P. CXXXIX / KUKUŁKA
Seika włóczyła się po mieście, będąc tak absolutnie daleką od nudy, jak się tylko dało. Nie pamiętała, jak to było żyć w wielkim mieście. W końcu trafiła do bidula jako bardzo mały dzieciak, a niewiele sierocińców było stać na regularne wycieczki do miasta czy Maca. Czy w ogóle na jakiekolwiek. Raczej przywykła do spokoju i ograniczonej przestrzeni, jaką oferował jej sierociniec poza obrzeżami miasta w otoczeniu starego lasu. No i skłamałaby twierdząc, że taka sceneria jej nie odpowiada. Wiedziała, że gdyby tylko potrzebowała przestrzeni i czasu żeby przemyśleć pewne elementy swojego życia, na pewno nie zostałaby w wiecznie pełnym życia i chaosu mieście. I jakby nie patrzeć, później, w czasie swojego krótkiego życia w Yakuzie też raczej trzymała się niewielkich miasteczek, wsi czy absolutnych zadupi. Raz ze względu na to, że nikt jej jeszcze w japońskiej mafii nie ufał, więc trzymali ją z dala od ludzi, którym mogłaby sprzedać informacje, a dwa, że sama lepiej czuła się w takim otoczeniu. I zdecydowanie bezpieczniej. Kobe było więc dla niej niczym nowy, nieodkryty ląd, który niósł ze sobą więcej tym tajemnic, ile chciała ich tylko zbadać. I sprawdzianem, jak szybko zdoła się przystosować i czy da radę pokonać lęk.
Nawet jeśli się bała to nie zamierzała narzekać na wychodzenie z Biurowca. Zbyt mocno doceniała, że w ogóle miała taką możliwość. Na samym początku swojego pobytu w tym mieście liczyła tylko na jak najszybszą śmierć, albo na jakieś idiotyczne działanie Yakuzy, które miałoby uwolnić ją z jej więzienia. Uwolnić od tego potwora, którego nazywali jej bratem. Wierzyła w ich ideały tak dogłębnie, że byłaby w stanie zgodzić się na każdą misję, którą tylko zechcieliby jej przeznaczyć, jeśli tylko gwarantowałoby jej to powrót do miejsca, które nieco zbyt pochopnie nazwała domem. Właśnie przez zabobony, których nawciskali jej do głowy, miała tak ogromny problem przed otworzeniem się przed Dazaiem. Początkowo nawet nie chciała to widzieć czy słuchać. Początkowo tylko wyobrażała sobie, jak brunet ginie z jej ręki, a wszyscy w Yakuzie są z niej dumni, że wyeliminowała tak ogromną przeszkodę. Fakt faktem, że Osamu zbyt dobrego pierwszego wrażenia na niej nie zrobił, bo przy ich spotkaniu w fabryce wydał się przerażającym, krwiożerczym potworem, który nie dba o nic i tylko dąży do swoich celów. Seika musiała przyznać, że mimo całej nienawiści do niego, tę cechę musiała szanować. Ją samą przecież wychowano w podobnej ideologii, która zakładała, że misji nic nie może stanąć na przeszkodzie. A już na pewno nie uczucia.
Dopiero o wiele później dopuściła do siebie inne myśli, które tak skutecznie blokowała. Widziała różnicę w zachowaniu Dazaia względem Yakuzy, niej samej czy jego podwładnych i w każdej z tych kategorii chłopak zachowywał się zupełnie inaczej, choć Seika i tak nie miała wrażenia, że coś jest w jego osobie niespójne. Tak naprawdę dopiero po wizycie w sierocińcach zrozumiała, że oceniła człowieka po plotkach i z punktu widzenia wroga, a nie przez pryzmat jego samego. Więc dała mu szansę.
