P. CXXVIII / TRZY SIEROCIŃCE

Dazai nie potrafił powstrzymać się od bezmyślnego wpatrywania w ścianę i mimowolnego przesuwania palcami po granicy czarnego tatuażu na jego przedramieniu, gdy jako jedyni z Nakaharą siedzieli od rana w konferencyjnej. Nawet nie zauważył, gdy nieco mocniej zaczął wbijać w skórę paznokcie, jakby liczył, że może w ten sposób zedrze naskórek i pozbędzie się ohydnej pamiątki. Chuuya był jednak bardziej spostrzegawczy i gdy tylko zrozumiał, co się działo, delikatnie przesunął rękę Osamu w swoją stronę i splótł palce z jego palcami, nic nie mówiąc. On najlepiej na całym świecie zdawał sobie sprawę z tego, że czasami autodestrukcyjne zapędy Dazaia, choć na razie na względnie niewielką skalę, nie zawsze były świadome i chciał je jako takie utrzymać najdłużej, jak tylko mógł, bo bał się, że jeszcze Osamu wyniesie z nich jakieś świadome pomysły.

Gdy wszyscy zebrali się w konferencyjnej, Dazai odezwał się jako pierwszy, choć darował sobie przemówienie, które powinien wygłaszać na każdym zebraniu Cuppoli i Eleven. Rozsiadł się natomiast wygodnie i uśmiechnął lekko.

- Jak zwykle jestem z Was dumny - zaczął ciepło, stukając palcami wolnej dłoni o teczki leżące przed nim na stole. - Poradziliście sobie wczoraj świetnie z Waszymi zadaniami. I bardzo cieszę się, że mamy tak niewielu rannych i że te rany są stosunkowo płytkie. Przed zebraniem udałem się na krótką wizytę do siostry Chinatsu i powiedziała, że się wszyscy wyliżecie. Co nie zmienia faktu, że z tego względu czekają nas drobne roszady w ustawieniach. Chciałbym żeby od teraz, wliczając w to najbliższą misję, oddziały wyglądały nieco inaczej. Akutagawa, pójdzie z Akiko i Nakaharą. Endoki razem z Izakim i Haradą, a Ozaki w grupie z Hayato i Kaguyą. Wszystkim pasuje, czy ktoś nagle kogoś nie lubi? - spytał Dazai, rozglądając się po wytypowanych.

- Szefie, a co z Tobą? Przecież wiesz, że nikt nie pozwoli Ci iść samemu - zauważyła Kaguya zmartwionym głosem wyrażając to, o czym wszyscy pomyśleli w tamtym momencie.

- Jestem tego świadom - potwierdził Dazai z rozczulonym uśmiechem. - I jeśli nie pojawiłyby się wśród Was żadne sprzeciwy, chciałbym na razie wycofać się z chodzenia na misje. Sami doskonale dajecie sobie z tym radę. Zresztą na razie na radarze mamy tylko Yakuzę i pomniejsze gangi, więc to są akcje, które już przerobiliśmy. A ja trochę za bardzo wczułem się w rolę Herszta. Względnie mało planowania i wiele rozgrzebanych na raz misji. I zdecydowanie wychodzenie w teren kiedy się tylko dało. Tylko, że no właśnie. Coś takiego pasuje do Herszta. Nie do Szefa. Jest to oczywiście decyzja chwilowa, dopóki nie pojawi nam się na horyzoncie coś nowego, wtedy będziemy działać na bieżąco. Jeśli jednak nie mielibyście nic przeciwko to na razie trochę ustąpiłbym w cień - przyznał szczerze Dazai i nawet on był zaskoczony tym, jak bardzo wszyscy byli w tej kwestii jednomyślni.

