P. CXXIX / CZTERY PYTANIA

"Rozmawiałeś z Atsushim?" zdecydowanie nie było pytaniem, którego spodziewał się Akutagawa, ubrany w dresy i odpoczywający po ostatniej misji na piętrze szpitalnym. Było natomiast pytaniem, które zadał Dazai i od którego Akutagawa nie miał jak uciec. I to nie tylko przez wbity w zgięcie łokcia wenflon. Chłopak zdecydowanie zaczął unikać jego wzroku, ale odpowiedź, którą podał, była jasna. Atsushi nie był skłonny do rozmowy. Ba, ostatnimi czasy, z niezrozumiałego dla niego powodu, Atsushi przestał się do niego w ogóle odzywać, a gdy znajdowali się w tym samym pomieszczeniu, praktycznie go ignorował. Dazai westchnął ciężko, gdy pojął, że za wiele od Akutagawy nie wyciągnie, mimo że Atsushi mieszkał u nich podobno już przez dłuższy czas. Gdy jednak usłyszał, że Tygrysołak chce z nim porozmawiać, przekręcił nieco głowę w wyrazie zainteresowania i upewniając się, że Akutagawa pozostanie w dobrych rękach, opuścił piętro szpitalne.

Zaskoczenie wymalowane na twarzy Atsushiego zdecydowanie podkreślało, że spodziewał się czegoś innego. A nawet jeśli nie, to po prostu nie spodziewał się Dazaia, stającego w drzwiach jego tymczasowego pokoju z papierową torbą pełną ciepłych bajgli i precli, w startych, szarych dresach i luźnej, czarnej koszulce. A przede wszystkim na boso i w samych skarpetkach. Dla Osamu było to jednak całkowicie naturalne. W końcu nie zamierzał zawsze wyglądać poważnie. A przynajmniej nie wtedy, kiedy nie musiał. Traktował Biurowiec jak drugi dom i do tego też dostosowywał swój wygląd. Niemniej Atsushi miał na tyle szarych komórek w mózgu żeby niczego nie komentować i tylko podziękować za precle.

- Widzę, że Akutagawa trochę Cię u nas przetrzymał - zagaił spokojnie mężczyzna, rozkoszując się cieplutką kawą z pobliskiej kawiarni i rozglądając po pomieszczeniu.

Nowe lokum Atsushiego było jednym z najbardziej typowych w Biurowcu pomieszczeń. Nie za duży apartament, na który składała się sypialnia połączona z salonem i aneksem kuchennym i osobna łazienka. Urządzony w sposób klasyczny, może nawet nieco chłodny gdyby nie drobne akcenty kolorystyczne, ale z miny Tygrysołaka Dazai bez problemu mógł wyczytać zadowolenie. Biorąc pod uwagę miejsca, do których chłopak przywykł, to naprawdę nie było tragiczne. Choć z pewnością minusem były drzwi zamykane na kartę, której Atsushi nie dostał i dwójka strażników stojąca na korytarzu, których chłopak mógł być absolutnie nieświadomy.

- Wie Pan, Panie Dazai, że to i tak nie tak, że miałbym coś lepszego do roboty - odparł Atsushi, dosłownie wpychając sobie całego bajgla do buzi na raz, jakby bał się, że Osamu w każdej chwili może zechcieć zabrać mu torbę. - Zbrojna Agencja Detektywistyczna już nie istnieje, a i tak rozstaliśmy się w takiej atmosferze, że nikt nie miał najmniejszej ochoty na tworzenie czegoś nowego. Pan Fukuzawa zdał nawet papier poświadczający, że może zrzeszać Uzdolnionych. Niby mieszkam jeszcze na swoim, bo trochę udało mi się odłożyć, ale niedługo i tak przestanie starczać mi na czynsz, chyba, że znajdę nową pracę, a na razie do tego nie miałem szczęścia.

- Fukuzawa puścił Was tak po prostu? Nie miał dla Was żadnego planu zapasowego żebyście nie wylądowali na ulicy? - spytał zaskoczony Dazai, nie potrafiąc sobie wyobrazić takiego scenariusza.

