P. CXXVII / JEST PÓŹNO

- Okay, okay - krzyknął wreszcie Eito Gorden, gdy zauważył, jak wielu ludzi zdążyło stracić już życie i nerwowo odgarniając do tyłu przylizane włosy, rozglądając się dookoła, a Nakahara podniósł w górę otwartą dłoń, jakby odstraszał muchę. Pożoga natychmiast ustała. Przynajmniej na chwilę.

Mężczyzna nawet nie chciał się zastanawiać, ilu ludzi stracił do tej pory. Wiedział jedynie, że na dalszą rzeź pozwolić sobie nie mógł. Miał przed sobą raptem dwie osoby z Portowej Mafii, a i tak nie potrafił wykonać choćby najmniejszego ruchu, o wygraniu potyczki nie wspominając. Nawet do jego niewielkiego móżdżku zaczęło docierać, że Portówka cichym szturmem zajmowała mafijną arenę w Kobe i nim ktokolwiek zdążył się zorientować, nie dość, że wstali  popiołów niczym cholerny feniks w zastraszającym tempie to jeszcze wprowadzali rządy twardą ręką.

Dazai obserwował wszystkie emocje malujące się na twarzy mężczyzny. Wiedział, że sam nie chciałby nigdy być postawiony przed koniecznością dokonania takiego wyboru. Wątpił, czy potrafiłby wywołać kandydatów, a co dopiero wykonać na nich wyrok. Mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo kruszyło to zaufanie istniejące w grupie, w której było ono najważniejszym czynnikiem. W przeciągu może dwunastu dni od tej nocy na ich biurkach znajdą się podania o dołączenie co najmniej dwóch trzecich z obecnych tam osób. Chłopak wiedział, że może nie był to najdelikatniejszy sposób, ale zdecydowanie najszybszy i najskuteczniejszy. Trochę opierający się na syndromie sztokholmskim, ale kogo w takim momencie obchodziłaby psychologia?

No i fakt faktem, że zanim zabiorą się za wspieranie rozwoju miasta, muszą oczyścić je ze wszystkiego, co psuło je od środka.

- Wybrałeś już? - spytał przyjacielsko Nakahara, uśmiechając się szeroko.

- Tak - odparł cicho mężczyzna, nie patrząc nawet na swoich ludzi, na co Chuuya zareagował głośnym jękiem pełnym niezadowolenia. Natychmiast odwrócił mężczyznę twarzą w stronę jego podwładnych.

- Chciałbym żebyś widział ich miny, gdy będziesz ich wybierał - powiedział, jakby mówił o tym, że Dazai zapomniał kupić ziemniaków na obiad. 

Rudzielec poklepał mężczyznę delikatnie po ramionach i gestem zachęcił go do przemowy. O ile za "zachęcający" gest można uznać niewerbalną groźbę, że wznowi jatkę na jego ludziach. I choć Eito był potężniejszej postury niż Nakahara, a także starszego wieku, na nic mu się to zdało, bo w tym zestawieniu to on wyglądał jak bezradne dziecko. Zwłaszcza, gdy podał trzy nazwiska, a wymienione osoby spojrzały na niego z przerażeniem i poczuciem absolutnej zdrady. I gdy zaczęły się wyzwiska. Eito zamarł jednak, gdy usłyszał kolejne słowa Chuuyi, który jakby nigdy nic zaczął ponownie przechadzać się po scenie, bardziej obserwując zardzewiałe ściany budynku i walające się po podłodze śmieci, niż ludzi dookoła.

- Wiesz, to nie tak, że wątpię w Twoje dobre intencje, ale miałeś zabić trzy ważne dla Ciebie osoby - przypomniał mu chłopak. - Coś za szybko poszło Ci z ich wyborem. Pewnie przekalkulowałeś sobie, czyja strata strategicznie zaboli Cię najmniej. Szanuję logikę, oczywiście, że szanuję. Nie jestem idiotą. Dlatego chcę żebyś wybrał inną trójkę. Chcę żeby ta trójka żyła dalej ze świadomością, jak łatwo byłeś w stanie ich poświęcić, ale do odstrzelenia chciałbym usłyszeć trzy inne nazwiska.

- Przecież już ich wybrałem - oznajmił słabo Eito, a ramiona opadły mu w geście załamania.