Nie trzeba było długo czekać, aż żarciki rozluźnią atmosferę, przynajmniej na chwilę, bo gdy Dazai zaczął ludziom wytykać ich błędy, przestało być tak kolorowo i każdy jakby nieco skulił się w sobie. Niemniej wszyscy byli świadomi, że to dla ich własnego dobra. Przegadali każdy ważniejszy moment każdej z nocnych misji, nim przeszli do kolejnych. Zadziwiająco prosta sekwencja akcji, niemal natychmiastowe rezultaty i brak ofiar po stronie Portówki. Dla Osamu były to same plusy. Do tego rozdzielił Izakiego i Naokiego, co też mogło się przydać. W końcu chciał skupić całą nienawiść ludzi na sobie, a nie na organizacji jaką była Portowa Mafia. Dlatego zadbał, by w każdej grupie znalazł się ktoś, kto go przypominał, bądź mógł wykorzystać własne Zdolności bądź techniczne umiejętności do stworzenia odpowiedniej iluzji.

Dzień minął Dazaiowi jakoś tak zbyt szybko. Nie chciał puszczać Nakahary na misję samego. Wolałby być na miejscu żeby w razie czego uratować mu tyłek. Wiedział jednak, że to tylko kwestia jego emocji zwyciężających logikę w przypadku ukochanej osoby. Wiedział, że obaj musieli zobaczyć, jak bardzo mogą rozwinąć się we własnym zakresie, choć i tak cudem było, że jeszcze nie natrafili na żadną ścianę w kwestii własnych Zdolności i działania razem. Niemniej gdy Nakahara był gotowy do opuszczenia wieczorem mieszkania, Osamu zatrzymał go na krótką chwilę praktycznie w drzwiach, przytulając od tyłu.

- Uważaj na siebie, dobrze? - poprosił cicho, czując jak rudzielec obkręca się w jego ramionach tak, by stać do niego przodem i odwzajemnić uścisk.

- Nic mi nie będzie. To mała robota - przypomniał mu Chuuya, ale nie potrafił powstrzymać ciepła, które rozlewało mu się po sercu, gdy uświadamiał sobie, jak bardzo Osamu się o niego martwi.

Żaden z nich nie powiedział już niczego więcej, choć obaj doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że Dazai będzie czekał na Nakaharę tak długo, jak będzie trzeba. Nawet jeśli miałby przez to zarwać całą noc. W końcu jednak, po pocałunku, który wydawał się zdecydowanie zbyt krótki, Chuuya wyszedł, uśmiechając się lekko. Doceniał wszystko, od troski począwszy na zaufaniu skończywszy. I cieszył się z progresu jaki robili w każdej kwestii. Nawet jeśli chodziło tylko o sprawę, która mogłaby zająć im kwadrans, gdyby nie lubili się popisywać i gadać jak najęci.

Osamu westchnął ciężko i sam wyszedł z pokoju. Doskonale pamiętał, że siostra nie potraktowała go zbyt przyjaźnie za pierwszym razem, ale tym razem lepiej odrobił pracę domową i uzbroił się w cierpliwość. Nie zamierzał odpuścić tej relacji tak łatwo. I sam nie wiedział, czy w ten sposób próbuje naprawić fakt, że zamordował własnych rodziców, czy że może próbuje choć trochę wyrównać wielki kosmiczny dług, który zaciągnął u wszechświata, czy może po prostu chciał mieć choć ułamek własnej rodziny. Nie żeby narzekał na rodzinę Nakahary, ale czasami patrzenie na ich idealne relacje łamało Dazaiowi serce. I wzbudzało sporą dawkę zazdrości. Niezależnie od powodów, do których nie chciał się przyznać nawet sam przed sobą, zapukał delikatnie do odpowiednich drzwi, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie było takiej konieczności i wszedł do pokoju.

Jego siostra znów siedziała przed sięgającym podłogi oknem i wpatrywała się w widok na zewnątrz. Cóż, więzieni ludzie mają tendencję do odpływania wzrokiem w stronę urojonej wolności. Bo gdyby odjąć wygody, które dziewczynie zapewniono, to właśnie tym byłoby jej otoczenie. Więzieniem. Dazai odchrząknął cicho, gdy drzwi się za nim zamknęły.

- Chciałbym Cię poznać - oznajmił, nie bawiąc się w jakiekolwiek przywitania czy formy grzecznościowe. - A przede wszystkim zrozumieć. I jeśli tylko chcesz mogę odpowiedzieć na każde Twoje pytanie dotyczące naszej rodziny.