- Trochę nie miał wyboru - przyznał szczerze Atsushi. - Dzięki Portowej Mafii wiarygodność, bezpieczeństwo i dobre imię Zbrojnej tak naprawdę przestały istnieć i każdy, do którego Pan Fukuzawa zwrócił się o pomoc, odesłał go z kwitkiem. Trudno im się dziwić, gdy w sumie wszystko zaczęło się nam walić. I to dosłownie. Zresztą dużo ludzi tak naprawdę odeszło jeszcze zanim Zbrojna została oficjalnie rozwiązana, więc niewielu nas zostało tak na bruku.

- Chciałbym móc powiedzieć, że przykro mi to słyszeć, ale nie byłaby to prawda - mruknął Osamu z niejednoznacznym uśmieszkiem, który sugerował, że karma rzeczywiście czasem wraca i robi dobrą robotę. - Niemniej, Akutagawa wspominał, że chciałeś ze mną porozmawiać. Że masz kilka pytań. Wal śmiało. Pewnie nie możesz się doczekać, aż stąd wyjdziesz.

- W sumie to nie. Znaczy Aku mówił, że to dla mnie najbezpieczniejsze miejsce, bo prowadzicie jakąś skomplikowaną akcję oczyszczania ulic i że znając moje szczęście to pewnie wpakowałbym się w złe miejsce w złym czasie. Zresztą nie narzekam na tutejsze warunki - odpowiedział z lekkim uśmiechem Atsushu nim absolutnie spoważniał. - Nie mam wielu pytań. Raptem trzy.

- Dopóki ich nie usłyszę to nie będę mógł na nie odpowiedzieć - zauważył Dazai, gdy cisza zaczęła się przedłużać, choć wyjątkowo nie zrobił tego w złośliwy sposób.

- Dlaczego mnie wtedy uratowałeś? - padło pierwsze pytanie, zupełnie inne, niż spodziewał się Osamu. Pewnie dlatego chwilę zajęło mu przygotowanie odpowiedzi.

- Pewnie dlatego, że gdzieś tam w sercu miałem przeczucie, że okażesz się wielki. I nie zrozum mnie źle, bo nie chodzi mi nawet o Twoją Zdolność czy o to, co potrafisz zdziałać w parze z Akutagawą. Po prostu usłyszałem wszystkie Twoje historie. Słuchałem Cię nawet wtedy, gdy mnie o to nie podejrzewałeś. W Twoich opowieściach niejako odnalazłem siebie. Kolejny dzieciak z sierocińca, który tyle chce udowodnić światu. Tylko, że byłeś lepszy ode mnie i to napawało mnie taką dumą. Nie bałeś się śledzącego Cię Tygrysa przez wzgląd na siebie. Bałeś się, że niszczył wszystko na swoim szlaku. Że zagrażał ludziom. Nawet jeśli tych ludzi nie znałeś, czy po prostu nie lubiłeś. A później ta historyjka o Twoich włosach. Że inne dzieciaki z bidula Cię przytrzymały i nierówno obcięły, a Ty zamiast jakoś się odegrać uznałeś, że tak po prostu wyglądasz lepiej - dodał Dazai, śmiejąc się lekko na wspomnienie tego, jak zaszokowany był kiedyś tą historią. - Nawet jako dzieciak byłeś lepszy ode mnie. Spokojniejszy. Pełniejszy empatii. Pełniejszy dobra. Uratowałem Cię, bo miałem co do Ciebie przeczucie, ale to Ty z każdym dniem udowadniałeś mi, że postąpiłem słusznie. I że kiedyś, za parę miesięcy czy lat, okażesz się silniejszy. Przy odpowiednim treningu oczywiście. I partnerze. Taka odpowiedź Cię satysfakcjonuje? Bo muszę przyznać, że jestem zaskoczony tym pytaniem. W sensie, mogłeś mi je zadać tyle razy, gdy jeszcze obaj byliśmy w Zbrojnej Agencji, więc dlaczego zadajesz je dopiero teraz? - spytał szczerze ciekawy Dazai.