Nawet gdyby nie chciała, nawet gdy jej mózg bronił się resztkami sił, jej serce dawno znało już prawdę, więc musiała przyznać, że się pomyliła. Dazai przychodził do niej codziennie. Czasami na kilka godzin, czasami wpadał dosłownie na kwadrans tylko żeby spytać, jak się czuje i przywitać, bo gdzieś goniłygo szefowskie obowiązki. Gdy nie mógł przyjść osobiście, dzwonił do jednego z jej strażników na videochacie żeby chociaż się niejako odmeldować. Początkowo siedzieli w milczeniu, często Osamu przynosił typowe dla Kobe smakołyki, czasami jakieś niezdrowe żarcie, jak kluski, Maca czy kebaba. Czasami pojawiał się z kawą, z którejś z pobliskich kawiarni. Czasami grali w planszówki, oglądali razem serial, czy wreszcie czasami po prostu rozmawiali. I Seika doceniała to, że chłopak nigdy do niczego jej nie zmuszał. Nie wypytywał, nie zdążył tematu, nie chciał poznać lepiej Yakuzy. Oświadczył, że chce poznać ją jako osobę i tego oświadczenia się trzymał. Ona zresztą odwdzięczyła się tym samym. Dlatego tak powoli poznawali siebie nawzajem, odkrywając własne tajemnice z przeszłości.
Seika nie mogła usiedzieć ze szczęścia, gdy Dazai, wbrew zaleceniom Cuppoli, po raz pierwszy zabrał ją na spacer po mieście. Jak chodzili do utraty czucia w stopach, bo nie mogła się na to wszystko napatrzeć. Nie dałaby rady zapomnieć, jak się wtedy czuła u jego boku, tak jak nie dałaby rady przyznać się do tego, że był to najmilszy dzień, jaki spędziła od kiedy umarli jej rodzice. Nie mogła też przestać myśleć, jak potoczyłaby się ich historia, gdyby nie Kenichi, który okazał się główną zakałą ich rodziny. Czy przeżyłaby spokojne życie pełne miłości i przepychanek tak typowych dla rodzeństwa? Bo im więcej czasu spędzała z dala od Yakuzy, tym pewniejsza była, że jakaś nieznana siła okradła ją z idealnego życia, a oni wszyscy byli tylko pionkami w tej grze i nie mieli wpływu praktycznie na nic. I im bardziej pozwalała sobie, na razie tylko wewnętrznie, na traktowanie Dazaia, jak starszego brata, tym bardziej nienawidziła Yakuzy. I cholernie się jej bała.
Tym bardziej doceniła moment, w którym wreszcie, po zdecydowanie zbyt długim czasie, przestała być więźniem Portowej Mafii. Niemal cała Cuppola odradzała Dazaiowi ten krok. Próbowali wytknąć mu logiczne argument, tak jak fakt, że na dobrą sprawę zaczął rozmawiać z dziewczyną mniej więcej miesiąc wcześniej, ale chłopak tylko zbył ich troski machnięciem ręki i stwierdził, że jej ufa. Że może nie jest w stanie im tego wytłumaczyć, ale coś mu wewnętrznie mówi, że Seika nie była złą osobą, ale raczej, że miała mega pecha do ludzi i nawyk do pojawiania się nie tam gdzie trzeba o najgorszym czasie. Coś, co zdecydowanie łączyło wszystkich w rodzinie Dazai. Tym bardziej jednak cała sytuacja dotknęła Seikę, która o wszystkim dowiedziała się absolutnym przypadkiem od jednego ze strażników. I chyba głównie dlatego nie zamierzała sobie pozwolić na zawiedzenie zaufania brata, od niewypowiedzianej obietnicy poczynając, a kończąc na zaprzyjaźnieniu się ze strażnikami, którzy w ilości dwóch, zawsze chodzili z nią, co początkowo uznawała za przejaw braku wiary Osamu, ale ostatecznie zrozumiała, że to jedynie kwestia zapewnienia jej bezpieczeństwa.