- Najgłupszy układ o jakim słyszałam - zaśmiała się dziewczyna, nawet na niego nie patrząc, choć jego bezpośredniość nieco wybiła ją z rytmu. - Skąd miałabym mieć pewność, że nie skłamiesz? Że czegoś nie wymyślisz? Nie podkoloryzujesz? Nie wybielisz siebie?

- Moja cała reputacja, moja cała praca i moje całe życie opiera się na wyrywkowym mówieniu prawdy - przyznał się szczerze chłopak. - Ale wiem, że nie ruszymy z tą relacją nigdzie dalej dopóki nie postanowisz mi zaufać. A nie zdobędę Twojego zaufania kłamstwami. A nawet jeśliby się jakimś cudem udało to nie na długo, bo kłamstwo ma krótkie nóżki.

- Możesz gadać. To nie tak, że mam jakiś wybór w tej sprawie. Przecież jestem tu uwięziona tak czy siak - odpowiedziała z pogardą, jakby sugerowała chłopakowi odwrócenie się i wymaszerowanie.

- Nie tym razem. Tym razem masz wybór - oświadczył Dazai spokojnie. - Możesz tu zostać, sama, aż do czasu gdy stwierdzę, że chcę znowu spróbować albo, albo możesz założyć płaszcz i się wybrać ze mną na przejażdżkę.

- Dokąd? - spytała dziewczyna, z widoczną w całej postawie nadzieją.

- Taka tam, mała podróż po wspomnieniach. I tym, jak przełożyły się na rzeczywistość - mruknął Osamu, wzruszając ramionami jakby to nie było nic wielkiego. - Ale niestety są trzy warunki. Nie spróbujesz uciec ani nie spróbujesz mnie zabić. No i musisz tu później wrócić. Myślisz, że dasz radę?

- Nawet jeśli Ci to obiecam, jaką możesz mieć pewność, że dotrzymam słowa? - spytała, próbując brzmieć, że wciąż jest niezdecydowana, choć fakt, że wstawała mocno temu zaprzeczał.

- To kwestia mojej grzeczności. Przecież Moribasa Ci o mnie opowiadał. Przedstawił Ci rozwydrzonego potwora z Kobe. Musiałabyś być głupia żeby sądzić, że dasz radę mi się jakkolwiek postawić. A przecież taka nie jesteś, prawda? - spytał leniwie.

Dziewczyna nic na to nie odpowiedziała, ale założyła kurtkę i robiąc wybitnie obrażoną minę podążyła u boku Dazaia aż do podziemnego parkingu. Przez chwilę Dazai rozważał wzięcie motocykla, co byłoby mocno w jego stylu, ale uznał, że w aucie będzie miał większą kontrolę nad pojazdem jeśli Seika uzna, że chce jednak zaryzykować. Jego młodsza siostra grzecznie zajęła miejsce kierowcy, udając, że otoczenie nijak jej nie obchodzi, ale wystarczyło by wyjechali na miasto, a ona niemal przywarła twarzą do szyby. Nic dziwnego, w końcu Kobe robiło na ludziach ogromne wrażenie, zwłaszcza gdy widziało się je po raz pierwszy. Minęło jednak dziesięć minut, dwadzieścia a w końcu godzina, a Dazai nie zdawał się docierać do końca drogi, co nieco dziewczynę zaniepokoiło. Jej stres wzrósł, gdy zaparkowali na przedmieściach przed bramą, którą tak doskonale pamiętała.

- Co Ty robisz? - syknęła, najeżona do granic możliwości.

- Chcę Ci coś uświadomić - oznajmił spokojnie Dazai, wysiadając z auta i podchodząc do bramy tak blisko, że mógł delikatnie złapać się jednej ze sztachet i spojrzeć na majaczący w tle budynek.

Budynek, który notabene brzydki nie był. Odnowiona elewacja, przystrzyżone krzewy i piękne ogrodowe ścieżki, które były doskonale widoczne nawet w sztucznym oświetleniu lamp, gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi.