- Wcześniej chyba nie miałem odwagi go zadać. Nie chciałem usłyszeć, że byłem po prostu kolejnym, przypadkowo uratowanym dzieciakiem, bo to by tylko potwierdziło, że jestem nikim - odpowiedział Atsushi, składając pustą papierową torbę.

- Wiesz, nikt nie rodzi się kimś. Zawsze zaczyna się na zerze. Jasne, relatywnym zerze, ale wiesz o co mi chodzi. Nawet jeśli nasze pierwsze spotkanie było przypadkowe to nie zmienia to faktu, że zostałeś z wyboru, a nie z przypadku - wytknął mu Dazai.

- Dlatego lepiej byłoby urodzić się Kardashianką - mruknął Atsushi. - Ale tak, taka odpowiedź mi wystarcza. Choć była zadziwiająco delikatna. I zadziwiająco szczera. Lub pełna szaleństwa. Jeszcze nie zdecydowałem, bo nie wyobrażam sobie, jak mógłbym być silniejszy od Pana, Panie Dazai. Jestem jednak skłonny się przekonać. W końcu ciekawość zawsze wygra, nawet jeśli wpakuje mnie to w kłopoty.

- Drugie z trzech życzeń i lampa ląduje w koszu - przerwał mu Dazai, uśmiechając się z niejakim rozczuleniem.

- Czy Pan w ogóle żałuje? - ciszę, która zapadła po tym pytaniu można byłoby kroić nożem. Tak, jak napiętą atmosferę, która nagle pojawiła się w pokoju.

- Musisz być bardziej szczegółowy dzieciaku - odparł w końcu Osamu, wzruszając ramionami. - Bo wiesz, żałuję, że ktoś pomyślał, że położenie ananasa na pizzy to dobry pomysł, ale nie żałuję tego, że wciągnąłem Cię do Agencji. Więc?

- Chciałbym sprecyzować, ale nie mogę - oznajmił szczerze Atsushi. - Zniszczenia Agencji? Odwrócenia się od przyjaciół? Wrócenia do Mafii? Bycia w Mafii na pierwszym miejscu? Zabitych? Pana Kunikidy? Pańskiego brata? Całokształtu tego wszystkiego, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich pięciu lat.

- Staram się nie - przyznał Dazai, choć ramiona nieco mu opadły. - I z każdym dniem wydaje mi się, że coraz bardziej mi się to udaje. Nie zrozum mnie źle, zawsze będą rzeczy, których będę żałować. Porzucenie Nakahary na przykład. I to w sumie chyba wyczerpuje pulę tak naprawdę - uznał Osamu, choć wyciągnął dłoń żeby odliczać przykłady na palcach, zupełnie niepotrzebnie. - Mógłbym żałować przeszłości, ale to nie miałoby sensu. I tak jej nie zmienię, a zadręczanie się nią mi nijak nie pomoże. To wszystkie te wydarzenia mnie ukształtowały i sprawiły, że jestem gdzie jestem i z kim jestem. A na obecną sytuację nie mogę narzekać. Więc nawet, gdybym dostał możliwość cofnięcia się w czasie i zmienienia czegoś, pewnie bym nie ryzykował. Nie chciałbym zaprzepaścić tego, co mam. Mógłbym żałować opuszczenia Mafii, bo tak naprawdę tu miałem wszystkich ludzi, którzy byli bliscy mojemu sercu, ale wiem, że gdybym tego nie zrobił to pewnie nie byłoby mnie dziś wśród żywych. Więc żałowanie tego nie miałoby najmniejszego sensu. Nie żałuję tego, co się stało od kiedy odszedłem ze Zbrojnej. Nawet gdybym chciał to bym nie potrafił. Jest mi trochę przykro, że nasze relacje skończyły się w sposób, w który się skończyły, ale nie mam wpływu na zachowanie innych ludzi. Ani ich opinie. Więc koniec końców nie żałuję prawie niczego. Albo to przynajmniej wmawiam sobie z nadzieją, że kiedyś realnie w to uwierzę.