Był już późny wieczór, gdy razem z Akimitsu wychodziła z kawiarni, śmiejąc się i planując powrót do Biurowca. Hiraku teoretycznie powinien był być z nimi, ale poprzednie wizyty przebiegły bezproblemowo, więc kiedy kelnerka napisała chłopakowi swój numer na chusteczce, oboje zwolnili go wcześniej ze służby, nie chcąc stać na drodze prawdziwej miłości. I gdy wyjście z alejki zostało zablokowane przez vana, Seika nie potrafiła powstrzymać się przed myślą, że to dobrze, że tak zrobili, bo chociaż Hiraku miał szansę na przeżycie tego dnia. Szansę, której nie widziała ani dla siebie, ani dla Akimistu. Chłopak natychmiast aktywował swoją Zdolność i praktycznie wskoczył przed nią, robiąc jej za żywą tarczę, jakby był do tego szkolony przez całe życie. Nagle, mimo później godziny, w alejce rozbłysło tak jasne światło, że przez chwilę Seika nie była w stanie niczego zobaczyć bez osłonięcia oczu.
- Uciekaj. Na końcu alejki masz śmietniki, po których bez problemu się wespniesz żeby przeskoczyć mur - poinstruował ją spokojnie ochroniarz, uśmiechając się pocieszająco, choć ona zamarła ze strachu i chyba po raz pierwszy w życiu nie była w stanie patrzeć na czyjąś śmierć. - Biegnij bocznymi uliczkami, jest ich gąszcz, ale poznałaś miasto wystarczająco dobrze żeby dać sobie radę. Nie chowaj się. Nie wybieraj zatłoczonych miejsc. Mam przeczucie, że nie będą się martwili tym, jak wielkiego bajzlu narobią byleby Cię złapać.
- Nie, nie, nie - zaprotestowała słabo dziewczyna. - Zostanę i pomogę Ci walczyć do samego końca.
- Dazai by mnie zabił, gdybym pozwolił zginąć jego małej siostrzyczce - zauważył z cichym śmiechem chłopak. - A teraz naprawdę wiej.
Więc Seika tylko skinęła głową i zrobiła tak, jak jej kazano. Zostawiła Akimistu za sobą, gdy chłopak próbował za pomocą światła słonecznego, które wytwarzał, oślepić i ranić przeciwników. Z vana wysiadła spora grupka dobrze uzbrojonych mężczyzn, co Seika zdołała wywnioskować na podstawie ilości szurania butów, które słyszała. Biegła jednak przed siebie, za jedyny cel mając śmietnik, który był może ze sto metrów od niej i ceglaną ściankę za nim. Dziewczyna nie odwróciła się, gdy usłyszała wystrzał serii z karabinu. Nie zrobiła tego nawet, gdy światło, które tak przyjemnie przerywało mrok, nagle zgasło. Upadła jednak, gdy kula przeszyła jej udo, a jej ciało objęła fala bólu. Była na siebie wściekła. Czuła, że nie powinna była opuszczać ochroniarza, skoro i tak nawet jej przyjdzie umrzeć. Co z tego, że kilkadziesiąt metrów dalej, skoro miała spotkać śmierć bez honoru. Skoro jednak już była pewna, że tego się pozbyła, spróbowała wstać. A gdy z bólu padła na asfalt po raz kolejny, spróbowała po prostu się przeczołgać, używając całej siły z ramion i zagryzając zęby, próbując ignorować ślad krwi, który za sobą zostawiała. Była niemal pewna, że oberwała albo w coś ważnego, albo wybitnie blisko czegoś ważnego, bo z każdą sekundą czuła się coraz słabiej.
- Śmierć bez honoru jest niezgodna z kodeksem - usłyszała głos mężczyzny, który pojawił się dosłownie znikąd i przycisnął ją do ziemi, stawiając jej stopę na plecach tak mocno, że przez chwilę nie mogła złapać oddechu.