- No to widzę. Ale nie jestem zadowolony z tego wyboru. Głównie dlatego, że nie wbija klina między Ciebie i Twoich ludzi. A ja bardzo chcę żeby Cię znienawidzili - dodał, z rozbrajającym uśmiechem Chuuya, a Dazai nie potrafił powstrzymać delikatnego uśmiechu. Był cholernie dumny ze swojego chłopaka.

- Nie znienawidzą mnie - wytknął mu Eito zadziwiająco spokojnie. - Znienawidzą Ciebie.

- To nie ja pociągam za spust - zauważył Nakahara, odbijając piłeczkę.

- Oni wiedzą, że nie robię tego dobrowolnie.

- Ależ robisz! - zaprzeczył od razu Chuuya i zrobił zdziwioną minę. - Zapomniałem wspomnieć? Wybacz, jestem strasznie roztrzepany ostatnimi dniami. Jest jeszcze trzecia opcja. Możesz zabić siebie - oznajmił, delikatnie przekierowując dłoń mężczyzny tak, by lufa oparła się o jego podbródek. - Wtedy Portówka przejmie tych z Twoich ludzi, którzy będą chcieli do nas dołączyć, resztę oczywiście zabijemy. Niemniej wtedy Ty nie będziesz musiał nikogo zabijać.

- To żaden wybór - oznajmił cicho Eito podłamanym tonem.

- Jakiś wybór to to jest. Beznadziejny, ale zawsze. Dlatego próbowałem Ci tego oszczędzić. W końcu wiesz, ludzie są zazwyczaj bardzo samolubni. Raczej wątpiłem, że wybierzesz siebie, ale jeśli tak będzie to przegram sto jenów. Bo tyle jest dla mnie warte Twoje życie w tym momencie - uświadomił go Nakahara, wciąż używając tego lekkiego tonu.

Eito nie zajęło długo by zebrać się w sobie i podać kolejne trzy nazwiska.

- Wiesz, że to Wam się nigdy nie uda? Ludzie zawsze się zbuntują. Może i pokonacie nas, ale w mieście jest wiele innych gangów, które, gdy tylko zorientują się, co robicie, zewrą szyki i staną naprzeciw Wam - oświadczył mężczyzna, nie mogąc powstrzymać drżenia ręki. Cóż, strach swoje z ludźmi robił. A co dopiero przerażenie.

- Nie jesteście tak wyjątkowi żebyście byli jedyną jednostką, z którą bawimy się dzisiaj - mruknął Chuuya jakby to była oczywistość po czym zaklaskał. - Ja tu dalej czekam.

Na te słowa Dazai zauważył coś dziwnego, dosłownie kątem oka. Ktoś ze zdecydowanie zbyt znajomą rudą czupryną wyszedł po cichu, jakimś cudem omijając barierę Kaguyi bez złamania jej i najzwyczajniej w świecie zniknął w mroku korytarza. Osamu uśmiechnął się lekko pod nosem, jednak nie był to przyjemny uśmiech. Cóż mógł poradzić, że nie on jeden wolał wiedzieć, gdzie znajduje się jego starszy brat. Mężczyzna lekko pokręcił głową, jakby próbował pozbyć się zbędnych myśli i ponownie skupił na akcji, która rozgrywała się przed nim.

To nie tak, że on czy Nakahara nagle polubili zabijanie. Wiedzieli, że jest to poniekąd ryzyko zawodowe, ale dopóki potrafili nawzajem utrzymać się po dobrej stronie mocy, wszystko było w porządku. Do tego Dazai miał tak zajęty planowaniem mózg, że nawet nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miał problemy z pozbyciem się nieswoich wspomnień. Chłopak wiedział jednak, że nie może przeginać. Może na razie nie stracił kontroli, może do tej pory wszystko mu się udawało. Ale może jego szczęście mogło skończyć się w najmniej odpowiedniej chwili i tego chciał uniknąć za wszelką cenę. Zresztą, zrobił już swoją część. Zasiał strach w sercach ludzi. Skierował nienawiść, niechęć i przerażenie w swoją stronę. Z takimi emocjami łatwiej sobie radzić, gdy są ukierunkowane. A ludźmi, którzy wierzyli, że podążają ścieżką zemsty najłatwiej było kierować zza kulis.