- Omija Pan bardzo dużo szczegółów - zauważył Atsushi spokojnie.

- Na niektóre szczegóły jesteś zbyt młody. I zbyt optymistycznie nastawiony do świata. Nie chcę zabierać Ci tej niewinności - uciął temat Dazai takim tonem, że Atsushi nawet nie pomyślał o drążeniu go. - Trzecie pytanie?

- Dlaczego kazał Pan Akutagawie się ze mną zaprzyjaźnić? - spytał Tygrysołak spokojnie i kontynuował widząc zaskoczoną minę Dazaia. - Nie jestem idiotą. Nie aż takim. Akutagawa nienawidził mnie z całego serca. I to też trochę z Pańskiej winy tak szczerze mówiąc. A tu nagle połączyliśmy siły, bo Pan tak kazał i nagle on próbuje mnie poznać, zakolegować się. Nie rozumiem skąd taki rozkaz, skoro wie Pan, że wystarczyło, że powiedziałby Pan słowo, a przyszedłbym do Portowej Mafii z własnej, nieprzymuszonej woli bez żadnych gierek.

- Tak naprawdę nigdy nie wydałem mu takiego rozkazu - oznajmił spokojnie Dazai, rozsiadając się wygodniej na fotelu. - Kazałem mu Cię zwerbować, to fakt, ale jego próby zaprzyjaźnienia się z Tobą wynikały z jego chęci. Pierwotnie był pochłonięty jedynie tym, co możecie razem osiągnąć, gdy połączycie siły. Większa moc zawsze go kusiła. Dopiero później zaczął rozumieć Cię jako człowieka. Zaczął dostrzegać, ile Was łączy. I naprawdę mu na Tobie zależy. I ja naprawdę nie miałem z tym nic wspólnego. I tak, wiem, mogłem się do Ciebie odezwać, ale nie chciałem tego robić. Wiem, lepiej niż ktokolwiek inny, z czym wiąże się bycie członkiem tej organizacji. Nie chciałem żebyś poczuł się zobligowany do dołączenia do nas tylko dlatego, że kiedyś Cię uratowałem. Wolałem byś sam wyciągnął do nas rękę, gdy będziesz gotowy. Bo wiedziałem, że będziesz. Bo Ciebie też skusiła wizja większej mocy.

- To nie ma najmniejszego sensu - zauważył Atsushi szczerze zaskoczony. - Akutagawa mnie nienawidził. Szczerze, z całego serca.

- Jesteś tego absolutnie pewien? - spytał z cichym śmiechem Dazai. - Dla tego dzieciaka nienawiść to bariera ochronna przed wszystkim, co mogłoby mu zaszkodzić, osłabić albo zranić. Nie musi być prawdziwa, ważne żeby na taką wyglądała. A Aku ma lata doświadczenia w odpychaniu od siebie ludzi. Pewnie dlatego tak ciężko przyszło mu otworzenie się przed Tobą i tak długo się przed tym bronił. Bo muszę Ci powiedzieć, że nie zgodził się na tę misję od razu. Wywrzeszczał mi w twarz nazwiska ludzi, którzy zrobiliby to lepiej i skuteczniej. Nawet rozwalił wtedy ścianę, próbując niejako mnie zastraszyć bym zmienił rozkaz. Dopiero, gdy zobaczył, że jego mała pokazówka na nic się zdała, dopiero wtedy przyjął zadanie. Bał się, że wykonanie tego zadania będzie wymagało pozwolenia na to, by ktoś się do niego zbliżył, a to przeraża go najbardziej na świecie. Jego siostrę zresztą też. To chyba jedyny aspekt ich charakterów, w którym są do siebie podobni.

- Aku ma siostrę? - spytał zaskoczony Atsushi.