- Nie wiem, jak jest w środku - przyznał szczerze chłopak, słysząc jak jego siostra zamyka za sobą cicho drzwi od auta i podchodzi do niego po dłuższej chwili. - Znaczy wiem, byłem tam kiedyś. Nawet na dobrą sprawę byłem ich anonimowym darczyńcom, choć nie z Twojego powodu. Wtedy nie wiedziałem, że tam jesteś. Może to i lepiej. Wiem jak wygląda cały budynek. Jest nowy i przyjemny, łóżka są wygodne i pokoje nie są aż takie małe. Niby bidul, ale tak naprawdę nie jest to najgorsze miejsce, do którego można trafić. No i ciepłe posiłki. I odpowiednie ciuchy dla dzieciaków.

- Nie masz pojęcia, jak było naprawdę w środku - oznajmiła przesyconym złością głosem Seika. - Nawet nie potrafiłbyś sobie wyobrazić.

- Może masz rację, może nie - odparł Dazai ze wzruszeniem ramion. - Ale jak myślisz, gdzie byłem ja, gdy Ty sądziłaś, że jesteś jedynaczką? Przecież rodzice nie wyrzucili mnie, gdy byłem dorosły. Po prostu chciałem żebyś miała odpowiednie porównanie. Wracaj do auta, jedziemy dalej.

Seika wróciła, na nic więcej nie narzekając, realnie zaciekawiona tym, co zamierzał pokazać jej Dazai. Nie powiedziała też ani słowa dopóki nie dojechali do miejsca, którego w życiu nie mogłaby zapomnieć. Do starej fabryki w stanie absolutnej ruiny, która znajdowała się w lesie, kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Miejsce, w którym po raz pierwszy zobaczyła Dazaia. Osamu wjechał na teren, jednak nie zatrzymał się dopóki fabryka nie została w tyle, zasłonięta przez drzewa. Niezbyt szeroka i zdecydowanie zbyt ciemna droga poprowadziła ich do drugiego, bardzo podobnego kompleksu, choć ten był o wiele większy. Przed wejściem do niego, Dazai się zatrzymał.

- Wiesz, co to za budynek? - spytał spokojnie, opierając się na kierownicy i wyglądając na zniszczone i spalone monstrum rozciągające się przed nim, nie potrafiąc na początku zmusić się do wyjścia z samochodu.

- Minęliśmy fabrykę. Tyle wiem - odpowiedziała szczerze Seika, po raz pierwszy od początku ich znajomości darując sobie wrogi ton i z niejakim strachem rozglądając się dookoła. Gdyby ona zamierzała kogoś wywieźć i zabić to zrobiłaby to w zdecydowanie takim miejscu.

- To Oakrweran - mruknął Dazai niezbyt szczęśliwym tonem. - To tutaj się wychowałem.

Seika spojrzała na niego z mieszaniną przerażenia i niedowierzania. Gdy jednak nie znalazła na twarzy chłopaka żadnych śladów żartu czy niepowagi, wyskoczyła z auta niemal jak oparzona. Budynek był ogromny i wydawać się mogło, że na spokojnie uszedłby za nawiedzony dom. Dazai z ciężkim westchnięciem dołączył do siostry i aktywował Zdolność Naokiego.

- To tak kiedyś nie wyglądało - oznajmił zadziwiająco spokojnie, choć wszystkie wspomnienia, które próbował zakopać na dnie serca powróciły do niego z podwójną siłą. Musiał się nieźle pilnować żeby nie zadrżał mu głos, ale powoli przykrył widok rzeczywisty iluzją. - Choć nie mówię, że kiedykolwiek było tu pięknie czy przytulnie - dodał, wzruszając ramionami i kierując się w stronę głównych schodów.

Budynek przykryty iluzją wyglądał bardziej na więzienie, niż na szanujący się sierociniec. Pomalowane na biało kraty w oknach, niezbyt przyjemny, beżowawy kolor elewacji i absolutna surowość bryły nijak nie zachęcały do wejścia do środka, a jednak Seika podążyła za bratem. Marmurowe niegdyś schody teraz spękane i pokryte roślinnością, która przeżarłszy kamień wyrosła spokojnie prowadziły do ogromnych, dębowych drzwi, które kiedyś mogły zwracać uwagę swoim dostojeństwem, jako chyba jedyny element wystroju zewnętrznego, ale dziś odrzwia wisiały na wyłamanych zawiasach.