- Śmierć jest w ogóle jakaś taka do bani - odparła dziewczyna z nowo odnalezioną w sobie zawziętością.
Wiedziała, kto posługiwał się takim mottem. I była niemal pewna, że poznawała ten głos. Ten sposób bycia. Yakuza się do niej uśmiechnęła w swój typowo brutalny sposób, a ona nigdy wcześniej nie sądziła, że tak bardzo będzie się ich brzydzić. Jeszcze nie tak dawno przecież wierzyła i liczyła, że ją uratują, że są jej rodziną, aż tu nagle przy pierwszym lepszym spotkaniu okazuje się, że potraktują ją jak kolejne mięso armatnie, które może pójść na zmarnowanie.
- Już zapomniałaś jak powinnaś odpowiadać? Tak szybko Portowa Mafia wplotła swoje macki w Twój umysł? Myśleliśmy, że jesteś silniejsza - odparł z prychnięciem kolejny z mężczyzn, stając obok pierwszego.
- A może to wpływ Dazaia i nagle teraz wierzysz, że on zawsze będzie Twoim kochanym starszym braciszkiem? Że nie zmasakruje Cię przy pierwszej lepszej okazji lub gdy tylko go wkurzysz? Że nie zrobi Ci tego, co zrobił ludziom z pomniejszych gangów czy tego, co zrobił nam w fabryce? - spytała kobieta, dociskając jej lufę do tyłu głowy, gdy serce Seiki biło jak oszalałe.
Może i była przerażona, może i witała się ze śmiercią, ale wiedziała jedno. Nie sprzeda nowo zdobytej rodziny choćby od tego miało zależeć jej życie. Dlatego tylko uśmiechnęła się słabo, wypluwając trochę krwi i, gdy wreszcie z niej zeszli i odwrócili ją na plecy, spojrzała dziarsko na przeciwników, wciąż milcząc. Nie odzywała się też, gdy siłą przeciągnęli ją pod najbliższą ścianę.
- Nie traktujcie jej jakby zdradziła - oznajmił mężczyzna stojący z założonymi rękoma z tyłu. - Jeszcze nie wiemy, czy to zrobiła. A szkoda byłoby stracić tak wartościowy nabytek przez brak kultury, nieprawdaż? Zwłaszcza, że jestem pewien, że Kukułka pamięta, jaką ma misję.
- Uciekała - wytknęła mu kobieta, jakby już dawno podjęła decyzję. - Nasi nie uciekają. Tylko portowe kundle kulą ogony.
- Jest jeszcze młoda - mężczyzna, którego nie potrafiła zobaczyć w mroku zdawał się ją bronić. - Nauczy się naszych sposób z wiekiem. Ale teraz musi zdać raport. Który oczywiście zda jeśli jest po naszej stronie.
Seika jedynie uśmiechnęła się najpromienniej, jak się tylko dało i zupełnie nagle splunęła kucającemu przed nią mężczyźnie prosto w twarz. Dość oczywista i zrozumiała odpowiedź na zadane pytanie. Może trochę pozbawiona finezji, ale z pewnością bardziej finezyjna niż zdzielenie jej kolbą karabinu po twarzy w odpowiedzi. Kucająca obok niej kobieta natychmiast dobyła noża. Tortury, które jej zaserwowali były krótkie, ale skuteczne do bólu. Głębokie rany w ważnych miejscach, oszpecenie twarzy, rozoranie rany postrzałowej tępym i szerokim nożem. A ona tylko siedziała tam, oparta plecami o ścianę kawiarni i zagryzając zęby próbowała się do nich uśmiechać. I nie powiedziała ani słowa.
- Stop - wszechświat zdawał się zatrzymać po słowach mężczyzny, który wreszcie bliżej do niej podszedł i z niemal ojcowską czułością zebrał jej roztrzepane i sklejone krwią włosy za ucho. - Nasza Kukułka chyba nic nie zdradzi.