- Owszem. I też pracuje dla Portowej Mafii. Chyba nawet dłużej niż sam Aku, bo on się jakoś bronił, gdy ich przyjęto, a ona odnalazła się tu jak ryba w wodzie - skomentował Dazai myśląc o podopiecznych z rozczulonym uśmiechem. - Jeśli to wszystkie Twoje pytania to mam jedno dla Ciebie, jeśli nie masz nic przeciwko. Co myślisz o zaciągnięciu się do nas? Mogę Cię o to spytać wprost, bo już ogarnąłeś, że Aku miał Cię zwerbować, więc równie dobrze mogę zagrać w otwarte karty.

- Szczerze to jeszcze nie podjąłem decyzji - przyznał się Atsushi, drapiąc ze zdenerwowania w tył głowy. - O ile z chęcią chciałbym współpracować z Aku i naprawdę chciałbym się rozwinąć, o tyle nie wiem, czy poradziłbym sobie ze świadomością, że w którymś momencie będę musiał kogoś zabić. Zbrojna Agencja była pod tym względem o tyle lepsza, że nie kazała mi nigdy nawet czegoś takiego rozważać, bo miała jasną politykę. Politykę zupełnie inną od tej Portówki. I jasne, wiem, że mógłbym dołączyć do jednostki, która rozlanej krwi nawet na oczy nie zobaczy, ale raz, że wciąż miałbym świadomość, że gdzieś ktoś tę krew rozlewa, a dwa, że jaki wtedy byłby sens? Skoro mam być taki silny? Nie trzyma się najlepszych wyścigowych koni w stajni, prawda? Boję się, że po pewnym czasie pojawiłaby się presja, a ja nie mógłbym żyć ze świadomością, że kogoś zawodzę, więc pewnie skończyłoby się tym, że bym kogoś uśmiercił i nie potrafił sobie tego wybaczyć do końca życia.

- Rozumiem. Uwierz mi, rozumiem to jak nikt inny - odparł Dazai wstając, by poczochrać dzieciakowi włosy i zebrać się powoli do wyjścia. - Dlatego nie zamierzam naciskać. Mam tylko jedną prośbę. Nie odrzucaj Akutagawy. Nawet jeśli nie zdecydujesz się na dołączenie do nas, utrzymaj tę przyjaźń, bo wiem, ile ona znaczy dla niego. I jak bardzo go zmienia.

- Moje życie bez niego byłoby zdecydowanie nudniejsze - przyznał Atsushi z uśmiechem, składając obietnicę, której wypowiadać nie musiał.

- Co zaś do lokum - oświadczył jeszcze Osamu, zatrzymując się na chwilę w drzwiach. - Chcę żebyś wiedział, że zawsze jesteś tu mile widziany, ale ze względów bezpieczeństwa wewnętrznego nie mogę pozwolić żebyś sam przechadzał się po okolicy. Dlatego wiedz, że zawsze będzie tu czekało na Ciebie wolne łóżko, ale będziesz ograniczony do tego pokoju. A jeśli byś wolał inną opcję to jestem pewny, że Akutagawa chętnie Ci z tym pomoże - dodał, uśmiechając się dość jednoznacznie i wyszedł, nim do Atsushiego dotarł sens ostatniego zdania.

Resztę dnia Dazai spędził trochę wszędzie i trochę nigdzie. Pożartował trochę z ludźmi, którzy pełnili dyżur na recepcji, odwiedził podwładnych znajdujących się na piętrze szpitalnym, poodbierał najważniejsze raporty. Uznał jednak, że da siostrze trochę przestrzeni, zwłaszcza po tym, co pokazał jej ostatnio. Trochę czasu do namysłu i przemyślenia paru spraw. I głównie dlatego nie odwiedził jej, ale spytał strażników stacjonujących przed jej pokojem, o to jak dziewczyna się czuje. Odpuścił też sobie rozmowy z Isą i Shirubą, bo najzwyczajniej w świecie nie miał na to ochoty. A uwięziona córka szefa Yakuzy to przecież nie zając. Nie ucieknie. 