Niemniej Eito w końcu strzelił, choć ręka trzęsła mu się tak, że nie zadał swoim podwładnym bezbolesnej śmierci. Gdy trzy ciała opadły na deski, Kaguya opuściła barierę, ciężko oddychając ze zmęczenia. Zdecydowanie zbyt długo utrzymała własną Zdolność, choć i tak było to nic w porównaniu z tym, co robił Chuuya czy Dazai. Niemniej, gdy wychodziła z hangaru, szła przytulona do wyższego od niej chłopaka, który wyraźnie ją podtrzymywał. Być może był to zbędny zabieg, ale Hayato nie byłby sobą, gdyby nie próbował pokazać Kaguyi, jak bardzo ją kocha na każdym możliwym kroku w każdej najmniejszej rzeczy. Nakahara na wyjściu rzucił jeszcze tylko tekstem, że Eito wcale nie musi do niego pisać, że to Portowa Mafia się do niego odezwie, choć zrobił to takim tonem, jakby właśnie odrzucał modelkę zgłaszającą się do programu. Zaznaczył też, że byłby wdzięczny gdyby Eito na własną rękę pozbył się walających wszędzie zwłok, ale że w ostateczności niech przyśle kogoś do Biurowca i wtedy Portowa Mafia się tym zajmie.

- Coś dziwnie cicho poszło - mruknął Hayato robiąc zabawną minę i zyskując tym samym zaskoczone spojrzenia wszystkich dookoła.

- W magazynie za nami jest dobre trzydzieści trupów, a Ty mówisz, że poszło "cicho"? - spytał Dazai rozbawionym tonem, jakby sugerował, że to on miał być w tych kręgach potworem, który nie przejmował się ilością trupów, a nie Hayato, którego kompas moralny był pewniejszy niż ten aktualny ziemski. No chyba, że Kaguya mówiła coś innego.

- W sensie, nic nie wybuchło - zaczął tłumaczyć się chłopak. - Nie wysadziliśmy niczego. Nie zawaliliśmy budynku. Nie zrównaliśmy kwartału z ziemią - Hayato próbował wymienić ich dotychczasowe zasługi wyliczając je na palcach. - No i przede wszystkim nie słychać żadnych syren policyjnych.

- To ostatnie to akurat dobrze - wytknął mu Nakahara spokojnie, idąc przed siebie i wpatrując się w Księżyc, doskonale wiedząc, że w razie czego przed upadkiem czy zderzeniem uratuje go Dazai. - To znaczy, że reszcie też poszło dobrze. Miło tak w końcu nie tracić ludzi. I móc rzeczywiście doprowadzić misję do końca.

- Powtarzasz się - ukrócił jego rozważania Dazai, choć zrobił to absolutnie delikatnie i bez choćby cienia nagany w głosie.

- Co ja Ci mogę powiedzieć no - odparł nieco marudnie Nakahara, że Osamu przerwał mu monolog, który całkiem solidnie przemyślał. - Doceniam spokój każdego dnia.

Resztę drogi pokonali w absolutnym milczeniu, każde zajęte własnymi myślami. W Biurowcu spotkali się z dowodzącymi pozostałymi akcjami tylko po to by spytać, czy wszystko poszło zgodnie z planem. Dazai zauważył, że Akiko dziwnie spięła się, gdy reszta potwierdziła, że obyło się bez najmniejszego problemu. Czterdziesty Drugi Szef delikatnie odciągnął Nakaharę na bok i czule całując go w czoło, przeprosił i obiecał, że postara się do niego dołączyć jak najszybciej. Rudzielec westchnął ciężko i oznajmił tylko, że prześpi się w ich apartamencie, ale że Dazai ma przyjść do niego najszybciej, jak tylko da radę, na co ten zgodził się bez sekundy wahania.

Widząc zmęczenie pozostałych Osamu uznał, że nie musi ich trzymać i maglować o nieludzkiej godzinie, więc po upewnieniu się, że trzy gangi znajdowały się już pod kontrolą Portowej Mafii, odesłał ich do domów. Zatrzymał tylko Yosano, która w pierwszym momencie spojrzała na niego lekko przestraszona. Na dobrą sprawę była to jej pierwsza poważna misja, w której brała udział nie mając przy boku Dazaia. Kobiecie przez głowę przeleciała myśl, która zmroziła jej krew w żyłach. Że może Osamu uznał, że skoro jest roztrzęsiona po tak banalnym zadaniu, to że może nie nadaje się do Portówki. Akiko siedziała, cały czas powtarzając tę jedną myśl w głowie i ściskając dłonie tak mocno, że pobielały jej knykcie. Dazai spojrzał na nią zaskoczony i postawił jej kubek z gorącą, świeżo zaparzoną herbatą, po czym usiadł na krześle obok, rzucając się na nie bezwładnie i przerzucając nogi przez podłokietnik.