- Nie wiemy dopóki nie spróbujemy wszystkiego - wtrącił się ze wzruszeniem ramion jeden z mężczyzn, który wycofał się, gdy szef się do niej zbliżył.
- Ależ wiemy. Przecież przechodziła naszą szkołę. Moglibyśmy kazać jej obciąć sobie palca, a i tak prędzej by to zrobiła, niż zdradziła chociaż jedną informację, której zdradzić nie chce.
- Najwidoczniej za dobrze szkolicie ludzi - oznajmiła Seika słabo, choć nie potrafiła powstrzymać zwycięskiego uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy.
Mężczyzna zbliżył się do niej tak, że mogła poczuć jego oddech na karku. Zaczął mówić do niej szeptem, tak, by nikt inny nie usłyszał choćby słowa, a uśmiech powoli znikał z jej twarzy, zastąpiony przez czysty horror. Początkowo nie sądziła, że będzie się go bać. Był na to zbyt młody, może w wieku Dazaia. W przeciwieństwie do ubranej w garnitury reszty miał na sobie luźne ciuchy, jakąś zieloną kurtkę z futerkiem i biały podkoszulek. Wydawał się najprzyjaźniejszy, najspokojniejszy i najbardziej logicznie myślący z nich wszystkich. A w rzeczywistości był najstraszniejszy.
- Teraz w raporcie zdamy, że nie podzieliłaś się żadnymi informacjami. Że jest za wcześnie. Że jeszcze Ci nie ufają, bo boją się, że jesteś szpiclem Yakuzy. Ochronimy Cię jakoś Kukułko przed złością tych z góry. Tylko nie możesz pisnąć Portowej Mafii choćby słówka o tym, że dzisiejsze zamieszanie to sprawka Yakuzy. Porozumienie, które podpisał Moribasa musi zostać na razie bez zmian. Jeszcze nie możemy wykonać ruchu, który zniszczy Portową Mafię i Dazaia, ale pracujemy nad tym. I ja wiem, że teraz myślisz, że możesz pobiec i ostrzec braciszka przed nami, ale tego nie zrobisz. Potrzebujesz czasu żeby na własnej skórze poczuć, jak Dazai traktuje ludzi, którzy nie są mu bliscy. Nawet tych, którzy szczycili się mianem jego kolegów, pracowników czy rodziny. Jeśli mu się znudzą albo zagrożą w minimalnym stopniu jego życiu czy garstce ludzi, na których mu zależy, zabija bez wahania. Spytaj chociażby Moriego, który był mentorem Dazaia, a w zamian ten sprzedał mu kulkę w serce. Albo Kenichiego, brata Dazaia, którego resztki pewnie gdzieś jeszcze leżą na nadbrzeżu. Albo Kunikidę, który był jego przyjacielem i partnerem w pracy, a którego zeskrobywali ze ścian w celi. Za Dazaiem ciągnie się cała sieć trupów ludzi, którzy kiedyś myśleli, że coś dla niego znaczą - skomentował to chłopak tak rozbawionym głosem, bawiąc się łańcuszkiem, który miał na szyi, tak że Seika miała ochotę zatkać uszy i odsunąć jak najdalej. Jego słowa zdawały się przewiercać jej duszę na wylot.
- Michizou, kończ zabawę, psy są blisko - warknął jeden z mężczyzn, kładąc chłopakowi dłoń na ramieniu.
- No niestety - oznajmił rudzielec teatralnie, podnosząc się. - Na dziś koniec zabawy. Ale spotkamy się już niedługo Kukułko i obyś wtedy miała dla mnie calutki raport, bo inaczej porozmawiamy. I wtedy zrobi się naprawdę nieprzyjemnie - dodał chłodnym tonem, po czym odwrócił się i odszedł, leniwie machając jej na pożegnanie.