Ot był to typowy, nieco zwariowany, ale i tak stosunkowo spokojny dzień w Portowej Mafii.  Do takiej rutyny Dazai mógłby przywyknąć bez najmniejszego problemu. Zdążył też posprzeczać się po przyjacielsku z Nakaharą, co skończyło się na drobnych przepychankach, a te z kolei w łóżku. I dopiero, gdy Chuuya zamierzał wstać, kradnąc cały koc by się nim przykryć, dopiero wtedy Dazai usiadł tuż za nim i przytulił go, delikatnie przesuwając dłonią po nowych plastrach, których było na plecach rudzielca zdecydowanie więcej, niż powinno.

- Miałeś na siebie uważać - oznajmił cicho, z pewnym wyrzutem, kładąc mu podbródek na ramieniu.

- Uważałem. Po prostu dziwnie mi w terenie bez Ciebie. Trochę za bardzo do tego przywykłem. Do tego, że pilnujesz moich pleców. Stąd małe błędy - przyznał równie cicho Nakahara. - Ale to naprawdę nic wielkiego. Sam mówiłeś, że blizny dodają charakteru i uroku.

- Zupełnie jakbyś potrzebował więcej albo jednego, albo drugiego - mruknął Dazai, za co zarobił delikatne uderzenie łokciem w brzuch. - No co? Ja tylko mówię, że czarujący jesteś już teraz! Choć wolałbym być tam z Tobą.

- Przecież mi ufasz, prawda? I wierzysz w moje możliwości - przypomniał mu cicho Nakahra, odwracając się tak, by usiąść do ukochanego przodem i delikatnie pogładzić jego policzek opuszkami palców. - A Ty teraz nie możesz iść w teren. Nie wiem, co się dzieje. Widzę tylko, że coś tak. Widzę, że coś planujesz, ale nie chcesz o tym mówić. I że musisz to skończyć. I ja to szanuję. Wiem, że dowiem się prędzej czy później, gdy uznasz, że nadejdzie odpowiedni czas. Dlatego nie zamierzam Cię pospieszać. I wiem, jaki wzrok widziałem u Ciebie, gdy niszczyliśmy ten pierwszy gang. Boisz się, że balansujesz zbyt blisko granicy. Że pochłaniasz zbyt wiele wspomnień czy emocji. Że znowu stajesz się spragniony krwi. Że Twój wewnętrzny potwór wychodzi na wierzch. Dlatego wiem, że potrzebujesz trochę czasu poza boiskiem. Musisz zregenerować siły, uspokoić się i wrócić do gry za jakiś czas. Tak, jak zrobiłeś to niegdyś z ucieczką do Zbrojnej, choć tym razem nawet nie myśl o zmianie organizacji. Drugi raz szefowskiego stołka Ci nie dadzą - wytknął mu chłopak z cichym śmiechem.

- Nie boisz się? - spytał szczerze Dazai. - Nie przeraża Cię, że mogę stracić kontrolę i zniszczyć pół miasta? Zabić cholera wie, ilu ludzi? Że mogę przypadkiem zabić Ciebie?

- Oczywiście, ze nie - fuknął oburzony rudzielec. - Przecież już to przerabialiśmy. I nie zabiłeś mnie. Co prawda prawie zabiłeś siebie i wolałbym uniknąć drugiej takiej sytuacji, ale no wiesz. Ja jestem bezpieczny. A nawet gdybym nie był to kocham Cię nad życie i nigdy bym Cię nie opuścił.

- Razem aż do końca? - spytał cicho Dazai, lekko się uśmiechając i umiejscawiając dłoń na karku ukochanego.

- I jeszcze dłużej gnido - odparł, zgodnie z ich klasycznym powiedzonkiem Nakahara, nim pochylił się, by czule pocałować Dazaia, co oczywiście musiało zniwelować jego plany na wyjście z łóżka na najbliższych kilka ładnych godzin. Cud, że rudzielec wyrobił się na odprawę przed nocną misją.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top