Seika z przerażeniem patrzyła, jak przez zwęglone, na wpół zarwane ściany przesuwa się cienka, czerwona linia, która wyznaczała koniec i początek iluzji Dazaia. Surowe ściany korytarza, kraty praktycznie na końcu każdego przejścia i niewielkie pokoiki. Osamu nie mówił nic więcej, szedł tylko, z dłońmi włożonymi w kieszenie płaszcza, niczym po sznurku. Doskonale wiedział, kiedy musiał znieść na moment iluzję żeby pokazać Seice prawdziwy stan. Głównie wtedy, gdy grunt, po którym przechodzili, przestawał być bezpieczny, od pełnych przeżartych starością czy pożarem desek czy dziur w podłodze. W końcu Dazai wszedł na trzecie piętro i stanął przed jednym z pokoi.

- Tu był mój pokój - oznajmił, nie potrafiąc zmusić się do wejścia do środka, co przerażona historią Seika uczyniła, gdy on stanął w progu. - Dzieliłem go z pięcioma innymi chłopakami.

Iluzja objęła pokój, który natychmiast zmienił się nie do poznania. Piętrowe łóżka były ustawione tak blisko siebie, że Seika ledwie dała radę przejść między nimi. Poza nimi w pomieszczeniu znajdowała się jedna szafka z sześcioma szufladami i niewielki stolik bez krzeseł w kącie. Ściany były puste, pozbawione jakichkolwiek dekoracji. Pościele na łóżkach wyglądały na szorstkie i nieprzyjemne, a przede wszystkim na cienkie i jednakowe. Zdecydowanie niewystarczające na zimę. Ogromnego okna nie dało się w żaden sposób nawet uchylić, bo zawadzała krata, która znajdowała się po jego zewnętrznej stronie. Nie żeby samo w sobie okno wpuszczało wiele światła, skoro do połowy było zamazane sprayem.

- To nie są warunki do życia - oznajmiła cicho dziewczyna, nie potrafiąc nawet spojrzeć na Dazaia i nie rozumiejąc, jak mogła tak łatwo zaufać Moribasie i jego historyjkom o potworze z Kobe. Tego mężczyzna z pewnością nie raczył jej opowiedzieć.

- To nie są najgorsze warunki tutaj. Tu mogłem spać, gdy zachowywałem się przyzwoicie. Gdy nikt nie miał ze mną żadnej zadry. Gdy podpadłem opiekunom, nocowałem tam - chłopak wskazał na jedne z trzech drzwi znajdujących się naprzeciw schodów, na końcu korytarza.

Seika natychmiast do nich podeszła i ze zdziwieniem zauważyła, że drzwi otwierają się na zewnątrz, a nie do wewnątrz, jak w przypadku poprzednich pomieszczeń, w których byli. Wkrótce zrozumiała też dlaczego. W środku nie było wystarczająco dużo miejsca, by otworzyć drzwi w tamtą stronę. Na próbę weszła do czegoś, co zgodnie z opowieścią Dazaia miało być pokoikiem, ale tak naprawdę na szerokość mogła zrobić raptem dwa kroki, na głębokość mogła się raptem obrócić. Miękkie wyłożenie ścian, a przynajmniej to, co zostało po pożarze, zgniło. Najbardziej dziewczynę przeraził jednak absolutny brak okien. Potrafiła sobie wyobrazić, jak ciemno musiało być w środku po zamknięciu drzwi. Dazai chyba nadążał za jej tokiem myślenia.