Seika przez chwilę nie była w stanie się ruszyć i to nie w konsekwencji samych ran, ale strachu, który opętał jej ciało. Wreszcie jednak zdołała sprzedać sobie mentalnego policzka i jakoś doczołgać się do leżącego niedaleko Akimistu, którego ciało zostało nie dość, że podziurawione kulami to jeszcze kilkoro wysłanników Yakuzy zabawiło się na nim z nożami żeby rany Seiki nie wydały się nikomu podejrzane. Dziewczyna zdołała jedynie wyciągnąć z kieszeni chłopaka telefon i odblokować go, używając palca zmarłego. Wybrała pierwszy numer z brzegu, praktycznie na oślep, modląc się by należał do kogoś z Portowej Mafii i nim zemdlała zdążyła słabo poprosić o pomoc, mając nadzieję, że osoba po drugiej stronie usłyszała jej prośbę.
Portowa Mafia zjawiła się na miejscu w mniej niż pięć minut, jakimś cudem zdążając przed policją. Fakt faktem, że dziwna anomalia wywołana przez ochroniarza Seiki też miała w tym swój udział, jak i system szybkiego powiadamiania, gdzie portowy kundel pracujący w policji pod przykrywką wysłał namiary na najbliższe miejsce do swojego przełożonego. Obcy ludzie wnieśli dwa nieprzytomne ciała na tylne siedzenia aut i odjechali z piskiem, ze świadomością, że później ktoś przed rankiem będzie musiał przyjechać posprzątać ten bałagan, a próbki krwi w laboratorium, które nie znajdą żadnego potwierdzenia, magicznie zostaną uszkodzone. I wszyscy w mieście będą wiedzieć, że za całą sprawą stała choć częściowo Portowa Mafia, ale nie będzie na to żadnych dowodów i nikt nie odważy się uznać tego za więcej niż niepotwierdzoną plotkę. A już na pewno nie za oficjalne oskarżenie.
Dazai oglądał spokojnie serial z Nakaharą, ciesząc się ich ostatnim wolnym dniem przed koniecznością powrotu do pracy, gdy zadzwonił jego telefon. Osamu w pierwszym momencie chciał odrzucić połączenie, bo w końcu godzina nie była najlepsza, a on i tak do tej pory był w zasięgu, gdy jego ludzie go potrzebowali. Coś jednak powstrzymało, dosłownie z palcem kilka centymetrów od ekranu. Miał zbyt silne i zbyt negatywne przeczucie co do całej tej sytuacji.
- Ja wiem, że traktujesz swoje obowiązki prawanowego szefa bardzo poważnie, ale o newsach po fali możemy porozmawiać rano - oznajmił odbierając pod czujnym spojrzeniem Nakahary i próbując maskować stres żartami.
- To nie to Szefie... ja... nie wiem jak mam Ci to powiedzieć - zająknęła się kobieta. - Chodzi o Seikę. Zaatakowali ją i...
Dazai nie czekał nawet na koniec tego zdania. Telefon dosłownie wypadł mu z ręki, a obserwujący go Nakahara natychmiast poderwał się z kanapy, nie zaczynając nawet z żadnymi typowymi dla ich rozmów wyzwiskami.
- Seika - wydukał tylko blady jak ściana Dazai, a Chuuya wreszcie mógł sobie wyobrazić, jak chłopak wygląda, gdy martwi się o niego. No tak, gdyby pomnożył sobie to zachowanie razy tysiąc.
Po czym wybiegł z mieszkania, na boso i w dresach, natychmiast kierując się do windy. Nakahara pobiegł za nim bez sekundy wahania, porywając jedynie koc z kanapy i używając własnej Zdolności żeby zamknąć za sobą drzwi na klucz. Nie wytykał ukochanemu braku logiki w jego zachowaniu, ale robił wszystko, co mógł, by co wesprzeć. A chwilowo przerażony Dazai zdecydowanie to doceniał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top