zasypiali przytuleni do siebie i tak się też budzili. Spędzali ze sobą niemal cały dzień razem z wyłączeniem kilku momentów. I początkowo Nakahara zdawał się jakiś taki przybity i przygaszony, a kac zdecydowanie nie ułatwiał mu życia, ale z dnia na dzień kolory zdawały się wracać do jego aury. I wystarczyły niecałe dwa tygodnie żeby Chuuya zdołał się pogodzić z decyzją matki, choć nie potrafił przestać ukradkiem patrzeć na telefon czekając na jakąkolwiek wiadomość od niej czy Shuujiego. A dzięki staraniom Dazaia, atmosferze ciepła, miłości, zrozumienia i poczucia domu, po upływie tych dwóch tygodni rudzielec nawet nie zastanawiał się, czy był potworem.
Bo w swoim mniemaniu nie był. W mniemaniu najważniejszej dla siebie osoby też nie.
Ale przecież na pewno był złoczyńcą w czyjejś narracji.
Tylko po co niby miałby się tym przejmować?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top