- Nawet nie zliczę ile nocy spędziłem, próbując przykładać twarz do podłogi byleby tylko zobaczyć coś przez szparę pod drzwiami. Moje jedyne, niewielkie źródło światła - powiedział, zaciskając dłonie w pięści. - Gdy opiekunka zorientowała się, co robię, zakrywała dół drzwi szmatą żebym na pewno miał szansę przemyśleć swoje zachowanie. Idźmy już stąd. To nie ostatni przystanek na dziś. Choć patrząc na to, która jest godzina, będziemy musieli pojechać objazdem żeby uniknąć zamieszek - oznajmił, obkręcając się na pięcie i kierując się w stronę wyjścia bez chwili zastanowienia. Seika natychmiast do niego podbiegła.

- Co tu się stało? - spytała delikatnie, widząc zaciśniętą szczękę mężczyzny i słysząc pewną ciężkość w jego głosie, gdy opowiadał o tym miejscu.

- Podpaliłem je - odpowiedział Dazai, jakby to była najlogiczniejsza odpowiedź świata, choć chłód tej wypowiedzi był niemal tak przerażający, jak sam fakt podłożenia ognia.

Seika nie odezwała się słowem od momentu, w którym ponownie znalazła się w aucie. O ile na początku rozważała jednak ucieczkę lub chociaż śmierć w czasie jej próby, o tyle teraz zaciekawiła ją historia siedzącego obok chłopaka, który nijak nie pokrywał się z tym, co wynikało z opowieści Moribasy. I nieco wbrew sobie, gdzieś w głębi serca poczuła, że może Dazaiowi zaufać. Może nie w pełni, może nie ze wszystkim, ale że może chociaż przestać traktować go jak wroga. Nie żeby zamierzała takie zmiany wprowadzić od razu, ale za kilka miesięcy, czy lat? Nawet plan Moribasy, coby to miała zdobyć zaufanie Osamu i znaleźć jego słabe punkty tylko po to, by sprzedać je Yakuzie, wydawał jej się jakiś taki nie na miejscu po tym, co zobaczyła. A wiedziała, że tak naprawdę nie zobaczyła wiele.

Ostatnim miejscem, do którego dojechali, był plac budowy. Ogromna, ogrodzona przestrzeń i wysoki budynek, jeszcze w absolutnie surowym stanie, bez okien czy drzwi, ba bez niektórych ścian jeszcze. I to było chyba pierwsze miejsce, w którym Dazai się uśmiechnął. Przeszedł spokojnie przez bramę i stanął na placu, obserwując powoli powstający budynek. Araki robił naprawdę nieziemską robotę i to musiał mu chłopak przyznać.

- Co to za miejsce? - spytała Seika, stając obok brata.

- Przypadkiem zrujnowałem tutejsze budynki. Atak szału, o którym wolałbym zapomnieć. Poczułem jednak ogromne wyrzuty sumienia i wykupiłem teren od miasta. I teraz funduję budowę. Pierwotnie ten przyszły budynek miał służyć celom Portowej Mafii, ale przyjaciółka zwróciła mi uwagę, że mogę wykorzystać go do czegoś lepszego - zaczął opowiadać Dazai. - Więc powstanie tu sierociniec. Na pewno nie taki, jak mój, bo na to nigdy bym nie pozwolił. Może nawet nie taki jak Twój. To będzie bezpieczna przystań dla każdego, kto chociaż raz poczuł się w życiu odrzucony czy niechciany. Na razie może nie wygląda imponująco, ale nie mogę się doczekać żeby zobaczyć efekt końcowy - przyznał szczerze, patrząc bezpośrednio na niższą od siebie siostrę. - Nie chcę Ci niczego narzucać. Chcę tylko żebyś pozwoliła mi się poznać i żebyś może zechciała poznać mnie. Jeśli to możliwe to kiedyś w przyszłości chciałbym zacząć tę relację zupełnie na nowo, ale na dzisiaj to już koniec wycieczki. Odstawię Cię do Biurowca, ale chciałbym żebyś trochę zastanowiła się nad tym, co dzisiaj widziałaś, dobrze? - spytał ciepło, odwracając się w stronę auta.

I rzeczywiście tej nocy Seika niewiele spała, przytłoczona myślami i rozdarta między dwoma światami. Dazai natomiast, czując wtulonego w niego Nakaharę, spał niczym zabity. I był to chyba jeden z lepszych snów, którymi ostatnio dane mu było się cieszyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top