- Chcesz powiedzieć, co się stało? - spytał ciepło, nie chcąc przekraczać czy naruszać granic, jakie mogła ustalić Yosano.

- Misja poszła zgodnie z planem - odpowiedziała nieco sztywno dziewczyna, zaskoczona postawą przyjaciela.

- Dobrze wiesz, że nie pytam o misję. To już wiem. Wydajesz się nie być sobą - przyznał szczerze Osamu, leniwie mieszając łyżeczką własną herbatę. - Nie będę naciskał w żaden sposób, ale chcę żebyś wiedziała, że nigdy nie będę Cię za nic oceniał. Więc jeśli potrzebujesz z kimś porozmawiać to zawsze możesz na mnie liczyć.

Yosano odgarnęła włosy do tyłu, próbując wciąż wyglądać elegancko, ale Dazai musiałby być ślepy żeby nie zauważyć łez zbierających się w jej oczach. Niemniej nie pospieszał jej. Wiedział, że to nic by nie dało. I choć marzył o tym żeby położyć się jak najszybciej w łóżku i przytulić Chuuyę, zasypiając z całym światem objętym własnymi rękoma, nie zamierzał nijak tego po sobie pokazać. Czasami obowiązki Szefa, a przede wszystkim powinności przyjaciela, były ważniejsze od własnych pragnień.

- Zabiłam dzisiaj kogoś - zaczęła Yosano, ocierając kąciki oczu schludnie złożoną chusteczką.

Osamu chciał skomentować, że przecież z pewnością nie była to jej pierwsza ofiara. Że przecież nawet po zmasakrowaniu Kunikidy nie czuła najmniejszych wyrzutów sumienia. Wiedział jednak, że komentarze mogą zostać różnie odebrane, a co najgorsze, że wypełniają ciszę. Od najmłodszego wiedział, że jeśli chce wyciągnąć z kogoś więcej informacji to nie może gadać za przesłuchiwanego. Cisza zazwyczaj dla mówiącego jest niezręczna, dlatego zazwyczaj próbuje się ją zagłuszyć trajkotaniem, a wśród bezwładnego potoku słów najczęściej można znaleźć najprzydatniejsze informacje.

- Nazywał się Jiro Thang. Przynajmniej tak się przedstawiał, gdy tylko mógł, bo nienawidził swojego rodowego nazwiska. Tego prawdziwego. Przyjaźniliśmy się kilka lat, a nigdy mi go nie zdradził - dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy. - W sumie poznaliśmy się, gdy zaczynałam swoją przygodę w Zbrojnej Agencji Detektywistycznej. Bogowie, to się wydaje tak odległe teraz. Jasne, często go nie było, bo w końcu musiał jeździć na misje, ale za każdym razem, gdy wracał, sprawdzał co u mnie. Zapraszał na kawę i ciacho, a i tak zawsze kończyliśmy pijani w cztery dupy w parku, na placu zabaw czy pod którymś mostem. Niemniej zauważyłam go dzisiaj w czasie misji. Nie widziałam go cholera jedna wie ile czasu, ale jestem stuprocentowo pewna, że to był on. On też zresztą mnie poznał. Wyglądał na zaskoczonego i chyba mam wrażenie, że uznał, że się stoczyłam, skoro dołączyłam do Portowych Kundli. Prosiłam go żeby nic nie robił. Żeby nie zachował się jak idiota. Nie posłuchał. Zaatakował Akutagawę od tyłu, gdy ten próbował dogadać warunki poddania się gangu. A ja zareagowałam instynktownie. Chciałam ochronić jednego ze swoich. Nie wiem kiedy to się stało. Ani jak. Nawet mnie o to nie pytaj. Po prostu poczułam strach o życie Akutagawy, później mam absolutną czerń, a dopiero potem widok Jiro wykrwawiającego się na podłodze z jednym z moich tasaków wbitym w klatkę piersiową.

Dazai nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Nie znalazł wystarczająco dobrych słów pocieszenia, a nie chciał prawić głupich, nic nieznaczących frazesów. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Akiko została już nie raz odrzucona przez przyjaciół i że nie raz spotkała się z nimi stojąc po przeciwnych stronach barykady. Rzecz, do której Osamu zdążył w trakcie swojego krótkiego życia zdecydowanie zbyt dobrze przywyknąć, ale która najwidoczniej wciąż potrafiła zranić Yosano. Chłopak wstał więc tylko, gdy niezręczna cisza zaczęła się przedłużać i przytulił delikatnie lekarkę, która po krótkiej chwili zaczęła niekontrolowanie płakać w jego koszulę. 

Minęło trochę czasu nim Akiko zdołała się uspokoić, ale koniec końców przetarła oczy, sprawdziła makijaż i uznała, że pójdzie już do siebie, bo emocje emocjami, ale że najzwyczajniej jest padnięta. Dazai nie zatrzymywał jej w żaden sposób. Zamiast tego natychmiast skierował swoje kroki ku własnej sypialni, po drodze sprawdzając godzinę i nieco wyrzucając sobie, że spędził w konferencyjnej tyle czasu i że Chuuya na pewno już śpi. I tak rzeczywiście było, bo gdy Dazai wszedł do ich wspólnego pokoju, nie zastał go nigdzie w jego głównej części. Skorzystał z okazji i mimo zmęczenia wziął szybki prysznic. Działał instynktownie, niemal jak maszyna, tak jak wiele razy przedtem. Przynajmniej dopóty, dopóki wycierając włosów i chodząc po pokoju na boso i w samych dresowych spodniach, nie stanął przed ogromnym lustrem.

To nie tak, że Osamu wyglądał źle. Jasne, należał do raczej szczuplejszych ludzi, ale mięśnie miał względnie wyraźnie zarysowane i zdecydowanie wyrobione przez treningową rutynę, którą narzucił wszystkim w Portowej Mafii. Dazai odłożył ręcznik na oparcie pobliskiego fotela i obrócił się tak, by móc zobaczyć choć fragment własnych pleców, całych pokrytych drobnymi, czarnymi kreseczkami. Tak, jak pokryte były nimi jego ramiona i jak zdecydowanie ich przybyło od kiedy dołączył ponownie do Portowej Mafii. W pewien sposób ten widok wciąż go obrzydzał. Nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia, że pozbawił życia aż tylu osób. Swoje już z tego powodu odchorował, a nie zamierzał żałować ludzi zabitych w czasie walk. Bardziej zniesmaczał go fakt, że każdy z zamordowanych pozostawiał na jego ciele ślad, którego nie mógł się pozbyć. Ślad widoczny z taką łatwością. Potwierdzenie, jak wielkim potworem był Dazai Osamu. Dopiero zaspany głos Nakahary wyrwał go ze spirali myśli pełnych pogardy, niechęci i obrzydzenia do samego siebie.

- Co Ty odpierdalasz gnido? - spytał, próbując zacząć kontaktować Chuuya i nie skupiać się na mokrym, nagim torsie ukochanego.

- Zamyśliłem się tylko - odparł Dazai, licząc, że taka odpowiedź rudzielcowi wystarczy, choć wiedział, jak naiwne było to podejście.

Chłopak podszedł do niego, gdy stanął przodem do lustra i zaczął delikatnie przesuwać opuszkami po jego plecach, wywołując tym samym lekkie ciarki. Uwadze Nakahary nie umknęło też to, że Dazai dziwnie spiął się pod jego dotykiem.

- Dalej uważasz się za potwora, prawda? - spytał cicho Chuuya, ale oboje wiedzieli, że Dazai nie musiał odpowiadać na to pytanie. Przecież znali odpowiedź. - Jasne, jest ich więcej - przyznał rudzielec, badając ciało Osamu jakby robił to po raz pierwszy w życiu. - Ale to wcale nie oznacza, że to źle. Nie zabijasz niewinnych skarbie. A każda kolejna kreska dodaje sił Twojej Zdolności. A nawet gdyby to był tylko ślad to pamiętaj, że kocham Cię całego. Z wadami, zaletami, niedoskonałościami i bliznami. Kiedy wchodziłem w ten związek brałem cały pakiet i nie zamierzam się z tego wycofywać. Dlatego nie musisz się lubić. Tylko nie czuj do siebie pogardy i obrzydzenia, bo mojej miłości do Ciebie starczy nam za nas obu - obiecał chłopak, czule całując zupełnie przypadkowe punkty pokryte gęstą, czarną siatką kresek i czując jak Dazai za każdym razem się wzdryga. - Chodź do łóżka, jest późno - oznajmił w końcu tonem nieznoszącym sprzeciwu i splatając palce z palcami Osamu, delikatnie pociągnął go w stronę sypialni, gdy Dazai nie mógł po prostu się nadziwić z jaką łatwością Nakahara przegania wszystkie demony, które dopadają go, gdy zostaje sam choćby na sekundę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top